Bocheński JM. Sens życia i inne eseje.pdf

(1242 KB) Pobierz
J.M. Bocheński, O.P.
SENS ŻYCIA I INNE ESEJE
Spis treści
I. O SENSIE ŻYCIA............................................................................................................................................... 1
II. PRZECIW HUMANIZMOWI ..........................................................................................................................10
III. DUCHOWA SYTUACJA CZASU .................................................................................................................18
IV. PIĘĆ MYŚLI ...................................................................................................................................................24
V. AUTONOMIA UNIWERSYTETU ..................................................................................................................29
VI. FILOZOFIA PRZEDSIĘBIORSTWA.............................................................................................................35
VII. CO TO ZNACZY BYĆ POLAKIEM?...........................................................................................................46
VIII. PROBLEM KATOLICYZMU W POLSCE .................................................................................................55
IX. O DIALOGU FILOZOFICZNYM ..................................................................................................................63
X. FILOZOFIA ANALITYCZNA.........................................................................................................................68
XI. O NAWROCIE W FILOZOFII .......................................................................................................................75
XII. W SPRAWIE BOŻYCY (teodycei) ...............................................................................................................77
XIII. O ŚWIATOPOGLĄDZIE .............................................................................................................................82
XIV. ŚWIATOPOGLĄD A FILOZOFIA..............................................................................................................86
I. O SENSIE ŻYCIA
Co to jest sens życia? Można by odpowiedzieć na to pytanie zestawiając zwroty, w których
wyrażenie “sens życia" występuje, czyli stosując dobrą analityczną metodę. Chcę jednak tutaj
użyć innego sposobu a mianowicie podejść do sprawy od konkretnego przykładu utraty tego
sensu, bo z nim jest podobnie jak ze zdrowiem: czym jest i jak jest ważne odkrywamy
dopiero, gdyśmy je stracili.
Oto więc mój przykład, nie wymyślony, ale rzeczywiście przeżyty. Mój dawny student i
przyjaciel, nazwijmy go Andrzejem, ma lat dwadzieścia pięć, jest zdrowy, przystojny, bardzo
inteligentny - czytałem jego rozprawę doktorską, jest pierwszej klasy. Jest sportowcem -
uważam go za doskonałego pilota i spadochroniarza. W dodatku jest bardzo bogaty. Jeśli
mnie intuicja nie myli, gdziekolwiek on się pojawi, serduszka panienek zaczynają bić
szybciej. I nic dziwnego: jeśli o kim, to o nim można powiedzieć, że się w czepku urodził.
Otóż parę miesięcy temu spotkałem go w barze, w opłakanym stanie. Siedział sam,
skurczony, oczy podbite, obraz fizycznej ruiny. Wyglądał tak, jakby sobie jakieś trutki
wstrzykiwał. Pytam się go co się dzieje. “Moje życie sensu nie ma". A dlaczego? Zawód
miłosny? “Nawet nie. Po prostu to wszystko sensu nie ma."
Oczywiście zacząłem się zastanawiać, jakby mu pomóc w odnalezieniu tego sensu. A że się
niemało logiką parałem, pokusa była znaczna, aby mu przedłożyć taki oto sylogizm: “Życie
człowieka młodego, zdrowego itd. ma sens; otóż ty jesteś człowiekiem młodym, zdrowym
itd.; a więc twoje życie ma sens". Tylko, że to by się na nic nie zdało. Stosowanie takiego
rozumowania do jego położenia, do sprawy sensu jego życia, sensu nie ma - jest bezcelowe.
Dlaczego? Dlatego że mamy tu do czynienia z czymś, co z ogólnikami (w rodzaju mojego
“każdy człowiek") nie ma nic wspólnego. Dlatego, że sprawa sensu życia jest sprawą w
najwyższym stopniu indywidualną, osobistą, prywatną. Jest nawet, jeśli się nie mylę,
podwójnie prywatną. W wypadku Andrzeja chodzi o sens jego życia i o sens tego życia dla
niego. Andrzejowi jest najzupełniej obojętne czy i o ile jego życie ma sens dla mnie czy dla
ciebie, dla Społeczeństwa, Proletariatu, Sprawy i tym podobnych. Rzecz w tym, że ono dla
niego sensu nie ma. Mówienie o sensie życia “w ogóle" i wszelka próba przekonywania
takiego Andrzeja z ogólnego stanowiska są skazane na niepowodzenie.
Piszę więc moje pierwsze twierdzenie:
1
2
1.1. Sprawa sensu życia jest sprawą prywatną.
Wyjaśniam. Chodzi najpierw o to, że nie ma sensu mówić o sensie życia zbiorowości, na
przykład narodu. Chodzi zawsze o życie jednostki. Następnie mamy do czynienia ze sprawą o
tyle prywatną, że zbiorowość (to jest inni ludzie) są wobec niej bezsilni. Naturalnie, że utrata
sensu życia może być w pewnych warunkach skutkiem pewnych układów społecznych, ale
bezpośredniego wpływu na ten sens inni ludzie, a więc i zbiorowość, nie mają. Mamy do
czynienia ze sprawą prywatną.
Wydaje mi się, że należy na to położyć nacisk, bo żyjemy w okresie rozpasanej propagandy
“społecznej". Jesteśmy wszyscy tak strasznie uspołecznieni, że nawet istnienia spraw
prywatnych nie dostrzegamy. A tymczasem właśnie najważniejsze sprawy człowieka są
czysto prywatne; tak, obok sensu życia, cierpienie, miłość, śmierć i tym podobne. O tym
jednak jeszcze później.
Moje twierdzenie daje, przy całej swojej banalności, pewien - jak mówią Francuzi - bouquet
spirituel - obrok duchowy, a mianowicie regułę postępowania. Sformułował ją, znacznie
lepiej niżbym ja potrafił, poeta (poeci są moim zdaniem mistrzami w takich sprawach), a
mianowicie Kipling, w pierwszych wierszach “Do mojego syna":
If you can keep your head when all around you
Are losing theirs and blaming it on you
If you can trust yourself, when all men doubt you...
Ja to rozumiem tak: sensu życia nikt mi nie da. Muszę go znaleźć i zachować sam. Bo keep
my head znaczy między innymi to właśnie. Nikt mi tu nie pomoże.
Stwierdzenie prywatności sensu życia jest pierwszym krokiem w jego analizie. Posiada on
wprawdzie pewne znaczenie, ale jest małym, powiedziałbym formalnym, krokiem. Trzeba
nam dalej pytać: “Co to jest sens życia? Co znaczy tutaj sens"?
Mówimy o sensie i bezsensie przede wszystkim gdy chodzi o słowa, znaki, mowę. Dane
wyrażenie ma sens dla mnie, jeśli ja jego znaczenie rozumiem, a jest bezsensowne, gdy tak
nie jest. Na przykład wyrażenie “krowa" ma sens dla mnie, natomiast “wokra" go nie ma (dla
Chińczyka zapewne i “krowa" i “wokra" są równie bezsensowne). Takie jest pierwsze,
najpospolitsze znaczenie słowa “sens". Jednak w tym znaczeniu na pewno go nie używamy,
gdy mówimy o sensie życia. Życie nie może przecież mieć znaczenia, przynajmniej w tym
słowa znaczeniu, w którym wyrażenie je posiada. Ma natomiast, albo przynajmniej może
mieć, wartość. (Nawiasem mówiąc wartość ma coś, co jest dla mnie znaczne, z czego wynika,
że jakieś pokrewieństwo między sensem życia a sensem wyrażenia przecież istnieje - choć go
wytłumaczyć nie potrafię).
Powiedzmy więc, że moje życie ma sens kiedy ja uważam, sądzę, czuję itd., że ono ma
wartość dla mnie, czyli prostszymi słowami, kiedy uważam, czuję itd., że warto żyć. To jest,
zdaje mi się, jasne.
Nieco ściślej:
1.2. Życie danego człowieka ma dla niego w danej chwili sens, kiedy on w tej chwili sądzi,
czuje itd., że warto mu żyć.
Ale kiedy tak jest? W jakich okolicznościach i pod jakimi warunkami? Istnieje jeden
wypadek, w którym o sensie życia nie można wątpić, a mianowicie wtedy, kiedy istnieje jakiś
cel do
którego się dąży, który chciałoby się osiągnąć. Oto ilustracja na tym samym naszym
Andrzeju. Odbyłem kiedyś z nim lot wysokogórski w złej pogodzie. Andrzej był kopilotem, z
obowiązkiem, jak zwykle w lotach na widoczność, dbania o mechanikę. Nawalił nam silnik,
oblodzenie gaźnika. Trzeba było widzieć mojego Andrzeja w tym impasie. Przez dobrych
dziesięć minut był całkowicie pochłonięty przez swoje zadanie, skoncentrowany, z wolą
2
3
napiętą w jednym kierunku tylko, aby doprowadzić maszynę do porządku. Ja pilotowałem,
więc to do mnie nie należało, ale mogłem go z ukosa obserwować. Był wspaniały i udało mu
się dokonać tego, czego chciał, a mianowicie przywrócić normalne obroty silnika. O sensie
życia Andrzeja w czasie tych minut nie można było rozsądnie wątpić, bo on miał cel -
uruchomienie maszyny, to jest uratowanie samolotu i naszej skóry. Kiedy taki cel komuś
jasno przyświeca, sens życia, że tak powiem, pojawia się.
1.3. Jeśli w danej chwili istnieje cel do którego dany człowiek dąży, jego życie ma w tej
chwili sens.
I znowu obrok duchowy czyli regułka moralna. Kiedy twój sens życia jest zagrożony, staraj
sobie znaleźć cel, do którego mógłbyś intensywnie dążyć. To jest rada, którą dałem niedawno
na pół sparaliżowanemu przyjacielowi, zagrożonemu próżnią, jaką za sobą pociąga utrata
sensu życia. Powiedziałem mu: dyktuj twoje pamiętniki. A kiedy mi jego żona powiedziała,
że to będzie dla niego miłą rozrywką, zaprzeczyłem gwałtownie, on potrzebuje nie rozrywki,
ale poważnego celu. Niech więc myśli o tych pamiętnikach jako o ważnej rzeczy, która ma się
ukazać drukiem. Sens życia zaraz się znajdzie.
Jak dotąd rozważania moje poruszały się na płaszczyźnie spraw prostych, żeby nie
powiedzieć banalnych. Może niejeden czytelnik oburzy się nawet, że cenny papier na takie
banały marnuję. Odpowiedziałbym mu, że mam do banałów, jako logik, bardzo wielki
szacunek, bo ostatecznie cała logika jest zbiorem banalności. Można się z niej np. dowiedzieć,
że deszcz pada albo nie pada i że jeśli krowa ryczy, to krowa ryczy. Na to, powie mi ktoś,
wielkiej mądrości nie potrzeba. Tylko, że w logice z tych banałów wyszło coś, co znowu tak
bez znaczenia nie jest: cybernetyka, a więc ta ogromna rzecz, która w tej chwili nasz sposób
życia gruntownie przemienia, a w której nikt poza logikami niczego nie rozumie. No ale o
tym później. Na razie chciałbym tylko powiedzieć, że wypada nam teraz wyjść z banalności,
że tak powiem łatwych, do nieco trudniejszych. Tak to zawsze w logice się dzieje. Trzeba
więc będzie trochę wysiłku.
Idzie o takie oto zagadnienie: czy nasze twierdzenie l .3 da się odwrócić? Czy skoro ono jest
prawdziwe, prawdziwe jest także twierdzenie odwrotne:
(F 1.1) Jeśli życie danego człowieka ma sens w danej chwili, to on dąży w tej chwili do
jakiegoś celu.
Możemy sobie w stosunku do tego zdania postawić dwa pytania. Po pierwsze, czy ono z
poprzedniego twierdzenia (1.3) wynika?, Po drugie, czy niezależnie od tego jest prawdziwe?
Odpowiedź na pierwsze pytanie jest łatwa, przynajmniej dla logika. F 1.1 z 1.3 nie wynika.
