Kultura ''Paryska'' 1965 217.pdf

(16046 KB) Pobierz
Nr 11/217
1965
Me
HŁASKO:
PI~
W
T. DRYMMER :
R.
SOKOŁOWSKI
:
I, DWUDZIE8TOLET I
TRU T
TRZY OdCZYZNY
O
RZED
OZE
J
MIEROSZEWSKI .
SPIS RZECZY
Marek
Hłasko:
R
yszard
Sokołowski:
Paweł
Sowa:
Piękni,
dwudziestoletni
...
.
....... .
Trzyojczyzny
..
................
.
.
Pam.iętnik
znaleziony
w.
.. B
ochni
(dok.)
..
..
....
..
........
.
..
.
.
..
.
3
20
29
ARCHIWUM POLITYCZ E
Juliusz Mieroszewski
:
Londyńczyk:
S. W
.
Kozło wski
:
Ko,i przed wozem
..........
.
.
...
.
Kronika
angielska
................. .
Przegląd
niemiecki
..
...
..
........ .
TRYBUNA W.A.Z.
45
52
59
-
Szldce
Opowiadania
Sprawozdania
listopad - Novembre
PARYŻ
1965
W" A.
Zbyszewski:
Współczesna
wersja ,,!t1itteleuropy"
..
62
SPRA WY I TRO KI
(
m.l.
d.)
Benedykt Heydenkom
:
W oczach Londynu
............... .
Problematyka
sło wiańska
w Kanadzie
S~SIE
DZ
I
83
89
W. T. Drymmer:
Trust
96
KULTURAL A
KRO~IKA
Magdalena Czajkowska:
Stanisław
Piekut:
RoZ/nowa z A. CzerniawskiIII
107
Katedra literatury polskiej
w
Chicago
111
Listy T. Lenartowicza do
00
.
Zmar-
twychwstańców
..................
115
Komunikaty
..
.
.
.
.
. . .
.
. .
. . . . . . . . ..
133
K
I~ŻKI
Maria Czapska
:
Michał
Borwjcz
:
Zygmunt Markiewicz:
B
est·seller 1900 r. we Francji
......
..
Medal" im. Ossietzky'ego
.
.........
Polscy przyjaciele zewczenki
...
...
135
140
147
Z
b. Grabowski, M. Karajewicz,
J. Lindnerowa, H. Noch,
J
.
Oberleitner,
Prawdziwy
ko-
munista, A.
Tymiński, Wł.
Żeleński,
L.
Ciołk.oszowa:
Listy do
R
edakcji
..................
151
-
INSTYTUT
1
p
LITERACKI
NOTA BIOGRAFICZNA
Ryszard
SOKOŁOWSKI,
ur. w Polsce w 1933,
studiował polonistykę
na
Uniwersytecie Warszawskim; po wypadkach
węgierskich wyjechał
za gra·
nicę
i
poprosił
o azyl we Francji.
Studiował
na Sorbonie
literaturę
francus-
i
polską.
Obecnie
wykłada
na uniwersytecie w Stanach Zjednoczo-
nych.
Piękni,
dwudziestoletni
Część
I :
SZNUROWADEŁKA
,
PASECZEK, KRAWACIK
W
PŁA
TY
NA
FUNDUSZ "KULTURY"
Nina Sereda, Montreal (Kanada), po raz
dziewiętnasty
.
.
.....
. F. 49,00
Bezimiennie, Sto Max (Francja)
.
...
......
..
.....
.
.
....
.
.
.
F. 30,00
Ryszard Fiks, Chicago, 111. (USA) po raz siódmy
.
.
.
....
..
. F
.
19,60
Bezimiennie, Chicago, 111. (USA) .
.
....
...
.
...
...
...
.
..
.. F. 19,60
K. i
B.
Sigier, Sunshine, Vic (Australia) .
.
...
..
.
..
...
.
.... F. 50,00
Bezimiennie, Texas (USA) ...
.
........
...
...........
..
.. F. 1146,60
Dr Jan Dobrucki, Calgary, Alta (Kanada)
.
.
..
..
.
.
.
..
.
.
.
.
.
.. F. 49,00
DZIĘKUJEMY
Imprime en France
roku
tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym
ósmym, w lutym,
wysIadłem
na lotnisku Orly z samolotu który
wystartował
z War-
Szawy.
Miałem
przy sobie osiem dolarów;
miałem dwadzieścia
Cztery lata;
byłem
autorem wydanego tomu
opowiadań
oraz
dwóch
książek
których
wydać
mi nie chciano.
Byłem także
laure-
atem
Na~rody
Wydawców,
którą otrzymałem
na kilka tygodni
Przed WYjazdem z Warszawy. I jeszcze jedno:
zostałem
uznany
Za
człowieka skończonego
i stwierdzone
zostało
ponad
wszelką
W~tpliwość, że
niczeg?
ł~
nigdy nie
napiszę.
Jak
powiedziałem,
tnJ.~em
wtedy dwadzIesCla cztery lata -
ci, którzy pogrzebali
lllnIe. szybko z
wprawą
zawodowych grabarzy, byli
ludźmi
star-
S~Yilll
ode mnie o lat
trzydzieści,
lub
więcej.
Adolf Rudnicki na-
PI~a~ ~edyś
,
.ż: ?aj~o~ejszym
.kierunkiem w literaturze pol-
S~leJ,
Jest
mIazdżerue
l
ruszczerue. Ten sam Adolf Rudnicki,
kiedy
wydrukowałem
swoje pierwsze opowiadanie,
zapytał
mnie:
"Czy
pańscy
koledzy
mówią już, że
pan
się skończył?"
"Dlacze-
g??" -
zapytałem.
"Bo ja -
powiedział
Rudnicki - kiedy na-
elsałet? Szc~ury, moją pierwszą książkę, spotkałem
Karola Irzy-
.owskiego
l
Irzykowski
spytał:
Czy
pańscy
koledzy
mówią już
Ze pan
się skończył?"
'
",,?"~siadając
z samolotu na lotnisku Orly
myślałem, że
naj-
~oz~eJ
za rok
będę
z powrotem w Warszawie. Dzisiaj wiem,
~e
nIe
wrócę
do Polski
już
nigdy;
pisząc
to jednak wiem
także
Ze
ch~iałbym się omylić.
Przez wiele lat nie
mówiłem
po
pol~
sku ; Zona moja jest
Niemką;
wszyscy moi przyjaciele
Ame-
rykanami lub Szwajcarami i z
przerażeniem zauważyłem, że
po-
W~em ~yśleć
w
obcym,.ięzy~
i
tłUl;naczyć
to sobie na polski.
lem! .ze. to oznacza mOJ koruec; mOl grabarze z Warszawy nie
pomylili
SIę.
W tym zawodzie
człowiek
myli
się
najrzadziej.
'!l
MAREK
HŁASKO
PI~KNI,
DWUDZmSTOLETNI
5
Nie
mówiłem
nigdy nikomu o motywach które
skłoniły
mnie
do pozostania na Zachodzie. Kiedy pytali mnie dziennikarze
-
odpowiadałem
im
najgłupiej
jak tylko
umiałem'
wreszcie
?~czepili ~~ę od~
mnie:
Ni~ ~iałem odpowiedzieć dla~zego
opu-
~clłem
mOj. k:aJ poruewaz me
opuściłem
go nigdy.
Spróbuję
Jeru:a~
.napIsa.c o tym, dlaczego mieszkam w innym kraju a
v.:~asC1wIe.
w lDDych krajach:
mieszkałem już
w Anglii, Hiszpa-
nu, w NIemczech, w Szwajcarii, Francji Austrii Danii Izraelu
'"
i jeszcze paru innych.
Zacząłem pisać mając
lat
osiemnaście;
winna jest moja matka
któ;-a dawa!a mi
k~iążki
do czytania -
tak,
że stało się
to
m01m druglm.
~?glem. Szkoły
nie
ukończyłem; częściowo
na
sku:ek komplikacjl rodzinnych,
częściowo
na skutek idiotyzmu,
stwIer?ZOneg~
przez nauczycieli. Nie jestem pewien do dzisiaj,
czy
~ęd~. f~yk~, a!gebrą,. matema~ką
i
chemią
zachodzi jaka-
koIwle~ ,r~zm:a ~
?Igdy
.Slę
tego me dowiem. Nie wiem, czy
czterdz~esc~ dzIewIęc
da
SIę
w ogóle
podzielić
przez
jakąkolwiek
cyf~ę; Jeśli
to
się
w ogóle
jakimś
cudem uda, to na pewno nie
mme .. Przez
szk~ę powszechną przepchałem się
tylko
dzięki
te-
mu,
z~
nauczycIelem matematyki
był
ten sam nauczyciel który
u.';Ył Języka
polskiego. Kiedy w czasie wojny
chodziłem
do
szkół
~lOstr
.zakonnych w
~ar~zawie
na
~amce panow~ł
tam zwyczaj,
ze
~aJgorsze~u
U.CZruOWI przyczepIano olbrzymIe
ośle
uszy z
papIeru;
nosiłem
je przez
cały
czas. Po wojnie "jak
wybuchła
nowa Polska" sytuacja moja
polepszyła się
nieco; nie potrzebo-
wałem nosić oślich us~
-
po prostu
stałem
sobie w
kącie,
o~wrócony tv.:arzą
do
SCI~y.
tych warunkach
ciężko nauczyć
s~ę cz~?okoIW1ek;
ale
d~
osmej klasy
dawałem
sobie
jakoś radę
"jadąc
na wypracowamach z polskiego.
Potem
z~częła się
katorga. Ze
szkoły ogólnokształcącej
wy-
rzucono mrue za
głupotę: była
to
szkoła
numer dwa imienia
La Guardii, potem - Marii Konopnickiej. Na wniosek kura to-
tora
P?słano
mnie do poradni - nie jestem pewien czy dobrze
zacytuję nazwę
-
psychotechnicznej, czy
coś
w tym rodzaju.
Kazano mi
układać jakieś
klocki, kazano mi do
jakichś
idiotycz-
nych
~ekstów wpisywać brakujące słowa,
zadawano mi
szokujące
pytanIa
dotyczące
moich rodziców i krewnych; wreszcie kazano
mi
się rozebrać
do naga i uznano za niezdolnego do nauki w
szkole typu humanistycznego;
posłano
mnie do
szkoły
handlowej
w~ Wro~awiu
- czy
też
do
Spółdzielczo-Handlowej, wychodząc
wIdoc~e
z
założenia, że
idioci
niezbędni są
w handlu;
być może,
chodziło
tu o dobro
kupujących.
Nie wiem.
Kari~ra
moja
skończyła się
po paru lekcjach matematyki. W
ty~ cza~l,e
otworzono w Vl!arszawie
Szkołę Techniczno-Teatralną;
pOjechalismy razem z mOlm bratem Józefem - przez trzy
mie-
siące
bra: mój
odrabiał
za mnie zadania z matematyki, chemii
i
algebry,
Jedna~
na sb tek tak zwanej
waśni
rodowej
przestał;
'W}'rzucono mrue znowu.
Była
to dobra
szkoła; mieściła się
w
gmachu YMCA w Warszawie i
mieliśmy
basen. Dyrektorem
szkoły był
-
o ile
pamiętam
- Zmigrodzki,
imponujący
bro-
dacz który
mógłby grać
kapitana statku z opowiadania Conrada
"U
kresu
sił".
Tam
też poznałem Basię Swidzińską, ślicznego,
~bensowskiego aniołka
i
zapałałem
ku niej uczuciem. Bez wza-
Jemności.
Je?nocześrue
do wieczorowej
szkoły rzemieślniczej; już
nie pa-
.
W
rócił~m
do
Wrocławia
gdzie
zacząłem pracować
i
chodzić
VI!
bIe sportowym jako
środkowy
napastnik. Nie
byłem
utalentowa-
nym graczem; ale na boisku
odznaczałem się zwierzęcym
okru-
CIeństwem.
Jak w tym opowiadaniu Capka, przed
każdym
meczem
jeśli
nie
sekretarz klubu
wzywał
mnie,
mówiąc: Hłasko
-
sk?sici~
przynajmniej dwóch, zostaniecie
usunięci
z klubu dyscy-
plinarrue. W
tymże
klubie sportowym
nauczyłem się również
grać.
w
Ro~era; tamże poznałem
Tadka Mazura, który
był
"bra-
tankiem Jednego z pisarzy nie
ulegającego
w sposób przesadny
wdziękom
kobiecym. Tadek sam
próbował pisać; przychodziłem
~asem
do niego i w ten sposób
poznałem
jego "wuja" -
był
to
pIerwszy
człowiek piszący
którego
poznałem osobiście.
Tam
też
poznałem
"Kape" -
innego
kolegę,
który
był
potem naszym
lewym napastnikiem i który
umiał kopać
przeciwnika najpierw
w piszczel a
padającego już
- w twarz. Kape - to
strzał
pra':V'ą
lub
lewą stroną
buta;
oczywiście zewnętrzną.
Kape po-
trafił
tak
kopnąć
zawodnika,
że sędzia
nie
mógł
tego
zauważyć'
Był
przy tym bardzo grzeczny: zawsze
podnosił
skopanego
i
kłaniał się sędziemu. Widziałem
potem podobnego
gościa: był
to bokser wagi lekkiej, Debisz z
Łodzi,
"Gentleman ringu": po-
trafił
w mgnieniu oka
uderzyć jednocześnie poniżej
pasa i do-
prawić łokciem
w
łuk
brwiowy; po czym ze
skruszoną miną
kłaniał się sędziemu. Wygrywał dziewięćdziesiąt
procent
walk
przez techniczne
K.
O.
Tadek, Kape i ja
chodziliśmy
co niedziela do Hali Stulecia
we.
Wrocławiu
gdzie
odbywały się
mecze bokserskie. Nie dyspo-
nUJąc
jednak funduszami
wchodziliśmy
przez dach, co nie wy-
kluczało
utraty
życia.
Gospodarzem hali
był
wówczas
sędzia
Mi-
~ła
- atletyczny grubas który
wyrzucał
nas kopniakiem; potem
J~dnak polubił
nas wszystkich za fanatyzm i
wpuszczał
nas bez
biletów. Naszym
ideałem był
wtedy Ryszard Waluga - chyba
z IKS
Wrocław. Był
to dobry
fżghter
o silnym ciosie i
świetnej
rechnice; potem jednak
kochaliśmy
wszyscy Kasperczaka "La-
eczkę",
naszego pierwszego powojennego Mistrza Europy. Cho-
~ętam
dlaczego mnie wyrzucono. Wtedy
zacząłem grać
w klu-
6
MAREK
HŁASKO
PJł:KNI,
DWUDZIESTOLETNI
7
dząc
na mecze
poznałem
-
z daleka - dwóch innych pisarzy.
Jednym
był Staś
Dygat,
siedzący
zawsze w pierwszym
rzędzie
z
miną pełną
dezaprobaty; a w czasie mistrzostw Polski w roku
1949
ujrzałem
"Strasznego Józia" Prutkowskiego.
Widziałem
wtedy
najpiękniejszą walkę
mojego
życia:
Antkiewiez - Bazar-
nik
w piórkowej. Ale
ideałem
naszym
był
"Tolek". Zeby zo-
baczyć walkę
"Tolka" z
Czechosłowakiem Tormą jechaliśmy
we
trójkę
bez biletów z
Wrocławia
do Warszawy; bez biletów we-
szliśmy
na
salę
i bez biletów
wróciliśmy
do
Wrocławia.
My wszyscy: Tadek, Kape i ja,
żyliśmy
z pokera,
grając
- jak
to
się mówiło
- na RGO. Po
mału
jednak interesy
zaczęły się
psuć:
za hazard
usunięto
nas z klubu; Tadek
poszedł
do
więzie­
nia a ja z Kapem
wzięliśmy się
za bandytyzm.
Pierwszą
po-
ważną pracę przeprowadziliśmy
w szkole handlowej; o
możliwoś­
ciach tej imprezy
poinformował
nas inny kolega klubowy
"Kaczor". Kaczor
wybił,
niby to
niechcący,
okno w szatni szkol-
nej
wychodzące
na
sąsiednią ulicę. Następnego
dnia Kape
czekał
już
tam a ja
wziąwszy teczkę wszedłem
z innymi uczniami do
szatni i
ukryłem się
za paltami.
Byłem
wtedy
chłopcem małym
o szczerym spojrzeniu
Słowianina
który
kłamie.
Lekcja
się
za-
częła; woźny
szkolny
zamknął szatnię
na klucz a wtedy ja wy-
bierałem
co celniejsze sztuki z garderoby i
podawałem
je Ka-
pemu; potem
wyszedłem
sam przez okno i
już
po godzinie
sprzedaliśmy
wszystko na Placu Biskupa Nankiera gdzie
mieścił
się
czarny rynek.
Dowiedzieliśmy się
pewnego dnia,
że
w
drugim
ogólnokształcącym
gimnazjum przy ulicy Stalina,
odbędzie się
za-
bawa szkolna i
że
przyjdzie tam porucznik UB, który
kochał
się
w jednej z uczenie.
Wierzyliśmy głęboko, że
porucznik zo-
stawi pistolet w szatni, a ja
już
tam
byłem. Broń przydała
nam
się parę
razy; potem jednak Kape
upił się, zgubił
pistolet
i
rozwiązaliśmy spółkę.
Skończyłem
wtedy
szesnaście
lat i ustawowo, jako nie
uczący
się, musiałem zacząć pracować. Pracowałem
jako pomocnik szofera
w PPB; potem w firmie PAGED, w bazie Bystrzyca
Kłodzka.
Napisałem
o tym
książkę;
w wiele lat
później,
Krzysztof Teo-
plitz, w swym artykule
,,$więci Młodziankowie" napisał, że
jest
to
opowieść
o ludziach jak to sobie
wyobraża mały
Mareczek.
Pytano mnie wielokrotnie, czy
rzeczywiście było
tam tak, jak o
tym
napisałem.
Nie, nie
było
tak.
Było
o wiele gorzej: wsta-
waliśmy
rano o czwartej a o
dziesiątej
wieczór
kończyliśmJ(.
roz-
ładunek
na stacji; potem
jechało się
jeszcze
czterdzieści
kilome-
trów do domu co przy samochodzie typu GMC z
przyczepą,
po górskich drogach,
zabierało około
dwóch godzin. Potem jesz-
cze
gotowaliśmy
sobie
jeść,
a potem dopiero
kładliśmy się spać.
Niedziel i
świąt
nie
było;
pod koniec
miesiąca
kierownik
Bazy
w Bystrzycy
Kłodzkiej oświadczał
.nam,
ż.e .wyrobiliśmy około
czterdziestu czasami
około
czterdzIestu
pIęClU
procent normy.
Pracowałen::
tam stosunkowo
niedługo; odszedłem, gdyż groziło
mi
więzienie
za
sabotaż
gospodarczy. W tym
cz~sie widziałem
dwa wypadki
śmiertelne
i
jede~ :wrpade~ złamaru~ ~ęgosł~pa;
zresztą
ten
też
zdaje
się umarł
JUZ
w szpItalu, gdyz rue bylismy
w stanie
odtransportować
go natychmiast; nasze samochody przy-
stosowane
były
do przewozu
kłonic więc
nie
można
go.
było ~o­
łożyć. Zarabiałem
wtedy
około
siedmiuset
złotych IlllesIęczru~.
Tak
więc,
DUZY KRZYSIU,
miałeś rację.
Nie
było
to
zupełnie
tak, jak o tym
napisałem.
.,. .
Tadeusz Konwicki
powiedział
mi: to rue jest
kSIązka,
to
jest
Western.
Miał rację.
Nigdy nie
mogłem zrozumieć.
na czym
polega
nieszczęście
literatury polskiej. Logicznie .rzecz
bIo~ąc,
ma-
ło
który naród ma tak wiele szans na
dobrą literaturę
jak my,
Polacy. Mamy wszystko:
nieszczęścia,
mordy
.p~lityczne, wieczn~
okupację,
donosicielstwo,
nędzę,
rozpacz, .PIJanstwo - . czegóz
jeszcze trzeba, na Boga?
Zyjąc
w Izraelu
Illleszkałem
z .najgorszy-
mi szumowinami i prostytutkami.
Byłem
przez
długI
czas su-
tenerem. Nigdy jednak nie
spotkałem
ludzi tak
zrozpaczon~ch,
zwierzęcych
i
nieszczęśliwych
jak w
Polsc~. Gen:zą
W
es~ern.'u jes~
obsesja
sprawiedliwości:
samotny
człoWlek
ktory m.usI ruszczyc
zło
i przemoc. To
nieważne że
robi
się. ty~iące
szm.lr,
al~
Jesse
James, Earp i inni
szybkoręcy są posta~laml ~rawdzIwyml. Taką
postacią mógłby być
komunista;
człOWiek
ktory wprowadza
ł?d
i spokój w spalonym kraju i
wśró.d
ludzi
z~e~rawo;v~nych
?te-
szczęściami
-
gdyby o to
chodziło
commtes
.
Wsrod
tyS!ęcy
śmieci
.
które
przeczytałem
o
commi~s ni~ spotkałem ta~ego
człowieka.
Tylko jeden Jerzy Andrzejewski
pokaz~ kom~stę:
to Podgórski z
"Popiołu
i Diamentu".
Podgórs~ SądzI czło­
wieka który
był
kapo w obozie, ale ten pierwszy lo!e?ynek
prz~­
grywa. Jest jeszcze
człowiekiem;
w
parę
lat
po~ruej stałb~ Się
prawdopodobnie majorem z
arcydzieła
Andrzeja
Mand~IJ.ana.
Lub
sędzią
Gletkinem z Koestlera. Ale najprawdopodobrueJ
Rubaszowem, którego
sądzi
Gletkin.
Jeśli
o mnie chodzi, nie mam
~c
przeciw
comm.ies;
T ak
dłu­
go jak oni
popełniają świństwa
a Ja
mogę
,o .tym. pIsac - wszy-
stko jest dla mnie O.
K.
Jestem tylko sWIadk1em w proceSIe
oskarżenia;
sprawa jest dla mnie
obojętna,
byle by proces
?ył
ciekawy. To wszystko. Zycie które mi dano jest tylko
OpoWleś­
cią
;
ale jak ja
opowiem, to
już
moja sprawa. Jedynie o to
mi chodzi.
Pisząc
to,
zapytałem
jednego ze swych
przyjaciół
czy mam
*
Gwarowe
amerykańskie
okreslerue Komunisty.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin