Ostatnie Rozdanie - Wieslaw Mysliwski.pdf

(1614 KB) Pobierz
Rozdział pierwszy
Zacząłem naturalnie od litery A. Abramowicz Jan, Arasiewicz Kazimierz,
Adamowska Inez, Angerman Dariusz, Ambroziak Jacek, Anuszkiewicz
Klemens, Ajducki Mirosław, Arska Paulina, Apelblum Dawid i jeszcze kilku,
kilkoro innych, a może i więcej. Tak, tych znam, znałem. Z niektórymi mam
czy miałem żywe kontakty, z niektórymi rzadkie, od przypadku do
przypadku, niektórzy umarli. Ale wiem, kim są, byli, czym się zajmują,
zajmowali, jakie funkcje pełnią, pełnili albo są już na emeryturze, Arska
Paulina była nawet kiedyś, krótko, moją kochanką. Wyjechała i nigdy nie
dała znaku życia, ale dobrze ją pamiętam, twarz, włosy, oczy, ciało.
Niektórych jednak, na których wzrok mój się zatrzymuje, imiona, nazwiska,
adresy nic mi nie mówią. Ambrożewski Tadeusz nic mi nie mówi, Acher
Wacław nic, Adach Bogusław to samo, Arendt Janina, coś mi zaczyna
świtać, może sobie przypomnę.
Nieraz gdy ta litera A zmęczy mnie, przechodzę do następnych
z nadzieją, że może tam będzie lżej, mimo że już niejeden raz, przy kolejnych
próbach, przejrzałem i wszystkie następne. Po czym znów wracam do niej,
zawiedziony i tymi następnymi. Wynikałoby z tego, że powinienem być
posłuszny porządkowi alfabetu, a więc ustalonej kolejności liter, bo być
może to jedyny porządek, który jest w mocy doprowadzić mnie do celu, jaki
sobie wyznaczyłem. Drugi taki porządek to kolejność liczb: jeden, dwa, trzy,
cztery i tak dalej. Zastanawiam się nawet, czy to nie jedyne porządki, którym
można jeszcze zaufać. Zwłaszcza jeśli chce się wierzyć w sprawczą rolę
porządku. A chciałbym. Na tym zresztą oparłem przekonanie co do
powodzenia mojego zamiaru. Bo przecież gdy się dobrze zastanowić,
zdumienie człowieka ogarnia, dwadzieścia kilka liter, w innych alfabetach
mniej czy więcej, nie ma to znaczenia, a cały świat, jaki był, jaki jest, jaki
będzie.
Przyświeca mi również za każdą podejmowaną próbą i taka nadzieja, że
jeśli uda mi się przebrnąć przez tę pierwszą literę, znajdę sposób i na
następne i będzie mniej nachodziło mnie wątpliwości, kogo zostawić, a kogo
wyrzucić. Tej nadziei nie pozbawia mnie nawet to, że już sama litera A jakby
dawała mi do zrozumienia, że porządek alfabetu jest umowny, kolejność liter
w nim przypadkowa, jednej z drugą nic nie wiąże, tak że można by je
dowolnie poprzestawiać, a nic by się nie zmieniło. Mógłbym zacząć od
ostatniej czy od którejś ze środka lub bliższej początkowi czy końcowi,
a niektóre nawet sobie darować, bo kto wie, czy w ogóle nie za dużo tych
liter jak na jedno jakieś tam życie. No, tak, tylko jak inaczej uporządkować
pamięć, której nie mogę przecież ufać, znając jej naturę. Jedynie ktoś, kto
darzy się miłością własną, mógłby powierzać pamięci swoje życie. A nic
innego nie mam, co by nią pokierowało prócz tego notesu.
Wprawdzie mam jeszcze listy Marii, sporo ich się zebrało przez te
wszystkie lata, lecz czyby wystarczyły, żeby ogarnąć to moje życie?
Niewykluczone, jeśliby się uznało, że znaczenie ma jedynie to, co
najważniejsze. Tylko czy jakiekolwiek życie da się zmieścić w tym, co
najważniejsze? I nie sądzę, aby do życia można zastosować hierarchię:
najważniejsze, ważne, mniej ważne lub całkiem nieważne. To tak, jakby
chcieć ustalić hierarchię ludzkich kalectw. Posłyszałem kiedyś taką rozmowę
w pociągu, co by pan wolał, nie widzieć czy nie mówić. Okrutne i bez sensu.
Ale w pociągu można usłyszeć najbardziej bezsensowne rozmowy.
Zwłaszcza gdy się jazda dłuży, a zawsze się dłuży.
Ogarnąć życie. Znów nachodzą mnie wątpliwości, czy to w ogóle
możliwe, czy ten zbiór przypadków, w którym mało co ma z sobą związek,
jak te wszystkie imiona, nazwiska, adresy, telefony w moim notesie, jest
skłonny poddać się naszej woli. Mimo to próbuję, ponieważ jednego jestem
pewny, że to za mało tylko żyć. Bo to nie to samo żyć, a wiedzieć o tym. Nie
dam głowy, na ile i ten mój notes jest wiarygodny. Ale w nim jest prawie
wszystko, czego mógłbym się o swoim życiu dowiedzieć. Przynajmniej tak
mi się wydaje.
Przyznaję, o wiele skromniejszy przyświecał mi zamiar, gdy
postanowiłem zrobić z nim porządek. Niestety, tak często bywa z zamiarami,
że rozrastają się wbrew nam, wzbierają ponad oczekiwania, a niekiedy
zbaczają z wyznaczonego im kierunku. Cóż to za notes, ktoś może zapytać.
Zwyczajny. Z imionami, nazwiskami, adresami, telefonami lub bez
telefonów. Każdy ma lub miał taki notes. Jeśli nie miał, może to uznać za
szczęście, bo nie doświadczy i udręk. Ten mój w dodatku to szczególny okaz.
Napęczniały do granic możliwości, w związku z tym opasany gumą,
ponieważ nieraz mi się już rozleciał. Do tego nafaszerowany wizytówkami,
tak że trzeba go mocno trzymać, gdy się tę gumę z niego zdejmuje. Łączy się
to zawsze z niepewnością, czy się znów nie rozleci. Byłby dużo chudszy,
gdyby nie te wizytówki, na dobrą sprawę mógłbym je usunąć, tym
bardziej że i tak każda jest przepisana pod tą czy inną literą. Niestety, nie
mogę pozbyć się przyzwyczajenia, że nie wiadomo, co się może przydać,
toteż trzymam je w notesie. Nie wiem, skąd to przyzwyczajenie, jako że na
ogół z trudem mi przychodzi do czegokolwiek się przyzwyczaić, w tym i do
samego siebie.
Mówię, oczywiście, z przesadą, lecz zdejmowanie gumy z tego notesu to
jakby rozładowywanie miny. Wymaga ostrożności, a także sposobu, aby nie
wybuchł w rękach i nie rozleciał się aż poza biurko, na podłogę, bo i tak się
zdarzało. Kiedyś tu nawet rozłożyłem koc na podłodze i na leżąco
zdejmowałem tę gumę, zabezpieczając swoim ciałem ewentualny wybuch.
Przypomniało mi się w związku z tym zdarzenie z czasów wojny, o którym
Zgłoś jeśli naruszono regulamin