MT_06003.TXT

(3 KB) Pobierz
#title=Pan Tadeusza (fragment 3)
#params=593;3702;4;6
#HTMLInfo=courses\texts\Mt_06003.htm
I znowu cichość w dole. Dzięcioł na jedlinie,
Stuka z lekka i dalej odlatuje, ginie,
Schował się, ale dziobem nie przestaje pukać,
Jak dziecko, gdy schowane woła, by go szukać.
Bliżej siedzi wiewiórka, orzech w łapkach trzyma,
Gryzie go zawiesiła kitkę nad oczyma,
Jak pióro nad szyszakiem u kirasyjera,
Chociaż tak osłoniona, dokoła spoziera
Dostrzegłszy gościa skacze gajów tanecznica
Z drzew na drzewa, miga się jako błyskawica,
Na koniec w niewidzialny otwór pnia przepada
Jak wracająca w drzewo rodzime dryjada.
Znowu cicho. Wtem gałąź wstrząsła się trącona
I pomiędzy jarzębin rozsunione grona
Kraśniejsze od jarzębin zajaśniały lica:
To jagód lub orzechów zbieraczka, dziewica.
W krobeczce z prostej kory podaje zebrane
Bruśnice świeże, jako jej usta rumiane,
Obok młodzieniec idzie, leszczynę nagina,
Chwyta w lot migające orzechy dziewczyna.
Wtem usłyszeli odgłos rogów i psów granie,
Zgadują, że się ku nim zbliża polowanie,
I pomiędzy gałęzi gęstwę, pełni trwogi,
Zniknęli nagle z oczu jako leśne bogi.
W Soplicowie ruch wielki, lecz ni psów hałasy,
Ani rżące rumaki, skrzypiące kolasy,
Ni odgłos trąb dających hasło polowania
Nie mogły Tadeusza wyciągnąć z posłania.
Ubrany padłszy w łóżko, spał jak bobak w norze.
Nikt z młodzieży nie myślił szukać go po dworze,
Każdy sobą zajęty śpieszył, gdzie kazano.
O towarzyszu sennym całkiem zapomniano.
On chrapał, słońce w otwór, co śród okiennicy
Wyrznięty był w kształt serca, wpadło do ciemnicy
Słupem ognistym, prosto sennemu na czoło,
On jeszcze chciał zadrzemać i kręcił się w koło,
Chroniąc się blasku, nagle usłyszał stuknienie,
Przebudził się; wesołe było przebudzenie.
Czuł się rzeźwym jak ptaszek, z lekkością oddychał,
Czuł się szczęśliwym, sam się do siebie uśmiechał,
Myśląc o wszystkim, co mu wczora się zdarzyło,
Rumienił się i wzdychał, i serce mu biło.
Spojrzał w okno, o dziwy! w promieni przezroczu
W owym sercu, błyszczało dwoje jasnych oczu,
Szeroko otworzonych, jak zwykle wejrzenie,
Kiedy z jasności dziennej przedziera się w cienie,
Ujrzał i małą rączkę, niby wachlarz z boku
Nadstawioną ku słońcu dla ochrony wzroku,
Palce drobne, zwrócone na światło różowe,
Czerwieniły się na wskróś jakby rubinowe;
Usta widział ciekawe, roztulone nieco,
I ząbki, co jak perły śród koralów świecą,
I lica, choć od słońca zasłaniane dłonią
Różową, same całe jak róże się płonią.
Tadeusz spał pod oknem, sam ukryty w cieniu,
Leżąc na wznak, cudnemu dziwił się zjawieniu,
I miał je tuż nad sobą, ledwie nie na twarzy,
Nie wiedział, czy to jawa, czyli mu się marzy
Jedna z tych miłych, jasnych twarzyczek dziecinnych,
Które pomnim widziane we śnie lat niewinnych.
Twarzyczka schyliła się - ujrzał, drżąc z bojaźni,
I radości, niestety! ujrzał najwyraźniej,
Przypomniał, poznał włos ów krótki, jasnozłoty,
W drobne, jako śnieg białe, zwity papiloty,
Niby srebrzyste strączki, co od słońca blasku
Świeciły jak korona na świętych obrazku.
Zerwał się i widzenie zaraz uleciało,
Przestraszone łoskotem, czekał, nie wracało!
Tylko usłyszał znowu trzykrotne stukanie
I słowa: Niech Pan wstaje, czas na polowanie
Pan zaspał. Skoczył z łóżka i obu rękami
Pchnął okienicę, że aż trzasła zawiasami
I rozwarłszy się w obie uderzyła ściany
wyskoczył, patrzył wkoło, zdumiony, zmieszany,
Nic nie widział, nie dostrzegł niczyjego śladu.
Niedaleko od okna był parkan od sadu,
Na nim chmielowe liście i kwieciste wieńce
Chwiały się, czy je lekkie potrąciły ręce
Czy wiatr ruszył Tadeusz długo patrzył na nie,
Nie śmiał iść w ogród, tylko wsparł się na parkanie,
Oczy podniósł i z palcem do ust przyciśnionym
Kazał sam sobie milczeć, by słowem kwapionym
Nie rozerwał myślenia, potem w czoło stukał,
Niby do wspomnień dawnych, uśpionych w nim, płakał
Na koniec gryząc palce do krwi się zadrasnął
I na cały głos: Dobrze, dobrze mi tak! wrzasnął.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin