Corum t III - Król mieczy.txt

(238 KB) Pobierz
MICHAEL MOORCOCK



KRÓL MIECZY
PRZEŁOŻYŁ: RADOSŁAW KOT


SCAN-DAL

Tę księgę dedykuję Renacie

KSIĘGA PIERWSZA,

w której Ksišżę Corum widzi, jak pokój przemienia się w konflikt

Rozdział pierwszy
SYLWETKA NA WZGÓRZU

Jeszcze niedawno umierali tu ludzie i niejeden miał umrzeć wkrótce, lecz pałac Króla Onalda był już wyremontowany, odmalowany i ozdobiony większš jeszcze niż kiedy ilociš kwiatów, a blanki znów stały się balkonami i tarasami. Król Lywm-an-Eshu, Onald, nie mógł jednak nacieszyć wzroku odradzajšcym się Halwygiem, gdyż i on został zabity podczas oblężenia i obecnie jako regentka rzšdziła jego matka. Miało tak być do czasu, aż doronie syn króla. Gdzieniegdzie w miecie stały jeszcze rusztowania, bowiem Król Lyr-a-Brode i jego barbarzyńcy zostawili po sobie sporo zniszczeń. Ustawiono nowe rzeby, wzniesiono nowe fontanny i oczywiste już było, że spokojne i wspaniałe Halwyg nabierze większej jeszcze wietnoci, niż przedtem. I tak było w całym Lywm-an-Eshu.
Tak też było za morzem, w Bro-an-Vadhaghu. Mabdeń-czycy zostali usunięci z powrotem na ziemię, z której niegdy przyszli - Bro-an-Mabden, ponury kontynent na północnym wschodzie. A ich lęk przez potęgš Vadhaghów znów był silny.
W pięknej krainie łagodnych wzgórz i pogodnych dolin, jakš był Bro-an-Vadhagh, zostały tylko ruiny złowrogiego Kalenwyru. Ruiny omijane, ale nie zapomniane.
Na Wyspach Nhadragh pozwolono bytować tej niewielkiej garstce, która przetrwała mordy Mabdeńczyków. Wystraszone, zdegenerowane istoty pozostawiono w spokoju, by mogły żyć tak, jak zapragnš. Zapewne ci nieszczęni Nhadraghowie zrodzš bardziej pewne siebie potomstwo i być może ich rasa znowu kiedy rozkwitnie, jak było to w czasach, zanim aż tak wiele spraw się zmieniło.
wiat powracał do pokojowego życia. Ci, którzy przybyli razem z magicznym Gwlas-cor-Gwrysem, Miastem we Wnętrzu Piramidy, zabrali się do pracy przy odbudowie zburzonych zamków Vadhaghów. Opucili swoje dziwne miasto z metalu na rzecz tradycyjnych domostw. Obecnie Gwlas-cor-Gwrys, choć nietknięte, stało opuszczone pomiędzy sosnami odrastajšcej z wolna puszczy niedaleko od zburzonych fortec Mabdeńczyków.
Wydawało się, że era pokoju zawitała zarówno dla Mabdeńczyków z Lywm-an-Eshu, jak i dla Vadhaghów, którzy ten kraj uratowali. Zapomniano o grobie Chaosu. Teraz aż dwie z trzech sfer - dziesięć z Piętnastu Wymiarów - było rzšdzone przez Ład. Czy można było mieć tym samym pewnoć, że Ład jest silniejszy?
Większoć tak sšdziła. Królowa Crief, Regentka Lywm-an-Eshu też tak mylała i takš opinię przekazała wnukowi, Królowi Analtowi, a mały król przekonał o tym swoich poddanych. Ksišżę Yurette Hasdun Nury, były dowódca Gwlas-cor-Gwrysu, wierzył w to bez zastrzeżeń. Reszta Vadhaghów wierzyła w to również.
Jeden był tylko Vadhagh, który pozostał nieprzekonany. Był niepodobny do innych przedstawicieli swej rasy, chociaż miał takš samš pięknš, szczupłš sylwetkę, tak samo spłaszczonš głowę i złotem nakrapianš skórę, urodziwe włosy i oczy wycięte na kształt migdałów o barwie żółci i purpury. Na miejscu prawego oka miał jednak co, co przypominało lnišce oko muchy, a zamiast lewej ręki nosił jakby szeciopalczastš, podobnie lnišcš rękawicę inkrustowanš ciemnymi klejnotami. Jego ramiona okrywała szkarłatna szata i był to Corum Jhaelen Irsei, pogromca jednych bogów i sprawca końca banicji innych, który niczego tak nie pragnšł jak pokoju, ale nie potrafił weń uwierzyć. Który nienawidził obcego oka i obcej ręki, chociaż wiele razy ratowały mu one życie, ocalajšc tym samym zarówno Lywm-an-Esh, jak i Bro-an-Vadgah i wspierajšc sprawę Ładu.
Ale nawet Corum, któremu cišżyło fatalne przeznaczenie, znał radoć i cieszył go widok odbudowanego Zamku Erom, jego dawnego domu, który wzniesiono od nowa na cyplu, gdzie stał od stuleci, zanim Glandyth-a-Krae go zburzył. Corum pamiętał każdy szczegół pradawnego domostwa swej rodziny i jego radoć rosła wraz ze wznoszšcym się coraz wyżej zamkiem. Wysmukłe, barwne wieże znów sięgały wysoko w niebo i spoglšdały daleko na morze, które zielono-białš kipielš obmywało skały poniżej, wpływajšc i wypływajšc z ogromnych jaskiń u podstaw cypla jakby tańczyło z radoci, że Erorn się odradza.
Wewnštrz zamku pomysłowoć i zręcznoć rzemielników z Gwlas-cor-Gwrysu zaowocowała niezwykłymi cianami, które odmieniały kształt i kolor przy każdej zmianie wyposażenia, pojawiły się też instrumenty z kryształu i wody, które przestrajać mogły brzmienie zgodnie z nastrojem mieszkańców. Nie można było jednak wskrzesić obrazów, rzeb i manuskryptów, które stworzył Corum i jego przodkowie w spokojniejszych czasach, gdyż Glan-dyth zniszczył je wszystkie, zabijajšc przy tym ojca Coruma, Księcia Khlonskeya jego matkę Colatalarnę, jego siostry bliniaczki, wuja, kuzynkę i domowników.
Mylšc o tym wszystkim, co stracił, Corum czuł, jak powraca stara nienawić do Hrabiego Mabdenu. Ciała Glandytha nie znaleziono pomiędzy poległymi w Halwygu, podobnie jak nie trafiono na zwłoki załóg jego rydwanów, jego Denedhyssów. Glandyth zniknšł - chociaż możliwe było, że i on, i jego ludzie zginęli w jakiej pomniejszej bitwie. Odsuwanie od siebie myli o Hrabi Mabdenu i jego uczynkach, których pamięć powracała natrętnie przez cały niemal czas, wymagało od Coruma wiele wysiłku. Wolał przecież zastanawiać się, jak uczynić Zamek Erom jeszcze piękniejszym, tak aby jego ukochana żona, Rhalina z Al-lomlylu, zauroczona tym miejscem, mogła zapomnieć, że z jej własnego zamku Glandyth zostawił tylko kilka kamieni widocznych na dnie płycizn u stóp Góry Moidel.
Jhary-a-Conel, który rzadko zwracał uwagę na takie sprawy, też pozostawał pod wrażeniem piękna zamku. Dostarczał mu on, jak sam stwierdził, inspiracji do układania sonetów, które uporczywie i aż nazbyt często usiłował im czytać. Malował poza tym zupełnie niezłe portrety Coruma w jego szkarłatnej szacie i Rhaliny w stroju z błękitnego brokatu, a także niemałš liczbę autoportretów, którymi mógł już obwiesić więcej niż jednš komnatę Zamku Erorn. Jhary spędzał również czas na projektowaniu strojów, aż w końcu zgromadził pokanš garderobę. Widywano go nawet, jak przymierzał nowe kapelusze (chociaż był bardzo przywišzany do starego i zawsze do niego wracał). Jego mały, skrzydlaty kot przefruwał od czasu do czasu przez pokoje, ale najczęciej można go było znaleć pišcego w miejscach, gdzie najmniej się go spodziewano.
I tak mijały dni.

Pas wybrzeża, na którym zbudowano Zamek Erorn, znany był z łagodnego lata i ciepłej zimy. Dwa, a czasem nawet trzy plony można było zebrać co roku w normalnym czasie i zwykle jedynie w jednym, najchłodniejszym miesišcu przychodził lekki mróz i spadał nieg. Tej jednak zimy, kiedy ukończono Erorn, nieg zaczšł padać wczenie i nie przestawał, aż dęby i sosny i brzozy nie ugięły się pod ciężarem iskrzšcej bieli lub nie zginęły pod niš całkowicie. nieg był tak głęboki, że jedziec na koniu znikał w nim czasem bez ladu i pomimo że za dnia słońce wieciło mocno i czysto, nie spływał, a to, co stopniało, było szybko uzupełniane następnym opadem.
Corum dopatrywał się w tej niespodziewanej zmianie klimatu jakiego złowieszczego znaku. W zamku było jednak nadal zacisznie, nie brakowało żywnoci, a czasem statek powietrzny przywoził jakiego gocia z którego z innych, nowo odbudowanych zamków. wieżo osiedleni Vadhaghowie opucili wprawdzie Gwlas-cor-Gwrys, ale nie wyrzekli się swych statków podniebnych. Nie istniało zatem niebezpieczeństwo, by urwać się miał kontakt ze wiatem. Niepokój nie opuszczał jednak Coruma. Jhary przyjmował to z niejakim rozbawieniem, Rhalina jednak traktowała stan księcia nader poważnie i za każdym razem, gdy sšdziła, że wraca on mylami do Glandytha, starała się możliwie dyskretnie koić jego troski.

Pewnego dnia Corum i Jhary stali na balkonie wysokiej wieży i spoglšdali w głšb lšdu na rozległš inwazję bieli.
- Czemu właciwie ta pogoda mnie niepokoi? - spytał Corum Jharego. - We wszystkim węszę teraz rękę bogów. Ale dlaczego bogowie mieliby trudzić się uczynieniem tej zimy tak nieżnš?
Jhary wzruszył ramionami.
- Przypomnij sobie: za rzšdów Ładu wiat był podobno okršgły. Zapewne teraz znowu tak jest, a rezultatem tej kršgłoci jest zmiana pogody, dajšca się we znaki i w tych stronach.
Zaskoczony Corum pokręcił głowš. Ledwie słuchał Jharego. Oparł się o pokryty niegiem parapet, i mrużšc oczy przed blaskiem, wbił spojrzenie w odległš linię białych jak wszystko wokół wzgórz.
- Gdy w zeszłym tygodniu składał nam wizytę Bwy-dyth-a-Horn, dowiedziałem się, że podobnie jest w całym Bro-an-Vadhaghu. Myl, że to dziwne zjawisko jest jakim znakiem, nie chce dać mi spokoju. - Wcišgnšł zimne, czyste powietrze. - Chociaż czemu Chaos miałby zsyłać nieg, skoro nikomu to nie przeszkadza...
- Mógłby utrudnić życie rolnikom z Lywm-an-Eshu - zauważył Jhary.
- Tak, owszem, ale w Lywm-an-Eshu nie uważajš tej zimy za szczególnie ciężkš, niegu u nich jest mało. To tak, jakby co chciało... Chciało nas zmrozić, sparaliżować...
- Chaos znalazłby co bardziej skutecznego niż tylko obfite opady niegu.
- Może nie stać go na więcej teraz, gdy Ład rzšdzi dwoma sferami.
- Nie sšdzę. Jeli już, jest to raczej robota Ładu. Rezultat kilku pomniejszych zmian geograficznych powišzanych z uwolnieniem naszych Pięciu Wymiarów od pozostałoci Chaosu.
- To najbardziej logiczne wyjanienie - przytaknšł Corum.
- O ile w ogóle jakie wyjanienie jest tu potrzebne.
- Tak. Jestem zbyt podejrzliwy. Zapewne masz rację - Już miał zawrócić ku wejciu do wieży, ale nagle poczuł dłoń na ramieniu.
- Spójrz na wzgórza.
- Na wzgórza? - Corum wbił wzrok w dal. Ze zdziwieniem stwierdził, że co tam się porusza. W pierwszej chwili pomylał, że to zwierzę z puszczy, może lis, szukajšcy zdobyczy. Lecz było to zbyt duże, większe nawet niż koń z jedcem. Kształt był znajomy, ale Corum nie mógł sobie przypomnieć, gdzie widział go przedt...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin