Mroczny Znak
Prolog
W tym momencie Harry zastanawiał się, czy kiedykolwiek jego życie będzie choć trochę normalne.
Zamrugał i otarł oczy, rozmazując na twarzy sadzę.
Dom płonął. Z nim w środku. Był tego świadom.
Głowa bolała go od dobrych piętnastu minut i bardzo dobrze wiedział z czyjego powodu.
Voldemort. Nachylił się nad parapetem okna w sypialni ciotki, rozglądając po ulicy.
Stał tam. W całej swojej wężowatej krasie, i w otoczeniu swoich zwolenników. Trzech z nich co jakiś czas rzucało zaklęcie ognia, podsycając pożar.Dursleyów nie było, może i całe szczęście. Wyjechali na cotygodniowy raut po marketach.Za to inny „raut” pastwił się nad ich domem.
Harry ścisnął kurczowo różdżkę i mocniej naciągnął pelerynę. Kalkulował, czy ma uciekać, czy nadal wierzyć, że jest bezpieczny za barierą. Bardzo w to wątpił. Przecież Voldemort posiadał w sobie jego krew, więc osłona nie powinna stanowić dla niego przeszkody.
Kaszlnął. Dym zaczął przedostawać się pod drzwiami. Wciśnięty na szybko ręcznik niewiele pomagał.
Gdzie jest Dumbledore? Czy nie powinien wiedzieć, że nastąpił atak na dom, w którym spędzał wakacje?
Dym coraz gęściej snuł się po dywanie, niczym wąż skradający się do swojej ofiary.
Gorąco też zaczynało dawać się we znaki. Cały parter musiał być pochłaniany przez ogień i ciepło przedostawało się wyżej. Nie zajmie mu dużo czasu pożarcie sufitu i zawędrowanie wyżej.
Co robić?
— Wyjdź, Harry Potterze. Nie mam zamiaru zabić cię w tak banalny sposób.
Chłopak zaklął cicho. Nigdy by nie przypuszczał, że ten osobnik potrafi wtargnąć do jego umysłu, gdy nie śpi.
— Wyjdź, chcę z tobą porozmawiać — usłyszał ponownie po chwili.
— Chciałbyś.
— Oczywiście, że chcę. — Czyżby usłyszał sarkastyczny śmiech? — Inaczej nie przyszedłbym tu osobiście.
— Czego chcesz? Poza zabiciem mnie, oczywiście?
— A kto mówi, że chcę cię zabić? — Ironia nawet przez myśli była wyczuwalna.
— Ty. Przed momentem.
— Och, Harry Potterze! Gdzie podziała się twoja gryfońska odwaga?
— Ukryła się za ślizgońską rozwagą.
— Czyli muszę zastosować inną zachętę? — zauważył chłodno Voldemort.
Harry zauważył poruszenie wśród śmierciożerców. Aurorzy przybyli. Jednak coś odgradzało ich od domu, nie dopuszczając bliżej. Niewidzialna ściana otaczająca dom i napastników. Czyżby jego też miała nie wypuścić?
— Myślę, że to cię przekona. Spójrz.
Chłopak ujrzał w swojej głowie obraz. Kamienna cela i ktoś leżący w środku. Nawet nie widząc twarzy, wiedział kto to. Nawet mając przed sobą zakrzepłą krew i nienaturalnie powykrzywiane kończyny, potrafił powiedzieć, kogo Voldemort mu pokazywał.
Severus Snape. Znienawidzony profesor eliksirów.
— Odkryłem jego spisek przeciwko mnie. Szpieg Dumbledore’a. Nie spodobało mi się to. Bardzo, jak widzisz.
— I co z tego? — Harry przełknął ślinę, nie bardzo wiedząc, co miałby powiedzieć.
Nie czuł niczego szczególnego do Mistrza Eliksirów, ale teraz, gdy dowiedział się, dla kogo tak naprawdę mężczyzna pracuje, nagle zaczął rozumieć jego postępowanie. Nie do końca, ale niektóre aspekty na pewno.
— Jesteś kimś, kto może go uratować. Wiem, jak zareagowałeś na śmierć tego niepotrzebnego chłopaka kilka tygodni temu. Tym razem możesz być tym, który powstrzyma mnie przed zabiciem akurat tej szczególnej osoby.
— Powstrzymać ciebie?! Myślisz, że ci uwierzę? Właśnie próbujesz spalić mnie żywcem, i to w biały dzień, na oczach aurorów i mugoli.
Voldemort tylko machnął ręką i śmierciożercy przestali rzucać czary, odsuwając się w stronę obserwujących całą scenę aurorów. Sami nie atakowali, ale z drwiną patrzyli na ich bezcelowe starania. Ci bez ustanku próbowali przebić się przez barierę. Jak na razie bezskutecznie.
— Chcę z tobą zawrzeć układ, Harry Potterze. Umowę, dzięki której będziesz mógł ratować ludzi. Kilku, ale jednak to zawsze coś — odezwał się Voldemort, wyczuwając jego wahanie.
Harry zadrżał. Nie spodobało mu się to. Nie lubił żadnego rodzaju paktów.
Gdy Dudley umawiał się ze swoją bandą, Harry kończył poobijany i głodny. Gdy Malfoy zmawiał się ze Ślizgonami, on kończył na szlabanie, i to zaraz po opuszczeniu skrzydła szpitalnego.
Gdy Voldemort chce umowy...
— Jakieś szczegóły? — zapytał, chcąc zyskać na czasie.
— Po pierwsze będziesz chroniony. Nie chcę cię zabić. Chcę byś przystąpił do mnie...
— Przystąpił do ciebie?! Nigdy! Zamordowałeś moich rodziców!
— Po drugie — kontynuował Voldemort, nie zwracając uwagi na protesty Harry’ego — będziesz mógł decydować, kogo w danym tygodniu nie zabiję ja ani nikt z moich śmierciożerców. Powiedzmy dwie osoby tygodniowo. Co ty na to?
— Nie!
— Pięć osób, ale to moje ostatnie zdanie — targował się czarnoksiężnik.
Harry zamyślił się. Co jeśli to jedyna możliwość uratowania kogokolwiek? Potem mógłby spróbować...
— Nie będziesz nastawał na moje życie bez uprzedniej prowokacji z mojej strony. Choć pewne poprawki w tej umowie zostaną uwzględnione, jeśli chodzi o nasze wspólne postępowanie wobec siebie — W tym momencie pojawiło się zrozumienie, że on siedzi w jego głowie i słyszy wszystkie myśli.
— Tak? — Czuł, że to jeszcze nie wszystko.
— Ostatni punkt, ale uprzedzam, jeśli się nie zgodzisz, tu i teraz zabijam Snape’a. Chcę...
To, czego chciał Voldemort, spowodowało, że Harry osunął się po ścianie na podłogę.
Co ma zrobić? Jeśli się nie zgodzi, Snape zginie. Przez niego. Nie przepadał za nim, ale nie życzył mu śmierci, i to jeszcze takiej. Przejechał dłonią po swoich i tak nieopanowanych włosach, wstając i opuszczając sypialnię. Przeszedł szybko przez nadpalony korytarz. Tylko bok schodów, tuż przy samej ścianie, nadawał się do zejścia, reszta ciągle się tliła. Salon nie nadawał się już do niczego. Do kuchni nawet nie zajrzał. Otworzył drzwi wejściowe, stając w progu.
Aurorzy natychmiast przerwali atak na barierę, patrząc prosto na niego.
On sam nie bardzo wiedział, co robi. Może to tylko kolejny koszmar i wuj zaraz go obudzi, złorzecząc?
— Uwolnij go w tej chwili! — zażądał. — Chcę go zobaczyć.
Na znak Mrocznego Lorda dwójka sług deportowała się i za chwilę pojawiła ponownie z ofiarą. Rzucili ją na drogę, tuż przy podjeździe na Privet Drive numer cztery. Harry podszedł do niej powoli, lecz nikt ze strony Voldemorta mu nie przeszkodził. Mężczyzna był nieprzytomny, a krew z wielu ran skapywała na drogę. Chłopak westchnął ciężko na jego widok. Uniósł różdżkę i ten jedyny raz nie bał się jej użyć w wakacje. W końcu widzieli, że nie używa jej dla zabawy.
— Mobilicorpus!
Ciało uniosło się kilka centymetrów nad ziemię. Wskazując różdżką, gdzie ma lecieć, podszedł do bariery Voldemorta. Nie był pewien, czy to zadziała, ale chciał – musiał – spróbować. Skoro Voldemort przekracza osłony z jego krwią to powinno działać i w drugą stronę. Dotknął jej dłonią, czując pod palcami mrowienie, jednocześnie przesuwając Snape’a w stronę aurorów. Ci machali i krzyczeli, by też przeszedł.
— Umowa, Harry Potterze! — znów usłyszał ten syczący głos.
— Wiem, Tom.
Opuścił różdżkę, kładąc ostrożnie profesora na ziemi i odwrócił się, widząc przerażenie na twarzach najbliżej stojących aurorów.
— Witam oko w oko. A teraz zajmiemy się tobą.
Ból dotknięcia zwalił go z nóg, ale mimo to dzielnie patrzył w czerwone oczy swojego wroga.
— Zabieram cię w bardziej ustronne miejsce — rzekł Voldemort i uśmiechnął się groteskowo w stronę zebranych za barierą.
W tej właśnie chwili pojawił się Dumbledore, ale nic nie zdołał zrobić, bo Voldemort wraz z Harrym i śmierciożercami zniknął.
Pozostał tylko ogień, dym i krzyki ludzi.
Rozdział 1.
Severus budził się powoli, klnąc w duszy na wszystkich i na wszystko. Głowa pękała mu, jakby sam Hefajstos wykuwał sobie na niej jakąś boską zabawkę. Otworzył oczy. Znajdował się w swojej sypialni, choć nie pamiętał, jak się w niej znalazł.
— Witaj, Severusie. Jak się czujesz? — W fotelu obok jego łóżka siedział Albus Dumbledore z widocznym na twarzy zmartwieniem.
— Jak się tu znalazłem? — szepnął, nie rozpoznając swojego głosu wydobywającego się z zachrypniętego gardła.
— Severusie, jakie są twoje ostatnie wspomnienia?
Snape zamyślił się, zaraz też zbladł.
— Czarny Pan odkrył, że jestem twoim szpiegiem, chociaż nie wiem, w jaki sposób. Torturował mnie. Po kilku sesjach wrzucił do lochów, tam straciłem przytomność. — Spojrzał na swoje ręce, teraz już wyleczone, bez najmniejszych śladów po zranieniach. — Kto mnie uratował?
— Harry Potter.
— Jak? Miał wizję? Zobaczył, gdzie jestem, a ty wysłałeś odsiecz? Chociaż raz na coś się przydał. — Usiadł ostrożnie, oczekując bólu, ale nic takiego nie nastąpiło.
— Harry dokonał wymiany — rzekł powoli dyrektor.
— Wymiany? Na co? — Spojrzał na niego, nie rozumiejąc.
— Na siebie. Voldemort zabrał Harry’ego po oddaniu ciebie.
Severus patrzył na niego, mrugając zawzięcie.
— Co zrobił ten bachor?! — wrzasnął. — Czemu nikt go nie powstrzymał? Czemu ty go nie powstrzymałeś? — zwrócił się ostro do dyrektora.
— Nie zdążyłem, Severusie.
Snape zaklął, wstając.
— A ty dokąd? — zapytał Albus.
— Do Malfoya! To jedyna osoba, która może coś wiedzieć i jednocześnie mnie nie zabije.
— To nie jest zbyt bezpieczne, Severusie. Poza tym nie mamy najmniejszej przesłanki, że Harry jeszcze żyje.
Mężczyzna stanął przy drzwiach z dłonią na klamce.
— Jak długo byłem nieprzytomny? — spytał cicho, nie odwracając się.
— Osiem dni. Poppy ledwo cię poskładała. Dwóch uzdrowicieli z Munga pomagało jej przez trzy doby.
— Muszę się napić — oznajmił sucho Mistrz Eliksirów, kierując się do gabinetu.
Sięgnął po pierwszą z brzegu butelkę i pociągnął spory łyk, nie patyczkując się z kieliszkiem.
— Co mu wpadło do tego pustego łba?! — rzucił wściekle. — Kto kazał mu się wymieniać? Czyj to był pomysł? Pewnie jego. Musiałbym go nie znać.
— Nikt nic nie wie. Jedyne co usłyszano, to słowa Toma o umowie i potwierdzenie Harry’ego, zanim go zabrał.
— Gdzie go znalazł? Chyba Potter nie był taki głupi, żeby uciec z domu opiekunów?
— Właśnie stamtąd, Severusie. Osłona krwi już nie działa.
Nagle kominek za plecami profesora rozbłysnął zielonym ogniem.
— Wuju Severusie?! Jesteś tu? Ojcze, jesteś pewien, że już go wyleczyli? — Głos Draco Malfoya wydobywał się z ognia. — Wuju!
— Słucham, Draco — odezwał się Snape swoim standardowym tonem, ukazując się oczom swojego chrześniaka.
— Dzięki, na Merlina! — Głowa Draco zniknęła, a na jej miejscu w płomieniach pojawił się Lucjusz Malfoy. — Już się obawiałem...
— Do rzeczy! — warknął profesor. — Czego chcesz?
— Potter jest w naszym domu. Musisz mu pomóc. My nie wiemy już, co robić.
**
Severus Snape wyszedł z zielonych płomieni, wkraczając na nieskazitelnie czysty dywan w salonie Malfoyów. Narcyza skinęła mu głową na powitanie i poprowadziła go za sobą.
— Co jest z Potterem?
— Nie wiemy. Lord odesłał prawie wszystkich zaraz po powrocie z tej mugolskiej dzielnicy. Nakazał Lucjuszowi być gotowym na wezwanie w każdym momencie. Dziś rano go przyzwał i kazał zabrać Pottera.
Snape przyjrzał się Narcyzie uważnie, zastanawiając się nad jej słowami.
— W jakim jest stanie fizycznym?
— Wszystkie rany, które mogłam wyleczyć bez dotykania, uleczyłam. Nie pozwala nikomu zbliżać się do siebie. Metr i ani centymetra więcej.
— A psychicznie? Domyślam się, że tu leży problem.
— Sam zobacz. — Otworzyła przed nim drzwi, któreś z kolei z długiego szeregu w korytarzu.
Wszedł do komnaty, sam nie wiedząc, czego się spodziewać.
Może panikującego na każdy hałas nastolatka?
Może zamknięcia się w sobie i nie reagowanie na najmniejszy bodziec z zewnątrz?
Na pewno nie był przygotowany na widok stojącego przy oknie chłopca, który odwrócił się w jego stronę z... no właśnie. Z pustką w oczach.
Dotychczas te zielone oczy zawsze pełne były uczuć. Czy to radości, czy to wściekłości. Teraz nie było w nich nic. Nawet avadowa zieleń jakby zbladła.
— Witam, profesorze. Dobrze widzieć pana w zdrowiu. — Głos tak samo ział totalną próżnią.
— Zostaw nas samych, Narcyzo.
Kobieta skinęła głową, cicho się wycofując.
— Gdybyś czegoś potrzebował, wezwij skrzata. Nadal reagują na twoje zawołanie.
— Dziękuję.
Kobieta zamknęła za sobą drzwi. Cisza, jaka po tym zapanowała, po raz pierwszy przeszkadzała mężczyźnie. Chłopak nie przejął się nim w ogóle. Na powrót odwrócił się do niego plecami, podziwiając widok za oknem.
— Jesteś ranny? — przełamał w końcu ciszę profesor.
Nadal milczenie. Żadnej reakcji, że jego pytanie zostało usłyszane. Zaczął się do niego zbliżać, oczekując teraz jakiejś reakcji. Jakiejkolwiek. Chłopak odwrócił tylko głowę, a serce profesora, a wraz z nim stopy, zamarły. Nie mógł się ruszyć, choć nie wyczuł najlżejszego muśnięcia magii. To coś w tym pustym spojrzeniu go powstrzymywało.
— Przynajmniej pan niech tego nie robi. Proszę. Mogę wrócić z panem do Hogwartu. Mogę nawet zostać tutaj, ale proszę się do mnie nie zbliżać — poprosił cicho Harry.
Severus cofnął się do stolika stojącego w drugim końcu pokoju, siadając na krześle.
— Co on ci zrobił? Jak cię zranił? Muszę wiedzieć, żeby podać ci odpowiednie eliksiry.
Chłopak jakby całkiem zapomniał, że on tu nadal jest. Patrzył przez okno, co jakiś czas zaciskając dłonie w pięści.
— Co on panu kazał zrobić, zanim otrzymał pan Znak? Testował, prawda? — Jego wyzuty z emocji głos wdzierał się niczym nóż w umysł Mistrza Eliksirów, przez który przemknęły wspomnienia z tamtego piekielnego dnia. — On wie, jak grać na uczuciach. On zawsze dostaje to, czego chce, pragnie, pożąda. Zawsze. Nikt ani nic nie jest w stanie stanąć mu na drodze.
— Dlaczego pozwolił ci żyć, Potter? Czego od ciebie chce, że nie spełnił swego pragnienia? Pragnienia twojej śmierci. — Snape spróbował wziąć go na gniew, ale tylko spowodował, że chłopak odwrócił się w jego stronę. Milczał. — To i tak wkrótce wyjdzie na jaw. Prorok wygrzebie najgorsze śmieci. Zniknąłeś na ponad tydzień, porwany przez Mrocznego Czarodzieja, którego jesteś wrogiem numer jeden, i nadal żyjesz. Znajduję cię u Malfoyów, którzy ryzykują gniew Czarnego Pana, wzywając mnie.
