Landon Juliet - Ogród namiętności.pdf

(1329 KB) Pobierz
Juliet Landon
Ogród namiętności
Część pierwsza
1676 rok
Rozdział pierwszy
- Wreszcie zobaczę tę pannicę - zwrócił się książę Lauderdale do żony, podając jej
ramię. Ledwie jednak zaczęli schodzić po reprezentacyjnych schodach imponującej re-
zydencji, jego spojrzenie oczu o ciężkich powiekach padło na bogate złocenia rzeźbio-
nych boazerii i natychmiast odezwało się w nim szkockie skąpstwo. - Mówiłaś, że ile to
kosztowało?
- Złocenie nie jest tanie, milordzie. Już jako młoda dziewczyna marzyłam o tym,
żeby pomalować te tarcze i hełmy. Gładkie drewno jest mało efektowne. A co do
Phoebe, nie myśl sobie, że specjalnie starałam się nie dopuścić do waszego spotkania.
Nic z tych rzeczy. Gdybym jej jednak powiedziała, że tu będziesz, okręciłaby się na pię-
cie i pognała z powrotem do Mortlake niczym łania ścigana przez sforę psów. Moim
zdaniem, czas znów się do tego zabrać. W końcu minęły trzy lata.
TLR
- Czas się zabrać? Ale do czego lub za kogo? Za Leo? Czyżby moja księżna po-
nownie zaczynała się bawić w swatkę? Jeżeli tak, to chyba tracisz czas, najmilsza. Prze-
cież oni nie mogą na siebie patrzeć.
- Oboje nadal są stanu wolnego, Johnie. To chyba mówi samo za siebie.
Gdy dotarli do zakrętu schodów, niewidocznego zarówno z dołu, jak i z góry, John
Maitland, książę Lauderdale, otoczył ramieniem ciasno zesznurowaną talię żony i przy-
ciągnął ją do siebie z wigorem, jakiego nie powstydziłby się mężczyzna dwa razy młod-
szy. W rzeczywistości liczył sobie lat pięćdziesiąt dziewięć i był starszy od żony o deka-
dę. Dla obojga było to drugie małżeństwo, w którym każde znalazło znacznie więcej mi-
łości niż w pierwszym związku, mimo że księżna jako żona sir Lionela Tollemache'a aż
jedenaście razy była w stanie błogosławionym.
- Elizabeth, daj mi buziaka, kobieto, i przestań knuć choć przez chwilę - powiedział
z silnym szkockim akcentem książę. - Leo nigdy nie mógł się uskarżać na brak kobiet.
Dobrze wiesz o tym.
- Nie martwię się o twojego Leo, kochany - zaczęła mówić, ale jej odpowiedź
stłumił ognisty pocałunek o smaku owsianki, wędzonego boczku i wszystkiego, co je się
na śniadanie.
Wcale jej to zresztą nie przeszkadzało. Tym, czego najbardziej nie lubiła, były
przymusowe nieobecności Johna, gdyż funkcja sekretarza stanu obligowała go do wielo-
tygodniowych wyjazdów, po których pragnął wynagrodzić sobie z nawiązką brak jej
uścisków. Tolerowała więc bez odrazy jego zdrowe apetyty, podobnie jak on jej, włącz-
nie z jej głodem uznania.
- To już cztery lata, a ja wciąż pragnę cię jak żółtodziób, dziewczyno.
Elizabeth uśmiechnęła się, całując rozgrzany policzek męża.
- Tego bym nie powiedziała, mój panie. Minionej nocy nie zachowywałeś się wca-
le jak żółtodziób. Będziesz pod ręką, kiedy przyjedzie panna Laker?
- Tak, o ile sobie tego życzysz. A może Leo powinien spotkać się z nią sam na
sam?
Księżna odsunęła się lekko i troskliwym gestem zdjęła mu z rękawa jasnorudy
TLR
włos, niemogący żadną miarą pochodzić z jego peruki.
- Nie irytuj mnie; jesteś okropny. Przecież to jasne, że nie możemy na to pozwolić.
Powitamy ją we dwoje, a Leo pojawi się później. A tak na marginesie, ona musi wie-
dzieć, że skoro ty tu jesteś, to on też będzie.
Sir Leo Hawkynne, osobisty asystent i sekretarz księcia Lauderdale'a, był Szkotem
w każdym calu, podobnie jak jego pan. O trzydzieści lat młodszy, wykazywał się znacz-
nie większą elastycznością. Doceniał także znaczenie kurtuazji - tego balsamu, który
pomagał trybom dyplomacji obracać się gładko i który potrafił łagodzić wszelkie zadraż-
nienia. Był jednak taki czas, kiedy typowo szkocką skłonnością do mówienia prawdy
narobił sobie wrogów. Stało się to dla niego źródłem problemów znacznie poważniej-
szych niż notoryczny brak taktu księcia Lauderdale'a.
Jeden z takich przypadków miał miejsce przed trzema laty, kiedy to panna Phoebe
Laker poczuła się głęboko dotknięta rzuconą bezmyślnie uwagą na jej temat, o której do-
niosły jej złośliwe plotkarki. Nawet przed tym przykrym incydentem mało było między
nimi sympatii, a później, rzecz jasna, jeszcze mniej. Reperkusje okazały się jednak po-
ważne, gdyż Phoebe odwiedzała od tamtej pory księżną Elizabeth w Ham House jedynie
wówczas, gdy miała pewność, że nie bawi tam książę ze swoim sekretarzem.
- Jak sobie życzysz. Mam dla niego trochę papierkowej roboty w bibliotece.
Książę ujął żonę za łokieć i poprowadził ją na dół, do wykładanego marmurem ho-
lu, pośrodku którego królował ogromny stół bilardowy. Mimo iż był czerwiec, w paleni-
sku buzował ogień. Na półce nad kominkiem stały dwie duże gipsowe figury w antycz-
nych hełmach i kusych, fałdzistych szatach. Mars i Minerwa, jak wyjaśniła Elizabeth
mężowi, gdy na początku ich małżeństwa niezbyt taktownie wyraził swoje zdumienie.
Modelami mieli być jej rodzice - hrabiostwo Dysartowie, po których odziedziczyła tytuł,
gdyż szkockie tytuły mogły być dziedziczone również w linii żeńskiej. Natomiast od
czterech lat, czyli od jej ślubu z księciem Lauderdale'em, zwracano się do niej per księż-
no.
- Dobrze - powiedziała. - Zatrzymaj go dopóty, dopóki nie dam wam znać. Phoebe
nie widziała jeszcze moich najnowszych nabytków.
TLR
- Podobnie jak ja - zauważył książę. - Mogę wiedzieć, czyim pomysłem był ten stół
bilardowy?
Widząc, że mąż podlicza w myślach wydatki, Elizabeth uprzedziła dalsze, nieunik-
nione pytania.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin