S.S. - P.L.L 00 - T.A.pdf

(1339 KB) Pobierz
Dla K.
„Jeśli masz zamiar być dwulicowa,
najpierw spraw, by jedna z twoich twarzy była piękna”.
Marilyn Monroe
Nieoczekiwana zamiana miejsc
Dawno, dawno temu żyły sobie dwie identyczne bliźniaczki, Alison i Courtney. Były do
siebie podobne jak dwie krople wody: miały długie blond włosy, wielkie, czyste i piękne
niebieskie oczy, sercowatą twarz i ujmujący uśmiech, który mógł stopić każde serce. Kiedy
miały sześć lat, jeździły na takich samych fioletowych rowerach po podjeździe przed swoim
domem w Stamford w stanie Connecticut, śpiewając
Panie Janie
na głosy. Kiedy miały siedem
lat, razem wdrapywały się na wysoką zjeżdżalnię i zjeżdżając, cały czas trzymały się za ręce.
Choć miały oddzielne sypialnie z łóżkami z baldachimem, rodzice często znajdowali je śpiące
razem i wtulone w siebie. Wszyscy powtarzali, że łączy je niezwykła, bliźniacza więź.
Przysięgły sobie, że zawsze będą najlepszymi przyjaciółkami.
Ale obietnice są po to, by je łamać.
Wszystko zaczęło się zmieniać w drugiej klasie. Na początku dotyczyło to drobiazgów –
krzywych spojrzeń, lekkich kuksańców, zniecierpliwionych westchnień. Pewnego dnia Courtney
przyszła na sobotnie zajęcia plastyczne Ali, podszywając się pod siostrę. Gdy Ali zachorowała,
Courtney zajęła jej miejsce w szkolnej ławce. Potem przedstawiła się jako Ali kurierowi UPS,
nowym sąsiadom, którzy wyszli na spacer ze szczeniakiem, i starszej pani sprzedającej
w aptece. Może dlatego udawała siostrę, że Ali miała w sobie coś, co sprawiało, że wszyscy ją
zauważali. Może była zazdrosna. A może ktoś ją do tego zmusił. „To Ali mnie do tego namówiła
– tłumaczyła się, gdy rodzice przyłapali ją na kłamstwie. – Powiedziała, że jak przez cały dzień
nie będę jej udawała, coś strasznego przydarzy się mnie i wam”. Lecz kiedy rodzice pytali drugą
córkę, czy to prawda, ta szeroko otwierała oczy ze zdumienia. „Nigdy bym czegoś takiego nie
powiedziała – odpowiadała niewinnym głosikiem. – Kocham moją siostrę i was”.
Któregoś razu Courtney i Ali okropnie się pokłóciły na podwórku. Potem Courtney
zamknęła Ali w szkolnej łazience w czasie przerwy na lunch i nie chciała jej wypuścić.
Zaniepokojeni nauczyciele zadzwonili do rodziców dziewczynek. Sąsiedzi zaczęli mocniej
chwytać za rękę swoje dzieci, kiedy Courtney ich mijała, bo się bali, że zrobi im krzywdę.
Miarka się przebrała pewnego pięknego wiosennego dnia, gdy rodzice zobaczyli, jak Courtney
siedzi na siostrze i zaciska dłonie na jej szyi. Zaprowadzili córki do lekarza. Psychiatrzy zbadali
obie dziewczynki. Ali zachowała zimną krew, za to Courtney wpadła w panikę. „To ona zaczęła
– upierała się. – Ona mi grozi. Chce się mnie pozbyć”.
Lekarze zatroskanym tonem wydali diagnozę: schizofrenia paranoidalna. Choroba
uleczalna, jeśli się zastosuje odpowiednią kurację. To jednak Ali musiała podjąć ostateczną
decyzję. Ze łzami w oczach powiedziała, że jej siostra musi wyjechać na leczenie. Znaleziono
odpowiednią klinikę. Courtney zniknęła, odseparowana od rodziny i domowego życia. Rodzice
zapewniali ją, że wróci do domu, kiedy tylko lepiej się poczuje, lecz mijały tygodnie, a potem
miesiące i w końcu... wszyscy o niej zapomnieli.
Czasem rodzina przypomina kolbę kukurydzy zerwaną późną jesienią. Z zewnątrz
wydaje się idealna, ale gdy obierze się ją z liści, wszystkie ziarna okazują się zgniłe.
W rodzinie DiLaurentisów dziewczyna, która wydawała się ofiarą, równie dobrze mogła być
prześladowcą. Być może to ona uknuła szatański plan pozbycia się Courtney. Być może Courtney
chciała tylko prowadzić szczęśliwe życie, do którego miała pełne prawo.
Lecz przecież nasze bliźniaczki mieszkały w Rosewood i były najbardziej tajemniczymi
mieszkankami tego miasta. A jak wiadomo, w Rosewood pozory zwykle mylą.
Kiedy Courtney DiLaurentis obudziła się rano w dniu, w którym jej życie się zmieniło,
usłyszała tykanie zegara na ścianie. Mówił jej bez ogródek, że czas ucieka.
Rozejrzała się po obcym pokoju. Rodzice wyprowadzili się ze Stamford kilka lat
wcześniej ze wstydu, że umieścili córkę w szpitalu psychiatrycznym. Przenieśli się do
Rosewood w stanie Pensylwania, bogatego miasteczka na przedmieściach Filadelfii, w którym
psy nosiły obroże od Chanel. Nie znali tam nikogo, więc nie musieli opowiadać o swojej chorej
psychicznie córce. Zmienili nawet nazwisko z Day-DiLaurentis na DiLaurentis, w nadziei że
dzięki temu nie odnajdą ich wścibscy sąsiedzi z Connecticut.
Pokój pachniał naftaliną. Stało w nim podwójne łóżko ze starą pikowaną kołdrą,
wiklinowa komoda, bardziej zniszczona niż meble w szpitalu psychiatrycznym, i mały
odrapany regał ze starymi czasopismami kulinarnymi i kilkoma pudełkami podpisanymi
PODATKI i WYCIĄGI. Szafa była pełna ozdób choinkowych, stosów serwet zrobionych na
szydełku przez babcię i ohydnych swetrów, których Courtney nigdy w życiu by nie włożyła.
Innymi słowy, pokój był składowiskiem wszystkiego, o czym rodzina chciała zapomnieć.
Nadawał się zatem w sam raz dla Courtney.
Odwinęła kołdrę i wyszła na korytarz. Wielka wiktoriańska willa została tak
zaprojektowana, że z galerii na pierwszym piętrze rozciągał się widok na cały parter, więc
Courtney widziała jak na dłoni salon i kuchnię. Jej starszy brat Jason siedział przy stole,
zgarbiony nad miseczką z płatkami kukurydzianymi. Ali krzątała się przy kuchennym blacie. Jej
włosy, ułożone w idealne fale, spływały na plecy, a różowy podkoszulek podkreślał czystą
i promienną cerę. Podniosła stos gazet i zajrzała pod nie. Potem otworzyła szufladę ze
sztućcami i zatrzasnęła ją głośno.
– Alison, co się dzieje? – zapytała pani DiLaurentis, ubrana w szarą sukienkę od Diane
von Furstenberg i buty na wysokich obcasach. Wyglądała tak, jakby się wybierała na rozmowę
w sprawie pracy, a nie do szpitala psychiatrycznego, dokąd miała zaraz zawieźć jedną z córek.
– Nie mogę znaleźć mojego pierścionka – odburknęła Ali, zaglądając do kosza na
śmieci.
– Jakiego pierścionka?
– Tego z moim inicjałem. – Ali otworzyła kolejną szafkę i zatrzasnęła ją z całej siły. –
Tego, z którym się nie rozstaję. – Odwróciła się i spojrzała na brata. – Ty mi go zabrałeś?
– A po co mi on? – odparł Jason z ustami pełnymi płatków.
– Nie mogę go znaleźć – warknęła Ali. – Tak samo jak mojego kawałka szkolnego
sztandaru – dodała, rzucając Jasonowi lodowate spojrzenie.
Jason wytarł usta serwetką.
– Nie mam pojęcia, gdzie się podziewa ten twój głupi kawałek sztandaru. Poza tym
każdy może go zabrać, nawet osoba, która go ukryła. Przypomnij sobie klauzulę o kradzieży.
– A może zabrałeś go mnie i dałeś komuś innemu? – Wzrok Ali powędrował w stronę
piętra.
Courtney odsunęła się od balustrady. Kiedy wróciła do swojego pokoju, otworzyła
walizkę w kwiecisty wzór, którą miała od trzeciej klasy, i przejrzała jej zawartość. W środku
leżał podkoszulek w prawie takim samym odcieniu różu jak ten, który miała na sobie Ali.
Znalazła też ciemne dżinsy, prawie takie, jakie nosiła Ali. Włożyła je.
Zabawa w kapsułę czasu należała do tradycji w Rosewood Day, prywatnej szkole, do
której chodzili Alison i Jason. Znalezienie kawałka szkolnego sztandaru było wielką gratką dla
szóstoklasistów. Przez cały weekend Ali przechwalała się, że znalazła trofeum z kapsuły czasu,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin