Rodzina Whiteoaków - Tom I. - Budowa Jalny.doc

(1845 KB) Pobierz

Strona3

Mazo de la Roche

 

 

 

 

 

 

Rodzina Whiteoaków

 

 

 

 

 

CHRONOLOGICZNA KOLEJNOŚĆ TYTUŁÓW SAGI "RODZINA WHITEOAKÓW”

1. Budowa Jalny (The Building of Jalna )

2. Poranek w Jalnie (Morning at Jalna )

3. Mary Wakefield (Mary Wakefield)

4. Młody Renny (Young Renny)

5. Dziedzictwo Whiteoaków ( Whiteoak Heritage)

6. Bracia Whiteoakowie (The Whiteoak Brothers)

7. Jalna ( Jalna )

8. We dworze Whiteoaków ( Whiteoaks)

9. Fortuna Fincha ( Finch's Fortune)

10. Pan na Jalnie (The Master of Jalna )

11. Żniwa Whiteoaków ( Whiteoak Harvest)

12. Droga Wakefielda (Wakefield's Course)

13.Powrót do Jalny (Return to Jalna )

14. Córka Renny'ego (Renny's Daughter)

15. Zmienne wiatry w Jalnie (Variable Winds at Jalna )

16. Stulecie Jalny (Centenary at Jalna )

 

 

 

Tom I. Budowa Jalny

 

 

 

 

Rozdzi1. - W Anglii

Rozdział 2. - W Irlandii

Rozdział 3. - Pierwsza podróż morska

Rozdział 4. -  Reperacje w porcie

Rozdział 5. - Druga podróż morska

Rozdział 6. - Dom przy ulicy św. Ludwika

Rozdział 7. - Vaughanlands

Rozdział 8. - Własny kawałek ziemi

Rozdział 9. - Fundamenty

Rozdział 10. - Ściany

Rozdział 11 - Dach

Rozdział 12. - Henrietta

Rozdział 13. - Jesienne deszcze

Rozdział 14. - Sporty zimowe

Rozdział 15. - U Wilmotta

Rozdział 16. - Zima trwa dalej

Rozdział 17. - Wiosna w Jalnie

Rozdział 18. - Goście z Irlandii

Rozdział 19 - Kąpiel w jeziorze

Rozdział 20. - Galop wśród lasu

Rozdział 21. - Nagroda

Rozdział 22. - Kościół

Rozdział 23. - To i owo

 

 

 

 

 

Rozdział 1. - W Anglii

 

Adelina myślała, że nigdy, nigdy jeszcze w życiu nie widziała nic równie pięknego jak tę "Cygańską dziewczynę". Romantyczność, jaką owiana była fabuła tej operetki, podziałała na nią jak światłość księżyca, kiedy przenika szkiełka witrażu, dokonując               w nich cudownej przemiany. A ta muzyka! Słowa i melodia po prostu opętały ją. Czuła się niby we śnie. Kiedy uwieszona u ramienia Filipa, wychodziła z teatru Drury Lane, miała uczucie, że ziemia pod jej stopami utraciła swą materialną zwartość,                 a tłum wokoło i ona z nim kołyszą się niby łódź na wodzie. Spojrzała na Filipa, by dostrzec, jakie wrażenie maluje się na jego twarzy. W jednym z dużych zwierciadeł                               o złoconych ramach ujrzała bowiem przelotnie własną twarz i ucieszył ją wyraz zachwytu, jakim jaśniała. Spodziewała się, że twarz Filipa wyglądać będzie tak samo. Lecz Filip wyglądał całkiem tak, jak w chwili, kiedy schodzili do gmachu opery.                  Był kontent, że jest w teatrze. Spokojny, zadowolony z siebie i z niej cieszył się,                  że znajduje się znowu w Londynie.

Przycisnęła się do jego ramienia, a usta Filipa rozchyliły się w uśmiechu. Na pewno żaden mężczyzna w całym tym tłumie nie posiada tak pięknego, tak męskiego profilu jak Filip myślała. Nie było nikogo, kto by miał tak silne i tak pięknie osadzone ramiona, tak proste plecy!

Filip zwrócił ku niej głowę i patrzył na nią. Jego jasnoniebieskie oczy zajaśniały dumą.

Spojrzał wokoło, by przekonać się, czy jej uroda zwraca uwagę innych mężczyzn.

Skonstatował, że nie mogło być żadnych wątpliwości co do tego: dwaj dżentelmeni, kroczący po drugiej stronie Adeliny , byli zainteresowani jej urodą żywiej nawet, niż na to dobry smak pozwalał. Całkiem bez ceremonii po prostu wpatrywali się w nią! Adelina musiała zauważyć to również. Świadczył o tym silny rumieniec na jej policzkach i śmiałe spojrzenia, jakie rzucała na nich ukradkiem, nie przestając przy tym uśmiechać się do niego.

Byli już teraz przy wyjściu i Filip musiał użyć całej swej zręczności, by ją przeprowadzić szczęśliwie przez drzwi, bowiem falbany jej szerokiej,  taftowej krynoliny wzdymały się wokoło niej jak morskie bałwany.

Nic dziwnego, że ci jegomoście przypatrują się jej myślał Filip. Nieczęsto spotyka się twarz tak przykuwającą uwagę. I czy w ogóle była druga na świecie, mogąca równać się z jej twarzą? Już sam jej koloryt sprawiał, że ludzie odwracali się, by patrzeć na nią: włosy jej bogate i puszyste były koloru ciemnokasztanowatego, a w słońcu potrafiły zapłonąć na rudo. Cera łączyła białość marmuru z płatkami róży, oczy zmienne w barwie, okalały czarne rzęsy. Lecz choćby nawet jej koloryt nie miał nic uderzającego, to rysy, tchnące śmiałością i dumą, wyniosłe łuki brwi, orli nos                         i ruchliwe, śmiejące się usta wzbudzały podziw i zachwyt.

Rozległ się tętent kopyt końskich po bruku. Podjeżdżały, jeden za drugim, bogato lśniące, prywatne ekwipaże. Adelina spoglądała tęsknym okiem na nie; ona bowiem     i Filip musieli czekać, aż z kolei podjadą dorożki. Przepchali się wreszcie do krawężnika. Całą uwagę Filipa pochłaniała ciągle troska o krynolinę żony.

Nagle, jakby wyłonił się z rynsztoka, ukazał się przed nimi grajek uliczny. Był wychudły i w łachmanach, ale umiał grać. Przygarbiony nad skrzypcami, prowadził smyczek gwałtownymi, jakby pełnymi rozpaczy ruchami. Nikt prócz Adeliny nie zwracał nań uwagi.

Człowiek ten gra naprawdę z rozpaczą w duszy pomyślała.

- Patrz, Filip!zwróciła się żywo do męża - Jaki biedny człowiek!

Filip spojrzał trochę niezadowolony, odrywało to bowiem niepotrzebnie jego uwagę od czatowania na przejeżdżające dorożki. Adelina jednak nie dała za wygraną.

- Daj mu coś!

Filip właśnie zatrzymał dwukonną dorożkę i stanowczym ruchem popchnął Adelinę

ku niej. Woźnica zlazł ciężko z kozła i otworzył drzwiczki pojazdu. Pod naporem cisnącego się tłumu i popychana przez Filipa, Adelina znalazła się w jego wnętrzu. Lecz nędzarz dostrzegł współczucie w jej spojrzeniu i nim konie ruszyły, jego wynędzniała sylwetka ukazała się w oknie pojazdu. Oczy patrzyły błagalnie. Filip sięgnął do kieszeni i wyjął szylinga.

- Niech wam Bóg odpłaci, panie! Niech Bóg odpłaci ci, pani!powtarzał biedak, dziękując.

Jego twarz wyglądała upiornie w świetle gazowych latarni.

Zatętniły kopyta na bruku. Filip i Adelina , twarzami zwróceni do siebie, patrzyli sobie w oczy z triumfem. Każde z nich było przekonane, że postawiło na swoim. Po latach spędzonych w Indiach gwar tłumnych ulic, blask jaśniejących świateł działały na nich upajająco. Prawdę mówiąc, Adelina nie znała dotąd Londynu; rodzinnym jej miejscem było County Meath, a Dublin jedyną stolicą, jaką znała za panieńskich czasów. Przetańczyła kilka karnawałów w tym mieście, lecz mimo swej urody                        i wdzięku nie zrobiła partii, jakiej spodziewali się dla niej rodzice. Jej adoratorami byli chłopcy z dobrych rodzin, często aż zbyt przystojni, lecz nie posiadający środków na założenie rodziny. Adelina zmarnowała sporo czasu na flirtach z nimi.

Wreszcie jej starsza siostra, Judyta, wyszła za oficera, służącego w Jalnie, mieście garnizonowym w Indiach, i zaprosiła ją do siebie. Adelina z radością wyjechała do Indii. Było jej ciasno w Irlandii; przy tym pokłóciła się z ojcem, który był usposobienia jeszcze gwałtowniejszego i despotyczniejszego niż ona. Przyczyną tego poróżnienia był legat, pozostawiony Adelinie przez cioteczną babkę. Jej ojciec był całe życie ulubionym siostrzeńcem owej starszej damy i z całą pewnością liczył na to, że odziedziczy majątek. Spadek ten nie był bardzo znaczny, lecz w ówczesnym jego położeniu zdawał się mu wspaniałą fortuną i ojciec Adeliny gorzko żałował teraz, że córkę ochrzcił imieniem staruszki.

- To było przyczyną całego nieszczęścia - myślał. - To i podlizywanie się Adeliny !

Adelina poznała u Judyty oficera huzarów  Filipa Whiteoaka. Pochodził on z rodziny     z dawna osiadłej w hrabstwie Warwick. Whiteoakowie od kilku stuleci gospodarowali na swoim majątku.  Nie płaszczyli się nigdy przed nikim, uważając, że nie są mniej warci od innych; ród ich był dawniejszy od większej części parowskich rodów w hrabstwie. Był czas, kiedy posiadali znaczną fortunę, która z ojca przechodziła na syna. Przeważnie miewali nieliczne potomstwo, ale za to dzieci ich odznaczały się pięknością. Powodziło im się dobrze do czasu, kiedy majątek objął dziadek Filipa. Pan ten popadł w nałóg, tak ogólnie panujący w owej epoce: stał się graczem. Zadłużył majątek rodzinny i w końcu zmuszony był sprzedać go. Tylko dzięki zdrowemu rozsądkowi swego ojca i skromnemu życiu, jakie ten szlachcic wiejski prowadził, mógł Filip wstąpić do wojska i rozporządzać dostatecznymi środkami, by utrzymać się godnie na stanowisku oficera.

Filip i Adelina od razu spodobali się sobie nawzajem. Po kilku spotkaniach byli już namiętnie rozkochani w sobie. Jednakże w tym ogniu szalonej miłości żarzył się szlachetny metal. Nawet wśród częstych starć, w jakie obfitowało ich małżeńskie pożycie, wiedzieli oboje, że stworzeni są dla siebie, że nikt inny nie byłby w stanie zastąpić jednego z nich drugiemu, że najdalsza możliwość czegoś podobnego nie istniała nawet! Filipowi inne kobiety wydawały się naiwne i płytkie w porównaniu               z Adeliną ; każdy jej gest i poruszenie miały dla niego znaczenie. Ciepła zażyłość ich współżycia była nieustanną radością. Poczucie, że w każdym wypadku, bez względu na jej porywczość, może ją zawsze opanować, podniecało jego dumę.

Ją zaś zachwycała męska uroda Filipa, a przy niej owa świeżość i jasność jego twarzy,

której nie zdołały zgasić lata przeżyte w Indiach, ta śmiałość w spojrzeniu niebieskich oczu i chłopięcy rysunek jego warg.

- Czy istniał jakiś mężczyzna o piękniejszej postawie? - myślała często. - Taki szeroki w barach, a wąski w biodrach!

Nie lubiła zarostu na męskich twarzach i pozwalała mu jedynie na krótkie, szerokie na palec faworyty, biegnące wzdłuż uszu. Mówiła, że gdyby ośmielił się nosić obfitszy zarost, nie pocałowałaby go nigdy!

Lecz bardziej jeszcze niż uroda Filipa, radowała ją jego przewaga nad nią i jego rzetelność. Jego małomówność, częste zamykanie się przed nią w milczeniu miały dla niej urok jakiejś tajemnicy; ilekroć, używając swego wrodzonego, celtyckiego sprytu, starała się przyciągnąć go z powrotem do siebie, miała uczucie igrania z tą tajemnicą.

Ślub ich był niebywałym zdarzeniem w indyjskiej stacji garnizonowej Jalna . Ona miała lat dwadzieścia dwa, on był od niej o dziesięć lat starszy. Był kochany przez żołnierzy. Byliby poszli w ogień dla niego lecz w jego stosunkach z pułkownikiem dawało się często odczuć pewne napięcie. Filip nie był człowiekiem, który potrafiłby z uśmiechem ulegać. Nosił w sobie niewzruszoną pewność, że ma zawsze rację,                      a fakt, że rzeczywiście miewał ją na ogół zawsze, pogarszał jeszcze sytuację. Kiedy Filip przeciwstawiał się komuś, Adelina trzymała zawsze jego stronę. Kiedy przeciwstawiał się jej, mogła się przekonać, jak dalece potrafił być uparty i zacięty.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin