Krzeminski Stanislaw - Zawierucha.pdf

(1667 KB) Pobierz
CZĘŚĆ I
PATEFON
D
orożka z ledwie mieszczącym się w niej prezentem ruszyła spod sklepu przy
Szewskiej, by po chwili skręcić w prawo w Dunajewskiego. Siedzący za fiakrem
mężczyzna przytrzymywał przykrytą dorożkarskim kocem szafkę i patrzył na
miasto, jakby je widział po raz pierwszy. Dobiegający pięćdziesiątki Ignacy
Biernacki, ojciec trzech dorosłych już córek, miał wobec nich poczucie winy, które
teraz usiłował zagłuszyć wiezionym dla nich prezentem.
W to wczesne popołudnie 8 listopada 1918 roku szeroka aleja okalająca Planty
była prawie pusta. Przed miejską Kasą Chorych, gdzie zwykle kłębiły się tłumy
zbolałych interesantów, było puściutko. Stare przyzwyczajenie Biernackiego
kazało mu zwracać uwagę na każdy napis, każdy plakat czy tabliczkę umieszczoną
na murach domów, tymczasem teraz obok zabitej dwiema skrzyżowanymi deskami
bramy Kasy Chorych po napisach pozostały jedynie rozmazane na szarym tynku
liszaje.
Dzień był dość ciepły, choć wilgotny. Po metalowym prostokącie z napisem
„Ulica Basztowa” spływały powoli krople osiadającej mgły. Mijali właśnie jeden
z najokazalszych budynków okolicy: gmaszysko Towarzystwa Wzajemnych
Ubezpieczeń w Krakowie. Nad głównym portalem zwisał smętnie, trzymając się
tylko na dolnym gwoździu, żółty emblemat z dwugłowym czarnym orłem.
Z każdym podmuchem wiatru emaliowana blacha żałośnie podzwaniała.
Widocznie z okna powyżej drzwi ktoś mógł dosięgnąć tylko górnego
gwoździa – pomyślał Ignacy.
Pod dwudziestym przy Basztowej, zamiast urzędowej informacji, przybito
kawałek dykty ze starannie wykaligrafowanym napisem „Polska Akademia Sztuk
Pięknych”. Między oknami drugiego i pierwszego piętra rozpięto czerwoną
płócienną płachtę z pięknym białym orłem w koronie, który deptał litery C.K.
Tuż obok niezamykające się zwykle w soboty drzwi Banku Austro-
Węgierskiego zatrzaśnięto na głucho. Obok futryny czyjaś uzbrojona w pędzel ręka
skreśliła w pośpiechu sentencję: „S
IÓDME
NIE KRADNIJ
!!!”. Nieco dalej –
najwidoczniej w przypływie obywatelskiej solidarności – dopisano: „R
ATUJMY
NASZYCH BRACI WE
L
WOWIE
!!!”.
– Patrz pan – dorożkarz zwrócił się od kozła – pozdejmali szyćkie cysarskie
orły, a i tak dydkami z cysarzem musiem płacić.
– Komisja Likwidacyjna nie mogła wypuścić polskich pieniędzy. – Ignacy
wzruszył ramionami. – Zdążyli tylko korony postemplować.
– Patrzaj pan pod dwudziestym drugim – woźnica wskazał batem następny
budynek. – Ale na urzyndzie podatkowem nowe tabliczke to obstalowali.
Po prawej stronie ulicy Basztowej czystą świeżością kłuła w oczy szara emalia
z polskim orłem w koronie i dumnym napisem:
POLSKA KOMISJA LIKWIDACYJNA
URZĄD PODATKOWY
– Co się pan dziwisz – roześmiał się Ignacy. – Witos jest chłopem, a dobry
gospodarz wie, że bez dydków nic się nie zrobi. To i zbiera.
– At – żachnął się dorożkarz – byle człeka łupić. Każda jedna władza taka
sama. – Na podkreślenie prawdziwości swoich słów splunął na bruk.
Wjeżdżali w Lubicz. Na piaskowych blokach przekopu pod torami rozpaczliwie
krzyczały afisze wzywające do pomocy okrążonemu przez Ukraińców Lwowowi.
Obok plakatów przylepiono dziesiątki ogłoszeń, wezwań i anonsów. Kiedy minęli
już tunel, uwagę Ignacego zwróciły leżące na chodniku pozrywane z kolejowego
budynku najróżniejsze tablice z nazwami delegatur C.K. północnej kolei
państwowej. Do drzwi budynku czterema pinezkami przymocowano duży karton
głoszący, że tu się mieszczą Instytucye Kolei Krakowskiej.
Skręcili w Rakowicką. Tu opis narożnego budynku pozostał bez zmiany:
KLINIKA PSYCHIATRYCZNA
UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO
Zgłoś jeśli naruszono regulamin