Tulipanowy wirus.pdf

(1415 KB) Pobierz
Dla Taca
Alkmaar, 21 lipca 1636
Przegoniła muchę i patrzyła ze zmarszczonymi
brwiami na puste półki. Zniknął chleb upieczony
wczoraj. Dobrze wiedziała, gdzie jest:
w żołądkach moczygębów, którzy przychodzili tu
przepijać skromne wypłaty.
Wilgotnymi rękami wygładziła fartuch,
rozwiązała troczki pod brodą i wymierzyła
czepcem w muchę siedzącą na okiennicy.
Niebieskozielony owad spadł na blat kuchenny
i bezradnie machał nóżkami w powietrzu.
Obiema dłońmi chwyciła moździerz, zacisnęła
zęby i z całej siły uderzyła w blat. Odłożyła
ciężki tłuczek, wytarła pot z czoła i wyszła
z kuchni z nadzieją, że w szynku znajdzie jeszcze
resztki chleba.
5/570
Szarpnięciem otworzyła drzwi. Zalała ją taka
fala smrodu, że aż musiała się oprzeć plecami
o futrynę. Zobaczyła ciało leżące przed szafą,
chwyciła się futryny, żeby nie upaść.
– Panie Winckel?
Puściła ją z wahaniem i weszła do pokoju.
Kiedy stanęła obok leżącego mężczyzny, jedną
ręką zakryła usta, a drugą dotknęła brzucha. Odór
moczu mieszał się z metalicznym zapachem krwi
i wciskał do nozdrzy. Wzięła głęboki oddech,
żeby powstrzymać odruch wymiotny. Skurcz był
tak silny, że wymiociny ciekły jej wzdłuż palców
i wychodziły nosem. Odwróciła się od ciała,
położyła ręce na kolanach i zaczęła dyszeć. Skur-
cze ustały.
Koniuszkiem fartucha otarła ślinę. Odwróciła
się powoli ponownie do niego. Zacisnąwszy usta,
popatrzyła z ukosa na podłogę.
Prawe oko zwisało z oczodołu i patrzyło na
nią. Lewa strona czaszki była tak strzaskana, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin