Oko Nieba - Dahl Arne.txt

(1005 KB) Pobierz
	ARNE DAHL



	OKO NIEBA





	1





	JEŚLI



	ISTNIEJE



	jakiś



	odpowiednik godziny duchów, tego



	czasu po północy, gdy panoszą się



	widma, albo wilczej godziny – czasu



	tuż przed świtem, gdy umiera



	najwięcej ludzi – to musi to mieć



	miejsce



	w



	niedzielę.



	Zapewne



	w niedzielę po południu. To czas,



	gdy wszystko zastyga. Może to



	właśnie wtedy umiera stary tydzień,



	a rodzi się nowy. Może to dlatego



	czas zachowuje się tak dziwnie



	między godziną trzecią a czwartą



	w niedzielne popołudnie.



	Czas po prostu zrzuca starą skórę.



	To wrażliwy czas, czas na



	refleksję. Godziny, gdy panuje



	największy spokój, ale lęk najłatwiej



	znajduje



	punkt



	zaczepienia.



	Cokolwiek się wtedy wydarza, ma



	szczególny blask. Nazwijmy ten czas



	czasem pękania.



	Bo to na pewno boli, kiedy czas



	pęka.



	A jeśli do tego nadchodzi jesień



	i umiera również lato, wtedy jest



	tak, jakby drżał mały kraj daleko na



	północy, na kuli ziemskiej krążącej



	bezładnie



	na



	obrzeżach



	nieskończonego wszechświata. Jeśli



	trochę



	się



	zbliżymy,



	możemy



	naprawdę zobaczyć, że kraj drży,



	możemy dostrzec spokój – i lęk.



	Ten mały kraj – podobnie jak



	wszystkie



	inne



	kraje



	–



	nie



	przypomina



	żadnego



	innego.



	Szczególna właściwość właśnie tego



	kraju polega na tym, że wkrótce



	zostanie uznany za najbardziej



	demokratyczny na tym małym



	globie. Ale bardzo niewielu w tym



	małym kraju to zauważy. I niewielu



	to obejdzie.



	 Jeśli naprawdę bardzo, bardzo się



	zbliżymy do największego miasta



	w tym małym, maleńkim kraju na



	małej, maleńkiej kuli, zobaczymy



	rozproszonych



	w



	nim



	ludzi.



	Naturalnie nie są sami, chociaż –



	w porównaniu z resztą tego małego



	globu – miasto wcale nie ma tak



	wielu



	mieszkańców.



	Ale



	imponująco wielu z nich znajduje



	się teraz na zewnątrz. Pewnie



	wydaje im się, że cieszą się



	ostatnimi



	promieniami



	letniego



	słońca. Właściwie to czas pęknięcia



	ich przenika, pozwala im czuć się



	tak, jakby mieli szczególny udział



	w tej niezwykłej mieszance spokoju



	i lęku, która jest być może



	najbardziej charakterystyczną cechą



	tego kraju.



	Bo właśnie teraz w Szwecji nastaje



	jesień.



	Jest tuż po trzeciej, niedzielne



	popołudnie,



	dwudziesty



	siódmy



	sierpnia, a tego, co wyróżnia naszą



	niewielką grupkę, nie widać na



	zewnątrz, bo znajduje się to w ich



	kieszeniach lub torbach.



	Są członkami specjalnej jednostki



	policji do zwalczania przestępczości



	międzynarodowej. I nie ma w nich



	niczego szczególnego, z wyjątkiem



	tego, że żaden z nich ani trochę nie



	myśli



	o



	przestępstwach



	międzynarodowych. A jednak to



	właśnie ich widzimy.



	Widzimy na przykład parę, której



	udała się ta sztuka, by ustawić



	wózek



	w



	cieniu.



	Oni



	sami



	rozkoszują



	się



	słońcem,



	które



	wydaje się mieć niemal podwójne



	oddziaływanie



	dzięki



	odbiciu



	w wodach zatoki Riddarfjärden.



	Właściwie to wózek stoi zbyt blisko



	sąsiedniego stolika, pod imitacją



	żagli – i właściwie jest zbyt mały dla



	ich obecnie czteroletniej córeczki.



	Stopy śpiącej dziewczynki wystają



	z



	wózka



	w



	taki



	sposób,



	że



	niedoświadczonego



	rodzica



	na



	pewno by to zaniepokoiło.



	 Kto mógł przewidzieć, że tak



	urośnie? Na pewno nie ojciec, który



	sam



	musiał



	się



	nieźle



	nakombinować, by dostać się do



	wyższej szkoły policyjnej, bo czubek



	jego głowy nie sięgał zbyt wysoko



	nad ziemię. Być może matka, która



	co prawda nie była od niego wyższa



	o więcej niż dziesięć centymetrów,



	ale za to w jej rodzinie było wielu



	wysokich ludzi. Ona jednak wie



	lepiej



	niż



	on,



	że



	geny



	są



	nieobliczalne. Na szczęście jego



	ewentualne wątpliwości dotyczące



	ojcostwa



	skutecznie



	rozwiewa



	wyraźnie południowoamerykański



	wygląd ich córeczki. Poza tym –



	myśli matka, ponownie dziwiąc się



	słabości swoich genów – rozwiewa



	je również to.





	I



	przesuwa



	palcami



	po



	powiększającym się od pół roku,



	zaokrąglonym brzuchu. Za każdym



	razem, kiedy to robi, wypełnia ją tak



	wiele uczuć. Tyle myśli, tyle emocji.



	Całe ryzyko, z jakim wiąże się



	macierzyństwo,



	wszystkie



	możliwości, cała ta… praca. Cały ten



	czas. Wszystkie siły.



	Isabel ma cztery lata i te cztery



	lata, które będą dzielić od siebie ich



	dzieci, naprawdę nie były usłane



	różami. Z drugiej strony nie było



	wcale



	tak



	źle



	–



	można



	by



	powiedzieć, że Sara Svenhagen



	i Jorge Chavez przebrnęli przez



	napięcia i nieporozumienia, wiążące



	się z życiową przemianą, jaką jest



	stawanie się rodzicami; może też



	odrobinę nierozważnie posunęli się



	za daleko, ale konsekwencje nie



	były tak uciążliwe, jak można się



	było spodziewać. Wciąż zdarza się,



	że zapada pomiędzy nimi cisza,



	czasem



	szybują



	między



	nimi



	niewypowiedziane czarne smugi, ale



	w tej chwili siedzą w pawilonie



	Mälar na północnej plaży jeziora



	Melar, ze stopami zaledwie o metr



	od coraz chłodniejszej wody, i oboje



	czują to samo.



	 Zazwyczaj nie tak wygląda życie.



	Właściwie to nigdy nie wiemy, co



	czuje druga osoba; możemy jedynie



	przypuszczać, że na przykład to, co



	nazywamy zadowoleniem, to takie



	samo doznanie dla człowieka, który



	jest nam najbliższy na świecie. Ale



	właśnie teraz, gdy rozpoczyna się



	najintensywniejszy czas pękania



	w roku, oboje – mężczyzna i kobieta



	–



	naprawdę



	czują



	to



	samo



	zadowolenie. A poza tym widzą je



	nawzajem w swoich oczach, nie



	zamieniając nawet jednego słowa.



	I właśnie wtedy, gdy ich spojrzenia



	się spotykają, a Jorge wyciąga rękę,



	by pogłaskać wyraźnie zaokrąglony



	brzuch



	Sary,



	właśnie



	w



	tym



	momencie wiedzą, w banalny,



	romantyczny i całkowicie oczywisty



	sposób, że do siebie należą. Mimo



	wszystko.



	Tam ich zostawiamy. Trudno



	znieść



	aż



	tyle



	przesłodzonego



	sentymentalizmu,



	zwłaszcza



	na



	dłuższą metę. Oddalamy się od nich



	trochę i pozostawiamy za sobą to, co



	niemożliwe



	–



	nie



	tylko



	ten



	niemożliwy romantyzm, ale również



	niemożliwość, by zajrzeć w głąb



	ludzkiej duszy.



	Ale oczywiście to, co niemożliwe,



	będzie jeszcze miało kolejne szanse.



	Zamiast tego szybujemy na



	zachód,



	wzdłuż



	wybrzeża



	Kungsholmen, mijając wszystkie



	mosty.



	Najpierw



	most



	Väster,



	wyciągający



	się



	ku



	wyspie



	Långholmen



	i



	Södermalmowi,



	potem Essingeleden, który wiedzie



	przez Lilla i Stora Essingen i dalej



	do Europy, a na koniec most



	Traneberg,



	sięgający



	ku



	Alvik



	i Bromma. Tyle tylko że tu się



	zatrzymujemy,



	dokładnie



	w miejscu, gdzie jezioro Melar



	wygina



	się



	w



	przypominającą



	kształtem



	kota



	zatokę



	Ulvsundasjön. Tam, w cieniu mostu



	Traneberg – z zapierającym dech



	w piersiach widokiem na jezioro



	roztaczającym się z czerwonego



	domku, który wydaje się przybity



	słupami do zbocza – siedzi inna



	para i gdy widzimy ich, jak tak



	siedzą przytuleni do siebie, ryzyko



	dalszego sentymentalizmu wydaje



	nam się dość duże.



	Duży jest również mężczyzna,



	kobieta wydaje się niknąć w jego



	objęciach. Za kilka tygodni usiądą



	w o wiele zbyt ciasnych fotelach



	lotniczych i znów polecą odwiedzić



	swój mały raj na ziemi. Raj, który



	niespodziewanie okazał się też



	całkiem dobrym interesem. Mały



	domek na zboczach północnego



	wybrzeża Chios, wśród greckich



	wysp, przez całe lato był wynajęty –



	głównie Szwedom, ale również paru



	bogatym Norwegom – i opłaty za



	wynajem nie tylko spłaciły roczny



	koszt jego utrzymania, lecz także



	sfinansowały



	Gunnarowi



	Nybergowi i Ludmile Lundkvist



	planowany



	pobyt



	na



	Chios



	w przyszłym miesiącu.



	Rok temu Gunnar Nyberg został



	postrzelony w rękę – kiedy to



	specjalna



	jednostka



	policji



	do



	zwalczania



	przestępczości



	międzynarodowej, czasami zwana



	też



	Drużyną



	A,



	skutecznie



	powstrzymała...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin