Laurell K. Hamilton - 21 - Kiss the Dead.pdf

(1072 KB) Pobierz
- Laurell K. Hamilton –
- Anita Blake -
- 21 Kiss the Dead -
Disclaimer: Tłumaczenie niekomercyjne, powstało na potrzeby prywatne i
ma charakter informacyjny. Wszystkie postacie i wydarzenia są własnością
Laurell K. Hamilton.
Rozdział 1
Tłumaczenie: Alicjasylwia
Korekta: Nat_us
W telewizji pokoje przesłuchań są przestronne i mają duże okna, dzięki czemu można
wszystko obserwować. W rzeczywistości, pomieszczenia są bardzo małe, prawie nigdy nie
ma tam dużych, panoramicznych okien; dlatego prawdziwy materiał filmowy policji jest
ziarnisty i czarno-biały, a nie we wspaniałym kolorze. Pokój przesłuchań był pomalowany na
blady beż, a może to był szarobrązowy, zawsze byłam nieco niepewna odnośnie różnicy
pomiędzy nimi. Tak czy inaczej był to mdły kolor opisywany przez agentów nieruchomości,
jako ciepły neutralny; kłamali. To był zimny, bezosobowy kolor. Niewielki stolik był cały z
błyszczącego metalu, tak samo jak krzesło. Chodziło o to, że więźniowie nie mogli wydrapać
swych imion lub wiadomości w metalu, tak jak mogli to robić w drewnie, a ktokolwiek tak
myślał, nigdy nie widział, co mógłby zrobić z metalem wampir, czy zwierzołak. W
błyszczącym blacie było mnóstwo zadrapań, w większości wykonanych po prostu
paznokciami, nadludzką siłą i znudzeniem godzinami siedzenia.
Wampir siedzący przy stoliku nie próbował na niczym wyrzeźbić swych inicjałów.
Płakał tak mocno, że trzęsły się jego wątłe ramiona. Miał czarne włosy zaczesane ze swej
twarzy w wąskim paśmie, na które stawiałam, że było ufryzowane i nie bardziej naturalne niż
kolor czarnego tuszu.
Mamrotał rwącym, zdławionym głosem "Nienawidzisz mnie, bo jestem wampirem."
Rozłożyłam ręce płasko na chłodnym, metalowym stole. Moje rękawy żakietu w
odcieniu niebieskich klejnotów, wyglądały zbyt jaskrawo na tle gołego metalu, a może był to
szkarłat lakieru do paznokci. To było na okazję mojej ubiegłonocnej randki; wyglądało nie na
miejscu, gdy byłam Marszałkiem USA Anitą Blake. Policzyłam do dziesięciu, żeby ponownie
nie krzyczeć na naszego podejrzanego. To właśnie zapoczątkowało płacz; przeraziłam go.
Jezu, niektórzy ludzie nie mają wystarczających jaj by być nieumarłym.
"Nie nienawidzę cię, panie Wilcox" powiedziałam łagodnym, nawet przyjaznym
głosem. Miałam do czynienia z klientami każdego dnia w Animatorzy sp. zoo; miałam
kliencki
głos.
"Niektórzy
z
moich
najlepszych
przyjaciół
wampirami
i
zmiennokształtnymi."
"Polujesz na nas i zabijasz" powiedział, ale podniósł oczy na tyle, żeby przyglądać mi
się spomiędzy palców. Jego łzy były zabarwione na różowo od cudzej krwi. Odsunął ręce od
oczu, rozmazując łzy wokół tak, że jego twarz była w smugach i plamach schnących na
różowo łez. To nie pasowało do doskonale łukowatych, czarnych brwi, albo kółeczka w brwi,
które osiadło ciężkim, niebieskim metalem nad jego lewym okiem. Pewnie zrobił to, aby
wydobyć błękit swych oczu, ale w najlepszym wypadku były one wodniste, jasnoniebieskie
nie współgrające z ufarbowanymi na czarno włosami a ciemny błękit piercingu brwi po prostu
wydawał się podkreślać, że jego oczy były zbyt blade i dopasowane do różowych śladów
krwawej ścieżki lepiej niż sztuczne dodatki. Mogłam się założyć, że zaczął życie jako biało-
blond, a może wyblakły, nieokreślony brąz.
"Jestem uprawnioną wampirzą egzekutorką, panie Wilcox, ale musisz złamać prawo, by
sprowadzić mnie do swych drzwi."
Te blade oczy zamrugały na mnie. "Potrafisz spoglądać mi w oczy."
Uśmiechnęłam się i próbowałam pchnąć to przez całą drogę aż do moich własnych
ciemno-brązowych oczu, ale byłam pewna, że mi się nie powiodło. "Panie Wilcox, Barney,
nie jesteś nawet martwy dwa lata. Naprawdę myślisz, że twoje słabowite wampirze umysłowe
sztuczki będą na mnie działały?"
"Powiedział, że ludzie będą się mnie obawiać" i to był niemal szept.
"Kto powiedział?" zapytałam. Pochyliłam się tylko trochę, utrzymując ręce nieruchomo,
starając się być miłą i nie wystraszyć go.
Mruknął "Benjamin."
"Benjamin jaki?" zapytałam.
Potrząsnął głową. "Tylko Benjamin. Stare wampiry mają tylko jedną nazwę."
Przytaknęłam. Stare wampiry miały jedną nazwę, jak Madonna, lub Beyonce, ale tym,
czego większość ludzi nie wiedziała to, że walczyli w pojedynkach, by zobaczyć, który
dostanie możliwość użycia nazwy. Potężny wampir mógł zażądać by inny słabszy wampir
zrezygnował z korzystania z nazwy, którą miał już od wieków, lub walczył o prawo do jej
zachowania. Nie powiedziałam tej części głośno, ponieważ większość ludzi, nawet nas,
wampirzych ekspertów o tym nie wiedziało. Był to stary zwyczaj, który wymierał jak
współczesne wampiry zatrzymywały swoje nazwiska, a pojedynki były nielegalne teraz, gdy
wampiry nie były. Pojedynek podlegał tej samej mocy prawa, niezależnie od tego, czy
uczestnicy byli żywi czy nieumarli. Postawiłabym duże pieniądze, że Benjamin nie był
wystarczająco stary, by poznać historię stojącą za posiadającymi tylko jedno nazwisko
wampirami.
"Gdzie mogę znaleźć Benjamina?"
"Myślałem, że byłaś tak potężna, że żaden wampir nie mógł ci się oprzeć." Rozbłysk
ponurego gniewu był w jego jasnoniebieskich oczach. Pod łzami był temperament.
"Potrzebowałabym połączenia, kogoś, kto był z nim w jakiś sposób metafizycznie
połączony, bym mogła podążyć za kontaktem psychicznym. Kogoś takiego jak ty."
Pozwoliłam, by podpowiedź zagrożenia wpłynęła do tej ostatniej części.
Spojrzał ponuro i arogancko. "Nie możesz tego zrobić; nikt nie może."
"Jesteś pewien?" spytałam, a mój głos opadł nieco niżej.
"Jesteś Marszałkiem USA, nie wolno ci stosować na mnie magii."
"To nie jest magia, Barney. To podchodzi pod umiejętności psychiczne a stróże prawa
mogą używać zdolności psychicznych w wykonywaniu swoich obowiązków, jeśli uważają, że
jest to jedyny sposób, by zapobiec dalszej utracie życia."
Skrzywił się, pocierając twarz jedną bladą dłonią. Głośno pociągnął nosem, a ja
popchnęłam ku niemu pudełko chusteczek. Wziął jedną, użył, a następnie posłał mi
rozzłoszczone spojrzenie. To było prawdopodobnie jego twarde spojrzenie, ale jak twarde
spojrzenie może być, to nie było. "Mam swoje prawa. Nowe prawa nie pozwolą mnie
skrzywdzić bez nakazu egzekucji."
"A minuty temu obawiałeś się, że cię zabiję. Barney, musisz się zdecydować."
Podniosłam rękę i rozłożyłam ja płasko w powietrzu jakbym trzymała coś, co powinien być w
stanie zobaczyć. "Jestem dla ciebie zagrożeniem, czy..." - i uniosłam swą drugą rękę - "...nie
jestem w ogóle w stanie cię zranić?"
Jego gniew rozprysł się do posępności. "Nie jestem pewien."
"Dziewczyna, którą zabrali Benjamin i inni ma tylko piętnaście lat. Nie może się
legalnie zgodzić, na zostanie wampirem."
"Nie zabraliśmy jej" powiedział Barney, oburzony uderzając dłonią w stół.
"W świetle prawa jest nieletnia, więc to porwanie, niezależnie od tego, czy poszła
dobrowolnie, czy nie. Teraz to porwanie i usiłowanie zabójstwa; jeśli znajdziemy ją zbyt
późno, to będzie morderstwo, a ja wezmę sądowy nakaz egzekucji na ciebie, Benjamina i
każdego innego wampira, który mógł jej dotknąć. "
Pod jego okiem zaczął się nerwowy tik i przełknął tak mocno, że było głośno w cichym
pomieszczeniu. "Nie wiem, gdzie ją zabrali."
"Czas na kłamstwa minął, Barney; kiedy sierżant Zerbrowski wróci przez te drzwi z
nakazem egzekucji, będę mogła legalnie rozerwać twój łeb i serce na krwawe wstążki."
"Jeśli umrę, nie będę mógł ci powiedzieć, gdzie jest dziewczyna" powiedział i wyglądał
na zadowolonego z siebie.
"Zatem wiesz, gdzie ona jest, prawda?"
Wtedy popatrzył przerażony, upychając chusteczkę w dłoniach, aż jego palce pokryły
się z wysiłku plamkami. Miał w sobie na tyle krwi by skóra stała się cętkowana. Porządnie się
na kimś opił.
Drzwi się otworzyły. Barney Wilcox, wampir, wydał ze strachu cichy skowyt. Kręcone,
barwy soli z pieprzem włosy Zerbrowskiego opadały wokół jego na wpół rozpiętego
kołnierzyka, jego krawat był zsunięty do połowy z rozmazaną plamą czegoś, co zjadł.
Brązowe spodnie i biała koszula wyglądały jakby w nich spał. Mógł, ale przecież, jego żona
Katie mogła ubrać go czysto i schludnie, a i tak rozpadłby się zanim dotarł do pokoju
oddziału. Bardziej stanowczo popchnął swoje nowe, szylkretowe okulary na twarz i
wyciągnął do mnie kawałek papieru.
Papier wyglądał bardzo oficjalnie. Sięgnęłam po niego a wampir krzyknął "Powiem ci
to! Powiem ci wszystko, proszę, proszę, nie zabijaj mnie!"
Zerbrowski cofnął rękę. "Czy on współpracuje Marszałek Blake?" W brązowych oczach
Zerbrowskiego było maleńkie iskrzenie. Jeśli wyszczerzyłby się do mnie, kopnęłabym go w
goleń. Pozostał poważny; gdzieś tam była zaginiona dziewczynka.
Odwróciłam się do Barneya. "Współpracuj, Barney, bo gdy raz dotknę tego kawałka
papieru jestem poza opcjami prawnymi, które nie zawierają śmiercionośnej siły."
Barney powiedział nam, gdzie było tajemnicze legowisko a Zerbrowski wstał i podszedł
do drzwi. "Zacznę zabawę" powiedział.
Barney wstał i próbował ruszyć w stronę Zerbrowskiego, ale kajdany wokół nóg nie
pozwoliły mu odejść daleko. Zakucie wampirów w kajdany było standardową procedurą
operacyjną. Zdjęłabym kajdanki, by spróbować zdobyć jego zaufanie, i ponieważ nie
postrzegałam go jako zagrożenia. "Gdzie on idzie?"
"Podać lokalizację innym policjantom, a ty się lepiej módl żeby dotarli tam zanim
została przemieniona."
Barney odwrócił do mnie tę różową poplamioną twarz, spoglądając zdziwiony.
"Ty tam nie będziesz?"
"Jesteśmy czterdzieści pięć minut od tego miejsca, Barney; dużo złych rzeczy może się
w tym czasie zdarzyć. Inni gliniarze będą bliżej."
"Ale powinnaś jechać. W filmach to byłabyś ty."
"Taa, ale cóż, to nie jest kino, a ja nie jestem jedynym Marszałkiem w mieście."
"To powinnaś być ty." Prawie to wyszeptał. Wpatrywał się w przestrzeń, jakby nie mógł
jasno myśleć, albo jakby słuchał jakiegoś głosu, którego ja słyszeć nie mogłam.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin