The Black Swan Ghost_tlum. nieoficjalne.pdf

(443 KB) Pobierz
„The Black Swan Ghost”
J. L. Weaver
Tłumaczenie nieoficjalne DD_TranslateTeam
Tłumaczenie: AmadeusCat
Korekta: KlaudiaRyan
2
Rozdział 1
Anglia
Grudzień, 1872
Mroźny wiatr przetaczał się przez ponury, wiejski krajobraz, trzęsąc nagimi
gałęziami dębów. Śniegowe chmury wisiały na niebie, gdy powóz gnał alejką w
poszukiwaniu miejsca na spoczynek. Woźnica drżał z zimna na koźle, dolna część jego
twarzy obwiązana była szalikiem, a trójgraniasty kapelusz i ogromny płaszcz osłaniały
resztę ciała. Jednym zdrowym okiem (drugie zakrywała czarna łatka) skanował drogę i
pola przed sobą, szukając jakiegokolwiek śladu cywilizacji; ruchu zwierząt w
gospodarstwach lub dymu z komina. Konie stawały się coraz bardziej zmęczone i
spragnione.
Pasażerom w środku dorożki nie było wcale cieplej niż nieszczęsnemu woźnicy.
Ze sztywnym od niskiej temperatury ciałem, Milicent Sinclair pocierała ramiona o
podbity futrem płaszcz, a zęby szczękały jej niekontrolowanie. Dwójka jej męskich
towarzyszy, siedzących naprzeciwko, starała się przybrać nieco bardziej stoickie pozy,
ale nawet Alfred Westman przyznał, że prawie nie czuje własnego nosa. Sięgnął ręką do
małego włazu w dachu i otworzył go. Do środka wleciał zimny powiew i jego przyjaciel,
James Penderry, jęknął.
– W-widzisz jakieś ś-ślady życia, B-blinks? – zapytał woźnicę Westman.
Brzmiał, jakby stracił czucie także w ustach.
– Tak, sir. Widzę dym przed nami. Wygląda mi to na jakiś zajazd.
Wieści przyjęto odgłosami ulgi i Milicent zanurzyła się głębiej w swoim
płaszczu.
– Miejmy nadzieję, że mają pokoje.
Mimo kiepskich warunków do podróżowania, o tej porze roku każdy człowiek
wraz ze swoim psem wyruszał w drogę, maszerując mile, by odwiedzić rodzinę i
3
znajomych na święta Bożego Narodzenia. Ale nie to było celem wyjazdu dla Milicent i
jej towarzyszy. Wyruszyli w podróż z zupełnie innego powodu – by przeprowadzić
śledztwo w sprawie pół-czlowieka, pół-ćmy, widzianego w pewnej sennej wiosce w
Shrewton. Redaktor naczelny „Cudów Penderry'ego” stwierdził, że człowiek-ćma jest
wart miejsca w jego naukowym czasopiśmie i wysłał Jamesa wraz z Westmanem, by
zajęli się sprawą. Na prośbę Westmana, Milicent zgodziła się do nich dołączyć. On i
James byli jej starymi przyjaciółmi i twierdzili, że jej „dar” może się przydać w odkryciu
tego nadprzyrodzonego przypadku.
Jechali cały dzień, a zmierzch zbliżał się nieuchronnie. Zajazd był wspaniałą
wiadomością. Jednak jego widok już nie był tak pokrzepiający. Podczas gdy Blinks
prowadził powóz do wozowni, Milicent stała na środku alejki, patrząc na zwietrzały
budynek. Szyld wiszący na wysokim słupie, przedstawiający czarnego łabędzia,
zaskrzypiał na zawiasach. Wybudowany pośrodku niczego, zajazd stał samotnie,
otoczony pustymi polami i świszczącym wiatrem. „Pod Czarnym Łabędziem” musiał
mieć z dwieście lat, może więcej. Mroźne ciarki przeszły przez każdy kręg jej pleców, a
do jej umysłu wpadły słowa: „jest nawiedzony”. Jak wiele duchów mieszkało w tych
starych ścianach? Bez wątpienia niedługo się tego dowie.
W oknach na parterze paliło się światło, a nikły gwar głosów i brzękających
kuflów stawał się głośniejszy z każdym krokiem, z którym zbliżali się do budynku.
Kobiecy głos zabrzmiał wesoło, a pianoforte z zeszłego wieku zagrało skocznego giga.
Zbyt wiele ludzi. Nie mogła rozszyfrować ich słów. A byli tak nieznośnie głośno.
Zatrzymała się i zakryła uszy dłońmi, ale to nie pomogło. Nigdy nie pomagało, gdy
opanowywał ją hałas robiony przez duchy. Wtedy rozległ się spirytualny wystrzał,
uciszając wszystkich.
– Czy wszystko w porządku, panno Sinclair? – spytał James.
Opuściła dłonie i spojrzała na niego. Trzymał w ręku małą papierową paczuszkę
z orzeszkami i jednego z nich wrzucił do ust. Zajazd znów stał się ponury i cichy.
– Tak. W porządku – odparła. – Chodźmy już z tego zimna.
Westman czekał przy wejściu ze swych psem, trzymając dla nich drzwi. Gdy
Milicent minęła próg, ogarnęła ją ciężka lecz spokojna atmosfera. Poczuła zapach
4
domowych wypieków i piwa, a ciepło z ogromnego kominka zaczynało przenikać przez
płaszcz. Gdy Westman z Jamesem poszli porozmawiać z gospodarzem o
zakwaterowaniu, Milicent rozejrzała się po pustym zajeździe. Pomieszczenie wypełniały
stoliki i krzesła z ciemnego drewna, a z każdym krokiem w głąb pokoju, jej obcasy
stukały na klejącej od starego piwa, kamiennej podłodze. Zwykle nie widywała
zmarłych w takich zapyziałych dziurach jak ta, ale teraz była zdesperowana, a był to
jedyny zajazd w okolicy.
Przynajmniej gospodarz wysilił się nieco, by udekorować to miejsce na
Gwiazdkę zielonymi gałązkami, sosnowymi szyszkami i girlandami z bluszczu i
jemioły. Czarna tablica głosiła, że serwowano pasztet z królika, ser i herbatniki albo
gorące ziemniaki z masłem. Położyła ukryte w rękawiczkach dłonie na jednym z filarów
i zauważyła głębokie ślady po ostrzach, jakby ktoś używał go do ćwiczenia w rzucaniu
nożami. Być może tak było, ale ona nie chciała tego wiedzieć i zamknęła zmysły. Była
zmęczona, głodna i nie miała humoru, by zabawiać się wiadomościami i sekretami z
zaświatów.
James zawołał do niej:
– Jest mnóstwo pokoi, panno Sinclair. Jesteśmy tu sami. – Zdjął z siebie płaszcz,
otrzepał i złożył na ramieniu. – Chodźmy, gospodarz zaprowadzi nas na górę.
Woźnica Westmana wszedł do środka, zgięty pod ciężarem ich bagaży i puścił
przed siebie Milicent. Jego czerwony z zimna nos wystawał znad jej walizki. To prawda,
spakowała skandalicznie dużo rzeczy jak na tak krótką podróż, i niemal poczuła ukłucie
żalu dla Blinksa, który z trudem niósł cały ładunek. Wtedy zobaczyła, że dłonie
trzymające jej piękną, paryską torbę podróżną są czarne od brudu. Wezbrała w niej
panika, ale z dużą dozą samokontroli, powstrzymała się od komentarza.
Gdy Blinks odłożył bagaże do poszczególnych pokoi, Milicent zatrzymała
Westmana w ponurym korytarzu.
– Freddie – szepnęła głośno. – Nalegam, żebyś wziął twojego służącego na bok i
przypomniał mu o higienie. Czy widziałeś jego palce? On trzyma nimi moją najlepszą
walizkę z Paryża.
Westman spojrzał na nią spod powiek i wziął długi wdech.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin