11.Komandosi Republiki - Potrójne zero.pdf

(2631 KB) Pobierz
1
Karen Traviss
Komandosi Republiki – Potrójne zero
2
Komandosi Republiki
POTRÓJNE ZERO
KAREN TRAVISS
Przekład
ANDRZEJ SYRZYCKI
Janko5
Janko5
3
Tytuł oryginału
REPUBLIC COMMANDO. TRIPLE ZERO
Redaktor serii
ZBIGNIEW FONIAK
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
RENATA KUK
ELŻBIETA STEGLIŃSKA
Ilustracja na okładce
GREG KNIGHT
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 2006 by Lucasfilm, Ltd. & TM.
All rights reserved.
For the Polish edition
Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Karen Traviss
Komandosi Republiki – Potrójne zero
4
Załodze okrętu HMS „Dunedin ", włącznie z moim wujem,
Albertem Edwardem Travissem, który zginął podczas zatonięcia
krążownika dwudziestego czwartego listopada 1941 roku.
Miał wówczas siedemnaście lat i choć z powodu wady wzroku
nie został przyjęty do Królewskiej Marynarki, bardzo chciał
służyć chociaż jako pomocnik zaopatrzeniowca
i oddał za ojczyznę
życie,
zanim na dobre się zaczęło
ISBN 83-241-2763-1
Janko5
Janko5
5
Karen Traviss
Komandosi Republiki – Potrójne zero
6
BOHATEROWIE POWIE
Ś
CI
Sierżant Kai Skirata
Sierżant Walon Vau
Żołnierz
serii Zero
Elitarnych Zwiadowców
Żołnierz
serii Zero
Elitarnych Zwiadowców
KOMANDOSI REPUBLIKI
Drużyna Omega:
najemnik (Mandalorianin)
najemnik (Mandalorianin)
kapitan N-11 Ordo
porucznik N-7 Mereel
RC-1309 Niner
RC-1136 Darman
RC-8015 Fi
RC-3222 Atin
Drużyna Delta:
RC-1138 Boss
RC-1162 Scorch
RC-1140 Fixer
RC-1107 Sev
CT-5108/8843 Corr
rycerz Jedi (mężczyzna)
strażnik senatu, oddelegowany do Jednostki
Antyterrorystycznej Coruscańskich Sił
Bezpieczeństwa (mężczyzna)
rycerz Jedi (kobieta)
mistrz Jedi (mężczyzna)
współpracownica Skiraty rasy Wookie
przedsiębiorca (Hutt)
pracownica Qibbu (Twi’lekanka)
pracownica wydziału logistyki Wielkiej
Armii Republiki (kobieta)
PROLOG
Tajna operacja komandosów Republiki na Feście, sektor Atrivisa,
Odległe Rubieże, dziesięć miesięcy po bitwie o Geonosis
Prywatny dziennik RC-8015, Fi
W armii trzeba dostrzegać zabawne sytuacje. Podejrzewam,
że
ci z wydziału za-
opatrzenia mają także olbrzymie poczucie humoru.
- Kiedy złożyłeś prośbę o wydanie nam czarnych pancerzy, które nie rzucałyby się
w oczy? - pytam.
- Siedem standardowych miesięcy temu - mówi Darman, spoglądając na przysypa-
ną nieskazitelnie białym
śniegiem
równinę przez otwarty właz pomieszczenia dla załogi
kanonierki. Z podmuchami przenikliwego wichru wpadają do
środka
płatki
śniegu.
Białego
śniegu.
- Po powrocie z Qiilury.
- I dopiero teraz nam je wydają,
żebyśmy
mogli wykonać zadanie na Feście? Prze-
cież całą planetę od bieguna do bieguna pokrywa warstwa białego puchu!
Słyszę przez komunikator wybuch
śmiechu
i domyślam się,
że
to pilot kanonierki
nie wytrzymał.
- Któryś z was chciałby może pożyczyć mój pancerz? - pyta. - Jest idealnie biały!
Tak, właśnie dali nam czarne pancerze typu Katarn. Wprawdzie dopiero bezpo-
średnie
trafienie z laserowego działka mogłoby nam wyrządzić jakąś krzywdę, ale po
wylądowaniu miło byłoby nie odróżniać się od otoczenia.
Uśmiecha się nawet Atin, ale Darman, który stara się zastąpić sierżanta Kala, za-
chowuje powagę. Zapewnia nas,
że
wszystko zakończy się pomyślnie, chociaż się tro-
chę niepokoi,
że
podczas wykonywania tego zadania może nas opuścić szczęście.
Ja też się tym martwię. Straty komandosów Republiki w pierwszym roku wojny
sięgnęły pięćdziesięciu procent. Tym razem musimy się dostać do fabryki, w której
Separatyści prowadzą prace nad nowym supermetalem, zwanym phrikiem - cokolwiek
miałoby to oznaczać. Mamy im pokrzyżować szyki, co w naszym zawodzie oznacza
wysadzenie fabryki w powietrze. Nasze zadanie nie jest skomplikowane... musimy
tylko zmylić czujność robotów, wedrzeć się na teren placówki, rozmieścić
ładunki
wy-
buchowe w newralgicznych punktach fabryki oraz odlewni, zmylić czujność robotów i
się wycofać. A później przycisnąć detonator.
Odkrycie kompleksu zawdzięczamy jednemu ze sklonowanych braci kapitana Or-
da - komandosowi z serii Zero, który jest członkiem elitarnego oddziału zwiadowców.
Nazywają ich Sklonowanymi Jednostkami Wywiadowczymi. Muszę kiedyś podzięko-
wać temu di'kutowi.
A zatem robię wszystko,
żeby
członkowie drużyny się
śmiali,
bo dzięki temu nie
będą się zastanawiali nad szansami wykonania zadania.
- W porządku - mówię. - Na czym zależy wam najbardziej w tej chwili?
Janko5
Sklonowany
żołnierz
Generał Bardan Jusik
Kapitan Jaller Obrim
Generał Etain Tur-mukan
Generał Arligan Zey
Enacca
Qibbu
Laseema
Besany Wennen
Janko5
7
Karen Traviss
Komandosi Republiki – Potrójne zero
8
- Na steku z roby - odpowiada bez namysłu pilot.
- Na białym pancerzu - odzywa się Niner.
- Na naprawdę dużym kawałku ciasta uj - wyznaje Atin.
Darman waha się chwilę.
- Na ponownym zobaczeniu osoby, z którą się zaprzyjaźniłem - mówi w końcu.
A ja? Chciałbym wrócić do koszar kompanii Arca na Coruscant. Przed
śmiercią
powinienem zobaczyć planetę, bo do tej pory właściwie niczego na niej nie widziałem.
Ktoś kiedyś obiecał,
że
postawi mi tam piwo.
Pilot przelatuje kilka metrów nad powierzchnią zalegającego wąską przełęcz
śnie-
gu,
żeby
uniknąć wykrycia. Wszędzie wokół nas widać tylko góry i parowy. I
śnieg.
- Widzę fabrykę - melduje w pewnej chwili pilot. - Nie spodoba się wam to, co
zobaczycie.
- Dlaczego? - pyta Niner.
- Bo wokół niej kręci się mnóstwo robotów bojowych.
- Sporządzonych z phrika?
- Chyba nie.
- No to
żaden
problem - mówi Niner. - Pokrzyżujmy im szyki.
Pilot kanonierki zwalnia na tyle,
żebyśmy
mogli wyskoczyć. Przedzieramy się
przez sięgający kolan
śnieg
i zajmujemy pozycje za wystającą ze
śniegu
skałą. Szybko
witamy się z robotami za pomocą wyrzutni rakiet typu Plex, które pokazują im, kto tu
jest panem. Nie, roboty na pewno nie są wykonane z phrika.
Przeładowuję wyrzutnię Pleksów i dalej zamieniam roboty w ogniste okruchy, a
Darman i Atin wspinają się wyżej,
żeby
się wedrzeć do fabryki.
Tak, na Coruscant, czyli na Potrójnym Zerze, mają
świetne
piwo. Podobne marze-
nia nadają sens
życiu.
ROZDZIA
Ł
1
Odszukajcie Skiratę. Tylko on może przemówić tym ludziom do rozumu. Nie zamierzam
wysadzać w powietrze całego kwartału koszar,
żeby
zneutralizować sześciu komando-
sów z elitarnego oddziału zwiadowców. Odnajdźcie Skiratę; na pewno nie odleciał
daleko.
generał Iri Camas, naczelny dowódca specjalnych oddziałów, do Coruscańskiej Służby Bezpieczeństwa, z
wydziału dyscyplinarnego koszar kwatery głównej brygady do zadań specjalnych, Coruscant, pięć dni po
bitwie o Geonosis
Tipoca City, Kamino, osiem lat przed bitwą o Geonosis
Kai Skirata miał na koncie wiele poważnych błędów, ale ten który popełnił, był
największy.
Atmosfera na Kamino była przesycona wilgocią, a wilgoć nie służyła najlepiej
strzaskanej kostce jego nogi. Powietrze było tu nawet bardziej niż wilgotne. Od bieguna
do bieguna unosiły się w nim wzbijane przez wichury drobniutkie kropelki morskiej
wody. Mandalorianin
żałował, że
nie wziął tego pod uwagę, zanim zgodził się przyjąć
ofertę Janga Fetta - propozycję
świetnie
płatnej, długoterminowej pracy w miejscu,
którego nazwy jego dobry znajomy przezornie nie wymienił.
W obecnej chwili nie to było jednak jego największym zmartwieniem.
W powietrzu unosiły się zapachy bardziej odpowiednie dla szpitala niż bazy woj-
skowej. Samo miejsce także nie wyglądało jak koszary. Skirata oparł się o wypolero-
waną poręcz, która zabezpieczała przed runięciem z wysokości czterdziestu metrów na
posadzkę pomieszczenia tak ogromnego,
że
mógłby się w nim zmieścić szturmowy
krążownik.
Kolebkowo sklepiony, podświetlony sufit nad jego głową ciągnął się równie dale-
ko, jak otchłań w dole. Perspektywa spadnięcia nie martwiła go jednak ani w połowie
tak bardzo, jak zrozumienie, na co właściwie spoglądają jego oczy.
Nieskazitelnie czystą, zbudowaną z permaszkła i wypolerowanej durastali, gigan-
tyczną pieczarę wypełniały ciągnące się jak okiem sięgnąć konstrukcje, które niemal
przypominały fraktale. Na pierwszy rzut oka wyglądały jak wzniesione na kolumnach
Janko5
Janko5
Karen Traviss
9
ogromne toroidy, ale kiedy Skirata na nie patrzył, rozdzieliły się na mniejsze pierście-
nie permaszklanych zbiorników, w których zobaczył inne pojemniki, a w nich...
Nie, to nie mogło się dziać naprawdę.
W przezroczystych rurach, napełnionych jakimś płynem, coś się poruszało.
Dopiero po kilku minutach wpatrywania się, kiedy udało mu się skupić spojrzenie
na jednej rurze, Skirata uświadomił sobie,
że
widzi w niej ciało
żywej
osoby. Prawdę
mówiąc, ciało znajdowało się w każdym zbiorniku. Widział ciągnące się w nieskończo-
ność rzędy rur z ciałami małych dzieci. Nie, nie dzieci. Niemowląt.
-
Fierfek
- mruknął do siebie.
Dotąd przypuszczał,
że
przyleciał do tej zapomnianej przez Moc dziury, aby szko-
lić komandosów, ale nagle uświadomił sobie,
że
wdepnął w senny koszmar. Usłyszał
dobiegający z pomostu suwnicy za jego plecami odgłos kroków. Odwrócił się i zoba-
czył idącego powoli w jego stronę Janga. Mandalorianin miał spuszczoną głowę, jakby
był niezadowolony.
- Jeżeli myślisz,
żeby
stąd zwiać... znasz warunki umowy -odezwał się Fett. Pod-
szedł do Skiraty i także oparł się o poręcz.
- Mówiłeś...-zaczął Kai.
- Powiedziałem,
że
będziesz się zajmował szkoleniem
żołnierzy
z oddziałów spe-
cjalnych i będziesz ich szkolił - odparł Fett. - Tak się składa,
że
właśnie ich hodują.
- Co takiego? -
żachnął
się Skirata.
- To klony.
- Jakim cudem,
fierfek,
pozwoliłeś się wplątać w coś takiego? - wybuchnął Kai.
- Za równe pięć milionów i kilka dodatkowych za podarowanie genów - oznajmił
Jango. - Dlaczego wyglądasz na oburzonego? Na moim miejscu postąpiłbyś tak samo.
Dopiero wówczas wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsca. Ski-
rata uświadomił sobie,
że
prawda nim wstrząsnęła. Wojna była zupełnie czymś innym
niż towarzyszące jej upiorne badania naukowe.
- No cóż, dotrzymam swojej części umowy. - Poprawił piętnastocentymetrowej
długości trójstronny nóż, który zawsze nosił w rękawie kurtki. Zauważył,
że
pomiesz-
czenie w dole przecinają bez pośpiechu dwaj kaminoańscy technicy. Nikt go nie zrewi-
dował, dzięki czemu czuł się pewniej, bo miał przy sobie kilka sztuk broni, z której
mógł
łatwo
zrobić użytek. Należał do nich także używany podczas napadów mały bla-
ster, tkwiący za cholewą buta.
A te wszystkie małe dzieci w zbiornikach... W końcu stracił obu Kaminoan z oczu.
- Co te potworki mają wspólnego z armią? - zapytał.
- Oni? Absolutnie nic - zapewnił Fett. - Zresztą nie musisz w tej chwili wiedzieć
wszystkiego. - Gestem zachęcił go,
żeby
podążył za nim. - A poza tym już nie
żyjesz,
zapomniałeś?
- I tak też się czuję - burknął Skirata. Był Cuy'val Darem - dosłownie jednym z
„tych, którzy już nie istnieją" -jednym z setki doświadczonych
żołnierzy
i specjalistów
z dziesiątków dziedzin, którzy, skuszeni perspektywą zarobienia mnóstwa kredytów,
odpowiedzieli na tajne wezwanie Janga. Musieli się jednak zgodzić,
że
całkowicie
znikną z galaktyki.
10
Podążył za Fettem korytarzami o nieskazitelnie białych duraplastowych
ścianach.
Od czasu do czasu mijał Kaminoan o długich szarych szyjach i głowach płaskich jak
wężowe
łby.
Spędził cztery standardowe dni, spoglądając przez okno kwatery na bez-
kresny ocean, z którego wzburzonej powierzchni wznosiły się aiwhy. Dzięki dźwię-
koszczelnym materiałom nie słyszał huku grzmotów, ale nie potrafił przestać rejestro-
wać kątem oka drażniąco nieregularnego rytmu błysków wyładowań atmosferycznych.
Od pierwszego dnia uświadomił sobie także,
że
nigdy nie polubi Kaminoan.
Nie znosił widoku ich zimnych
żółtych
oczu i nie cierpiał ich arogancji. Utykał, a
istoty pytały go, czy mu nie przeszkadza,
że
jest „niezupełnie sprawny". Zaopatrzony w
okna korytarz ciągnął się chyba przez całą długość miasta. Na dworze trudno byłoby
dostrzec, gdzie kończy się horyzont, a zaczynają deszczowe chmury.
W pewnej chwili Jango obejrzał się,
żeby
sprawdzić, czy Skirata dotrzymuje mu
kroku.
- Nie martw się, Kału - powiedział. - Mówiono mi,
że
w lecie panuje tu dobra po-
goda... przynajmniej kilka dni.
Jasne, pomyślał Skirata. Najbardziej posępna planeta w galaktyce, a on nie mógł z
niej odlecieć. Na dobitkę dokuczała mu strzaskana kostka nogi. Powinien był wyłożyć
konieczną sumę i dać ją zoperować. Kiedy -jeżeli - się stąd wydostanie, będzie miał
dość kredytów na opłacenie najlepszego chirurga w galaktyce.
Jango taktownie zwolnił.
- A zatem Ilippi cię rzuciła? - zapytał.
- Tak - mruknął Skirata. Jego
żona
nie była Mandalorianką. Miał nadzieję,
że
Ilip-
pi dostosuje się do zwyczajów jego ludu, ale ona nie miała takiego zamiaru. Wściekała
się, ilekroć mąż wyruszał na wojnę, którą toczyły zupełnie obce strony. Do szczególnie
ostrej sprzeczki między nimi doszło, kiedy chciał zabrać na wojnę obu synów. Mieli po
osiem lat i byli wystarczająco dorośli,
żeby
zacząć się uczyć zawodu. Ilippi się na to nie
zgodziła i wkrótce ona i dzieci - dwaj chłopcy i córka - przestali oczekiwać na jego
powrót z kolejnej wojny.
Żona
rozwiodła się z nim w końcu na sposób Mando... tak
samo, jak go poślubiła, podczas krótkiej, uroczystej, choć prywatnej ceremonii. Kon-
trakt był kontraktem, bez względu na to, czy spisano go, czy też nie. - Dobrze,
że
dosta-
łem
inne zlecenie, które dawało mi zajęcie.
- Powinieneś był poślubić dziewczynę Mando - zwrócił mu uwagę Jango. -
Aru-
etiise
nie rozumieją stylu
życia
najemnika. - Urwał, jakby spodziewał się sprzeciwu, ale
Kai zachował milczenie. - Czy to prawda,
że
twoi synowie już się do ciebie nie odzy-
wają?
- Niezbyt często - przyznał Skirata. Wiem, zawiodłem także jako ojciec, pomyślał
ponuro. Nie znęcaj się nade mną. - Widocznie, podobnie jak ich matka, nie podzielają
mojego poglądu na styl
życia
Mando.
- No cóż, od tej pory w ogóle nie będą z tobą rozmawiali - stwierdził Fett. - Nie tu-
taj. Może nigdy.
Chyba nikogo by nie obeszło, gdyby naprawdę zniknął. Wszyscy mogli go uważać
za zmarłego. Jango przeszedł resztę drogi w milczeniu. W końcu obaj dotarli do
Janko5
Komandosi Republiki – Potrójne zero
Janko5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin