Tracąc nas - rozdział 12.pdf

(3197 KB) Pobierz
0
1
Rozdział 12
2011, wrzesień
Ubrania walały się totalnie wszędzie. Biegałam po mieszkaniu, jednocześnie kręcąc
włosy lokówką, ubierając rajstopy i pakując torebkę. Cholera, zaczęło boleć. Puściłam lok,
zanim by się spalił. Do tego nie wiedziałam, w co się ubrać i miałam piętnaście minut na
zebranie się. Totalnie niewykonalne!
Psiknęłam lakierem większość kosmyków i padłam do pokoju, bliska płaczu. W co
miałam się ubrać? Spojrzałam na zegarek i jęknęłam. Ostatecznie zdecydowałam się na białą
koszulę i czarną spódnicę. Klasycznie. W momencie, gdy ubierałam buty, telefon zaczął
dzwonić.
- Już schodzę - rzuciłam, odbierając połączenie.
- Czekamy - usłyszałam w odpowiedzi głos cioci.
Zaczęłam zbiegać po schodach, a żołądek czułam w gardle. Nie widziałam go od dwóch
miesięcy. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Szczerze? Bałam się, że nie będzie już tak jak
wcześniej. Że poznał kogoś i stałam się... niedogodnością. A niedogodności szybko się eliminuje.
Nie chciałam być niedogodnością.
Wsiadłam do samochodu, uśmiechając się do cioci i wujka.
- Wyspana? - usłyszałam, przez co niemalże się roześmiałam.
- Tradycyjnie - odparłam, zapinając pas.
- Ja też się nigdy nie wysypiam - powiedział wujek. - Mam wrażenie, że jestem wyspany,
ale wieczorem znowu robię się zmęczony i senny. Wtedy zdaję sobie sprawę, że wcale się nie
wyspałem! - dodał, na co się roześmiałam.
- Tak, to naprawdę ogromny problem. Nazywają to bezsennością - rzuciłam, uśmiechając
się szeroko.
Droga nie była długa, krótsza niż się spodziewałam. Tak, nigdy wcześniej nie byłam w
Downey. Patrzyłam przez okno, czytając nazwy miejscowości na mijanych przez nas tablicach,
choć żadna nie mówiła mi jak blisko, bądź daleko byliśmy. Uśmiechnęłam się pod nosem,
widząc napis: Witamy w Downey.
Zaczęłam się niespokojnie kręcić na siedzeniu. Bałam się zobaczyć obojętność na jego
twarzy. Mogłam się przekonywać, że nic by to dla mnie nie znaczyło, lecz doskonale
wiedziałam, że było inaczej. Jeśli lojalność jest wadą, byłam najgorszym człowiekiem na ziemi.
Patrzyłam na uliczki, które mijaliśmy, zakręty, które pokonywaliśmy i starałam się
rozeznać w okolicy. Na próżno. Nie byłam pewna, czy dałabym radę samej dotrzeć z powrotem
do centrum. Pewnie nie dałabym, ale to szczegół. Kiedy samochód się zatrzymał, patrzyłam tępo
przez szybę. Nie mogłam się ruszyć, dłonie zaczęły mi się pocić. Nie miałam zielonego pojęcia
co robić. Wysiąść? Musiałam to robić? W tamtym momencie dotarło do mnie, że przyjazd tam
był bardzo, ale bardzo złym pomysłem. Czego ja się spodziewałam? Nie miałam zielonego
pojęcia. Oddychałam szybko, nerwowo. Chciałam wracać do Los Angeles. Moje bezpieczne,
bezstresowe LA. Dom.
- Wysiadasz, Emilly? - usłyszałam głos cioci, która patrzyła na mnie przez szybę.
2
Przełknęłam ślinę i skinęłam niepewnie głową. Widocznie nie miałam żadnej drogi
ucieczki. Nabrałam powietrza do płuc i wysiadłam z samochodu, niepewna tego, co miało
nadejść.
***
Kiwałam głową, uśmiechając się nerwowo. Pani Felicia opowiadała coś, co na początku
naprawdę mnie ciekawiło, lecz później zaczęły zżerać mnie nerwy. Spoglądałam co chwilę na
zegarek, wiedząc, że za chwilę miał przyjechać. Nie było jeszcze ani dziewczyn, ani nikogo, na
kim mogłabym się skupić i udawać, że wcale nie denerwowałam się tak bardzo, jak faktycznie to
miało miejsce. Pewnie dlatego też uśmiechałam się, albo przynajmniej miałam nadzieję, ze
wyglądało to jak uśmiech i stałam przy pani Felici.
Do momentu aż go zobaczyłam.
Tak naprawdę najpierw zobaczyłam Christinę. Później Sama. A później wszedł Tobias.
Zacisnęłam nerwowo palce na oparciu krzesła i wstrzymałam oddech, odwracając wzrok.
Spojrzałam znowu na panią Felicię, ponieważ tak było łatwiej. Mogłam udawać, że wcale nie
zrobiło to na mnie wrażenia i że wcale na niego nie czekałam. Jasne, jakby ktoś miał się na to
nabrać.
- Emilly - odwróciłam się na dźwięk swojego imienia i uśmiechnęłam się, nieco
nerwowo.
- Dzień dobry - powiedziałam, witając się z Christiną.
- Jak się czujesz? Co u ciebie?
- A wszystko dobrze. Powoli do przodu - wzruszyłam ramionami, wciąż się przy tym
uśmiechając.
- O, no proszę, dzień dobry - odwróciłam się w stronę Andrew i skinęłam głową,
odpowiadając na przywitanie. - Co u ciebie?
Roześmiałam się, potrząsając głową. Zaczęłam się zastanawiać ile jeszcze takich rozmów
czekało mnie tamtego dnia. Z pewnością dużo.
W końcu podszedł do mnie. Próbowałam się na nic nie nastawiać, lecz cóż - to było
trudne. Nic się nie zmienił przez ten czas, choć i tak dobrze było go znowu zobaczyć. Bardzo
dobrze. Spojrzałam w jego oczy i miałam wrażenie, że widziałam w nich to, co kiedyś. Czyżby
te dwa miesiące niczego nie zmieniły? A może po prostu bardzo chciałam to zobaczyć? Nie
miałam pojęcia. Chciałam, aby nic się między nami nie zmieniło. Naprawdę tego chciałam.
- Cześć - usłyszałam jego głos i uśmiechnęłam się nieznacznie.
- Cześć - odparłam ciszej.
A później minął mnie i poszedł dalej.
Starałam się nie pokazać po sobie rozczarowania.
Byłam naiwna.
***
Nie wiedziałam czy większą ochotę miałam na to, aby zacząć krzyczeć, czy się cieszyć.
Pocierałam dłońmi uda, starając się zmniejszyć napięcie, lecz prawda była taka, że niewiele to
pomagało. Pomysł przyjazdu z każdą chwilą wydawał mi się coraz większym błędem. Tym
3
bardziej, kiedy zatrzymaliśmy się pod domem Fallenów. O. Mój. Boże. Co ja sobie myślałam?
Musieliśmy porozmawiać o tym wszystkim, lecz nie byłam na to gotowa w tamtym momencie. Z
resztą tak samo jak na jego zachowanie. Co to miało znaczyć? Że mu sie znudziłam? Miałam
nadzieję, że miałby tyle odwagi, aby mi o tym powiedzieć. I szacunku. Szacunek przede
wszystkim.
Nie chcąc robić kolejnej sceny, jak przed salą, wysiadłam z samochodu w tym samym
czasie, co ciocia. Najchętniej wcisnęłabym dłonie w kieszenie, gdyby nie to, że ich nie miałam.
W tamtym momencie sporo bym oddała za spódnicę z kieszeniami. Czułam się za bardzo na
widoku. Nie było to dobre uczucie. Wcisnęłam się między ciocię, a wujka, niczym mała
dziewczynka, szukająca bezpiecznego miejsca. I na chwilę je znalazłam. Przez tę chwilę czułam
się chroniona przed całym światem i mogłam odetchnąć z ulgą.
Dopóki nie weszliśmy do środka.
Wtedy oboje się rozeszli, a ja znowu czułam się za bardzo na widoku. Za bardzo. Za
bardzo. Za bardzo. Czułam potrzebę, aby się schować.
- Emilly, chodź - zawołała Christina, na co skinęłam głową i przełknęłam ślinę.
Trzeba być silnym. Nawet, gdy nie ma się na to najmniejszej ochoty. Doskonale o tym
wiedziałam.
Odwróciłam głowę, słysząc kogoś na schodach i nasze oczy znowu się spotkały.
Przystanął na chwilę, a ja nie miałam zielonego pojęcia, co mogłabym powiedzieć. Dlatego też
uśmiechnęłam się nieznacznie i ruszyłam dalej, przed siebie. Bałam się tego, co tak naprawdę
mogło oznaczać jego spojrzenie. Nie byłam jeszcze na to gotowa, więc weszłam do salonu,
siadając obok cioci. Uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że choć trochę wyglądało to na szczery
uśmiech i położyłam dłonie na udach.
Musiałam tylko to przetrwać.
Od razu poczułam wyrzuty sumienia, za tę myśl. Naprawdę polubiłam jego rodzinę i
dość dobrze się przy nich czułam. Niemalże swobodnie. Chociaż wciąż bałam się, że zrobię
jakąś głupotę (na co były dość spore szanse), to nie siedziałam całkowicie spięta, odliczając
sekundy do wyjścia. To chyba o czymś świadczyło, nawet jeśli w tamtym momencie nie byłam
pewna co dokładnie.
Po obiedzie Tobias z Samem pobiegli do swojego pokoju, a ja zostałam z dorosłymi. Nie
wiedziałam, czy byłam bardziej wdzięczna za to, czy skrępowana. Chyba po trochę i to i to.
Wyszłam więc z nimi na dwór i o dziwo - nie czułam się źle z tym, że wszyscy byli ode mnie
sporo starsi. Nawet mi to odpowiadało. Usiadłam na bujanej ławce z ciocią i zwinęłam się w
kłębek u jej boku. Słuchałam tego, o czym rozmawiali i zamknęłam oczy, ciesząc się ciepłymi
dniami oraz tym, że czułam się po prostu dobrze. Swobodnie.
Jednakże ciocia musiała to inaczej zinterpretować.
- Pójdź na górę do chłopaków, skarbie - odparła, zaczesując kosmyk moich włosów za
ucho.
Przełknęłam ślinę, ponieważ naprawdę się tego bałam. Tobias nie palił się do spędzania
czasu ze mną, więc dlaczego ja miałam tam iść? W tamtym momencie czułam się wszędzie
niechciana. Bańka bezpieczeństwa pękła, zostawiając mnie samej sobie. Mimo to skinęłam
głową, zwieszając nogi z huśtawki. Nie mogłam niczego po sobie pokazać, prawda?
Uśmiechnęłam się do wszystkich i ruszyłam w stronę domu, spoglądając na okno ich
pokoju. Może wyszli? Chyba lepiej byłoby gdyby wyszli. Mogłabym wrócić do reszty i
powiedzieć, że cóż - próbowałam. Jednakże gdy zbliżyłam się do schodów, od razu odrzuciłam
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin