M.a.k.a.r.o.n w s.a.k.w.a.c.h.pdf

(10414 KB) Pobierz
Piotr Strzeżysz
Makaron w sakwach, czyli rowerem przez Andy i Kordyliery
dla Nunu
Y que te vayabien!
Podróż przez Andy
Lepiej nie mieć niczego,
ale mieć pragnienia,
niż posiadać wszystko,
ale nie mieć pragnień
[1]
Preludium
— Chcesz rower? — pytam kruczowłosą, kilkuletnią dziewczynkę.
— Bierz, to dla ciebie, prezent od
gringo
— dodaje Jose.
Dziecko patrzy nieufnie, ale po chwili podchodzi, chwyta kierownicę,
gracias senior,
ależ
de nada,
naprawdę nie ma za co, rower już swoje przeszedł,
nie wiadomo, kto bardziej wyczerpany, on czy ja, choć palmę pierwszeństwa
pewnie przejąłby siedzący przy drodze Hiszpan, który przed godziną wytoczył się
zza zakrętu, przemaszerował z rowerem ostatnie sto metrów i padł pod ścianą
jaskrawożółtego sklepiku.
Rower trochę za duży, dziewczynka musi mocno wyciągnąć nogi, aby
dosięgnąć pedałów, ale widać, że jest zadowolona. Hamulce działają, ślady opon
zakreślają nierówne okręgi. Wyjeżdża na szutrową drogę, jedzie w stronę lasu.
Stojące obok dwie młodsze koleżanki popiskują, żeby wracała.
— Może jeszcze zostawię jej kask — mówi Jose.
— Zostaw, co chcesz, na mnie już czas.
— Chyba nie będziesz teraz szedł nocą do miasta? — patrzy na mnie
zdziwiony, jak zarzucam na ramiona wypakowany plecak — Zostało jeszcze
dobrych kilkanaście kilometrów.
— Nie idę do miasta, rozbiję się gdzieś przy drodze, a może uda mi się
złapać jakąś okazję.
— Okazję? Od rana nie wyprzedził mnie żaden samochód.
Patrzę na Jose, już mu lepiej, cola i ciastka ze sklepu dobrze mu zrobiły. Za
chwilę
będzie mógł ruszyć dalej, do Coyhaique powinien dotrzeć w godzinę.
— Trudno, nie jest daleko, dziś się gdzieś prześpię, a jutro spokojnie dojdę
do miasta — mówię.
— Rób, jak chcesz, ja już chyba tutaj zostanę.
Żegnam Jose, żegnam dziewczynki, ruszam w zapadający zmrok. Jeszcze
rzut oka na rower, który służył mi przez ostatnie dwa tygodnie. Uśmiech zostawia
ślad w pamięci, zryty piach, rama rzeczywiście ciut za duża, ale to dziecko jeszcze,
podrośnie kilka centymetrów i rower będzie jak ulał.
Muchas gracias, senior.
Ależ naprawdę
de nada. Regalo egoistico,
pozbywszy się uciążliwego balastu, zrobiłem prezent samemu sobie.
Kilka godzin wcześniej, podobnie jak Jose, resztkami sił dowlokłem się do
sklepu, pod którym bawiły się dwie małe dziewczynki. Goniły rudego kotka. Mały,
śliczny zwierzak i jeszcze ładniejsze dziewczynki. No i jaskrawożółty sklep. Z
coca-colą, ciastkami i kawą. I nawet camping był.
Sklep spadł mi dosłownie z nieba, od rana myślałem o uzupełnieniu
zapasów, choć pewnie zasadniej byłoby napisać, że to dziewczynki spadły z nieba,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin