Rodzina Whiteoaków -Tom XI - Żniwa Whiteoaków.doc

(1677 KB) Pobierz

Mazo de la Roche

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rodzina Whiteoakóᶦw

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tom XI. Żniwa Whiteoakᶦów

 

 

 

 

 

Spis rozdziałów:

1. Chmury na horyzoncie – str. 3

2. Ojciec, matka i dziecko – str. 17

3. Piorun – str. 23

4. Długa noc – str. 31

5. Długi dzień – str. 36

6. Śluby czystości – str. 65

7. Renny, Klara i Paulina – str. 71

8. Powrót stryjów – str. 75

9. Powrót Sary i Fincha – str. 79

10. Zmienne wiatry – str. 88

11. Nowicjat – str. 92

12. Licytacja w lisiej farmie – str. 99

13. Kres wytrzymałości – str. 102

14. Ucieczka – str. 105

15. Uwielbiająca żona – str. 108

16. Jego pokój – str. 116

17. Jesień – str. 121

18. Dzień Adeliny – str. 133

19. Alina i nowe życie – str. 143

20. Zima – str. 154

21. Boże Narodzenie – str. 161

22. Klara – str. 172

23. Pierwsza podróż Adeliny – str. 179

24. Dom nad Hudsonem – str. 182

25. Panna Archer i Renny – str. 186

26. Jak przyjęto nowiny? – str. 195

27. Przybysze – str. 200

28. Wiosna – str. 205

29. Harriet i Finch – str. 211

30. Zapłacone w całości – str. 217

31. Epilog – str. 219

Rozdział 1. - Chmury na horyzoncie

 

             Właściciela samochodu turystycznego interesowała stacja benzynowa,                                w której nabywał właśnie świeży zapas paliwa, żonę jego jednak bardziej interesował obsługujący ich młody człowiek. Studiowała w swoim czasie malarstwo i teraz mówiła sobie w duchu, że nigdy jeszcze nie spotkała modela, który by równie silnie przemawiał do jej wyobraźni. Przyłapała się na pragnieniu ujrzenia go na podium                     w pozie najlepiej uwydatniającej jego smukłe, ale muskularne ciało i piękną głowę, pokrytą kędzierzawymi włosami. Trąciła męża łokciem i spojrzeniem skierowała jego uwagę ze stacji benzynowej na jej właściciela.

- Opływowe linie - zauważył mąż kątem ust.

- Spójrz na jego ręce - szepnęła żona.

- Hm, hm - mruknął.

- I na jego rzęsy.

- Za długie.

Młodzieniec zakręcił kran i zwrócił się do kierowcy:

- Wyniesie to dwa dolary - powiedział uprzejmie.

Gdy turysta wyciągnął portfel, dodał:

- Zrobił pan spory dystans. Rejestracja jest z Teksasu, prawda?

- Tak, zrobiliśmy długą wycieczkę, ale jesteśmy z niej bardzo zadowoleni.                                     Tu są bardzo ładne okolice.

Młody człowiek uśmiechnął się, chowając pieniądze do kieszeni.

- Myślę, że tak, - odparł - chociaż ja nie mogę o tym nic powiedzieć. Nigdy nie byłem w innej miejscowości.

- Całe życie mieszkał pan tutaj, hę?

- Całe życie. Zawsze bardzo chciałem podróżować, ale nigdy nie mogłem sobie                             na to pozwolić.

- Och, ma pan jeszcze dużo czasu przed sobą - zauważył automobilista, zazdrosnym nieco spojrzeniem obrzucając smukłą postać chłopca.

Żona jego wtrąciła:.

- Powinien pan pójść do filmu. Zarobiłby pan dużo pieniędzy.

- Wprost przeciwnie, żenię się niedługo.

- Doprawdy? - zawołała pani. - Ależ pan chyba żartuje! Przecież jest pan taki młody.

- Jestem zdania, że wczesne małżeństwo będzie dla mnie najlepsze - odparł chłopiec z poważną miną.

- No - powiedział automobilista, zapuszczając motor - życzę panu szczęścia.

- To pańska narzeczona powinna być szczęśliwa! - dodała jego żona.

Właściciel stacji benzynowej złożył ukłon.

- Dziękuję bardzo - odpowiedział.

- Podoba mi się pański domek - rzekł automobilista. - Wygląda, jak gdyby tutaj dawniej była kuźnia.

- Tak też było. Należała do pewnego staruszka, nazwiskiem Chalk. Jako mały chłopiec często przyprowadzałem tutaj swojego kuca do podkucia. Teraz syn kowala pracuje ze mną.

- Przypuszczam, że ta droga bardzo się zmieniła od tego czasu.

- Och, tak, poprawia się ostatnio bardzo. Mam mnóstwo klientów.

Żywe oczy chłopca patrzyły ufnie w oczy przejezdnych. W tej chwili z pobliskiego domku wyszedł wysoki mężczyzna, przerzucił długie nogi przez ogrodzenie                                       i z nieprzyjaznym spojrzeniem zbliżył się do stacji benzynowej. Za nim biegły dwa stare spaniele i bardzo młody caim terier. Żona automobilisty spojrzała na szyld nad niskim, kamiennym gankiem i powtórzyła na głos:

- W. Whiteoak "Reperacje samochodów".

Młody człowiek znów złożył staroświecki ukłon.

- Mam nadzieję, że mnie państwo jeszcze kiedyś odwiedzą.

- Bez wątpienia, jeżeli tylko będziemy w tych stronach. I niech pan posłucha mojej rady i jedzie do Hollywood.

W chwili, gdy samochód ruszał, jeden ze spanieli szczeknął arogancko, ale słabiutko, i wybiegł ciężko przed wóz. Pan jego skoczył mu na ratunek i automobilista tylko przez gwałtowny skręt w bok uniknął wypadku. Ruszając dalej, rzucił wściekłe spojrzenie na psa i mężczyznę. W odpowiedzi na to właściciel spaniela uśmiechnął się drwiąco, pies zaś machnął ogonem, mimo ślepoty zdając sobie sprawę, że stał    się ośrodkiem zainteresowania. Odwrócił pysk, liżąc rękę swego pana i z wyraźną satysfakcją słuchając serii dobrze dobranych przekleństw.

Wakefield Whiteoak zauważył z wyrzutem:

- Jeżeli tu ktoś ma wymyślać, to mam wrażenie, że przede wszystkim ja. Nie lubię, kiedy moi klienci odjeżdżają z takim niekorzystnym wrażeniem.

Na twarzy starszego brata ukazał się wyraz jak gdyby skruchy, zawołał jednak drwiąco:

- Twoi klienci! A to mi się podoba!

- Mnie się także podoba - odparł spokojnie Wakefield - gdyż są znacznie bardziej klientami niż kupującymi. Stosunek nasz zwykle bywa intymny. Pomagam                                       im i udzielam dobrych rad. Mógłbym ich niekiedy nazwać nawet pacjentami, przyjeżdżają do mnie bowiem z motorami zepsutymi albo bezsilnymi z braku benzyny. Przypominają wówczas chorych ludzi, odjeżdżają zaś ode mnie zdrowi                              i w doskonałych humorach.

- Lubisz dźwięk własnego głosu, co? Powinieneś był zostać prawnikiem.                                       Ja, naturalnie, zawsze chciałem, żebyś został duchownym. Byłbyś pierwszorzędnym duszpasterzem i wszystkie kobiety biegałyby na twoje kazania.

- Wydaje mi się to mało poważne - odparł niechętnie Wakefield.

Przytrzymał ślepego spaniela za obrożę, gdy po drodze przejechał pędem samochód

ciężarowy.

- Powinieneś trzymać Merlina na smyczy, Renny. Na pewno pewnego dnia spowoduje jakiś wypadek.

- Bzdury! Merlin nigdy nie odstępuje mnie ani na krok. To ten idiota ze sportowego samochodu był winien. Do nogi, Merlin! Do nogi, Flossie! Gdzie u licha podział                        się ten szczeniak?

Obaj bracia zaczęli go szukać i znaleźli wreszcie na stacji nad kałużą oliwy.                          Renny wsadził pieska pod pachę i spojrzał na poczerniały sufit, gdzie wciąż jeszcze widniały dwie przybite gwoździami podkowy.

- Wydaje mi się, że zaledwie wczoraj przywiozłem cię tutaj na przedzie siodła,                           żebyś popatrzył, jak Chalk podkuwa mojego wierzchowca. Przykro mi patrzeć                              na to, co się stało z kuźnią.

- Trudno, wszystko się zmienia - rzekł Wakefield. - Na przykład zamiast sklepu                         ze słodyczami pani Brawn teraz jest kawiarnia. Pamiętam, jak wydawałem u pani Brawn wszystkie miedziaki, jakie miałem i jak raz dostałem okropne lanie                                       za to, że wydałem tam jakieś nieuczciwą drogą zdobyte pieniądze. Ale nie psuję sobie humoru takimi wspomnieniami. Jak powiada Szekspir: "Nie obciążajmy pamięci minionymi troskami".

Jak Wakefield przewidywał, cytat ten wprawił starszego brata w zakłopotanie. Wakefield zresztą dopiero dziś z rana wyczytał go w kalendarzu z cytatami,                        który dostał od siostry na Gwiazdkę i postarał się jak najprędzej go użyć, zanim                         go zapomni. Po chwili zauważył dyktatorskim tonem:

- Ale doprawdy powinieneś dopilnować rynien na tym budynku. Ta z tyłu jest całkiem zniszczona i ziemię pod nią zupełnie rozmywa. Chodź, zobacz.

Na wzmiankę o reperacjach zakłopotanie Renny'ego Whiteoakᶦa ustąpiło miejsca wyniosłemu milczeniu. Poszedł za bratem i bez specjalnego zainteresowania obejrzał złamaną rynnę. Psy jego zaczęły ryć ziemię w zagłębieniu, utworzonym przez ściekającą wodę. Renny powiedział nagle:

- Obiecałem właśnie pani Wigle, że zreperuję jej dach.

Wakefield wzruszył ramionami.

- Właśnie tak sobie pomyślałem, kiedy zobaczyłem,...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin