W swiecie wiatru i wierzb. Wyznania chinsk - Miao Sing.pdf

(1211 KB) Pobierz
W świecie wiatru i wierzb
Wyznania chińskiej kurtyzany
Opracował i podał do druku
Jerzy Chociłowski
Od Wydawcy
W książce zastosowano hanyu pinyin, w skrócie nazywany pinyin, oficjalną
transkrypcję urzędowego języka chińskiego (dialektu mandaryńskiego), która
została opracowana w Chinach w 1956 roku i wprowadzona do szerszego użytku
w 1979 roku. Obecnie pinyin jest stosowany w większości krajów
i międzynarodowych instytucji.
W systemie pinyin używa się liter alfabetu łacińskiego. Dodatkowo
wprowadzono literę ü (wymowa przypomina niemieckie ü), często, zwłaszcza
w chińskich publikacjach, zapisywaną jako v.
Wyrazy kilkusylabowe pisane są w transkrypcji łącznie, a w przypadku zbitek
stosowany jest apostrof (na przykład w nazwie miasta Xi’an).
Wymowa niektórych liter różni się od przyjętej w języku polskim, na przykład:
b czytamy jak p, d jak t, g jak k, j jak ć, q jak ćś, r jak ż, sh jak sz, w jak ł, z jak
c, zh jak dż.
Przy niektórych nazwach własnych i nazwiskach stosuje się pisownię
utrwaloną tradycją (Pekin, Nankin, Szanghaj, Konfucjusz).
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Na pastwę losu
– Czy to prawda, Dong Mei, że byłaś kiedyś kurtyzaną? – zagadnęła mnie
nagle Forsycja Wu, podnosząc do ust filiżankę z herbatą. – I dlaczego tak tu
u ciebie zimno?
Był listopadowy wieczór. Nad miastem zawisła mleczna mgła, włóczyła się po
ulicach, oblepiała wieże kościołów, omiatała dachy, zatopiła kolumnę Nelsona na
Trafalgar Square i tak wywatowała Tamizę, że sunące nią statki buczały
rozpaczliwie niczym zagubione w górach owce. Nie ominęła także mojej małej
mansardy na Soho, wsączając się do środka lepkim chłodem przez nieszczelne
okna.
Słyszałam, że wszystkie stare angielskie domostwa są specjalnie tak
budowane, żeby wiatr i chłód miały szanse wnikać do ich wnętrza przez liczne
szpary i szczeliny zgodnie z dżentelmeńską zasadą fair play. Być może jest to
złośliwość wymyślona przez niechętnych Anglikom Francuzów, ale rzeczywiście
w moim podobłocznym lokum względnie ciepło było tylko w pobliżu kominka,
jeśli nie dogasał, jak właśnie teraz. Nie miałam jednak akurat czym i za co
podsycić ognia, a Forsycja zjawiła się bez uprzedzenia, więc nie powinna się
skarżyć. Nie powinna też zadawać tak obcesowych pytań. Niestety, w rezultacie
europejskiego wychowania straciła bardzo wiele z chińskiej powściągliwości.
– Kto cię poinformował, że byłam kurtyzaną? – spytałam możliwie obojętnie.
– Mój mąż – odparła krótko, odstawiając filiżankę na pokryty czarną laką
niski stolik przed kominkiem.
– Wyjawił, skąd o tym wie?
– Nie. Dziwię się trochę, że sama mi o tym nie powiedziałaś. Ostatecznie
jestem chyba twoją najlepszą przyjaciółką.
– Chyba tak. Wiesz, to było tak dawno, że prawie przestało być realne, choć
tkwi nadal w zamrażarce mojej pamięci. Ale nigdy się tego nie wypierałam. Co
więcej – wcale się tego nie wstydzę. Nie było jednak powodu, żeby powiadamiać
o tym Agencję Reutera, z którą twój mąż zdaje się z powodzeniem konkurować.
– Nie bądź złośliwa. Robisz z niego plotkarza, którym wcale nie jest.
– Może i nie. Ale lubi wszystko wiedzieć. I wiadomo, że jeśli czegoś nie wie, to
dowiaduje się tego. Dla niego to tylko kwestia czasu.
– Och, przesadzasz. Musisz zrozumieć, że w handlu informacja to podstawowy
towar. On to ma we krwi.
Nie przepadałam za panem Wu Demingiem. Ale przedsiębiorczość tryskała
z niego jak z fontanny. Nawet rodacy mogli mu pozazdrościć energii i pomysłów.
To on założył w Londynie popularny dom rabatowy Chinese Discount House.
Stworzył też Towarzystwo Asekuracyjne Spokojnie do Celu, ubezpieczające od
wypadków we wszelkiego rodzaju podróżach, nie wyłączając batyskafów,
balonów i wycieczek do Afganistanu. Także od samobójstwa oraz zawarcia
małżeństwa, i obie te polisy przynosiły zaskakująco wysokie zyski.
Teraz pan Wu głównie handlował, i to wszystkim, czym się dało. Sprowadzał
z Chin miedź, papier ryżowy, owoce jujuby, pachnidła, drewno sandałowe,
preparaty wzmagające libido, płatki lotosu, zioła lecznicze oraz rzekomo
zabytkową porcelanę. Filiżanka z wzorkiem motylka na róży, którą Forsycja
właśnie wzięła do ręki, była taką podróbką o jakoby osiemnastowiecznej
metryce. Niefałszowana natomiast, niesplamiona żadną wulgarną domieszką,
była herbata, którą ją poczęstowałam. Zwano ją Cesarską Perłą, a pochodziła
z wczesnego marcowego zbioru, rzadko przeprowadzanego, ponieważ krzew po
nim traci siły, a listki zbierają wyłącznie małoletnie dziewczynki.
Ostatnio pan Wu Deming uruchomił pełną parą import chińskiego granitu na
pomniki i płyty nagrobkowe, surowe i polerowane. Mało tego – sprowadza
również trumny. Minęły wieki i oto okazuje się, że troska o posiadanie za życia
trumny dla prawidłowego ułożenia się do snu ostatecznego jest wśród
huaqiao,
czyli zamorskich Chińczyków, na tyle trwała, że da się na niej zarobić. Pan Wu
Deming ma w asortymencie rozmaite trumny. Metalowe z wkładem z blachy
cynkowej lub bez, tanie trumny ekologiczne z pięciowarstwowej falistej tektury,
przystosowane do kremacji, a nawet piekielnie drogie trumny pozłacane. Jednak
największe wzięcie mają tradycyjne, ciężkie, wykonane z należnym pietyzmem
z czterech grubych desek trumny sosnowe. Cóż to za radość dla ich właściciela
wpatrywać się w piękne słoje desek, badać rosnący co roku stopień ich
wysychania i coraz większą dźwięczność. Tak, pan Wu Deming miał
niewątpliwie głowę na karku i jego żona, a moja najlepsza przyjaciółka, nie
musiała się martwić jak ja, czy topniejący w banku kapitał wytrzyma zimowy
drenaż na brykiety do kominka.
Spojrzałam na Forsycję.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin