Daniel Wilson - Robokalipsa.txt

(579 KB) Pobierz
Daniel H. Wilson
Robokalipsa
Robopocalypse
Tłumaczenie Rafał mietana

Dla Anny
Odprawa
...dzięki tej wojnie dojrzelimy jako gatunek.
Cormac Spryciarz Wallace
Dwadziecia minut po oficjalnym zakończeniu wojny przyglšdam się wyrwinóżkom wynurzajšcym się z dziury w skutej lodem ziemi. Z wyglšdu przypominajš mrówki z piekła rodem. Modlę się, żebym niebacznie nie nadepnšł na jednš z nich.
Roboty o rozmiarach orzecha włoskiego wspinajš się po grzbietach innych identycznych maszyn. Miliony nóg i czułków łšczš się razem w jednš koszmarnš kotłujšcš się morderczš masę.
Zdrętwiałymi palcami z trudem zsuwam okulary ochronne na oczy i razem z zaprzyjanionym automatem przygotowujemy się, by zrobić z nimi porzšdek.
Tego ranka panuje dziwna cisza, którš zakłóca tylko szum wiatru w nagich gałęziach drzew i chrzęst stu tysięcy samobieżnych ładunków wybuchowych - mechanicznych szecionogów poszukujšcych swoich ofiar - ludzi. Z góry dobiegajš nawoływania gęsi nieżnych szybujšcych po zimnym niebie Alaski.
Wojna się skończyła. Czas zaczšć poszukiwania niedobitków.
Z miejsca, w którym stoję, oddalonego mniej więcej o dziesięć metrów od otworu w ziemi, nie mogę odmówić urody mechanicznym zabójcom. O wicie bardziej przypominajš cukierki wysypane na półmisek wiecznej zmarzliny.
Mrużę oczy, chronišc się przed ostrymi promieniami wschodzšcego słońca. Mrone powietrze zmienia mój oddech w kłęby pary. Odzianš w rękawicę dłoniš chwytam stary, wysłużony miotacz ognia. Kciukiem próbuję włšczyć zapalarkę.
Pstryk.
Ani ladu płomienia.
Nie przejmuję się, mimo że wyrwinóżki podchodzš coraz bliżej. Broń musi złapać właciwš temperaturę. Robiłem to już wczeniej setki razy. Najważniejsze to działać spokojnie i metodycznie, tak jak one. Poza tym po tylu latach nawet automat miał prawo trochę się zużyć.
Pstryk.
Zaczynam rozróżniać pojedyncze szecionogi. Haczykowate odnóża odchodzš na boki od skorupy złożonej z dwóch częci. To zbiorniki. Z dowiadczenia wiem, że zawierajš dwa reagujšce ze sobš płyny. Faktura i ciepło ludzkiej skóry uaktywniajš spłonkę, płyny łšczš się i BUM! Kolejny człowiek kutyka bez nogi.
Pstryk.
Jeszcze nie wiedzš, że tu jestem. Wywiadowcy rozchodzš się po niegu losowo, w oparciu o wyniki badań Archosa nad żerowaniem mrówek. Maszyny zdšżyły doć dobrze poznać nas i przyrodę.
Tym razem niedługo będš się cieszyć swojš wiedzš.
Pstryk.
Powoli zaczynam się wycofywać.
- Zapal wreszcie, draniu! - syczę.
Pstryk.
Popełniłem błšd: nie powinienem był się odzywać. Ciepło mojego oddechu sprawia, że miniroboty widzš mnie wyraniej niż radiolatarnię. Na chwilę drętwieję z przerażenia.
Pstryk.
Jeden z wywiadowców wspina się na mój but. Teraz muszę bardzo uważać. Nie wolno mi zareagować. Jeżeli eksploduje, w najlepszym razie stracę stopę.
Nie powinienem był tutaj przychodzić bez wsparcia.
Pstryk.
Teraz obie moje nogi zalewa powód mechanicznego robactwa. Na oszronionym nagolenniku czuję szarpnięcie. Jeden z wywiadowców wspina się po mnie. Metalowe macki opukujš mój pancerz ochronny - puk, puk, puk - w poszukiwaniu charakterystycznego ciepła ludzkiego ciała.
Pstryk.
O Boże. Zapal wreszcie. No już!
Pstryk.
Na poziomie pasa, tam gdzie pancerz jest słabszy, robot wykryje różnicę temperatur. Eksplozja robota na poziomie torsu to nie wyrok mierci, ale nie wróży najlepiej moim klejnotom rodzinnym.
Pstryk. Sssssss.
Nareszcie! U wylotu dyszy mojego miotacza pojawia się płomień. Czuję jego ciepło na spoconej twarzy. Koncentruję się na tym, co mam teraz zrobić. Widzę tylko strumienie ognia, które łuk za tukiem wypuszczam w tundrę. Kleista płonšca galareta zmienia się w rzekę mierci. Tysišce robotów skwierczš i topiš się. Słyszę odgłosy przypominajšce jęki. To chłodne powietrze nagromadzone w pancerzach małych bestii wydostaje się na zewnštrz.
Żadnych eksplozji, tylko sporadyczne błyski rac. Goršco doprowadza do wrzenia płyn w ich odwłokach, co uniemożliwia wybuch. Najgorsze, że zupełnie ich to nie obchodzi. Sš zbyt proste, by zrozumieć, co się z nimi dzieje.
Przycišga ich ciepło.
Oddycham z ulgš, gdy lider zwiadowca zostawia mojš nogę w spokoju i na złamanie karku pędzi ku płomieniom. Odczuwam przemożne pragnienie podeptania mechanicznego robaka, ale widziałem wczeniej opłakane tego skutki. Na poczštku nowej wojny ciche eksplozje nadepniętych robotów i zdezorientowane okrzyki rannych słyszało się tak często jak wystrzały.
Wszyscy żołnierze mówiš, że Archos lubi się zabawić. A kiedy zacznie, trudno mu przerwać.
Ostatni robot samobójca biegnie ku płonšcej bryle ciepła i skwierczšcych odwłoków swoich towarzyszy.
Wycišgam nadajnik.
- Spryciarz do bazy. Szyb pięćset jedenacie... Pułapka.
W odpowiedzi głos z małego pudełka skrzeczy z włoskim akcentem:
- Przyjšłem. Tu Leo. Wracaj. Jeste potrzebny przy szybie cinque dodici. Znalelimy co. Tu naprawdę dziejš się niesamowite rzeczy, szefie.
nieg skrzypi mi pod nogami, gdy po skutej lodem ziemi wracam do szybu pięćset dwanacie, żeby na własne oczy zobaczyć, co się tam dzieje.
***
Leonardo jest ogromny, a wyglšda na jeszcze większego dzięki wzmacniajšcemu nogi ciężkiemu szkieletowi zewnętrznemu, który zabrał ze stacji górskiego pogotowia ratunkowego w południowej częci terytorium Jukonu. Biały krzyż zakrywajš smugi czarnej farby. Chłopcy obwišzali mu linę wokół pasa. Porusza się powoli do wtóru jęku silników, wycišgajšc z otworu w ziemi co dużego i czarnego.
Spod szopy rozczochranych, falujšcych czarnych włosów Leo narzeka:
- Szefie, to naprawdę molto grande!
Cherrah, moja specjalistka od rozpoznania, kieruje miernik w dół otworu i melduje, że szyb ma głębokoć dokładnie stu dwudziestu omiu metrów. Zaraz potem odsuwa się z rozwagš. Na policzku ma wklęsłš bliznę - pamištkę z czasów, kiedy była mniej ostrożna. Nikt z nas nie wie, co wyłoni się z dziury.
Zabawne - mylę. Ludzie majš wszystkiego po dziesięć. Liczymy na palcach nóg i ršk, zupełnie jak małpy. Maszyny też liczš, z tš różnicš, że ich oprogramowanie działa w systemie dwójkowym. Dwa podniesione do wszystkich możliwych potęg.
W otworze zaczyna majaczyć jaki kształt. Chwytak wynurza się z otworu jak pajšk trzymajšcy muchę. Jego długie ramiona zasilane układem hydraulicznym obejmujš czarny szecian wielkoci mniej więcej piłki do koszykówki. Widać, że szecian jest ciężki jak ołów, ale naszemu urzšdzeniu nie brakuje siły. Tego rodzaju sprzętu zwykle używamy do wycišgania ludzi z trudno dostępnych przestrzeni, ale poradzi sobie ze wszystkim - od pięciokilogramowego niemowlęcia do żołnierza w pełnym rynsztunku bojowym. Trzeba tylko uważać, bo może człowiekowi pogruchotać żebra.
Leo naciska guzik zwalniajšcy i szecian z głuchym tšpnięciem lšduje w niegu. Oddział spoglšda na mnie. Teraz moja kolej.
Czuję, że mamy do czynienia z czym poważnym. A nawet bardzo, bo otoczony wieloma pułapkami szyb znalelimy w pobliżu miejsca, w którym skończyła się wojna. Znajdujemy się w odległoci zaledwie stu metrów od punktu, gdzie Duży Rob - dla robotów Archos - zorganizował ostatniš linię obrony. Jaka nagroda pocieszenia czeka tu na nas? Jaki skarb tkwił zakopany pod skutš lodem równinš, na której ludzkoć postawiła wszystko na jednš kartę?
Przykucam przy szecianie. Doć duże czarne nie wiadomo co gapi się na mnie. Żadnych przycisków ani uchwytów. Niczego. Tylko kilka zadrapań na powierzchni. lady po ramionach chwytaka.
Nie wyglšda na szczególnie wytrzymały - mylę, ale pamiętam o prostej zasadzie: im robot delikatniejszy, tym bardziej inteligentny.
Nie można wykluczyć, że szecian ma mózg. A jeżeli ma mózg, to będzie chciał żyć. Nachylam się do niego i szepczę.
- Hej - mówię do urzšdzenia. - Zginiesz, jeżeli nie zaczniesz mówić.
Bardzo wolno zsuwam z ramienia miotacz, by szecian mógł wszystko dokładnie zobaczyć. Oczywicie jeżeli cokolwiek widzi. Kciukiem naciskam urzšdzenie zapłonowe. Żeby mógł usłyszeć. Oczywicie jeżeli cokolwiek słyszy.
Pstryk.
Szecian z czystego obsydianu tkwi nieruchomo w wiecznej zmarzlinie.
Pstryk.
Wyglšda jak skała wulkaniczna perfekcyjnie wyrzebiona za pomocš nieznanych nam narzędzi. Jak artefakt innej kultury zakopany tutaj na wiecznoć, przed erš człowieka i przed erš maszyn.
Pstryk.
Pod powierzchniš szecianu migocze ognik. Spoglšdam na Cherrah, która w odpowiedzi wzrusza ramionami. Może to odbicia wiatła słonecznego?
Pstryk.
Przerywam. Ziemia w pobliżu szecianu zaczyna się szklić. Lód wokół niego topnieje. Myli, próbuje podjšć decyzję. Obwody rozgrzewajš się, gdy urzšdzenie zastanawia się nad własnym losem.
- Tak - mówię spokojnie. - W takim razie pomożemy mu podjšć decyzję.
Pstryk. Sssssss.
Płomień u wylotu dyszy miotacza zapala się z przejmujšcym sykiem. Zza moich pleców słyszę chichot Leo. Lubi oglšdać, jak ginš maszyny inteligentniejsze od niego. Mówi, że czuje wtedy zadowolenie. W sumie ma rację - po co zabijać co, co nie wie, że żyje?
Przez ułamek sekundy refleks płomyka pilota tańczy na powierzchni szecianu, a potem czarny kształt zaczyna się jarzyć jak choinka. Po jego powierzchni błyskajš jakie kształty. Maszyna trajkocze co do nas bez sensu swoim robocim popiskiwaniem.
Ciekawe - mylę. Wyglšda na to, że szecianu nie zaprojektowano po to, by bezporednio kontaktował się z ludmi. W przeciwnym razie zalałby nas powodziš angielskojęzycznej propagandy, jak wszystkie inne kulturalnie uwiadomione roboty, starajšc się pozyskać dla swojej sprawy nasze serca i umysły.
Co to może być?
Nieznany przedmiot bardzo chce nam co powiedzieć.
Dobrze wiemy, że nie ma po co próbować go zrozumieć. Każde chrypnięcie czy pisk w mowie robotów zawiera całe słowniki danych. Poza tym słyszymy tylko niewielki zakres częstotliwoci dwięku, jakie potrafiš emitować.
- Och, tatusiu! Może zostać z nami? Bardzo proszę - mówi Cherrah z umiechem.
Dłoniš w rękawicy ochronnej gaszę płomień.
- Wemiemy g...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin