Gwiezdne Wojny 025 - Poza galaktykę.pdf

(1315 KB) Pobierz
Timothy Zahn
Poza Galaktykę
2
POZA GALAKTYKĘ
Timothy Zahn
Przekład
ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ
Timothy Zahn
Poza Galaktykę
4
ROZDZIAŁ
1
Lekki frachtowiec „Łowca Okazji” płynął w przestrzeni, szarosrebrzysty na tle
głębokiej czerni. Blask odległych gwiazd odbijał się od jego powłoki. Światła statku
były przyćmione, nadajniki nawigacyjne milczały, a iluminatory były w większości
równie ciemne jak otaczający je kosmos.
Ale silniki pracowały pełną parą.
- Trzymaj się! - warknął Dubrak Qennto, przekrzykując ryk silników.
- Znowu tu leci!
Jorj Car’das zacisnął zęby, eby przestały szczękać, i jedną ręką chwycił się porę-
czy fotela, drugą kończąc wklepywanie współrzędnych do komputera nawigacyjnego.
W samą porę - „Łowca Okazji” odpadł ostro na lewo, kiedy tu przed kopułką mostka
śmignęły dwa jaskrawozielone promienie lasera.
- Car’das! - zawołał Qennto.
- Wal, mały!
- Walę, walę - zawołał Car’das, z trudem powstrzymując pokusę zwrócenia uwagi,
e przestarzałe urządzenia nawigacyjne nale ały do Qennto, a nie do niego. Podobnie
jak brak talentów dyplomatycznych i zdrowego rozsądku, którym w głównej mierze
zawdzięczali te tarapaty. - Nie mo emy z nimi po prostu porozmawiać?
- Znakomity pomysł - syknął Qennto.
- Nie zapomnij skomplementować uczciwości i głowy do interesów Proggi.
Huttowie zawsze dają się na to nabrać.
Ostatnim słowom zawtórowała kolejna salwa strzałów z miotacza, tym razem
znacznie bli ej.
- Rak, te silniki nie wytrzymają bez końca tej szybkości - ostrzegła Maris Ferasi z
fotela drugiego pilota. Jej ciemne włosy lśniły zielonymi refleksami za ka dym razem,
kiedy za szybą przemykała kolejna salwa.
- Koniec pewnie kiedyś nastąpi - burknął Qennto.
- Jeszcze tylko parę liczb. Car’das?
Na pulpicie Car’dąsa zapłonęła lampka.
- Gotów - zawołał, wprowadzając liczby na stanowisku pilota.
Michaelowi Stackpole‘owi
za jego wkład w tworzenie
wszechświata Gwiezdnych Wojen:
za powieści, za rady, a od czasu do
czasu za słowa mniej powa ne.
A w tej ostatniej kategorii, Michael,
kiedyś cię pobiję w Star Wars Trivial
Pursuit.
Timothy Zahn
Poza Galaktykę
- Ale to nie za długi skok...
Przerwał mu głośny zgrzyt, dochodzący gdzieś z tyłu, i świszczące promienie lase-
ra ustąpiły miejsca długim liniom gwiezdnego światła. „Łowca Okazji” wszedł w nad-
przestrzeń.
Car’das odetchnął głęboko i bezdźwięcznie wypuścił powietrze z płuc.
- Tego nie było w kontrakcie - mruknął do siebie. W ciągu zaledwie sześciu stan-
dardowych miesięcy od jego zaciągnięcia się do Qennto i Maris ju po raz drugi musie-
li ratować się ucieczką.
A tym razem zadarli z Huttem. Qennto miał wyraźny talent do wywoływania
awantur.
- W porządku, Jorj.
Car’das podniósł wzrok, mrugnięciem strząsając kropelkę potu, która jakimś cu-
dem znalazła się na jego powiece. Maris odwróciła się w fotelu i spojrzała na niego z
troską.
- Nic mi nie jest - powiedział i skrzywił się, słysząc, jak dr y mu głos.
- Jasne, e nic - zapewnił ją Qennto, równie oglądając się na najmłodszego człon-
ka załogi.
- Te strzały nawet nas nie musnęły.
Car’das nabrał tchu.
- Qennto, wiesz, mo e nie powinienem tego mówić...
- Jak nie powinieneś, to nie mów - warknął Qennto, odwracając się znów do pulpi-
tu.
- Hutt Progga nie jest typkiem, którego chciałbyś mieć przeciwko sobie - ciągnął z
uporem Car’das. - Chodzi mi o to, e najpierw był ten Rodianin...
- Jedno słówko na temat pokładowego savoirvivre’u, mały - wtrącił Qennto, od-
wracając się tylko na tyle, by spojrzeniem jednego oka zgromić Car’dasa.
- Nie kłóć się z kapitanem. Nigdy. Chyba e chcesz, aby to był twój pierwszy i
ostatni kurs z nami.
- Wystarczy, jeśli to nie będzie ostatni kurs w moim yciu - mruknął Car’das.
- Co mówiłeś?
- Nic takiego - skrzywił się.
- Nie martw się Proggą - uspokajała go Maris.
- Ma paskudny temperament, ale ochłonie.
- Przed czy po tym, jak nas dopadnie i zabierze wszystkie skóry? - odparował
Car’das, niepewnie zezując na odczyty z hipernapędu. Przeklęta niestabilność zerowa-
nia zdecydowanie pogarszała się z ka dą chwilą.
- Progga nic nam nie zrobi - łagodnie oznajmił Qennto.
- Zostawi to Drixo, kiedy będziemy jej musieli powiedzieć, e przejął jej towar.
Masz ju gotowy następny skok?
- Pracuję nad tym - odparł Car’das, sprawdzając komputer.
- Ale hipernapęd...
- Uwaga - przerwał Qennto.
- Wychodzimy.
6
Smugi światła skurczyły się na powrót w gwiezdne punkty i Car’das wprowadził
komendę pełnego skanowania otoczenia.
I a podskoczył, kiedy salwa strzałów laserowych z sykiem przemknęła nad ko-
pułką.
Qennto zaklął siarczyście.
- Co dojasssss...?
- Leciał za nami - odparła Maris, wyraźnie zdumiona.
- I jest w zasięgu - warknął Qennto, wprowadzając „Łowcę Okazji” w kolejną se-
rię przyprawiających o mdłości uników.
- Car’das, zabieraj nas stąd!
- Próbuję - odkrzyknął Car’das, usiłując odczytać dane ze skaczącego mu przed
oczami ekranu komputera. Nie było szans, aby obliczył kolejny skok, zanim Qenntowi
skończy się dobra passa, a rozjuszony Hutt ich dogoni.
Ale jeśli Car’das nie mo e znaleźć miejsca, gdzie mogliby uciec, mo e chocia
zdoła znaleźć wszystkie te miejsca, gdzie nie powinno ich być...
Niebo przed nimi pełne było gwiazd, ale pomiędzy nimi widniały spore obszary
czerni. Wybrał największy z nich i wprowadził wektor do komputera.
- Spróbujcie tu - zawołał, przekazując dane Qenntowi.
- Co to znaczy: spróbujcie? - zapytała Maris. Frachtowiec zakołysał się, kiedy ko-
lejne strzały trafiły go w tylne tarcze.
- Niewa ne - mruknął Qennto, zanim Car’das zdą ył odpowiedzieć. Wprowadził
koordynaty i znów gwiezdne smugi najpierw wystrzeliły, a potem znikły w otaczającej
ich hiperprzestrzeni.
Maris odetchnęła nerwowo.
- O mały włos.
- No dobrze, mo e i jest na nas wściekły - zgodził się Qennto.
- Na razie. A teraz wyjaśnij mi, mały, co miałeś na myśli, mówiąc: „Spróbujcie
tu”?
- Nie miałem czasu skalkulować poprawnie skoku - wyjaśnił Car’das.
- Więc wycelowałem po prostu w puste miejsce bez gwiazd.
Qennto obrócił się wraz z fotelem w jego stronę.
- Chciałeś powiedzieć, w puste miej sce bez widocznych gwiazd?
- zapytał z groźbą w głosie. - Albo przedgwiezdnych ciemnych mas, albo czegoś
ukrytego w chmurze pyłowej? - Machnął ręką w kierunku kopułki.
- I jeszcze do tego w stronę Nieznanych Regionów?
- I tak nie mamy dość danych dla tego kierunku, eby mógł właściwie skalkulować
skok. - Maris nieoczekiwanie stanęła w obronie Car’dąsa.
- Nie o to chodzi - upierał się Qennto.
- Jasne, chodziło o to, eby nas zabrać sprzed nosa Proggi - syknęła Maris.
- Wypadałoby przynajmniej powiedzieć „dziękuję”.
Qennto wywrócił oczami.
- Dziękuję - rzekł.
- Oczywiście cofnę podziękowanie, jeśli wpadniemy na gwiazdę, której nie za-
Timothy Zahn
Poza Galaktykę
8
uwa yłeś.
- Obawiam się, e prędzej eksploduje hipernapęd - ostrzegł Car’das.
- Pamiętasz ten problem z zerowaniem, o którym ci mówiłem? Zdaje się, e jest
coraz...
Przerwał mu przeraźliwy dźwięk, dochodzący z dołu. „Łowca Okazji” skoczył do
przodu i stanął dęba jak giffa na tropie.
- Przegrzewa się! - wrzasnął Qennto, odwracając się znowu ku pulpitowi. - Maris,
wyłącz to!
- Próbuję - odparła, przekrzykując wycie, a jej palce zatańczyły na klawiszach.
- Sterowanie się zapętliło, nie mogę przepchnąć adnego sygnału.
Qennto zaklął, zerwał z siebie uprzą i dźwignął z fotela potę ne ciało. Pobiegł
wąskim przejściem, po drodze omal nie zawadzając łokciem o głowę Car’dasa, który
przez chwilę jeszcze bezsilnie wciskał kontrolki, a w końcu rozpiął własną uprzą i
podą ył za nim
- Car’das, chodź tutaj. - Maris poparła swoje słowa gestem.
- Ale on mnie mo e potrzebować - odparł, odwrócił się i ruszył w jej stronę.
- Siadaj - poleciła, wskazując ruchem głowy na opuszczone przez Qennto stanowi-
sko pilota. - Pomó mi obserwować stery. Jeśli odpadniemy z tego wektora, zanim Rak
wymyśli, jak wyrwać wtyczkę, muszę o tym wiedzieć.
- Ale Qennto...
- Coś ci poradzę, przyjacielu - przerwała mu, nie odrywając wzroku od ekranu.
- To statek Raka. Jeśli będą potrzebne jakieś powa niejsze naprawy, to on je po-
winien przeprowadzić.
- Nawet jeśli przypadkiem to ja wiem więcej na temat danego systemu ni on?
- Zwłaszcza, jeśli przypadkiem to ty wiesz więcej na temat danego systemu ni on
- rzuciła oschle. - Ale w tym przypadku tak nie jest. Zaufaj mi.
- Doskonale - westchnął Car’das.
- Oczywiście cofam moją zgodę, jeśli eksplodujemy.
- Szybko się uczysz - odparła z aprobatą.
- Teraz przeprowadzimy sprawdzenie systemu na skanerach i zobaczymy, czy nie-
stabilność ich te dotknęła. A potem zrobimy to samo z komputerem nawigacyjnym.
Skończymy dopiero wtedy, kiedy będę pewna, e wrócimy bezpiecznie do domu.
Wyłączenie zbuntowanego hipernapędu bez spalenia go przy okazji zajęło Qenn-
towi ponad cztery godziny. Przez ten czas Car’das oferował mu pomoc trzy razy, a
Maris dwa. Wszystkie te propozycje zostały zdecydowanie odrzucane.
Mniej więcej w pierwszej godzinie, na ile Car’das mógł się zorientować z odczy-
tów przewijających się przez ekrany, opuścili stosunkowo dobrze znane terytorium
Zewnętrznych Rubie y i przemieścili się w płytki odcinek znacznie mniej znanych
obszarów, znanych jako Dzika Przestrzeń. Gdzieś na początku czwartej godziny opu-
ścili równie te terytoria, przekraczając mglistą granicę wiodącą ku Nieznanym Rejo-
nom.
I od tej chwili mogli sobie tylko wró yć z flisów, dokąd lecą i gdzie się znajdują.
Wycie jednak ucichło, a w kilka chwil później hiperprzestrzenne niebo przecięły
gwiezdne smugi, które zmieniły się w gwiazdy.
- Maris? - rozległ się z komunikatora niespokojny głos Qennto.
- Wyszliśmy - potwierdziła. - Sprawdzam lokalizację.
- Zaraz tam będę - uprzedził Qennto.
- Gdziekolwiek jesteśmy, znajdujemy się bardzo daleko od domu - mruknął
Car’das, spoglądając na niewielką, ale bardzo jaskrawą, kulistą gromadę gwiazd, którą
widać było z daleka.
- Nigdy nie widziałem niczego podobnego w adnym ze światów Zewnętrznych
Rubie y, które odwiedziłem.
- Ja te nie - zgodziła się Maris. - Mam nadzieję, e komputer się w tym rozezna.
Komputer wcią przerabiał dane, kiedy na mostku pojawił się Qennto. Car’das za-
dbał, eby siedzieć w tym momencie przy własnym stanowisku.
- Ładna gromadka - skomentował olbrzym i rozsiadł się w fotelu.
- Jakieś systemy niedaleko nas?
- Najbli szy mniej więcej ćwierć roku świetlnego przed nami
- odparła Maris, pokazując palcem.
Qennto stęknął i zaczął wduszać przyciski na swoim pulpicie.
- Zobaczmy, czy damy radę - mruknął.
- Zapasowy hipernapęd powinien mieć jeszcze w sobie dość pary, eby nas tam
dociągnąć.
- Anie mo emy naprawić statku tutaj? - zapytał Car’das.
- Nie lubię przestrzeni międzygwiezdnej - odparł z roztargnieniem Qennto, wpro-
wadzając parametry skoku.
- Ciemno, zimno i samotnie. Poza tym ten system mo e zawierać jakieś sympa-
tyczne planetki.
- A to by oznaczało mo liwe źródło zapasów, gdybyśmy musieli pozostać tu dłu-
ej, ni zamierzamy - wyjaśniła Maris.
- Albo mo liwość pomieszkania chwilę z dala od hałasów i rwetesu Republiki -
dodał Qennto.
Car’das poczuł ucisk w gardle.
- Chyba nie chcesz...?
- Nie, nie chce - zapewniła go Maris.
- Rak zawsze opowiada o rzuceniu interesu, kiedy ma jakieś problemy.
- To chyba cały czas tak mówi - mruknął Car’das.
- Co powiedziałeś? - zainteresował się Qennto.
- Nic, nic.
- Naprawdę? Proszę bardzo.
- Rozległ się zgrzyt, nieco mniej przeraźliwy ni z głównego hipernapędu „Łowcy
Okazji”, i gwiazdy znowu zmieniły się w smugi światła.
Car’das zaczął w myśli odliczać sekundy, całkowicie przekonany, e hipernapęd
za chwilę padnie. Tak się jednak nie stało i po kilku pełnych napięcia minutach smugi
znów zmieniły się w gwiazdy, a przed nimi zabłysło niewielkie, ółte słońce.
- No i proszę - z aprobatą odezwał się Qennto.
Timothy Zahn
Poza Galaktykę
10
- Wszystko jak w domu. Wiesz ju mo e, gdzie jesteśmy, Maris?
- Komputer wcią nad tym pracuje - odrzekła Maris.
- Ale zdaje się, e wyszliśmy jakieś dwieście pięćdziesiąt lat od skraju Nieznanych
Rejonów. - Uniosła brwi. - Myślę, e kiedy wreszcie dotrzemy do Comry, zrujnują nas
kary za opóźnienie dostaw.
- Oj, za du o się martwisz - skarcił ją Qennto.
- Naprawa hipernapędu zajmie dzień lub dwa. A jak się pospieszymy, opóźnienie
nie powinno przekroczyć tygodnia.
Car’das z trudem powstrzymał drwiący grymas. O ile dobrze pamiętał, najlepszym
sposobem na zepsucie hipernapędu było właśnie jego przecią enie.
Komunikator wydał głośny pisk.
- Ktoś nas wywołuje - zameldował, włączając kanał i marszcząc brwi. Spojrzał na
ekrany, wzrokiem szukając nieznanego rozmówcy...
... i poczuł, jak krew w jego yłach zmienia się w lód.
- Qennto! - wrzasnął.
- To...
Przerwał mu basowy chichot dochodzący z komunikatora.
- Witaj, Dubraku Qennto - odezwał się po huttyjsku a za dobrze znany głos.
- Sądziłeś, e tak łatwo uciekniesz?
- Ty to nazywasz „łatwo”? - mruknął Qennto, włączając nadajnik.
- Cześć, Progga - rzucił do komunikatora.
- Słuchaj, powiedziałem ci przecie , e nie mo esz dostać tych futer. Ju zakon-
traktowałem je Drixo...
- Zapomnij o futrach - przerwał Progga.
- Poka mi swój tajny skarbiec.
Qennto spojrzał na Maris, marszcząc brwi.
- Co mam ci pokazać?
- Nie r nij głupa - ostrzegł Progga, a jego głos stał się o oktawę ni szy.
- Znam takich jak ty. Nie uciekasz po prostu od czegoś, ale zdą asz w konkretnym
kierunku. To jedyny system gwiezdny na tym wektorze i patrzcie, kogo tu widzimy?
Ciebie. Dokąd byś tak się spieszył, jeśli nie do tajnej bazy i skarbca?
Qennto wyłączył nadajnik.
- Car’das, gdzie on jest?
- Jakieś sto kilometrów po prawej od dziobu - odparł Car’das, dr ącymi rękami
programując skan odległego huttyjskiego statku.
- I szybko się zbli a.
- Maris?
- Nie wiem, co zrobiłeś, eby wyłączyć hipernapęd, ale udało ci się to perfekcyjnie
- warknęła. - Jest całkiem zablokowany. Wcią mamy zapasowy, ale jeśli spróbujemy
uciec, a on nas znowu namierzy, to...
- Zrobi to - zapewnił Qennto. Odetchnął głęboko i znów włączył nadajnik.
- To wszystko nie tak, Progga - rzekł uspokajającym tonem.
- Chcieliśmy tylko...
- Dość! - ryknął Hutt.
- Prowadź do bazy. Natychmiast.
- Nie ma adnej bazy - tłumaczył Qennto.
- To Nieznane Rejony. Po co mielibyśmy tu zakładać bazę?
Na czujniku zbli eniowym Car’dasa zabłysło światełko.
- Pocisk! - krzyknął, rozglądając się gorączkowo po ekranach w poszukiwaniu
źródła ataku.
- Gdzie? - odkrzyknął Qennto.
Car’das właśnie zobaczył winowajcę: wyłaniał się spod „Łowcy Okazji” - długa,
ciemna rakieta kierująca się wprost na nich.
- Tam - rzekł, wskazując palcem w dół i nie odrywając oczu od ekranu.
Dopiero wtedy dotarło do niego, e takim torem nie mogłaby lecieć rakieta wy-
strzelona z nadlatującego statku Huttów. Ju otwierał usta, eby to oznajmić, kiedy
rakieta eksplodowała, wyrzucając kłąb jakiejś substancji. Coraz więcej tej substancji
wydobywało się z resztek pojemnika, a stworzyła cienką zasłonę o średnicy około
kilometra.
- Wyłączyć silniki! - warknął Qennto, rzucając się na swój pulpit, aby dotrzeć do
przełączników zasilania.
- Szybko!
- Co to jest? - zapytał Car’das, wyłączając zasilanie ze swojego pulpitu.
- Sieć Connora lub coś w tym rodzaju - zgrzytnął zębami Qennto.
- Co, tej wielkości? - z niedowierzaniem zawołał Car’das.
- Rób swoje i siedź cicho! - warknął Qennto. Światła statusu zmieniły kolor na
czerwony i gasły jedno po drugim, a cała trójka ze wszystkich sił próbowała wyprze-
dzić sieć.
Sieć jednak zwycię yła. Car’das zdołał wyłączyć zaledwie dwie trzecie swoich
wyłączników, kiedy falujący skraj sieci otoczył pancerz i owinął się wokół niego...
- Zamknijcie oczy - ostrzegła Maris.
Car’das zacisnął powieki. Mimo to dostrzegł jaskrawy rozbłysk, kiedy sieć potrak-
towała wysokim napięciem statek i jego załogę. Poczuł na skórze łaskoczące wyłado-
wania koronowe.
A kiedy znów ostro nie otworzył oczy, stwierdził, e wszystkie światła, jakie jesz-
cze paliły się na pulpicie, teraz zgasły.
„Łowca Okazji” był martwy.
Od strony huttyjskiego statku kolejny błysk rozświetlił kokpit.
- Chyba dostali te Proggę - odezwał się Car’das. W nagłej ciszy jego głos za-
brzmiał nienaturalnie głośno.
- Wątpię - sprzeciwił się Cjennto.
- Jego statek jest dość du y i na pewno ma izolatory i inne urządzenia, które go
ochronią przed takimi sztuczkami.
- I dziesięć do jednego, e będzie się bronił - mruknęła Maris cicho.
- To chyba jasne, e będzie się bronił - westchnął Qennto.
- Jest o wiele za głupi, eby do niego dotarło, e ktoś, kto potrafi wytworzyć tak
Zgłoś jeśli naruszono regulamin