Hall M.R - Jenny Cooper 02 - Zanim znikna wszystkie slady.pdf

(1755 KB) Pobierz
M.R. Hall
Zanim znikną wszystkie ślady
Przekład Agata Kowalczyk
Tytuł oryginału The Disappeared
Bobowi i Romayne
za wiele wspaniałych lat
Słodka Amine, patrz w lustereczko,
Póki świt gwiazd nie skryje szalem,
Po dwakroć cuda w nim zobaczysz:
Jedyne tak nadobne liczko,
Jedyne oczy, co z bliska czy dali,
W twych dwoje patrzą bez rozpaczy.
James Clarence Mangan
Tb Amine
Rozdział 1
Przez sześć miesięcy od objęcia funkcji koronera dystryktu Severn Vale
Jenny
Cooper
miała
do
czynienia
zaledwie
z
kilkoma
zwłokami
niezidentyfikowanymi dłużej niż dzień czy dwa. NN nr 0110, owinięta w biały
plastikowy całun, leżała w chłodni szpitala Vale już ponad tydzień. Z powodu
zaległości — w kolejce do autopsji czekało sporo ciał — wciąż pozostawała
nierozpakowana i niezbadana.
Wyrzuciła ją woda na angielski brzeg estuarium Severn, u ujścia Avon;
wessana z przypływem, osiadła całkiem naga na mulistej łasze niedaleko
miejsca, w którym autostrada M5 przecina z hukiem rzekę. Była blondynką,
miała sto siedemdziesiąt trzy centymetry wzrostu i żadnego owłosienia, prócz
włosów na głowie. Mewy wydziobały miękkie tkanki brzucha i piersi, a w
miejscu oczu, jak u wszystkich zwłok wystawionych przez dłuższy czas na
działanie żywiołów, zostały puste oczodoły. Dla identyfikacji Jenny kazała w
nie wstawić szklane gałki oczne. Nienaturalnie błękitne, nadawały twarzy
tępy lalkowaty wyraz.
Alison Trent, asystentka koronera, umówiła się na identyfikację z
kilkorgiem krewnych na piątek po południu, ale w ostatniej chwili wezwano ją
do hurtowni spożywczej, gdzie w ciężarówce chłodni, w transporcie tusz
wołowych z Francji, znaleziono ciała trzech młodych Afrykanów. Nie chcąc
trzymać rodzin
w niepewności,
Jenny, choć
bez entuzjazmu, wyszła
wcześniej z biura, by osobiście dopilnować spraw w kostnicy.
Był ostatni tydzień stycznia; ze spiżowego nieba zacinał marznący
deszcz. Nie wybiła jeszcze czwarta, a ciemność już prawie spowiła ziemię. Na
miejscu Jenny zastała około tuzina osób — czekały w pustej recepcji budynku
kostnicy, na tyłach szpitala. Przedpotopowe grzejniki były niewłączone albo
popsute;
oddechy
szepczących
do
siebie
ludzi
unosiły
się
rzadkimi
chmurkami. Byli tu głównie rodzice w średnim wieku, ich przerażone miny
maskowały głębsze uczucia — winę i wstyd. Jak do tego doszło? — zdawały
się mówić ponure pobrużdżone twarze.
Z braku asystentki, która mogłaby poprowadzić okazanie, Jenny była
zmuszona zwrócić się do grupki tonem nauczycielki i poinstruować, by
kolejno przechodzili przez wahadłowe drzwi i dalej, korytarzem, do chłodni
na drugim końcu. Ostrzegła, że ciało może nie być rozpoznawalne na
pierwszy rzut oka i podała namiary na prywatne laboratorium, które mogło
pobrać od nich próbki DNA i porównać z próbkami NN; niewielki to wydatek,
ale mizerny budżet koronera nie pozwalał nawet na to. Wszyscy posłusznie
zapisali adres e-mailowy i numer telefonu do laboratorium — z wyjątkiem,
jak zauważyła Jenny, jednego mężczyzny. Nie wpisał on też swoich danych
na listę osób, które życzą sobie być powiadomione, jeśli znajdą się inne
niezidentyfikowane ciała. Ten wysoki, chudy człowiek, około pięćdziesięciu
pięciu lat, stał z daleka od grupki. Jego szczupła, ogorzała twarz niczego nie
wyrażała; zdenerwowanie zdradzała tylko ręka — unosiła się od czasu do
czasu, by przygładzić krótkie, czarne włosy przetykane siwizną. Jenny
zwróciła uwagę na jego niesamowite zielone oczy. Miała nadzieję, że to nie
on będzie tym, którego łzy poleją się dziś na kafelki podłogi.
Bo zawsze są jakieś łzy.
Budynek był chyba specjalnie urządzony w ten sposób, by zwielokrotnić
stres tych, którzy tu przychodzili. Idąc przez kostnicę — dwadzieścia metrów
— musieli minąć długi rząd wózków, a na każdym ciało owinięte w kopertę z
białego lśniącego polietylenu. W stęchłym powietrzu wisiał ciężki zapach
rozkładu,
środków
dezynfekcyjnych
i
dymu
papierosowego,
choć
tu
obowiązywał zakaz palenia. Trzy pary, jedna po drugiej, pokonywały korytarz
i, starając się nad sobą panować, spoglądały na odsłoniętą głowę i barki NN,
której skóra zaczynała już żółknąć i nabierać faktury papieru. I jedni po
drugich kręcili głowami. Wyraz ulgi na twarzach mieszał się z niepewnością i
strachem przed podobnymi torturami, które czekają ich w przyszłości.
Mężczyzna o zielonych oczach nie był do innych podobny. Szedł szybko,
zachowywał się szorstko i rzeczowo, a jednak zdawało się to maskować
smutek czy niepewność, jakby żałował czegoś, czego nie mógł cofnąć.
Spojrzał w twarz NN bez zmrużenia oka, przyglądał jej się przez chwilę, po
czym zdecydowanie pokręcił głową. Jenny, zaciekawiona, zapytała, kogo
Zgłoś jeśli naruszono regulamin