Antologia - Arcydziela czarnego kryminalu.pdf

(3232 KB) Pobierz
Antologia
Arcydzieła czarnego
kryminału
RAYMOND CHANDLER
ROSS MacDONALD
DASHIELL HAMMETT
MICKEY SPILLANE
QUENTIN TARANTINO
JAMES ELLROY
ELMORE LEONARD
STEPHEN KING
I INNI
POD REDAKCJĄ PETERA HAININGA
Przełożył Dariusz Wojtowicz
Tytuł oryginału PULP FRICTIONS
Wprowadzenie
Na pierwszy rzut oka niewiele łączy tandetne biurowce, obskurne hotele i tonące w półmroku bary w
centrum Los Angeles ze spokojnym, skąpanym w zieleni przedmieściem Dulwich w południowej części
Londynu. A jednak barwna historia literatury kryminalnej nierozerwalnie połączyła ze sobą te miejsca. Bo to
właśnie filolog klasyczny z Dulwich College był tym, który zamknął w literackiej formie cięty, potoczny język
mieszkańców Los Angeles i dał literaturze kryminalnej jej najsłynniejszego prywatnego detektywa. Nazywał się
Raymond Chandler, a jego bohater to Philip Marlowe.
Choć Chandler był urodzonym w Chicago Amerykaninem, jako dziecko przybył do Anglii, tam też
później studiował w Dulwich College, w rezultacie czego - pomimo całej sławy, jaką zdobył w swej
amerykańskiej ojczyźnie - do końca życia pozostał anglofilem. Ten człowiek, który potrafił rozkoszować się
greckim i łacińskim heksametrem, został zapamiętany jako twórca metafor uważanych obecnie za
charakterystyczną cechę gatunkową czarnego kryminału.
„Obmacywał wzrokiem moje biuro” - oznajmia przy jakiejś okazji Philip Marlowe, by następnie
powiedzieć o swym gościu: „Prawdopodobnie zawiązywał krawat obcęgami”. A któż cieszyłby się na spotkanie
osobnika tak oto po chandlerowsku opisanego: „Jego uśmiech był sztywny jak mrożona ryba”?
Przez lata niewiele wiedziano o powiązaniach Chandlera z Dulwich College. On sam jednak zachował
ciepłe wspomnienia o tej założonej ponad trzysta pięćdziesiąt lat temu prywatnej szkole, do której uczęszczał w
latach 1900-1905, a której władze
nawet nie wpisały „ucznia numer 5724” (pod takim numerem
Chandler figurował w rejestrach szkoły) do księgi sławnych absolwentów. Ten błąd został do
pewnego stopnia naprawiony w 1988 roku, kiedy grupa entuzjastów jego twórczości,
świadomych związku autora ze szkołą, postanowiła uczcić stulecie jego urodzin wystawą
pamiątek po pisarzu. Dopiero wtedy dostrzeżono, jak dalece klasyczne wykształcenie
Chandlera wpłynęło na osobowość wykreowanego przezeń Philipa Marlowe’a. Gdzież indziej
prywatny detektyw posiadłby znajomość autorów klasycznych, których zwykł cytować?
Jeszcze bardziej uderzające okazało się odkrycie, że nazwisko słynnego wywiadowcy, tak
bardzo angielsko brzmiące, również związane jest z tą właśnie szkołą - po roku 1900, kiedy
uczył się tu Chandler, szkoła szczyciła się posiadaniem sześciu budynków o następujących
nazwach: Drakę, Greville, Raleigh, Sidney, Spencer i... Marlowe.
Całkiem niedawno pojawił się dowód - pisany na maszynie list, wystawiony na
sprzedaż jako część spuścizny po innym twórcy kryminalnej prozy - potwierdzający wielką
miłość, jaką Chandler darzył Anglię, i jego gotowość powrotu do Albionu po śmierci
ukochanej żony w grudniu 1954 roku. List został napisany przez angielskiego autora powieści
sensacyjnych, Nicholasa Bentleya, zaraz po wysunięciu kandydatury Chandlera na członka
ekskluzywnego Garrick Club w Londynie. Adresowany jest do niejakiego pana George’a z
rzeczonego klubu i datowany na czerwiec 1955 roku:
Byłbym niezwykle zobowiązany, gdyby zechciał Pan złożyć swój podpis w księdze w Garrick
Club z poparciem dla Raymonda Chandlera, którego kandydaturę na członka klubu wniosłem, mając
poplecznika w osobie Malcolma Muggeridge’a. Chandler właśnie zatrzymał się w naszym kraju na
czas nieokreślony z zamiarem, jak mniemam, pozostania w nim na zawsze, i byłby niezmiernie rad,
mogąc należeć do naszego klubu. Niestety, pan Chandler osobiście znany jest tylko nielicznym
członkom, gdyby więc był Pan skłonny głosować na jego korzyść, jestem pewien, iż pomogłoby to
sprawie niepomiernie.
Niewiele może być bardziej poruszających listów niż ten mówiący o samotnym, wciąż
pogrążonym w żałobie Chandlerze, z zawartą w nim sugestią, jakoby pisarz zamierzał opuścić
kraj, który uczynił go sławnym, by resztę życia spędzić w Anglii. Ale skąd taka decyzja?
Pismo Nicholasa Bentleya więcej sugeruje, niż wyjaśnia; proponuje zagadkę do rozwiązania,
z pewnością godną talentu Philipa Marlowe’a.
Przekaz i legenda na temat literatury kryminalnej obfitują w niewyjaśnione zagadki, i
nadal wiele nieznanych historii czeka, by je wydobyć na światło dzienne - historii nie tylko o
autorach, ale i o czasopismach, w których publikowali swe utwory. Czasopisma te nazywane
były po angielsku
pulp magazines,
ponieważ drukowano je na tanim, niepowlekanym
papierze ze ścieru drzewnego
(pulp),
w formacie oktawy, wszytym w gładkie okładki w
krzykliwych kolorach. Przetrwało niewiele egzemplarzy, gdyż kiepskiej jakości papier
gwałtownie żółkł i wnet się rozsypywał; po wielu autorach pozostały jedynie nic niemówiące
nazwiska, podczas gdy oni sami zniknęli z pola widzenia, zrządzeniem losu lub z własnego
wyboru, zwłaszcza w latach pięćdziesiątych, gdy nastąpiło załamanie się całej branży.
Niektórzy, jak Chandler, przetrwali, by zacząć wydawać swe teksty w trwalszej, książkowej
formie i zdobyć uznanie, które przyszło, kiedy rozpoznano rzeczywisty zakres ich osiągnięć:
stworzenie
pierwszego
prawdziwie
oryginalnego
amerykańskiego
stylu
w
prozie
detektywistycznej. To ci pisarze, wspierani przez ducha ich zapomnianych kolegów,
zainspirowali współczesny renesans zainteresowania czarnym kryminałem i stali się
natchnieniem dla nowych jego twórców.
Nieugięty detektyw, w równym stopniu jak kowboj czy osadnik z Dzikiego Zachodu,
stał się częścią amerykańskiego folkloru i, jak to bywa z większością bohaterów, pogłoski o
jego dokonaniach są mocno przesadzone. W rzeczy samej, jego nieograniczona, wydawałoby
się, możliwość pochłaniania alkoholu i zadziwiająca zdolność odzyskiwania sił po bójkach,
ciosach w głowę, ranach od noża oraz broni palnej, połączone z potrzebą zaledwie jednej lub
dwu godzin snu na dobę, czynią go istotą nadludzką. Z pewnością żaden zwyczajny
śmiertelnik nie mógłby się z nim mierzyć. Podobny opis pasowałby do niektórych
niezłomnych gliniarzy i bezwzględnych gangsterów, postaci równie charakterystycznych dla
gatunku.
Skąd zatem tak wielka popularność tych niemal karykaturalnych osobników? Wydaje
mi się, że odpowiedź nietrudno znaleźć. Pierwsi detektywi-twardziele pojawili się w Ameryce
czasu rozczarowań, który nastał po pierwszej wojnie światowej, kiedy wielu ludzi ogarnęła frustracja na myśl o
łatwości, z jaką zorganizowana przestępczość, reprezentowana przez wpływowych mafiosów i oprychów, przejmuje
kontrolę nad wielkimi miastami, nad politykami i miejskimi oficjelami, podczas gdy na ulicach wyrastają jak grzyby
po deszczu nielegalne lokale z wyszynkiem i hazardem, tudzież pełne społecznych mętów miejsca występku.
Prywatny detektyw, który pojawił się w kryminalnych tekstach z tanich czasopism, był postacią niemal romantyczną
- wyruszając na krucjatę przeciwko zwyrodnieniom społeczeństwa, w kwestii języka dalekim będąc od subtelności,
podejmował natychmiastowe, zwykle brutalne działania i z oddaniem stawał po stronie sprawiedliwości. Bez
względu na szkody wyrządzone jego własnym - bądź cudzym - kończynom, skoro już o tym mowa!
Wyjaśnienie obecnej nowej fali zainteresowania tym rodzajem fikcji literackiej jest podobne, jak mniemam:
wielu ludzi, szczególnie przedstawicieli młodszej generacji, odczuwa podobną frustrację, rozczarowanie
społeczeństwem i swoimi marnymi szansami na przyszłość. Jak niedawno pisał łan Penman w „The Independent” o
Jimie Thompsonie, swym ulubieńcu wśród kryminalnych autorów: „Potrafił pobudzić naszą moralną wyobraźnię:
przedstawiając - i rozpalając - silne namiętności w tchórzliwych czasach, w których żyjąc, skłonni jesteśmy sądzić, iż
naiwny idealizm zmyje winę z naszych rąk, skoro na ucieczkę przed wszechobecnym złem nie widać szans”.
W innym artykule, tym razem z amerykańskiego czasopisma „New Republic”, autor próbuje zdefiniować
współczesny wariant gatunku - nazywany przezeń amerykańskim noirem - którego głównymi eksponentami są
Elmore Leonard, James Ellroy i Quentin Tarantino. Dochodzi do wniosku, że jest to „moralna fenomenologia
zdeprawowanej lub zrujnowanej klasy średniej”.
Nie jest jednak moją intencją oddawać się socjologicznym studiom nad literaturą kryminalną, a jedynie
poprzedzić kilkoma uwagami ten reprezentatywny, jak ośmielę się twierdzić, zbiór opowiadań autorstwa najbardziej
wpływowych twórców gatunku, których działalność obejmuje w sumie trzy czwarte stulecia. Wertując, w celu
wyszukania niewznawianych do tej pory lub z jakiegoś powodu niedostępnych utworów, te nieliczne, drogocenne
egzemplarze starych czasopism, które oparły się działaniu czasu, odbyłem podróż sentymentalną do skrzyni pełnej
skarbów, już raz przeze mnie odkrytej w czasach poprzedzających dzisiejszy rozkwit prozy kryminalnej.
Dwadzieścia lat temu ogłosiłem drukiem pierwszą w Wielkiej Brytanii kolekcję materiałów z owych czasopism,
zatytułowaną „The Fantastic Pulp” (1975), której nakład jest obecnie wyczerpany, a rok później wydałem
Zgłoś jeśli naruszono regulamin