Catherine George - Milion pocałunków.pdf

(627 KB) Pobierz
CATHERINE GEORGE
Milion pocałunków
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zasapana Leonie Dysart wskoczyła do pociągu w ostatniej chwili.
Położyła torbę na półce, zdjęła płaszcz i zajęła miejsce przy oknie. Patrząc na
umykające pola i lasy, zastanawiała się, jak rodzina zareaguje na jej
niespodziewany przyjazd.
Po sprawdzeniu biletu postanowiła pójść napić się kawy. Kilku mężczyzn
obrzuciło ją spojrzeniem pełnym zachwytu, natomiast jeden popatrzył na nią
niemal wrogo.
Przy kawie czytała książkę, której lektura pochłonęła ją bez reszty. W
Swindon poczuła,
że
ktoś usiadł naprzeciw niej, przesunęła zatem nogi w bok,
lecz nie spojrzała na sąsiada.
- Czy to ciekawa książka, Leo?
Gwałtownie uniosła głowę i w niemym oszołomieniu patrzyła na
człowieka, którego tak dawno nie widziała. Upływający czas nie oszczędził
szczupłej twarzy; głębokie zmarszczki znaczyły czoło, a w kruczoczarnych
włosach pojawiły się siwe pasemka. Wydatne kości policzkowe i
ładnie
wykrojone usta były wciąż takie same. Zrobiło się jej gorąco.
- Jonah? - wykrztusiła wreszcie. - Skąd ty tutaj...? Jak się masz?
- Na ogół dobrze, ale w tej chwili... Nie wierzę własnym oczom! Czy to
możliwe,
że
siedzę naprzeciw nieuchwytnej panny Dysart? Nie widzieliśmy się
wiele lat.
- Nic dziwnego. - Uśmiechnęła się z przymusem. - Pracuję za granicą.
Jonah Savage też rozciągnął usta w zdawkowym uśmiechu, ale piwne
oczy pozostały zimne.
- Można wiedzieć, co cię sprowadza w rodzinne strony?
- Huczne przyjęcie z okazji dwudziestych pierwszych urodzin mojego
brata.
-1-
R
S
- Słyszałem,
że
nie możesz wyrwać się z pracy i nie przyjedziesz.
- Słyszałeś? - Zmrużyła oczy. - Kto ci powiedział?
- Ostatnio często bywam w Pennington, w związku z czym widuję
twojego ojca.
Leonie skrzywiła się niezadowolona. Chętnie przesiadłaby się na inne
miejsce, lecz byłoby to dziecinne zachowanie. Zresztą do końca podróży
pozostała niecała godzina.
- Dokąd jedziesz?
- Chcesz się mnie pozbyć? - zapytał Jonah, jakby czytał w jej myślach.
Obojętnie wzruszyła ramionami.
- Potraktuję to jako „nie" i zostanę. Jak ci się
żyje
we Florencji?
- Ciekawie.
- Założę się,
że
otacza cię rój pełnych temperamentu wielbicieli.
- Mam tylko jednego.
- Można tak powiedzieć. Jonah wstał.
- Nie, dziękuję.
- I co? Oczarował cię jego południowy temperament?
- Idę kupić coś do picia. Czy coś ci przynieść?
Zgarbiła się i wbiła ponury wzrok w plecy odchodzącego. Siedem lat to
szmat czasu i Jonah bardzo się zmienił. Jedynie jego oczy pozostały takie same.
Gdy wrócił, uprzejmie zapytała:
- Jak twoje sprawy zawodowe?
- Coraz lepiej. - Jonah przyjrzał się jej uważnie. - A twoje? Wciąż bawisz
się w panią nauczycielkę?
- Tak. Bardzo to lubię.
- Co jeszcze lubisz w tej swojej Florencji?
- Chcesz mnie obrazić?
- Nie mam najmniejszego zamiaru. Po prostu jestem ciekawy.
Leonie spokojnie wytrzymała jego wzrok.
-2-
R
S
- Rano uczę małych Włochów angielskiego i dzieci Anglików włoskiego.
Wieczorem udzielam lekcji prywatnych. Mam dużo zajęć.
- Zrobiłaś się pracowita - skomentował. - Chyba niewiele czasu zostaje ci
dla ukochanego.
- Nie wszystkie wieczory mam zajęte, a poza tym jestem wolna w soboty i
niedziele.
- Twój Włoch też jest nauczycielem?
- Nie. Pracuje w firmie hotelarskiej.
- Dobrze mu się powodzi?
- Owszem.
Jonah w milczeniu upił
łyk
kawy, nie odrywając oczu od Leonie.
- Bardzo się zmieniłaś - stwierdził.
- Chcesz powiedzieć,
że
się zestarzałam?
- Jesteś poważniejsza. Zresztą, może to tylko kwestia innej fryzury.
- Ty też się zmieniłeś. Mocno wieje od ciebie chłodem.
- Jak myślisz, co... a raczej kto jest temu winien? - wycedził przez
zaciśnięte zęby.
Leonie nie spuściła wzroku i spokojnie poprosiła:
- Nie warto wracać do przeszłości.
- Boisz się? Przepraszam, nie chciałem...
- Wiem. - Aby zmienić temat, zapytała: - Co cię sprowadza w moje
rodzinne strony?
- Nabyliśmy posiadłość w pobliżu i muszę tam koczować do czasu
założenia porządnego systemu alarmowego.
Skrzywiła się.
- W okolicy jest niewiele na sprzedaż. Co kupiliście?
- Brockhill.
Wiadomość nieprzyjemnie ją zaskoczyła.
R
S
-3-
- O! Nie wiedziałam,
że
państwo Laceyowie noszą się z zamiarem
sprzedania domu.
- Doszli do wniosku, iż posesja jest dla nich za duża. Leonie zrobiło się
przykro.
- Szkoda. Pamiętam dawne czasy... Jako dzieci często bawiliśmy się
razem. Teo i Will Lacey, Jess i ja. -
Wzdrygnęła się. - Nie chciałabym,
żeby
ojciec sprzedał Friars Wood.
- Dlaczego?
- Bo to mój dom.
- Chyba niezbyt często teraz w nim bywasz. A gdy poślubisz tego Włocha
i tak wyjedziesz z Anglii.
- Nie o to chodzi. - Leonie poczuła ucisk w gardle. - Friars Wood należy
do naszej rodziny od prawie stu lat. Tam się urodziłam. Nie zniosłabym myśli,
że
zamieszkał w nim ktoś obcy.
Jonah spojrzał na zegarek.
sztywno i odszedł.
- Dojeżdżamy, muszę iść po bagaż. Do widzenia, Leonie. Ukłonił się
Leonie ogarnęła złość.
Żałowała, że
w ogóle wdała się w rozmowę,
zamiast od razu kazać Jonahowi odejść. Teraz było za późno. Straciła humor,
nie cieszyła się nawet z przyjazdu do domu. Była zmęczona i nie miała nastroju
do zabawy ani ochoty na huczne przyjęcie. Adam już raz obchodził urodziny w
gronie kolegów, a teraz zaproszono również rodzinę i sąsiadów.
Początkowo zanosiło się na to,
że
nie będzie mogła przyjechać. We
Florencji szalała grypa i połowa nauczycieli rozchorowała się. Potem epidemia
zaatakowała również uczniów, dlatego też dyrektor ogłosił,
że
zamyka szkołę.
Leonie postanowiła sprawić rodzinie niespodziankę, toteż nie zadzwoniła do
domu. Czym prędzej kupiła bilet na samolot, pożegnała się z Roberto i
przyleciała do Anglii.
R
S
-4-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin