SKMnK015.pdf

(2036 KB) Pobierz
Dla czytelników serii.
Wprawiacie mnie w prawdziwe zdumienie!
Dzięki Wam nieumarli utrzymują się przy życiu
już w piętnastej powieści!
Rozdział 1
Kiedy Zoltan Czakvar wszedł do zbrojowni w swoim zamku w Transylwanii, z
przyzwyczajenia najpierw spojrzał na ścianę w głębi, gdzie wisiała strzała, która zabiła jego ojca.
Strzałę ledwie było widać, mimo to Zoltan, jak zawsze, gdy na nią patrzył, zatrzymał się w pół
kroku i zamarł. A niech to diabli. Powinien zdjąć to przekleństwo i spalić, miałby wtedy spokój.
Ponieważ jednak był kimś, kto szczyci się tym, że nigdy nie rezygnuje, zanim nie
osiągnie postawionego sobie celu, strzała służyła mu za bolesne przypomnienie jednej z jego
największych porażek. Nie zdołał odnaleźć tych, którzy byli odpowiedzialni za zamordowanie
ojca i zniszczenie wsi. Niestety owe wydarzenia miały miejsce w 1241 roku, więc już dawno
temu stracił szanse na rozwiązanie zagadki.
A trzeba powiedzieć, że próbował. I to jeszcze jak. Gdy skończył czternaście lat, przez
wieki podróżował z przeklętą strzałą, desperacko poszukując kogokolwiek, kto by mu
powiedział, skąd mogła pochodzić. Na drewnie widniał dziwny wzór, nadający strzale unikalny
wygląd. Ale nikt nigdy jej nie rozpoznał. Nadal pozostawała nieodkrytą tajemnicą, drwiąc sobie z
niego i przypominając mu o jego wielkiej stracie.
Z ciężkim westchnieniem odstawił przenośną lodówkę, którą zniósł na dół słabo
oświetlonymi kręconymi schodami. Kiedy ta część zamku została dokończona w XV wieku, z
tego przestronnego pomieszczenia w piwnicach zrobiono zbrojownię. Średniowieczne dzidy i
bojowe siekiery zniknęły, ale zbiór mieczy i kusz pozostał obok zapasów nowoczesnej broni
palnej i amunicji.
Obecnie, tak jak i w przeważającej części zamku, również w piwnicach był podłączony
prąd. Zoltan wcisnął kontakt. Choć odległe części pomieszczenia nadal ginęły w mroku,
najbliższe ściany pobłyskiwały imponującą wystawą mieniących się w świetle mieczy, których
widok nieco poprawił mu nastrój. Niczym wierni przyjaciele miecze dobrze mu służyły przez
wieki. Dobry miecz wciąż stanowił ulubioną broń jego i jego starszych nieumarłych kompanów.
Ci nowocześni byli inni.
Zerknął na zegarek. Zostało mu dziesięć minut do umówionego spotkania.
Zapasy, które zniósł na dół minionej nocy, starannie ułożone, leżały teraz na długim
drewnianym stole. Kilka sztuk noży. Pudełko z magazynkami do strzelb automatycznych.
Następne ze śrutem i granatami ręcznymi. I podłużne pudło ze współczesnymi strzałami.
Przesunął lodówkę na koniec stołu. W środku był suchy lód, dzięki któremu butelki ze sztuczną
krwią mogły przez wiele dni utrzymać zimno.
– Hej, Zoltan! – Głos dobiegał ze szczytu schodów. – Jesteś na dole?
Cholera. To był Howard, jego nowy szef ochrony. Zoltan odwrócił się w stronę
olbrzymiego niedźwiedziołaka, który właśnie wchodził do zbrojowni, pochylając głowę, żeby nie
uderzyć w niskie sklepienie nad wejściem.
– Nie musisz sprawdzać, co się ze mną dzieje. Nic mi nie grozi. Poza tym miałeś zabrać
żonę na coś do zjedzenia.
– I zabiorę, ale najpierw chciała posprzątać. – Ostre spojrzenie Howarda przeczesało
pomieszczenie i na koniec spoczęło na leżących na stole zapasach. – A więc to jest zbrojownia.
– Tak. – Tydzień wcześniej Zoltan wynajął żonę Howarda, Elsę, i jej ekipę ekspertów od
renowacji, żeby zajęli się rozpadającymi się wschodnim skrzydłem i wieżą. Ekipa bardzo się
ucieszyła ze zlecenia. Jej członkowie mieli nadzieję, że w swoim telewizyjnym programie o
naprawach domowych pokażą renowację prawdziwego transylwańskiego zamku. Tymczasem
Howard przez ostatnie pół roku prawie nie widywał żony, ponieważ stacjonował w Japonii. Jego
szef, Angus MacKay z firmy MacKay Usługi Ochroniarskie i Detektywistyczne, poprosił
Zoltana, żeby przyjął niedźwiedziołaka na nowego szefa ochrony, tak by para mogła spędzić ze
sobą trochę czasu.
Zoltan dobrze wiedział, że to była tylko wymówka. Przez ostatnie trzy stulecia pełnił
funkcję szefa klanu ­Europy Wschodniej i do jego obowiązków należało między innymi
chronienie podwładnych przed złymi wampirami, Malkontentami. Nic więc dziwnego, że na
przestrzeni lat zdołał wkurzyć sporo osób. Tak jak ostatnio, gdy rozbił szajkę ­Malkontentów
trudniących się przemytem ludzi. Angus obawiał się, że członkowie szajki będą chcieli się mścić,
dlatego oczekiwał, że Howard przeprowadzi kompletny przegląd zabezpieczeń zarówno w
zamku, jak i w miejskim domu Zoltana w ­Budapeszcie.
Zoltan, choć niechętnie, w końcu przystał na prośbę Angusa. Jak miał nie przystać, kiedy
Elsa błagała go o zgodę z taką pełną nadziei miną? Cały dzień była podekscytowana,
niecierpliwie czekając na męża, który przyjechał jakąś godzinę temu. Nie w porę, jak dla Zoltana,
który za osiem minut miał odbyć potajemne spotkanie.
– Domyślam się, że teraz wolałbyś pobyć z żoną – zwrócił się do niedźwiedziołaka –
więc po zamku oprowadzę cię jutro wieczorem. Albo, jeśli wolisz, mój asystent, Milan, może to
zrobić z rana.
Howard kiwnął głową.
– Właśnie się na niego na górze natknąłem. Muszę powiedzieć, że jest dość… gadatliwy.
Zoltan skrzywił się w duchu. Bez wątpienia Milan robił, co w jego mocy, żeby nie
pozwolić Howardowi zejść do zbrojowni.
– Może pojedziesz do wsi jednym z moich samochodów? Milan pokaże ci, gdzie jest
garaż.
– Już mi to proponował. – Howard zmarszczył czoło. – Wiesz, jako twój nowy szef
ochrony wyznam ci, że jestem zaszokowany brakiem jakichkolwiek zabezpieczeń w zamku.
Wypatrzyłem tylko jedną kamerę, na zewnątrz przy tej żelaznej bramie…
– To jest spuszczana krata.
– Ale kamera nie działa.
– Rozumiem, cóż… – Zoltan podszedł do Howarda, wskazując schody. – Możemy o tym
porozmawiać jutro, a tymczasem życzę ci miłego wieczoru.
Howard nie ruszył się z miejsca.
– Jak się zdążyłem zorientować, wszyscy w zamku wiedzą, że jesteś wampirem.
– To prawda.
– A restauracja, którą poleciłeś… zadzwoniłem tam, żeby zapytać o drogę, i gość z
restauracji zapytał, czy zatrzymałem się w zamku u miejscowego wampira.
– Nie musiałeś do nich dzwonić. We wsi są tylko dwie ulice i jedna restauracja. Trudno ją
przeoczyć.
– Nie o to mi chodziło! Zoltanie, ile osób wie, że jesteś nieumarłym?
Zoltan wzruszył ramionami.
– Całkiem sporo, jak sądzę. W końcu jesteśmy w Transylwanii.
– To zbyt ryzykowne. Powinieneś skorzystać z tej swojej umiejętności kontrolowana
umysłów i wyczyścić tym ludziom pamięć.
Zoltan westchnął i spojrzał na zegarek. Zostało mu tylko sześć minut.
– To właśnie ich pamięć zapewnia mi bezpieczeństwo. Ludzie z tej okolicy wiedzą, że oni
i ich przodkowie od pokoleń są bezpieczni wyłącznie dzięki mnie. Ochraniałem ich przed
Mongołami, Osmanami, Turkami, Węgrami, Prusakami, Niemcami, Rosjanami i niezliczonymi
Zgłoś jeśli naruszono regulamin