Flynn Joyee - Midnight Matings 1 - Squeak and A Roar.pdf

(1651 KB) Pobierz
~1~
Rozdział 1
- Witam. Jestem Starszy Burke. – Starszy przerwał, jakby czekając na coś od nas. –
Chciałbym wam wszystkim podziękować za przybycie tu dziś wieczorem. To jest dla
nas doniosłe wydarzenie. Minęło dwadzieścia pięć lat odkąd skończyła się Wielka
Wojna między wszystkimi paranormalnymi, zabierając większą część naszej populacji.
Pomyślałem, że dziwne jest, by pomieszczenie z tyloma ludźmi było tak ciche. Nie
było żadnego kaszlnięcia czy kichnięcia, gdy wszyscy wpatrywali się w starszego,
chłonąc każde jego słowo. Lecz wśród nich byłem ja, gotowy do pieprzonej ucieczki i
próbujący nie przewrócić oczami.
- Chciałbym, żebyście wszyscy wypili ze mną toast ku pamięci tych, których
straciliśmy. – Starszy uniósł swój kieliszek szampana i poczekał na resztę nas.
Zaciskając zęby, zrobiłem to. Wtedy złapałem zadowolone spojrzenie mojego ojca. O
co mu chodzi? – Nigdy o nich nie zapomnimy.
Starszy przełknął z kieliszka wszystko, a gdy popatrzył na tłum, ja wylałem resztę z
mojego, kiedy przyglądał się innym. Kilka chwil później odstawił swój na pobliski stół i
odwrócił się do nas, zakładając ręce za plecy.
- Jak już powiedziałem, to jest doniosłe wydarzenie dla nas wszystkich. W ciągu
tych dwudziestu pięciu lat, odkąd skończyła się Wielka Wojna, Zjednoczony Sojusz
Paranormalnych obserwował i czekał. Nie będziemy już czekać.
- Walki pomiędzy gatunkami muszą się skończyć – powiedział inny starszy w
długiej białej szacie, kiedy wyszedł na przód. – Jesteśmy znani ludziom, a oni nauczyli
się nas akceptować wśród siebie. Jednakże, ich tolerancja nie będzie trwała wiecznie.
Nieustanne walki między społecznościami paranormalnych znalazły się pod kontrolą.
Już nie mamy luksusu przyglądania się jak rozwiązujecie swoje własne spory.
- Starszy Lucas ma rację – powiedział Starszy Burke wskazując na drugiego
starszego. Uśmiech mojego ojca stał się jeszcze szerszy, a jego spojrzenie mnie nie
opuściło. Cholera! To nigdy nie było dobre. – Nie mamy już pobłażliwości czekać aż
skończycie swoje małostkowe sprzeczki. I dlatego podjęliśmy kroki w celu
zapewnienia, że zajmiecie swoje miejsce wśród naszego społeczeństwa.
~2~
Dopiero to poruszyło szepty. Rozejrzałem się, by zobaczyć mnóstwo zmieszanych
twarzy i pytające spojrzenia skierowane na starszych. Starszy Burke wskazał na
kieliszek, który postawił na stole.
- Wszyscy wypiliście ze mną toast. Więc jesteście teraz związani porozumieniem,
jakie na was nałożyliśmy.
- Każdy z was ma dwadzieścia cztery godziny, by znaleźć i zatwierdzić swojego
partnera – oznajmił Starszy Lucas. – Jeśli nie uda wam się zatwierdzić partnera w ciągu
dwudziestu czterech godzin i przyprowadzić go albo ją przed radę do uznania, nie
będziecie mieć partnera. Zdziczejecie w ciągu tygodnia.
Sapnięcia i narzekania prawie zagłuszyły słowa starszych, gdy kontynuowali
przemówienie. Mój ojciec posłał mi uśmieszek i kpiące pozdrowienie. Sukinsyn! Obaj
starsi odsunęły się od krawędzi podium, na którym stali. Wiedzieli, że tłum jest zły.
Ktoś musiałby być tępy, żeby nie wyczuć w powietrzu napięcia.
- Z powodu waszych ciągłych sprzeczek między rasami, nie możecie zatwierdzić
partnera z tej samej rasy – powiedział Starszy Burke. – Musicie zatwierdzić partnera
poza własnym gatunkiem.
- Jeśli nie uda wam się przyprowadzić partnera przed radę zanim nastanie północ
jutrzejszej nocy, zostaniecie wytropieni i straceni, jako samotny paranormalny.
- By upewnić się, że znajdziecie partnera, coś specjalnego zostało dodane do
mikstury, którą każdy z was pił. To zapewni, że potrzeba sparowania przeważy waszą
potrzebę walki. To jest szczególny dodatek, który wywoła gorączkę parowania w
każdym z was. Nie będziecie mogli wyprzeć potrzeby parowania.
- I na wypadek, gdyście próbowali złamać to zaklęcie – odezwał się Starszy Burke –
dodaliśmy specjalną klauzulę. Każdy, kto spróbuje zanegować zobowiązanie tego
zaklęcia natychmiast zostanie przeklęty zgodnie ze swoją rasą. Wampiry już nie będą
mogły pić krwi. Zmienni już nie będą mogli się zmienić. Użytkownicy magii nie będą
mieli magii i tak dalej. Jestem pewny, że wiecie, w czym rzecz.
Nie, nie, nie! Oni nie mogą nam tego zrobić!
Dwa starsi poszli stanąć wśród swoich towarzyszy starszych i odwrócili się z
powrotem, by stanąć naprzeciw tłumu.
- A teraz, dzieci, powodzenia. Spodziewamy się zobaczyć każdego was w ciągu
dwudziestu czterech godzin. Niech wasze polowanie będzie uwieńczone sukcesem.
~3~
- To jest kurewsko niewiarygodne – przekląłem, a moje serce waliło szaleńczo. Nie
chcę być sparowany! Widząc jak mój ojciec odchodzi z resztą starszyzny do bocznego
pokoju tuż przy sali balowej, podbiegłem do niego i złapałem za ramię. – Co to, do
cholery, są za bzdury? Dlaczego to mnie obejmuje? Z nikim nie walczę!
- Ty także nigdy z nikim nie rozmawiasz – warknął na mnie, wpatrując się w moją
rękę, dopóki jej nie usunąłem. – Wyzywasz mnie?
- Nie, ponieważ obaj wiemy, że wygram – wypaliłem gwałtownie w odpowiedzi.
Dawno temu prześcignąłem mojego tatę w fizycznych zdolnościach, ale nie miałem
ochoty być przywódcą. – Zarabiam pieniądze dla dumy. Nie wszczynam problemów.
Chcę po prostu być zostawiony w spokoju.
- Dobra, to znajdź partnera, który chce tego samego! Ponieważ mam dość
posiadania jakiegoś patetycznego samotnika, jako dziecko. – W tym momencie się
rozłączyliśmy, ponieważ ktoś poleciał w stronę drzwi, przez które przeszła większość
starszyzny. Gdy odwróciłem się do mojego ojca, on już uciekł przede mną.
- Obciągacz fiutów – wymamrotałem pod nosem. Nigdy nie mieliśmy dobrych
relacji, przeważnie trzymaliśmy się na dystans między sobą. Ale to było nierealne!
Na oślep przeszedłem przez salę balową, ignorując chaos, który zapanował po
oświadczeniu starszyzny. Już znienawidziłem przychodzenie na te zgromadzenia
każdego przestępnego roku, ponieważ byłem zmuszony do uspołeczniania się. Teraz, w
ciągu dwudziestu czterech godzin, musiałem wziąć sobie partnera albo zdziczeję?
Kurewsko nie-realne!
Zgubiony w moich myślach, potykałem się idąc przez sale, ignorując każdego, kto
na mnie wpadł. Tak było, dopóki nie poczułem zimnego deszczu na twarzy, który
uświadomił mi, że wyszedłem na dziedziniec. Cofnąłem się do środka i usiadłem w
cichej bibliotece, by się dąsać.
To był cudowny pokój. Rozejrzałem się i objąłem spokój pomieszczenia próbując
pozwolić mu wsączyć się w mój znużony umysłu. To był pokój, którego pewnego dnia
chciałem w moim własnym domu. Był dwa piętra wysoki do sufitu i miał regały od
podłogi aż po sufit. Biblioteka miała nawet drabiny, takie jak pokazywali w
klasycznych filmach.
- Nic ci nie jest? – zapytał cichy głos, wytrącając mnie z moich wirujących myśli.
Spojrzałem na najbardziej uroczy kawałek ogona, jaki kiedykolwiek widziałem.
- Czy któremukolwiek z nas nie jest?
~4~
- Nie, ale mamrotałeś do siebie i słyszałem cię aż z korytarza – odpowiedział i
usiadł obok mnie. – Uciekłem przed kilkoma facetami, którzy chcieli mnie zatwierdzić.
Jeden wampir próbował mnie ugryźć, a nawet nie znam jego imienia.
- Będę trzymał ich z dala od ciebie – powiedziałem i chciałem trzepnąć sam siebie
za złożenie tej propozycji. Jakbym sam nie miał w tej chwili własnych zmartwień.
- Dziękuję – szepnął i siedzieliśmy tak przez kilka minut w ciszy. – Mogę zapytać,
na co tak narzekałeś, czy to jest niegrzeczne?
- Nie chcę być sparowany, a mój ojciec podjął kilka prób walki ze mną. –
Westchnąłem i opadłem na oparcie kanapy. – Lubię być sam. Ludzie denerwują mnie
przez większość czasu, ponieważ są małostkowi albo po prostu głupi. Nie cierpię
niczego wyjaśniać ludziom, a oni nigdy nie zrozumieją mojej pracy albo tego, co robię
dla dumy. Chcę, żeby po prostu zostawiono mnie w spokoju, wiesz, co mam na myśli?
- Tak – powiedział z kiwnięciem głową i założył swoje ciemne sięgające do ramion
włosy za ucho. – Jestem Anthony Marino, ale wszyscy mówią do mnie Ant.
- Dlaczego to robią? – Prawie się roześmiałem, gdy wskazał gestem na swoje małe
ciało. Nie mógł mieć więcej niż sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu i jakieś
pięćdziesiąt cztery kilo w mokrych ciuchach. – Nie przeszkadza ci takie przezwisko?
- Tak naprawdę nie ma dla mnie znaczenia. – Wzruszył ramionami. – Nie za dobrze
rozumiem się z ludźmi. Nie jestem popularny w mojej sforze i wolę po prostu czytać
zamiast wychodzić.
- Tak, znam to uczucie. – I faktycznie tak było. Ludzie zdali się na mnie, ponieważ
byłem synem lwa ze Starszyzny i to czyniło mnie zasadniczo następnym w dowodzeniu.
I nie chodziło o to, że chcieli ze mną rozmawiać. Oczywiście, prowadziłem udany
biznes, ale większość sprzeczek w dumie była międzyludzka. Więc starałem się trzymać
z dala od tego na odległość piętnastu metrów.
- Może powinniśmy się sparować – powiedział tak cicho, że ledwie go usłyszałem.
– To znaczy, jesteś cudowny i zostawiłbym cię w spokoju, ponieważ niezbyt dobrze
kontaktuję się z ludźmi.
- Żartujesz, prawda? – zakpiłem, a potem przestałem, kiedy zobaczyłem, że jest
poważny, i wyglądał, jakbym uderzył go w twarz. – Przepraszam – westchnąłem
jeszcze raz. – Ta cała rzecz to po prostu żart i nie radzę sobie z tym za dobrze.
~5~
Zgłoś jeśli naruszono regulamin