My a bezdomni.doc

(37 KB) Pobierz
My a bezdomni - Andrzej Śliżewski

My a bezdomni    - Andrzej Śliżewski

Jak postrzegani są ludzie bezdomni? Boimy się ich. Brzydzimy. Wolimy nie mieć z nimi nic wspólnego. Nic dziwnego, bezdomny to lump, degenerat, margines społeczny, przekręt i złodziej. A prawda jest taka, że nie zawsze tak jest. A oni umierają cierpiąc, samotni, w nieludzkich warunkach.

O postrzeganiu ludzi bezdomnych przez nasze społeczeństwo można było się przekonać, oglądając reportaż o umieraniu pani Stanisławy "na oczach przechodniów". Oto leżąca w agonii, bezdomna kobieta, przez wiele dni nie wzbudziła niczyjego zainteresowania. W końcu jednak ktoś się interesuje, uruchomiona zostaje pomoc (choć nie bez przeszkód) i kobieta odwieziona zostaje do szpitala. Niestety umiera w nim po kilku dniach. Pomoc nadeszła o wiele za późno.

Bezdomni, współcześni trędowaci

Najczęściej są brudni, cuchnący, nietrzeźwi i natrętni. Boimy się ich dotykać i ich dotyku. Nie chcemy ich bliskości. To zrozumiałe, często są nosicielami insektów i potencjalnymi roznosicielami chorób. Wolimy więc trzymać się od nich z daleka. Ale, o ile to jest zrozumiałe, to niezrozumiałe jest, przynajmniej dla mnie, że nie chcemy mieć z nimi nic wspólnego. A to już zakrawa na znieczulicę. Ileż to razy byłem świadkiem, gdy ludzie odwracali głowy na widok jęczącego (z bólu) bezdomnego. Ileż to razy sam odwracałem głowę, w przeszłości. Zmieniło się to jednak po tym, jak poznałem kilku bezdomnych. I po tym, jak kilku ludzi, których znałem, stało się bezdomnymi.

Denaturat i dyplom magistra

Skąd wzięli się ci ludzie na dworcach, na ulicach i w noclegowniach? I dlaczego tam trwają? Większość z nich to alkoholicy, którzy nie robiąc nic ze swoim uzależnieniem, zostali wyrzuceni z domów przez rodziny. Trudno im współczuć, tym bardziej, że najczęściej są to ci „źli" bezdomni. Aroganccy, nachalni, nawet agresywni. Są jednak i inni. Eksmitowani z powodu zadłużenia, których bieda wypędziła na bruk. Im jest najtrudniej. Długo nie mogą się pogodzić ze swoim losem. Są też i tacy, którzy opuścili „wygodne" życie, kierowani honorem i poczuciem własnej godności. Niepogodzeni z byłym środowiskiem, rodziną doradzającą uległość, polegli w walce z wiatrakami. Często w swoich tobołkach ukrywają dyplom inżyniera czy magistra. Wszyscy z czasem się integrują, mieszają, upodabniają do siebie połączeni kubkiem denaturatu, nalewki, czasem jabola. W zasadzie wszyscy są uzależnieni, chociaż wielu uzależniło się będąc już bezdomnymi. Alkohol w tych warunkach to niemal konieczność. Daje energię i ciepło. Kto na kość przemarznięty walnął sobie kiedyś setę gorzały, ten wie o czym piszę. I uzależnienie przyjdzie. Na bank. Nie wszyscy jednak trzymają się razem. Niektórzy wolą chodzić własnymi drogami.

Nasz bezdomny

Na moim osiedlu kręci się trochę bezdomnych. Większość z nich to od zawsze tzw. „piąta zmiana". Byli tacy kiedyś i są dzisiaj. To typowe nieroby, szkodniki i ludzie nie cofający się przed niczym dla paru groszy, czy dla nocy w czyimś mieszkaniu. Ludzie traktują ich tak, jak oni ich: bezczelnie i wrogo. Ale jest też inny bezdomny, nazwijmy go Józek. To nasz bezdomny. Zawsze można go spotkać pod naszym osiedlowym marketem. Pod murem, w ustronnym miejscu stoi szereg reklamówek z jego dobytkiem. Co ciekawe, raz jest ich więcej, raz mniej. To dziwne jak z dnia na dzień zmienia się jego stan posiadania. I nigdy tej swojej własności nie traci z oczu. Zarabia, odprowadzając koszyki z parkingu do wejścia. Jeden koszyk to złotówka. Ale nie tylko. Zamiata pod pobliskimi sklepikami. Zimą odgarnia śnieg, rozbija lód. Pomaga przy zużytych kartonach. W zamian dostanie bułkę, jakiś serek, ma baczenie na produkty, którym przed chwilą skończył się termin ważności. Fryzjerka, pani Marysia, czasem ostrzyże go za darmo. Wrósł Józek w nasz pejzaż, tak samo jak ten market, przy którym urzęduje. Do tego stopnia, że jego nieobecność... niepokoi. Tak się stało nieco ponad rok temu. Zima miała się ku końcowi, najgorsze już za Józkiem. A on przepadł. Jak kamień w wodę. Ludzie byli zaniepokojeni, pytali jedni drugich co się mogło stać? Okazało się, że ktoś z jego rodziny (mieszkał kiedyś w pobliskiej wiosce) przypadkiem go zobaczył. Nazajutrz zabrali go do domu. Jakie było zdziwienie mieszkańców, kiedy po pół roku pojawił się ponownie. I został. Z początku ludzie pukali się w głowę, gardzili i przeklinali. A dzisiaj? Market, Józek i mieszkańcy, normalny, stały pejzaż mojego osiedla.

Wrócił, bo nie dał rady. Przez lata przywykł do bycia bezdomnym. Tu ma swoje reklamówki z dobytkiem, swoje koszyki ze złotówkami, swoje nalewki rozgrzewające i poprawiające humor. Tutaj przeżywa chude dni, gdy sklep jest nieczynny i dni tłuste przed świętami. Tutaj wszyscy go znają i on wszystkich zna. Tutaj jest u siebie. Chociaż nie zawsze ludzie są życzliwi. Zeszłej zimy któryś z moich sąsiadów zadzwonił po policję z żądaniem usunięcia go z klatki schodowej, gdy ten spał tam w pewną mroźną noc. Tylko wyjątkowo się tu chował, w największy mróz. Komuś to jednak przeszkadzało.

Bezdomny też człowiek

Najczęściej bezdomni odrzucają pomoc inną niż pieniądze. Boją się schronisk, szpitali i domów opieki. Boja się reżimu tam panującego. A ich tryb życia sprawia, że prędzej czy później są mocno schorowani, nie zdając sobie z tego sprawy. Nie potrafię więc zrozumieć procedury nakazującej wyrażenie zgody chorego na leczenie. Tym bardziej, jeśli człowiek nie jest świadom powagi sytuacji. A z bezdomnymi jest tak niemal zawsze. Najwyższy czas, aby zmienić prawo w tym temacie. To trochę tak, jakby pytać samobójcę, czy zrobić mu płukanie żołądka, czy zostawić, aby za godzinę umarł. I tak wielu z nich umiera samotnie, cierpiąc, w nieludzkich warunkach. Bezdomni też maja prawo do życia, chociaż wielu jest takich, którzy woleliby ich nie widzieć, a jeszcze lepiej, nie wiedzieć o ich istnieniu. Nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy zobaczyłbym leżącego człowieka i nie upewnił się czy nie potrzebuje pomocy. Zdarza mi się od czasu do czasu wezwać pogotowie do człowieka na ulicy.

A na koniec mała nutka optymizmu. Mam znajomego, który jakiś czas temu wyszedł z bezdomności. Właśnie po pobycie w szpitalu. Zatrzymał się u swoich dawnych przyjaciół, którzy udostępnili mu kącik. Przerwał picie, pracował dorywczo, potem już poważniej ale „na czarno", potem normalnie, bo pracodawca się na nim poznał. Niedługo się żeni. Czasem jednak cuda się zdarzają.

http://interia360.pl/artykul/my-a-bezdomni,10866  2008-06-22

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin