008 - Marcin Dor - Zabójstwo Thomasa Jonesa.pdf

(649 KB) Pobierz
I
O tej porze w „Bristolu” nie było jeszcze tłoczno. Doktor Berwid zajął
stołek przy barze, pstryknął palcami. Barman zmieszał martini z ginem,
dolał parę kropel anyżówki, wrzucił do szklanki kostkę lodu i plaster
cytryny.
– Służę panu doktorowi – powiedział. – Mieliśmy dziś upalny dzień.
– Nikt o mnie nie pytał? – Doktor pociągnął przez słomkę łyk
złotawego płynu.
– Nikt – odparł barman. – Ale była tutaj blondynka, z którą pan
doktor bawił się w zeszłym tygodniu. Taka podobna do Szwedki.
Rozglądała się, pewnie szukała pana. Jakąś godzinę temu.
– Dobrze więc, Że mnie tu nie było godzinę temu – powiedział
doktor.
Barman wyrównał rząd pstrokatych butelek, podświetlonych z tyłu
jarzeniówką. Na salę weszli czterej oficerowie marynarki szwedzkiej,
zajęli stolik obok parkietu; natychmiast podbiegł do nich kelner.
Pochylony, w pozie przymilnego szacunku, spisywał zamówienie.
– Podoba się pan kobietom – powiedział barman do doktora. – Aż
dziw, że żadna dotąd nie ustrzeliła pana. A każda pewnie na to liczy.
– Może – powiedział doktor. – Ale ja zanadto cenię sobie wolność. W
moim wieku, Marianie, każdy dzień jest nowym argumentem przeciwko
żeniaczce. Kto kupuje browar, chcąc napić się piwa?
Barman roześmiał się. Doktor przygładził czarne, lekko siwiejące
włosy, rzucił na kontuar paczkę kentów i wyłuskał z niej papierosa;
Barman strzelił zapalniczką. Kątem oka obserwował oficerów
szwedzkich, którym kelner zaserwował dwie butelki jarzębiaku i
półmisek z szynką konserwową. Oficerowie z pewnością mieli juz na
koncie po kilka kolejek. Jeden z nich, wysoki kędzierzawy szatyn, wstał
od stołu i kołyszącym się krokiem podszedł do barku.
– Czista wiborowa, please – powiedział i uśmiechnął się do doktora;
przymrużył oko: – Very fine polish vodka!
Yes
– odparł Berwid –
it’s very fine.
– Wobec tego dwie wódki – zadysponował kędzierzawy. – Nie
odmówi mi pan? Byłbym szczerze zmartwiony.
Usiadł na stołku obok doktora, barman postawił przed nimi dwa
kieliszki. Berwid przełknął z niesmakiem chłodny, gorzki płyn.
– Jeszcze dwie – powiedział kędzierzawy. –
Skool, mister...
– Berwid.
Skool, mister Berwid.
– Wyciągnął rękę, uścisnął dłoń doktora. –
Peter Larsen, dla przyjaciół Peter-Honey. Bardzo piękny lokal, ale
smutny, nie uważa pan? Płyniemy z Sydney, rzadkie postoje, bardzo
liczyliśmy na ten port. No i... – powiódł ramieniem po niemal pustej
sali. – Gdzie są Polki, najpiękniejsze kobiety świata? – Doktor
uśmiechnął się bezradnie, przepraszająco. – Przysiądzie się pan do
naszego stolika, mister Berwid?
– Nie bardzo mogę – powiedział doktor. – Umówiłem się tutaj z
kilkoma koleżankami, powinny niedługo nadejść.
Jack-Honey popatrzył na niego z nagle rozbudzonym
zainteresowaniem. Szybko przysłonił powiekami chytre oczy.
– Jeżeli pańskie znajome nie poczytają sobie za dyshonor przyłączyć się
do towarzystwa szwedzkich oficerów, będzie namt bardzo miło –
powiedział.
Berwid zawahał się. Peter-Honey przyjaźnie dotknął jego ramienia.
– Dobrze – powiedział doktor, – Załatwię tylko pewien drobiazg i
przysiądę się do panów.
– Dziękuję – powiedział Peter-Honey. – Będziemy czekali.
Doktor Berwid rzucił barmanowi kilka banknotów i wyszedł z sali.
Peter-Honey wrócił do stolika.
– Koledzy – powiedział wesoło – zaraz przyłączy się do nas uroczy
Polak, umówiony tutaj z kilkoma paniami. Miejmy nadzieję, Że panie
będą dużo młodsze od uroczego Polaka i wieczór okaże się udany.
Doktor Berwid wszedł do kabiny automatu, wrzucił monetę do
szczeliny i wykręcił numer.
August Kropiel miał zgagę. Pił małymi łykami roztwór soli angielskiej i
patrzył na żonę, która czesała się przed lustrem. Było co czesać:
kasztanowe, wijące się włosy gęstymi splotami opadały poniżej ramion.
– Piękna jest – pomyślał Kropiel – ciągle jest piękna na moje
nieszczęście, gdybym miał więcej oleju w łysej pale, nie żeniłbym się z
taką dziewczyną.
– Iwona– mruknął – właściwie dlaczego ty się czeszesz? Przecież
nigdzie nie wychodzimy.
– Ja wychodzę – usłyszał; nawet nie odwróciła się od lustra. –
Mówiłam ci chyba o Magdzie, chora jest, leży sama, przyrzekłam, Że z
nią posiedzę.
August Kropiel zastanawiał się, czy udać, że wierzy. Honor czy
awantura? Dosyć, pomyślał, niech jej się nie zdaje, Że jestem ostatnim
frajerem.
– A ta sukienka? – zapytał cicho. – Wkładasz do Magdy wieczorową
suknię?
– Taką mam fantazję – burknęła, upinając włosy w ciężki brunatny
węzeł.
– Doskonale – powiedział August Kropiel. – Chorą należy odwiedzić.
Odwiedzimy ją razem, Iwonko.
Dopiero teraz odwróciła się do niego. Wyglądała wspaniale z tym
błyskiem w ciemnych, nieco skośnych oczach.
– Odwiedzę ją sama. Ty zostaniesz w domu. Chcemy trochę
poplotkować, przeszkadzałbyś.
– Za często ci przeszkadzam – powiedział Kropiel, popijając ohydnie
gorzki płyn. – Dawniej tak nie było.
– Nie było – zgodziła się. – Z roku na rok jesteś coraz bardziej nudny.
Kropiel wstał z fotela, podszedł z tyłu do żony i objął ją.
– Kochanie – szepnął. – Moje ty kochanie. Dlaczego mnie dręczysz?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin