Taylor Kathryn - Zostawic Daringham Hall.pdf

(1063 KB) Pobierz
Erykowi.
Bez twojej pomocy moje marzenie
może nigdy by się nie ziściło
PROLOG
Nowy Jork
Drzwi windy otworzyły się i Bena ogarnęło dojmujące uczucie swojskości. Nie miał pojęcia, ile razy
przemierzał ciemną, elegancko połyskującą marmurową posadzkę korytarza prowadzącego do recepcji.
Dość często jednak, by nie zwracać już uwagi na dyskretnie podświetlone logo firmy Sterling & Adams
Networks, widniejące na ścianie nad kontuarem. Tym razem patrząc na napis, przywarł doń wzrokiem,
jakby go rozpoznawał, ale zarazem doświadczał poczucia nieznanego wcześniej dystansu.
Naturalnie to nadal była jego firma. Odczuwał dumę, że osiągnęli z Peterem tak wiele. Było ich stać
na zatrudnienie pracowników oraz siedzibę na dziesiątym piętrze eleganckiego biurowca w centrum
Manhattanu. Lecz powrót po tak długiej nieobecności smakował inaczej, niż się spodziewał. Albo to on
się zmienił...
– Panie Sterling! – Młoda Azjatka ze zdumieniem poderwała się na jego widok. Najwyraźniej Peter
nie zapowiedział przybycia Bena.
– Dzień dobry, Chen Lu – rzucił, nie zwalniając kroku. Skinął głową, wyrywając ją tym gestem
z odrętwienia.
– Witamy z powrotem! – zawołała za nim z promiennym uśmiechem. Nadal nie zwalniając, minął
szklane drzwi prowadzące do biur kierownictwa.
Wszystko było jak dawniej: zdjęcia na ścianach przedstawiające ich obu podczas uroczystości
odbierania jakichś wyróżnień, wspólny nowocześnie urządzony sekretariat. A jednak Ben czuł się tu
dziwnie nie na miejscu.
– Ben! – Sienna Walker siedziała za biurkiem i w przeciwieństwie do Chen Lu musiała się go
spodziewać. Nie wyglądała na zaskoczoną. Jej uśmiech był powściągliwy, Peter zapewne już ją
poinformował o celu przyjazdu Bena.
Sienna otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale Ben najpierw zamierzał porozmawiać ze wspólnikiem.
Wskazał na drzwi do gabinetu Petera.
– Jest u siebie? – zapytał.
Sienna przytaknęła, zapukał więc i wszedł do środka.
Peter siedział za szerokim biurkiem, niemal zasłonięty dwoma monitorami oraz stertą dokumentów
i skoroszytów. Znowu znajomy widok. Z tą różnicą, że przyjaciel nie uśmiechał się jak zazwyczaj, nie
kwapił się również do wstawania na powitanie. Chaos na biurku ani trochę nie przypominał jednak tego,
do którego przywykł Ben.
– Posprzątałeś – powiedział zdumiony.
– A ty postradałeś rozum – odparł ponuro Peter i uniósł się odrobinę na krześle. Z gniewnym
spojrzeniem pochylił się nad biurkiem. – Żeby było jasne: moja odpowiedź nadal brzmi: „nie”!
Ben westchnął głęboko. Wiedział, że napotka jego opór i nawet trochę go rozumiał. Co nie
zmieniało faktu, że przyjaciel będzie musiał się pogodzić z jego postanowieniem.
– Nie proszę cię o pozwolenie, Peter – przypomniał. – Już podjąłem decyzję.
Peter zamilkł na długą chwilę, a potem pokręcił głową.
– To przez nią, prawda? Tę weterynarz! Zawróciła ci w głowie i nie potrafisz już jasno myśleć!
Ben pomyślał o Kate czekającej na niego w apartamencie i westchnął mimowolnie.
– Zapewniam cię, potrafię jasno myśleć. Wiem, że nie tego się spodziewałeś. Mimo to jestem...
– Nie spodziewałem się? – przerwał ze wzburzeniem Peter i opadł na krzesło. – Nie spodziewałem?
Mówisz poważnie? Na Boga, Ben, jeszcze w niedzielę zapewniałeś mnie, że niczego bardziej nie
pragniesz, jak opuścić Daringham Hall i Camdenów. Nie chciałeś mieć nic wspólnego ze swoją
dystyngowaną angielską rodziną i byłeś jedną nogą na pokładzie samolotu do Nowego Jorku. Po czym
parę godzin później oznajmiłeś, że zmieniasz plany. Zamierzasz zrezygnować ze wszystkiego, co obaj
budowaliśmy przez lata, by cały swój majątek włożyć w starą ruderę na skraju bankructwa!
Sorry,
wspólniku, nie tego się spodziewałem i zaczynam wątpić w twoje zdrowie psychiczne.
Z wyrzutem popatrzył na Bena, który bez drgnienia powiek wytrzymał jego spojrzenie.
W ustach Petera rzeczywiście brzmiało to kompletnie irracjonalnie. Zbyt wiele przemawiało
przeciwko takiej decyzji i Ben doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nawet jeśli Camdenowie byli jego
rodziną, to wszak jego własna babka zadbała o to, by go z niej wykluczyć, i wciąż odczuwał gniew
z tego powodu. A teraz, kiedy rodzina znalazła się na krawędzi bankructwa, nadarzała się doskonała
okazja do zemsty. Mógłby się spokojnie przyglądać, jak Daringham Hall upada. A jednak – wbrew
wszelkiemu rozsądkowi – postanowił pomóc Camdenom.
– Nie możesz mnie powstrzymać, Peter, obojętnie, co powiesz – odparł, wytrzymując przepełnione
wyrzutem spojrzenie przyjaciela. – Zrobię to.
– Ależ nie możesz zostawić mnie samego – zaprotestował Peter, a w jego głosie było słychać panikę.
– Bez ciebie nie poradzę sobie z tym wszystkim.
Ben nie przyjmował do wiadomości tego argumentu.
– Guzik prawda. Finalizując transakcję ze Stanfordem, dowiodłeś, że radzisz sobie znakomicie.
A skoro koniecznie chcesz mieć wspólnika, to znajdź sobie kogoś. Nie jesteś zdany wyłącznie na mnie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin