Tocquet Robert - ŻYCIE NA PLANETACH - SERIA OMEGA.rtf

(474 KB) Pobierz

Tocquet Robert

ŻYCIE NA PLANETACH

 

 

 

„Cisza bezkresnych przestworzy...”

My — którzy staramy się pojąć świat, a z nim i siebie samych, którzy potrafimy przeczytać (czy napisać) książkę o życiu na planetach — czyż sami nie jesteśmy szczytowym osiągnięciem, może przejściowym, zjawiska życia na tej planecie, którą stopniowo opanowaliśmy: na Ziemi? Czy jednak życie, które tak niezwykle bujnie roz­winęło się na naszej planecie istnieje także na innych „ziemiach” nieba? Czy istnieje w ogóle we Wszechświecie poza Ziemią? Oto pytanie, które każdy z nas niewątpli­wie nieraz sobie stawiał, a które od tysięcy lat nurtuje ludzkość. Zostało już ono sformułowane przez pitagorej- czykówi, znajdujemy je także w Wedach starożytnych In­dusów, w tych pradawnych pomnikach ludzkiej mądrości. Dopiero jednak w ostatnich latach można było, dzięki burzliwemu rozwojowi takich dziedzin nauki jak astro- nomia (w szczególności astrofizyka) i biologia, naukowo podejść do problemu życia we Wszechświecie.

To rozwój astronomii sprawił, że można było wykazać, że ani Ziemia, ani nawet Słońce nie stanowią środka Wszechświata. Dzięki temu w umysłach ludzkich zapano­wał ów stan pokory, który jest najlepszym punktem wyj­ścia w badaniach naukowych. Astrofizyka pomogła już zgromadzić szereg dokładnych informacji o planetach, gwiazdach i galaktykach. Astronautyka zaś, która obec­nie przeżywa pełnię rozkwitu, spowoduje, że informacje te będą coraz liczniejsze i coraz bardziej bezpośrednie. Wre-

szcie biologia na tyle zbadała naturę życia, tak osaczyła ze wszech stron problem jego powstania, że pytanie, czy istnieje życie poza naszą planetą, może być stawiane tylko w kategoriach naukowych.

Pierwszy przewrót w ludzkich umysłach, łączony zwy­kle z nazwiskiem Kopernika, który z krzywdą dla Ziemi umieścił Słońce w środku naszego Układu planetarnego — dokonał się zaledwie cztery wieki temu.

W epoce Lukrecjusza, siedemnaście wieków przed Ko­pernikiem, kiedy zaczynano nieśmiało przyjmować po­gląd, że Ziemia jest kulista i zawieszona w przestworzach,

tylko jeden grecki astronom Arystarch twierdził, iż Zie­mia wiruje wokół własnej osi oraz, że obraca się dokoła Słońca, stanowiącego środek i zwornik całego układu. Teoria jego spotkała się z obojętnością, drwiną, a nawet z wrogością. Jakże więc wtedy, gdy człowiek zarozumiale czynił z Ziemi środek wszystkiego, ktokolwiek mógł wyo­brazić sobie, że mogą być we Wszechświecie jeszcze inne układy, zawierające inne ziemie i inne słońca?

A jednak poeta, autor De Rerum Natura roztacza przed nami olśniewającą wizję *:

Najpierw bacz, że przestrzeń dokoła, z każdej strony,

Z prawa, z lewa, w dół, w górę, granicy żadnej nie ma.

Dość już obszernie zresztą mówiłem na ten temat;

Wszystko mi to potwierdza i krzykiem wprost obwieszcza Przeto niepodobieństwo, by w pustce tej na przestrzał (Która nieskończonością tchnie dookoła ziemi,

Gdzie w liczbie nieskończonej ciałka drogami swymi Biegną pędzone odwiecznym ruchu pobudzeniem)

Jeden świat był stworzony 1 jedno niebo nad nim,

A wszystko, co poza nim, nie miało mocy żadnej.

Dziełem on jest natury 1 jej pierwotnych ciałek.

Które bijąc o siebie na oślep wieki całe W końcu wydały z siebie na skutek zbiegu ciosów Te ziarna, co złączone nareszcie w trwalszy sposób Dały dziś oglądaną materię wszelkich rzeczy.

Ziemię, morze 1 niebo, zwierzęta 1 rodzaj człowieczy.

Stąd, powtarzam raz jeszcze, musisz mi rację przyznać.

2e jest jeszcze za światem niejednych ciał ojczyzna.

Jak nasza, którą eter zawiera swym uściskiem.

Skoro zresztą materii nie brak w przestrzeni wszystkiej.

Miejsca w bród, i rzecz żadna, przyczyna żadna nie wzbrania Muszą tam być działania 1 rzeczy się muszą wyłaniać.

Dalej, Jeśli zarodków jest nieskończona mnogość.

Jakiej nie zliczysz, nawet przez wieki liczyć mogąc.

Jeśli dokoła działa ta sama moc natury.

Która wszędzie gromadzi zarodków całe góry.

Również Jak tu na ziemi, to przyznaj słowem śmiałym,

Ze 1 w odległych niebach są światy zamieszkałe.

Choćby z Innymi ludźmi, z Inną niż nasza zwierzyną.

Nie ma też wśród wszechrzeczy takiej, co jest jedyną,

Jedna się urodziła 1 nie ma swych pokrewnych;

Zawsze Ją możesz zmieścić, poznać w gatunkach pewnych.

Mnogą rodem. Zwierzęta pierwsze cl przykład złożą.

t

ńcHotfo. cvtowany za pracą: Kazi-

Uznasz, że tak się rodzą i tak po górach mnożą,

Tak powstał ród człowieczy, tak niemych ryb miliony,

I nie inaczej ptaków ród, pierzem uskrzydlony.

Równie z podobnych przyczyn przyznasz, ze ziemia, słońce, Niebo, księżyc i gwiazdy po niebie wędrujące Nie są jedyne, ale mnogie i niezliczone;

Równie czeka je kiedyś zniszczenie nieobronne,

Równie się z ziarn układów składają, jak te twory, Których ziemska gromada krząta się koło koryt.

W jakiś czas po Lukrecjuszu Plutarch dowodzi, że rzymska intelligentia z I w. n. e. stawiała sobie pytanie, którym nie pogardziłyby pewne wykształcone umysły XX wieku, mianowicie: czy możliwe jest, aby Księżyc był zamieszkały?

„Chciałbym — powiada Theon — by dysputa zajęła się poglądem, utrzymującym, iż Księżyc jest zamieszkały... Gdyby bowiem okazało się, że nie mogą tam być mie­szkańcy, nie można by w sposób rozumny utrzymywać, iż Księżyc jest Ziemią... Byłby on stworzony daremnie i bez powodu, nie rodziłby żadnego owocu i żadna z ludzkich ras inie znalazłaby tam dogodnych warunków, aby się zro­dzić d wyżywić... Na Księżycu mogą być jacyś mieszkańcy, a ci co utrzymują, iż do tego itrzeha, aby istnieniom' tym właściwe były nasze potrzeby, nigdy nie zwrócili uwagi na różnorodność matury sprawiającą, że zwierzęta bar­dziej różnią się między sobą, niż substancje nieożywione”.

Jednak aby wygrać batalię o heliocentryzm, nie wy­starczyła sama teoria Kopernika. W pięćdziesiąt siedem lat po wydaniu De Revolutionibus Orbium Caelestium, do­kładnie w 1600 r. został w Rzymie spalony na stosie, jako heretyk, Giordano Bruno i to tylko za to, że wyciągnął z dzieła polskiego astronoma wnioski filozoficzne, które jako oczywiste z dzieła tego wypływały. W dziele Dell’ infinito universo e mondi (O nieskończoności Wszech­światów i Światów) Giordano Bruno odważył się napisać: „W słowach tylko można przeczyć przestrzeni bez koń­ca, i w słowach jedynie przeczą temu zbałamucone umysły twierdzące, że próżni nie da się pojąć... Skoro zaś istnieje ^ Świat, na którym się znajdujemy, Czyż cokolwiek prze­radza istnieniu innych Światów, ogromnej wielości

(II 1048—1089)

Światów. Świat nasz, wydający , się nam tak ogromnym, nie jest ani częścią, ani całością wobec nieskończoności i nie mógłby stać się przedmiotem aktu nieskończonego. Nieskończona praprzyczyna okazałaby się niedoskonałą, gdyby jej skutek nie był proporcjonalny do jej potęgi Wszechwiedza i wszech działa nie Boga kategorycznie do­magają się wiary w nieskończoność stwarzania...

...Nie ma rzeczy mniej godnej filozofa, niż układać sfer kształt szczególny, czy różne przyjmować stery niebios. Jedno jest tylko niebo przed nami, to znaczy; sklepienie, atmosfera, w której się one poruszają, inme Ziemie —

których jest nieźliczoność — posiadają każda swoje niebo; lecz te różne niebiosa tworzą razem jedno i to samo niebo: gwiezdny ocean. Ciała niebieskie rozciągają się nieskoń­czenie w ogromnej przestrzeni, która zawiera Światy wraz z wszelkiego rodzaju ich mieszkańcami...

1

...Jakąż różnicę upieramy się znaleźć pomiędzy Ziemią a Wenus, pomiędzy Ziemią a Saturnem, Ziemią a Księ­życem? Czyż znaczenie wszystkich tych planet nie jest takie samo wobec potężnego panowania Słońca? Czyż nie są to Światy podobne, których przeznaczenie jest jedna­kowe? A w przestrzeni nieskończonej? Jakąż odrębność chcielibyśmy jeszcze zachować między Słońcem a gwia­zdami? Czyż sama Natura nie podjęła się objawić nam k 10

wielości Słońc i Ziem w nieograniczonych obszarach roz­ciągłości? Cały Wszechświat jest tylko ogromnym zorga­nizowanym bytem; jego częściami składowymi są Światy; jego Życiem jest Bóg. Wszechświat nieskończony — po­stać nieskończona myśli nieskończonej. Ta prawda jawi się naszemu rozumowi w przyrodzonym świetle’*.

Droga została wytyczona. W niespełna wiek później pi­sarz francuski, Bernard le Bovier de Fontenelle, siostrze­niec Corneille’a, wydał swe słynne Entretiens sur la Plu­ralité des Mondes (Rozmowy o wielości światów), nie spotka wszy się już tym razem z zarzutem herezji. Fon­tenelle ograniczył się do przedstawienia teorii naukowych swej epoki w formie literackiej, dostępnej dla dam dworu. Bohaterką książki jest markiza. Fontenelle wyobraża so­bie, że spaceruje z nią po parku w piękny, gwieździsty wieczór, i że właśnie zaczęto mówić o gwiazdach. Tłu­maczy jej zatem, dlaczego Ziemia jest planetą (pierw­szego wieczoru), a potem dowodzi, że zarówno Księżyc, jak i pozostałe planety — to zamieszkałe ziemie (drugiego i trzeciego wieczoru). Następnie (czwartego wieczoru), po­daje szczegóły dotyczące Wenus, Merkurego, Jowisza, Sa­turna; i przechodząc do gwiazd stałych (piąty wieczór) — wyjaśnia, że są to także słońca, że każde z nich oświetla jakiś świat; wreszcie kończy wykładem ostatnich odkryć astronomicznych (szóstego wieczoru).

„Gdyby niebem było tylko to niebieskie sklepienie, do którego przygwożdżone są gwiazdy — pisze Fontenelle (piąty wieczór) — to Wszechświat wydałby mi się mały i ciasny, czułbym się nim przytłoczony. Teraz, skoro temu sklepieniu dano nieskończoną rozciągłość i głębię, dzieląc je na tysiące tysięcy mgławic, zdaje mi się, że oddycham swobodniej, że mam więcej powietrza, i że na pewno wspaniałość Wszechświata ukazuje nam się w nowym blasku".

Fontenelle doszedł w swych rozważaniach nie tylko do obecności istot myślących poza Ziemią, ale nawet obda­rzył je odrębnym charakterem w zależności od planety, z której się wywodziły. I tak mieszkańcy Merkurego by­liby „szaleni z nadmiaru sil żywotnych”, natomiast mie­szkańcy Saturna byliby to ludzie dość flegmatyczni, tacy.

oo              to „cały dzień stracą, nim odpowiedzą na najprostsze pytanie”.

Można byłoby, mnożyć wdzięczne przykłady lirycznych poematów z okresu cesarstwa, w 'których aleksandryn 12

służył popularyzacji nauki. Ale już przy końcu stulecia ta forma wiersza stała się niemodna, a liryka, nawet w prozie, czerpała natchnienie już nie z wyobraźni, lecz z naukowych obserwacji. Wybitny popularyzator, Camille Flammarion, mógł napisać w Terres du Ciel (Ziemie Nieba):

„Oto jest życie powszechne i wieczne, które króluje ponad naszymi głowami. Tego to życia istotną część sta­nowimy. Oto pojmujemy już mowę nocy czując, jak wszędzie wokół nas przetaczają się światy ogromne, a ciężkie; zamieszkałe tak jak nasze. Zarówno planety, jak gwiazdy — to światy, grupy światów, układy, wszech­światy; i z głębi naszej przepaści domyślamy się tych odległych narodów, tych nieznanych miast, tych zaziem- skich ludów! ... Każdy z tych światów to jakaś inna ludz­kość, która jest siostrą naszej...

...Zamieszkałe nieba nie są już mitem. Oto teleskop połączył nas z nimi; oto spektroskop daje nam analizę powietrza, którym ich mieszkańcy oddychają; oto urano- lity przynoszą nam minerały z ich gór...

              ...Rozumiemy obecnie istnienie Wszechświata, słyszymy akordy potężnej harmonii i z niezachwianym przekona­niem opartym na pozytywnym doświadczeniu obwieszcza­my z głębi naszej świadomości tę od tej chwili nieznisz­czalną prawdę:

              Życie rozwija się bez końca w przestrzeni i w czasie; jest powszechne; wieczne; napełnia Nieskończoność swymi akordami i będzie panować poprzez wieki wieków, po­przez niekończącą się Wieczność”.

Nie jest ¡więc już dziś kwestią dla nas, czy idea wie­lości światów teoretycznie jest racjonalna, czy nie. Wobec tego pozostaje do zbadania, poza wszelkim czysto intelek­tualnym czy filozoficznym roztrząsaniem, czy życie na planetach Układu Słonecznego i w innych częściach Wszechświata jest materialnie możliwe. W języku nauko­wym przez życie we Wszechświecie rozumie się życie ana­logiczne do życia na Ziemi; i tylko tą postacią życia bę­dziemy się tu zajmować.

Można by oczywiście rozważać inne typy życia. Na przykład, można by wyobrażać sobie istnienia, w których

zamiast cząsteczek węgla w związkach organicznych wy­stępowałby krzem. Organizmy takie byłyby zdolne żyć w temperaturze topnienia ołowiu oraz wytrzymywałyby najostrzejsze chłody.

W kręgu takich idei powstała teoria Williama Preyera

o              pirozoach. Według tego biologa życie jakoby trwało cały czas, nawet wówczas, gdy glob nasz stanowił roz­żarzoną masę. Pierwsze wulkaniczne formy życia — piro- zoa — miałyby się powoli zmieniać, a ich żywotność przy­brać ten aspekt, jaki aktualnie przedstawia. Dziś jednak istnieją spore wątpliwości, co do przejścia Ziemi przez okres rozżarzenia. Angażując się jeszcze dalej w stawia­niu hipotez można by tak samo rozważać formy eteryczne, których życie byłoby podtrzymywane wyłącznie energią świetlną, lub wręcz wyobrazić sobie istnienia ulotne, czyr ste duchy, żyjące zupełnie bez pobierania energii. Wkra­czając jednak na tak ryzykowną ścieżkę rychło wyrzekli­byśmy się obserwacji i doświadczenia, aby w końcu dać się ponieść fantazji, fikcji, a kto wie czy nie absurdowi. Należy jednak zaznaczyć, że hipoteza organizmów opartych na krzemie -nie jest tak zupełnie antymaukowa, ponieważ umiemy obecnie wytwarzać szereg silikonów czyli związ­ków organicznych, w iktórych 'krzem pełni rolę węgla.

Sprecyzowawszy tedy zakres naszego przedmiotu kilka słów poświęcimy metodzie, którą zamierzamy doń zasto­sować.

Nie potrafilibyśmy w rozsądny sposób poszukiwać we Wszechświecie możliwości istnienia życia (w postaci po­dobnej lub analogicznej do istniejącej na Ziemi) be* uprzedniego sprecyzowania, co przez życie rozumiemy. Przede wszystkim zajmiemy się zagadnieniem jego po­wstania, następnie zbadamy warunki, w jakich może się ono rozwijać. Ostatnie osiągnięcia biologii dostarczą nam cennych narzędzi, dzięki którym badanie nasze pójdzie we właściwym kierunku. Znając już określenie życia, zwrócimy się z kolei ku astrofizyce, która pomoże nam w naukowym rozważaniu pozostałego problemu: czy przy danych warunkach panujących na różnych planetach Układu Słonecznego, jak również na kometach i na sate­licie Ziemi — Księżycu — możliwe jest życie, czy też nie?

Ifcft

I

W końcu porzucimy nasz Układ Słoneczny, aby objąć naszym poszukiwaniem pozostałe części Wszechświata — zaWsze .jednak jako ludzie nauki, a nie pisarze powieści fantastycznych. Podamy mimochodem nieco szczegółów

o              wyglądzie fizycznym Księżyca i planet. Warto bowiem ustalić scenerię, wśród której domyślamy się istnienia istdt aktualnie żywych lub ich narodzenia się pewnego dnia. Co więcej — lepsze poznanie tego pejzażu, wśród którego w bliższej czy dalszej przyszłości zacznie swój rozwój człowiek, co od pewnego czasu nie ulega wątpli­wości, jest też jak najbardziej godne zalecenia.

2

Pochodzenie życia

Kosmozoa. Najbardziej niewątpliwie pasjonującym problemem nauki jest problem powstania życia na naszym globie. Jak to się stało, że w określonym momencie ewo­lucji geologicznej pojawił się ten tajemniczy płomień na­zywany życiem, aby ożywić bezwładną materię organiczną

i przekształcić związki składające się w zasadzie z węgla, tlenu, wodoru i azotu w żywą komórkę, czy nawet w ziar­no protoplazmy, reagujące na bodźce i obdarzone zdol­nością ruchu? Oto podstawowe pytanie biologii ogólnej, przerażający wprost problem, który jak dotąd wydaje się stawiać czoła połączonym wysiłkom paleontologów, bio­logów, fizyków i chemików.

■ Kiedy Pasteur wykazał, iż samorództwo — przyjmowane bezkrytycznie przez wykształcone umysły średniowiecza i renesansu, a w XVIII i XIX stuleciu uznane przez bio­logów tej miary, co Needham w Anglii, Buffon i Lamarck we Francji, Wrisberg w Niemczech, potem bliżej naszych czasów przez Poucheta, dyrektora Muzeum Historii Na­turalnej w Rouen — nie zachodziło ani w obserwacjach, ani w doświadczeniach, w których spodziewano się jego wykrycia, wtedy niektórzy uczeni chcąc wytłumaczyć po­jawienie się życia na Ziemi postawili 'hipotezę, że glob nasz został obsiany zarodkami przybyłymi z jakiegoś in­nego świata. Tę doktrynę, znaną początkowo pod nazwą „teorii o kosmozoach”, a następnie pod mianem „teorii panspermii”, wysunął po raz pierwszy w 1865 r. dr Rich­ter, a w sześć lat później przejrzyście przedstawił Lord Kelvin.

„Przy zderzeniu się dwu ciał niebieskich — pisze ten znakomity fizyk angielski — niewątpliwie większa część obu tych ciał łączy się razem. Wydaje się jednak równie pewne, że w większości przypadków część odłamków roz­pryskuje się w przestrzeń we wszystkich kierunkach. Być może, że wiele z nich nie zostaje uszkodzonych bardziej niż skalne bloki spadające ze szczytu góry czy miotane gwałtownym wybuchem miny...

...Gdyby Ziemia, taka jafć jest teraz, wraz ze swą ro­ślinnością zderzyła się z ciałem niebieskim tego samego rzędu wielkości, wtedy wielka liczba dużych i małych odłamków niosących zarodki roślin lub zwierząt rozpro­szyłaby się w przestrzeni. Ponieważ od bezgranicznie dawna istniały z pewnością światy noszące żywe istoty, przeto z dużym prawdopodobieństwem możemy przyjąć, że jest nieskończenie wiele takich kamieni pochodzenia meteory czn eg o, obładowanych zarodkami, które błądzą

■iL.Li .V i ¥

w przestworzach. Otóż gdyby nie istniał na Ziemi żaden przejaw życia, to podobny meteoryt, spadając na jej po­wierzchnię, mógłby zapoczątkować rozwój życia”.

Stwierdzenia te wypowiadane przez tak wysoki auto­rytet naukowy wywarły ogromne wrażenie w epoce ich ogłoszenia. We Francji obrońcą doktryny stał się von Tie- ghem, wybitny uczony z Muzeum Historii Naturalnej. Camille Flammarion, dyrektor obserwatorium w Juvisy, przyjął tę doktrynę, opierając się na fakcie, że niektóre meteoryty zawierały węgiel mogący być pozostałością istot zorganizowanych. Ale dalsze badainia wykazały, że znaleziona substancja węglowa była utworzona z węglo­wodorów, podobnych do tych/łętóre często powstają przy topnieniu w wysokiej temperaturze; a tym samym, że materia ta była pochodzenia mineralnego.

Jednakże według ostatnich prac produkt węglowy pew­nych meteorytów byłby złożony z substancji analogicz­nych do materii próchnicowych, węgli brunatnych i ozo­kerytu (rodzaj wosku ziemnego, nazywanego często para­finą naturalną). Wreszcie profesor Nagy z nowojorskiego Uniwersytetu Fordhama wykazał, że pewne meteoryty,

w szczególności meteoryt z Orgueil (wieś w pobliżu Mou- tanban) spadły w 1864 r. — zawierały substancje orga­niczne o 19, 21 i 23 atomach węgla, a także twierdził, że zawierały one również skamieniałe mikroorganizmy.

Uznanie meteorytów jako nośników zarodków żyda na­stręcza jednak wiele wątpliwości. Przede wszystkim, o ile zderzenie się dwóch gwiazd jest matematycznie możliwe, to jednak przeciw takiemu zderzeniu przemawia prawie zerowe prawdopodobieństwo. Rzeczywiście, powtórzmy za Couderkiem, jak wielka jest pustka przestrzeni między - gwiazdowej: wyobraźmy sobie, że gwiazdy są rozmiesz­czone tak, jak małe bryłki ołowiu odległe od siebie

o              30 km, z których każda przebiega rocznie trasę zaled­wie .kilku metrów. Poza tym można zauważyć, że „kamie­nie, spadające z nieba” -nigdy nie zawierają skał osado...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin