Mieszkańcom mojego rodzinnego Opola
Behawioryzm – koncepcja psychologiczna sprowadzająca się do
przekonania, że każde zachowanie człowieka jest jedynie reakcją na
określony bodziec.
W komunikacji najważniejsze jest usłyszeć to, co nie zostało
powiedziane.
Peter Drucker,
ojciec współczesnego zarządzania
Cień jest w nas, a nie na zewnątrz.
Bartosz Suwiński, Didki
Allegro sonatowe
Osiedle Klonowe, Opole
To nie mogło się dobrze skończyć. Czerwony pasek informacyjny na
dole ekranu nie pozostawiał co do tego żadnych wątpliwości.
„Zamachowiec zabarykadował się z dziećmi w przedszkolu”, brzmiał
news.
Gerard Edling odstawił kieliszek czerwonego wina na stolik przy
fotelu, zadowolony, że zdążył zrobić tylko łyk. W przeciwnym
wypadku musiałby zamówić taksówkę, gdy policja w końcu uzna, że
sama nic nie wskóra i któryś z funkcjonariuszy po niego pośle.
Poprawiwszy poły jasnej marynarki, odchrząknął i spojrzał na
telefon. Jego wysłużony blackberry milczał.
Edling przeniósł wzrok z powrotem na telewizor. Doskonale znał
miejsce, w którym ustawiono kamerę. Był to róg niewielkich uliczek
na bezbarwnym peerelowskim osiedlu z lat osiemdziesiątych.
W kadrze widać było obskurne bloki za przedszkolem, stare,
niedziałające latarnie i zaniedbane wierzby płaczące, których gałęzie
smętnie sięgały zniszczonego bruku.
Deszcz padał rzęsiście, jesień w tym roku była wyjątkowo
uciążliwa.
Idealne warunki dla zamachowca, pomyślał Gerard, a potem
podniósł kieliszek. Jeszcze jeden łyk z pewnością nie zaszkodzi.
Kiedy odkładał wino, kamerzysta zrobił zbliżenie na jedno z okien.
Porywacz zaciągnął pożółkłe firanki i trudno było cokolwiek
dostrzec, więc kadr znów się rozszerzył. Cały teren ogrodzony był
zardzewiałym metrowym płotem. Dziennikarzy i gapiów odsunięto,
a wokół utworzono strefę bezpieczeństwa. Raz po raz ktoś jednak
korzystał z nieuwagi funkcjonariuszy i przechodził pod taśmą.
Policjanci byli zdezorientowani, nie mieli pojęcia, jak odnaleźć się
w tej sytuacji – i Edling nie mógł się im dziwić. Nie pamiętał, by
kiedykolwiek w Opolu stróże prawa mieli do czynienia
z terroryzmem. Może z wyjątkiem wyczynów człowieka, który
w siedemdziesiątym pierwszym chciał wysadzić uczelniany budynek
w ramach sprzeciwu wobec ówczesnej władzy.
W końcu rozległ się chrobotliwy dźwięk fabrycznego dzwonka
telefonu i mężczyzna w jasnym garniturze drgnął. Odczekał trzy
sygnały, zanim odebrał.
– Dzień dobry, Gerard Edling – powiedział czterdziestopięcioletni
były prokurator.
Rozmówcy dziwili się czasem, że rozpoczyna rozmowę w taki
sposób, ale wymagał tego savoir-vivre, który dla Gerarda miał
fundamentalne znaczenie. Bez niego zachwiałby się cały jego styl
bycia.
Nie miało znaczenia, że numer specjalisty od kinezyki znało tylko
kilkanaście osób i każdy, kto go wybierał, doskonale wiedział, do
kogo dzwoni.
Edling spodziewał się telefonu od komendanta wojewódzkiego, ale
najwyraźniej po ostatnich scysjach policja nawet w kryzysowej
sytuacji nie chciała mieć z nim do czynienia. Dzwoniła kobieta, którą
wprowadził w prokuratorski świat. Kobieta, która teraz zajęła jego
miejsce jako naczelnik Wydziału V Śledczego w prokuraturze
okręgowej.
– Oglądasz? – zapytała.
W innych okolicznościach zacząłby od upomnienia jej, że najpierw
wypada się przedstawić. Informacja o przychodzącym połączeniu na
wyświetlaczu nie zwalniała nikogo z dobrych manier.
– Tak – powiedział zamiast tego. – Fascynująca sprawa.
Odpowiedziała mu cisza. Był do tego przyzwyczajony.
– Nie nazwałabym tego w taki sposób – odparła po chwili
rozmówczyni. – Te przedszkolanki, dzieci i ich rodzice też
z pewnością nie.
– Wiem. Ale ja zwykłem nazywać rzeczy po imieniu.
Odchrząknęła.
– Co widzisz w tym fascynującego? – zapytała.
Gdyby czas nie naglił, chętnie odpowiedziałby wyczerpująco na to
pytanie. Kiedy tylko dotarły do niego pierwsze wiadomości, zaczął
się zastanawiać, dlaczego ktokolwiek miałby barykadować się
z dziećmi w niewielkim opolskim przedszkolu. Gdyby sprawca był
zwykłym szaleńcem, po prostu wystrzelałby wszystkich w środku.
Gdyby miał wysunąć jakieś żądania, zrobiłby to do tej pory – a w
dodatku wybrałby raczej większe miasto. Zresztą czego mógłby
żądać? Zakładników brano w określonym celu. Szamil Basajew kazał
zająć szkołę w Biesłanie, by Rosja uznała niepodległość Czeczenii.
Irańscy rewolucjoniści uwięzili pięćdziesięciu dwóch amerykańskich
dyplomatów w Teheranie, by USA podpisały Deklaracje Algierskie.
Czego mógłby chcieć ten człowiek?
Zdarzali się oczywiście także szaleńcy, tacy jak młody Siergiej
Gordiejew, który wtargnął do swojej szkoły i zastrzelił nauczyciela,
a potem wziął kilkudziesięciu zakładników. Oni jednak działali
chaotycznie, ich obłęd był widoczny we wszystkim, co robili.
Ten porywacz nie należał ani do jednej, ani do drugiej grupy.
– Intryguje mnie wiele rzeczy – rzucił wymijająco Gerard. –
Choćby to, dlaczego ktokolwiek miałby brać dzieci jako
zakładników?
– Dobre pytanie.
– Na które nie macie odpowiedzi. I z tego względu do mnie
dzwonisz – odparł, obracając kieliszek na stoliku. – Jakkolwiek
przyznam, że spodziewałem się raczej kogoś z policji. Formalnie to
jeszcze nie wasza sprawa.
– Formalnie? – zapytała słabo.
– Dopóki nie pojawią się zwłoki – odparł Edling, podciągając
lewy rękaw marynarki. – Daję mu jeszcze kwadrans, zanim zabije
pierwszą ofiarę.
– Skąd ta pewność?
Gerard wzruszył ramionami, jakby prokurator mogła to zobaczyć.
– Przecież nie zamknął się w tym przedszkolu po to, by leżakować.
Znów cisza.
– Mylisz się – powiedziała w końcu rozmówczyni.
– Więc już zabił.
Nie było to pytanie. Właściwie Edling przypuszczał, że
zamachowiec zaczął od morderstwa – on na jego miejscu tak by
postąpił. Pierwsze, co należało zrobić, to pokazać dobitnie
wszystkim wokół, że to nie są żarty.
– Tak – odparła kobieta.
– Skąd o tym wiecie?
– Transmituje wszystko na żywo w sieci.
– Słucham?
Westchnęła ciężko, jakby sprawiało jej to fizyczny ból.
– Nikt jeszcze nie zwietrzył tematu, ale to tylko kwestia czasu –
powiedziała. – Wystarczy, że trafi na to któraś ze stacji telewizyjnych
albo przypadkowy użytkownik pierwszego lepszego serwisu
społecznościowego.
Najwyraźniej sprawa była jeszcze ciekawsza, niż Gerard
początkowo przypuszczał. W takich chwilach żałował, że nie jest już
naczelnikiem wydziału lub choćby szeregowym prokuratorem. Nie
było jednak możliwości, by pozostał w służbie – po tym, czego się
dopuścił, został dyscyplinarnie wydalony bez szansy na powrót.
– Gdzie mogę to zobaczyć? – zapytał.
– A masz na czym?
Edling chwycił kieliszek, podniósł się z fotela i przeszedł do
pokoju syna. Nie miał wprawdzie własnego komputera, ale
orientował się w tych sprawach na tyle dobrze, by skorzystać
z czyjegoś.
– Mam – powiedział, siadając za biurkiem. Otworzył laptopa. –
Podaj mi adres.
– Koncertkrwi.pl.
Gerard zmarszczył czoło i otworzył witrynę. Pojawiła się
informacja o nieaktualnej wersji jakiejś wtyczki, ale szybko wyłączył
komunikat. Potem zobaczył obraz z publicznego przedszkola numer
pięćdziesiąt sześć. Kilkanaścioro trzęsących się dzieci siedziało
w zwartej grupie pod ścianą, chowając głowy międ...
Gorgona74