Żabiński Jan
ZWIERZĘTA DOMOWE I ICH DZICY KREWNIACY
WSTĘP
Coraz częściej słyszy się dzisiaj wyraz „aklimatyzacja“. Nie od rzeczy więc może byłoby wyjaśnić sobie, na czym ta sprawa polega.
Jest to mianowicie ostrożne oddziaływanie na organizm roślinny lub zwierzęcy, mające na celu przystosowanie go do życia w warunkach innych aniżeli te, do których był przyzwyczajony w swej ojczyźnie.
Nie wszyscy zdają sobie sprawę — albo po prostu nie wiedzą nawet, że bardzo wiele najpospolitszych u nas roślin a także niektóre gatunki zwierzęce zostały właśnie zaaklimatyzowane, czasem nawet przed kilku wiekami.
Że do takich należy pomidor, soja, no i naturalnie kartofel, wiedzą przeważnie wszyscy — że aklimaty- zowane są rozmaite krzewy ozdobne w parkach, też nie potrzeba wyjaśniać. Nie bez zdziwienia jednał; dowiecie się zapewne, że obcego pochodzenia, sprowadzone do nas i przystosowane do naszych warunków dopiero od paru setek lat, są tak pospolite w Polsce akacja czy kasztan, a właściwie — jak chcą bota
nicy — kasztanowiec, gdyż z kasztanem jadalnym ta roślina nie ma nic wspólnego.
Spośród zwierząt zaaklimatyzowany w Polsce i to t górą przed pół tysiącem lat był największy u nas ślimak lądowy — winniczek, a w ciągu ostatnich lat dwudziestu jesteśmy świadkami zadomowienia się szczura piżmowego, którego właściwą ojczyzną jest Ameryka Północna.
O ile jednak rozumiemy potrzebę przyswojenia i hodowania u nas roślin takich jak kukurydza, fasola — bo i ona nie jest naszego rodzimego pochodzenia — to na dziwne opory natrafia sprawa aklimatyzacji zwierząt.
Rolnik, prawdopodobnie zachęcony zyskami ogrodników, wprowadzających do hodowli coraz to noWe rośliny, łatwo decyduje się na próby uprawy nowych gatunków. Natomiast w dziedzinie hodowli zwierząt decyzja na chów czegoś innego niż koń, krowa, Świnia, owca oraz drób — przychodzi jakoś bardzo ciężko. A tymczasem z punktu widzenia gospodarczego jest to poważny błąd.
Zwierzęta hodujemy w trzech zasadniczych celach: 1) na pokarm dla ludzi, 2) jako dostarczycieli surowca odzieżowego, 3) jako siłę pociągową. To trzecie zastosowanie właściwie coraz mniej nas interesuje: zwierzę jako źródło energii zostaje prawie całkowicie wyparte przez motor, rozwijający w rą- żie potrzeby znacznie większą szybkość lub operujący dużo większą siłą.
Natomiast od niedawna zjawił się inny ważny motyw, mianowicie: możliwość wykorzystania ciała żwierzęcia jako surowca do wyrobu leków, a spośród nich' przede wszystkim surowic i hormonów, g •• • <
Zarówno jeśli chodzi o pierwszy cel, a mianowicie otrzymywanie produktów żywnościowych pochodzenia zwierzęcego, jak i o ostatnio poruszoną sprawę leków, stwierdzamy wyraźnie, że nasz konserwatyzm i tradycyjne opieranie się wprowadzeniu w orbitę hodowli gospodarczej w kraju zupełnie nowych gatunków zwierząt — jest poważnym błędem, który już niebawem, być może, mścić się będzie na nas dotkliwie. Nauka bowiem o racjonalnym żywieniu człowieka wykazuje obecnie niezbicie, że zdrowie ludzkie zależy w znacznym stopniu od możliwie wielkiego urozmaicenia pokarmów. Udowodniono mianowicie, że jednostronne żywienie się najlepszymi nawet, za luksus uważanymi, pokarmami, np. bażantami czy sarniną, nie byłoby zdrowe, a im więcej nasze posiłki pod każdym względem zdołamy urozmaicić, tym jest lepiej. A przecież hodowanie u nas wielbłąda dla uzyskania mleka,' mięsa i wełny, lamy na wełnę i mięso, amerykańskiego dziczka pekari na mięso i skórę — już w tej chwili nie nastręczałoby większych trudności, gdyby nie czysto tradycyjne opory psychiczne naszego rolnika.
O wiele poważniej jednak przedstawia się sprawa wyzyskania surowców zwierzęcych w dziedzinie lecznictwa. W tym kierunku zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie prowadzone są gorączkowo doświadczenia. Nie wiadomo jeszcze, które zwierzęta okażą się dla otrzymywania surowic i produkcji hormonów najwartościowsze. Hodowcy jednak już dziś muszą się liczyć z tym, że lecznictwo zażąda od nich, i to w gorączkowym tempie, aklimatyzacji niektórych gatunków zwierząt, z których prawdopodobnie na pierwszy plan wysunie się zebra, antylopa gnu i lew.
Nasza krowa reprezentowana jest na świecie przez bardzo dużą ilość ras. Wystarczy spojrzeć na kilka załączonych obrazków, aby się o tym przekonać. Jedne krowy śą małe i włochate jak pudle, inne mają sierść płaską, krótką. Trafiają się też krowy o rogach długości dwu metrów — i rasy zupełnie tej ozdoby pozbawione. Niektóre z nich wreszcie posiadają zabawny garb na kłębie. Wszystkie one jednak są jak gdyby dziećmi jednych rodziców. Tak też jest w istocie, ponieważ pochodzą rzeczywiście od wspólnego przodka. Każdy zaś wie, że gdy się mówi
o krewniakach, to ma się na myśli trochę dalszą rodzinę, w której trzeba szukać związków krwi między poszczególnymi członkami — aż poprzez pradziadów.
Najpierw zajmiemy się najbliższym krewniakiem całej familii krowiej, to znaczy jej wspólnym przodkiem. Poznanie go nie było rzeczą tak łatwą, jakby się zdawało. Albowiem ze zwierząt najbardziej zbliżonych wyglądem do krów żyją w stanie dzikim tylko niedobitki żubrów. Niektórzy ludzie po dziś
dzień myślą, iż może od żubra wywodzi się bydło domowe. Uczeni jednak szybko się zorientowali, że jest to niemożliwe, gdyż mimo ogólnego podobieństwa zbyt wiele jest różnic w budowie, aby żubra uznać za przodka naszego bydła.
Trzeba więc było zacząć szukać Wśród kości zwierząt, które wyginęły przed wiekami, a pozostały po nich tylko szczątki, pokryte grubą warstwą ziemi. Okazało się, że jeszcze nie tak dawno w puszczach europejskich żyło zwierzę noszące nazwę tur. Nie tak dawno — powiadam — gdyż ostatnia sztuka tego gatunku, jak o tym mówią zapiski historyczne, została zabita zaledwie trzysta lat temu i to właśnie w Polsce, pod Jaktorowem, niedaleko Skierniewic. Zdołano nawet odnaleźć rysunki ludzi współczesnych, którzy to zwierzę oglądali. Każdy, kto zwróci uwagę na poniższą rycinę,
przyzna, iż tur był rzeczywiście bardziej podobny do naszej krowy niż żubr.
Tur, mimo że to zwierzę duże, był jednak lekko zbudowany, o zupełnie prostej linii grzbietu, wielkich rogach, rosnących na boki, zginających się ku przodowi i lekko ku górze. Okrywa skóry składała się z włosów wełnistych, dużo dłuższych niż u dzisiejszego bydła, koloru czarnobrązowego. Wzdłuż grzbietu biegła wąska, jasna pręga, prawdopodobnie zaś brzuch oraz wewnętrzne części kończyn były nieco jaśniejsze.
Zwierzę to, którego czaszki i części grzbietu znajduje się nierzadko na ziemiach polskich, żyło nie tylko u nas, lecz w całej Europie, jak również w środkowej i zachodniej Azji. Co więcej — znaleziono szczątki tura nawet w Afryce Północnej. Wobec tak szerokiego rozmieszczenia tego zwierzęcia, zainteresowało uczonych, w jakiej też części
świata należy szukać pierwocin obłaskawienia dzikiego tura, które w rezultacie zamieniło go na łagodną i potulną krowę domową. Wszystko przemawia za tym, że miejscem tym była Mezopotamia, to jest dolina w Azji, gdzie później powstały znane z Biblii starożytne państwa Babilonii i Asyrii.
Pozostało jeszcze do rozstrzygnięcia, jak dawno to się stało. Nie łatwo to dokładnie określić, zdaje się jednak, że grubo powyżej dziesięciu tysięcy lat temu.
Nic więc dziwnego, iż przez tyle pokoleń ludzie z pierwotnie jednego gatunku tura zdołali wyodręb-
nić i wyhodować tak wiele różnych ras bydłu ~
o czym wspomnieliśmy na początku niniejszej pogadanki.
Żubr i bizon
Bliskim krewniakiem krowy, jak pisałem w poprzedniej pogadance, jest nasz żubr oraz bizon amerykański. Między sobą są one natomiast spokrewnione tak blisko, że uczeni zoologowie zaliczają je do tego samego gatunku, traktując jedynie jako dwie odrębne rasy geograficzne. Dziwnym zbiegiem okoliczności zarówno historia bizona w Ameryce jak i żubra w Europie obfituje w zdarzenia wysoce pouczające. I jednemu, i drugiemu przysłużył się człoWiek — oczywiście w sensie ujemnym.
Jeszcze siedemdziesiąt lat temu na olbrzymich stepach Ameryki Północnej, zwanych preriami, żyły stada bizonów, obliczane mniej więcej na .- piętnaście milionów sztuk. I oto po przeprowadzeniu kolet W poprzek lądu amerykańskiego,, zjawiło się dla obieżyświatów i przeróżnych włóczęgów źródło taniego zarobku. Wystarczyło bowiem wyjechać ze sztucerem i zapasem nabojów z pierwszej lepszej .stacji, .nieco dalej położonej od okolic zamieszka-, łych, aby położyć trupem trzydzieści do czterdziestu tych olbrzymich, spokojnych, nie 'uciekających od" człowieka zwierząt. Naturalnie mówy nié było o zabraniu i wykorzystaniu mięsa tak ogromnej zdo- ^ byczy. Ba, jeśli polowanie odbywało."się- a, naście kilometrów od stacji, nawet skór hie- bytó czym przewieźć do kolei. Cały bip pozostawał ;'na pastwę drapieżnych ptaków, a myśliwy ..zadoiwala!; się jedynie wycięciem i zabraniem. języków, bizo-, nich, które uważane za smakołyk i tak ~ sowicie opłacały niewielkie trudy kilkudniowego polowania- i koszt biletów kolejowych.
W rezultacie, w ciągu kilkunastu lat, w ten barbarzyński a co najważniejsze i bezcelowo -niszczycielski sposób, wybito bizony zupełnie. Całe piętnaście milionów!
Dopiero przy końcu ubiegłego stulecia rządy Stanów Zjednoczonych i Kanady podjęły łącznie. akcję ratunkową. Wydano wiele ustaw ochronnych, naturalnie zupełnie bezcelowych; zdarza się bowiem, że urzędowy papier zjawia się dopiero wówczas, gdy już nie ma czego chronić. Co ważniejsze jednak, przeznaczono fundusze na wyszukanie i skupienie pojedynczych sztuk bizonów, pozostałych jeszcze przy życiu. (Patrz: ilustracja obok).
W różnych niedostępnych zakątkach zdołano znaleźć kilka setek niedobitków. Otoczono je jak najstaranniejszą opieką hodowlaną i udało się doprowadzić do tego, że dziś gatunkowi temu nie grozi zagłada — jest ich bowiem na świecie około dwudziestu tysięcy sztuk.
Nie tak nagle, lecz w końcowym wyniku tak samo, odbyło się wyniszczenie naszego żubra. W licznych puszczach, pokrywających Eucppę, już tysiąc trzysta lat temu był żubr pod ochroną królów i książąt, pragnących tę piękną zwierzynę zachować dla łowieckiej rozkoszy. Niewiele to jednak pomagało, gdyż przyczyną zagłady żubra nie był oszczep ani strzała z łuku, ani nawet później kula. Człowiek wygubił go mniej krwawym sposobem^ mianowicie — przez wyniszczenie prastarych puszcz.
Już w 1800 roku ilość żubrów na świecie spadła do trzystu kilkudziesięciu sztuk, które zachowały się w lasach białowieskich. Mimo jak najstaranniejszej opieki, przez sto lat stado to osiągnęło tylko 700 głów. Kataklizm pierwszej wojny światowej „przysłużył się“ żubrom ostatecznie. W 1920 roku już ani jednej sztuki w Puszczy Białowieskiej nie było.
I znów poniewczasie zaczęła się wielka akcja ratunkowa żubra. Założono Międzynarodowe Towarzystwo Ochrony Żubra. Wykryło ono, iż po różnych ogrodach zoologicznych zachowało się jeszcze parę dziesiątków tych zwierząt. Trzeba przyznać, że na tym odcinku największe zasługi położyła Polska. Zakupiwszy w 1929 r. zaledwie jednego buhaja i trzy krowy i umieściwszy je w Puszczy Białowieskiej (patrz: rys. obok), zdołano w ciągu 10 lat
powiększyć stan pogłowia żubrów do 35 sztuk. I mimo drugiej, wojny obecnie mamy ich 65, gdy na całym świecie, to znaczy poza Polską, ilość ich nie przekracza sztuk sześćdziesięciu.
Bawoły
Poprzednio wymieniłem zwierzęta spośród krewniaków bydła domowego, które nie konkurowały na odcinku gospodarczym z naszymi krowami. Były to bizon i żubr — obydwa gatunki, których oswojenie i zużytkowanie w jakimkolwiek innym celu.: aniżeli jako zwierzyny, łownej do tej pory człowiekowi się- nie udało. Dlatego też może obecnie i bizon, i żubrj
Arnu
jako gatunki wyniszczone, musiały się dostać pod opiekę człowieka ze względów podyktowanych koniecznością- ochrony przyrody.
Inaczej rzecz się ma z bohaterem niniejszej pogadanki — bawołem. W południowej Azji, w południowo-wschodniej Europie oraz całej Afryce bawoły zastępują z powodzeniem bydło domowe, dostarczając bardzo dobrego mleka, smacznego mięsa, a jako siła pociągowa dystansują nawet swych krewniaków. O ile bowiem spośród bydła domowego do ciężkiej pracy używać możemy tylko woły, krowy zaś zaledwie ostatnio zdecydowano się oprzęgać, i to tylko do wewnętrznych robót w ogrodzie czy na podwórzu — to u bawołów obie płcie pracują
w pługu lub ciągną chętnie acz powoli ładowne; I wozy.
Bawół domowy, noszący nazwę kerabau, pochodzi od gatunku dzikiego, jeszcze dziś spotykanego w dżunglach Indii i Indochin a noszącego nazwę Arni. Jest to zwierzę wielkie, bo w kłębie dosięga wysokości 1 metra 80 centymetrów, silne,, energiczne. Żyje niewielkimi stadami, których jedynym wrogiem, poza człowiekiem, jest tygrys, atakujący je jednak niechętnie, gdyż zdarzają się wypadki, że stadko Arni obroni się, a nawet uśmierci tego wielkiego kota. Nic dziwnego, ,gdyż główna broń Arni — potężne, ostro zakończone, półksięży- cowate rogi, schodzące się z tyłu czaszki na kształt sierpów, osiągają wraz z czołem łączną długość czterech metrów.
Afrykę zamieszkują inne gatunki, znane pod nazwą czar-n eg 6. i Czer w^ff n ę|g o bawołu. Nie ustępują one we wzroście Arni, układ zaś ich rogów jest przez, to charakterystyczny, że nie zaczynają się one po bokach czoła, lecz niemal pośrodku i rozchodzą daleko na boki, na końcach dopiero. zaginając się ku górze. Są to zwierzęta niezwykłej dzikości, szczególnie gdy są ranne: urządzają wtedy świadomie zasadzki na myśliwego tropiącego ich ślady, tak że zarówno w stepach południowej Afryki jak i ogrodach zoologicznych afrykańskie bawoły powodują wśród myśliwych i dozorców o wiele większe straty aniżeli osławione lwy.
Najbardziej charakterystyczną ujemną cechą bawołu, cechą, która spowodowała, iż nie on stał się uniwersalnym zwierzęciem mlekodajnym, lecz wła-
Bawół afrykański.
śnie krowa, jest jego zamiłowanie do kąpieli. Zwierzę to niemal połowę życia przepędza w wodzie a przynajmniej w błocie czy szlamie.
Na wolności, w stanie dzikim, zarówno Arni jak
i czarny bawół afrykański pasą się od świtu, napełniając swój żuwacz wielkimi masami trawy, a następnie około południa, gdy słońce silnie dogrzewa, zanurzają się w staw, jezioro czy bagno, tak że na powierzchnię wystają tylko nozdrza — i oddają się rozkoszy przeżuwania. Wychodzą nad wieczorem, w razie potrzeby uzupełnienia zapasów pożywienia, lub też dopiero przed wschodem słońca, pokryte nieraz na kilka centymetrów grubą warstwą
błota, które szybko zasycha, stanowiąc pancerź ochronny przed owadami.
Bawoły udomowione nie wyzbyły się tego przyzwyczajenia odziedziczonego po przodkach, toteż jeśli ich właściciel nie zapewnia im codziennie I—5-godzinnej kąpieli, pragnąc zbyt intensywnie użytkować ich siłę, wprowadza je to w stan rozdrażnienia. I zarówno w Egipcie jak i w Indiach
nierzadki jest widok, gdy zaprząg bawołów, spokojnie i powoli wlokący się po spalonej słońcem drodze, nagle, zwietrzywszy wodę, rzuca się w szaleńczy galop, nie troszcząc się o cenny ładunek na ■ wozie. Bawoły z rozpędem wpadają w chłodny żywioł, a zanurzywszy się w nim rozkosznie, już ża- ■dną siłą przed upływem kilku godzin wyprowadzić .się zeń nie dadzą.
Niemniej jednak, mimo tego wyraźnego mankamentu, w Afryce mają bawoły trzy lub czterokrotnie wyższą cenę niż krowy, gdyż są mniej wrażliwe na wszelkie zarazy dziesiątkujące tam masze bydło, nie wyłączając nawet śmiertelnej choroby zwanej „nagana“, roznoszonej przez muchy itse-tse.
Najdłuższe rogi na śmiecie
W okolicach równika, w pobliżu źródeł wielkiej jrzeki Nilu, a jeśliby kto chciał sprawdzić na dużej, mapie Afryki — pomiędzy jeziorami Wiktorii i Rudolfa istnieje państwo murzyńskie, posiadające miasteczko z wcale ciekawą architekturą, ponadto zaś liczne wsie o bogatej kulturze rolnej, a przede wszystkim słynące z hodowli. Państwo to zamieszkałe jest przez lud Negrów — rosły, barczysty, muskularny, dumny i fanatycznie przywiązany do swego kraju. Kiedy na początku bieżącego stulecia, na krótko przed pierwszą wojną światową przez kraj ten, ^wany Watussi, przejeżdżał biały podróżnik, został on zaproszony przez czarnego władcę tej ziemi i był długo wypytywany o urządzenia, wynalazki i zwyczaje białych. Sułtan interesował. się każdym szcze
gółem ekwipunku uczonego, wreszcie wyrzekł te- słowa:
„Tak, tak, wy biali jesteście potężnymi ludźmi,
i możecie być dumni z tego wszystkiego, co posiadacie. A jednak my też mamy coś takiego, czego z kolei wy nie macie. Naszą dumą jest bydło z najdłuższymi rogami, jakie w ogóle mogą być w świe- cie“.
Rzeczywiście, jak widzicie na fotografii- obok, po prosili potwornie wyglądają na normalnej wielkości czaszce krowiej rogi, które u nasady mają obwód przekraczający pół metra, przy długości 1 rr>e- tra 30 centymetrów. Gdy się patrzy na przedstawiciela rasy Watussi — krowę czy byka — przede- wszystkim ogarnia człowieka współczucie na myśl, jak wielki ciężar musi to biedne zwierzę stale dźwigać na głowie. Otóż nie należy się tym przejmować. Każdy wie, że pochwa rogowa u krów osadzona jest na możdżeniu kostnym, wyrastającym z boków kości czołowej. Bezsprzecznie, znajdujący się w głębi potężnych rogów Watussi możdżeń jest proporcjonalnie wielki, tylko że tkanka kostna, z któ&#...
Klemens_Werner