— Nie obchodzi mnie to. Niech piszą, co tylko chcą. Wszyscy i tak mu uwierzą, a gdy okaże się to łgarstwem, tak naprawdę nic nie zrobią. Przyzwyczaiłem się. Proszę wracać do szkoły, skoro nie zabiera mnie pan ze sobą.
— Kto powiedział, że cię nie zabieram, Potter? Skoro i tak nie pozwolisz się nikomu dotknąć, to wracamy do Hogwartu. Chcę cię mieć na oku.
Wstał i wyszedł na korytarz. Oddalił się kawałek, zostawiając wolną przestrzeń dla roztrzęsionego psychicznie, jak sam sobie próbował wmówić, chłopaka. W głębi korytarza czekała cała trójka Malfoyów. Potter wyszedł z komnaty i skierował się właśnie w ich stronę, gdy tylko ich spostrzegł. Stanął w bezpiecznej odległości przed Draco.
— Pojutrze zostanie ci nadany Znak. Tego chciałeś, prawda? — Młody Malfoy zbladł, ale skinął głową. — Mam nadzieję, że po tym fakcie zmądrzejesz, bo będziesz należał do mnie — powiedział spokojnie Harry, patrząc mu w oczy.
— Co? — odezwał się ostro Lucjusz. — Jak to do ciebie? O czym ty bredzisz, Potter?
Chłopak nie przejmował się pytaniami seniora rodu Malfoyów. Ruszył w stronę otwartych drzwi i kominka.
— Czwarty. Został jeszcze jeden na ten tydzień.
Te słowa powiedział do siebie, ale dotarły one do uszu zebranych. Zerknęli na siebie niespokojnie.
***
Przybycie do szkoły odbyło się w ciszy.
Harry przeszedł na drugi koniec gabinetu dyrektora i stanął przy drzwiach. Snape pojawił się zaraz po nim.
— Usiądźcie obaj — zaproponował Dumbledore.
— Dziękuję, dyrektorze. Zostanę tutaj — rzekł Harry.
Starszy czarodziej spojrzał na młodszego kolegę, ale ten tylko kiwnął głową, żeby nie nalegał.
— Harry, czy mógłbyś opowiedzieć, co działo się z tobą przez ostatnie sześć dni? — Dumbledore przeszedł od razu do rzeczy.
— Muszę? — Chłopak patrzył prosto w oczy dyrektora. — Może chcę o tym zapomnieć?
— Jednak będę nalegał. Poczujesz się lepiej, jeśli się tym z kimś podzielisz, chłopcze.
Harry stał, lekko drżąc. Snape mógł zauważyć ten drobny szczegół tylko dzięki temu, że siedział bliżej. Chłopak nagle jakby podjął decyzję, zaczął rozpinać przydużą koszulę. Zsunął jeden rękaw i obrócił się bokiem.
— To powinno panu wystarczyć za odpowiedź, dyrektorze.
Krwistoczerwona czaszka i srebrno-zielony wąż wychodzący z jej ust, oplatający swoim cielskiem ramię trudno było pomylić z czymś innym.
Mroczny Znak.
— Oznaczył cię — stwierdził Dumbledore, a jego ramiona opadły, jakby niesiony na nich ciężar zwiększył się wielokrotnie.
Chłopak ubrał się i czekał.
— Kazał ci zabić? — Severus już znał odpowiedź, jednak chciał to usłyszeć.
— Tak.
— Kogo? Starca, kobietę, dziecko? — brnął dalej profesor. — Czarny Pan jest bardzo wybredny, jeśli chodzi o ofiary. Twój tatuaż jest wielobarwny, więc zbrodnia szczególnie musiała targnąć twoje sumienie, inaczej byłby tylko czarny.
Po raz pierwszy tego dnia zobaczył emocje na twarzy chłopaka, ale ten szybko się opanował. Za szybko. Chłopiec dotychczas był jak otwarta księga, zawsze uczucia miał wypisane na twarzy.
— Mam panu opisać każdą osobę? Nie mogę uratować wszystkich.
— Każdą? Wszystkich? — szepnął Albus. — Harry, chłopcze... Ilu musiałeś...?
— Dwadzieścia siedem ludzkich istnień. — Głos już nie należał do dziecka, lecz do kogoś, kto zobaczył zbyt dużo śmierci.
Mistrz Eliksirów patrzył na niego, nie mogąc pojąć.
— Jak?
— Skazałem ich. Każdego z osobna. Nawet gdy próbowali mnie zabić, skazywałem ich na śmierć. Nawet gdy błagali, płacząc u moich stóp, umierali, bo ich skazałem — mówił drżącym głosem, gdzieś na granicy złości i płaczu.
...
majkasubcio