To dlatego, że całkiem ogólnie z “jeśli A to B" nie wynika “jeśli B to A". Na przykład, z tego
że, jeśli jestem słoniem, to jestem zwierzęciem, wcale nie wynika, że jeśli jestem zwierzę-
ciem, to jestem słoniem. Bo ja wprawdzie jestem na pewno zwierzęciem, ale jako żywo nie
słoniem, przynajmniej w dosłownym “słonia" znaczeniu. A więc, kto przyjmuje pierwsze
nasze twierdzenie (1.3) nie musi, logicznie, przyjąć także jego odwrócenia (F 1.1).
Teraz uwaga. Z tego, że tak jest, wcale jeszcze nie wynika, aby drugie twierdzenie musiało
być fałszywe. Bo nieraz coś z jakichś prawdziwych przesłanek nie wynika, a przecież jest
prawdziwe. Na przykład, to że dziś deszcz pada, nie wynika z tego, że istnieje księżyc, ale to
nie przeszkadza, że dziś rzeczywiście deszcz pada. Nasze twierdzenie (F 1.1) mogłoby więc
być mimo wszystko prawdziwe.
W rzeczy samej widzę, że wielu znacznych myślicieli uważało je za takie, to jest sądziło, że
istnienie celu jest co najmniej koniecznym warunkiem istnienia sensu życia. Tak, jeśli się nie
mylę (choć nie całkiem wyraźnie) sądził Arystoteles. Tak samo bodaj większość myślicieli
chrześcijańskich. Tak wreszcie egzystencjaliści
pierwszej połowy naszego wieku. Jeśli więc autorytet ma jakakolwiek wartość w takich
sprawach, to trzeba powiedzieć, że mamy tu dość ważki argument za przyjęciem owej tezy (F
3
4
1.1). Mimo to po długim namyśle przyszedłem do przekonania, że ona jest fałszywa. Chcę jej
zadać kłam i będę się starał wykazać prawdziwość twierdzenia przeciwnego, a mianowicie, że
istnienie celu, do którego się dąży, nie jest koniecznym warunkiem istnienia sensu życia.
1.4. Istnieją chwile, w których dany człowiek do żadnego celu nie dąży, a w których jego
życie ma przecież sens.
Zdaję sobie sprawę, że wygłaszam tu coś nie tylko bardzo niepopularnego, ale nawet pozornie
sprzecznego ze zdrowym rozsądkiem. Bo na pierwszy rzut oka sens życia zdaje się być tak
bardzo z owym dążeniem związany, że bez dążenia zdaje się nie być możliwego sensu. J.P.
Sartre ogłosił kiedyś świetną sztukę teatralną pt. “Le Mur" (Mur), w której opisuje położenie
człowieka skazanego na śmierć. Ten człowiek nie może już do niczego dążyć, bo nie ma
żadnej przyszłości. Za parę godzin będzie rozstrzelany. Jego życie jest najzupełniej
pozbawione sensu. Zdawałoby się więc, że życie nie da się pomyśleć bez dążenia.
Nawiasem mówiąc egzystencjaliści, a więc Sartre i przede wszystkim Heidegger,
podbudowują ten pogląd swoistą teorią istnienia ("egzystencji") ludzkiej. Sądzą bowiem, że to
co jest w człowieku istotnie człowieczego, a więc owa “egzystencja" (Dasein u Heideggera)
jest jakimś rzucaniem się wprzód, projektem (po niemiecku Ent-wurf). Być dla człowieka to
to samo co być wypiętym ku czemuś, ku przyszłej swojej egzystencji. Naturalnie, jeśli tak
jest, to bez dążenia nie może być sensu życia, bo człowiek bez owego rzucania się wprzód w
ogóle nie istnieje. Jego istnienie jest rzucaniem się, dążeniem. I ten pogląd wydaje mi się z
gruntu fałszywy. Co prawda nasze istnienie bardzo często, zapewne w znacznej większości
chwil, łączy się z dążeniem. Ale wydaje mi się, że dążeniem nie jest. A jeśli tak, to może być
sens życia bez
dążenia.
Aby uzasadnić to mniemanie, wystarczy przytoczyć parę przykładów chwil, w których
człowiek do niczego nie dąży, ale jego
życie ma przecież sens i, co więcej, istnieje on bardzo intensywnie. Przytoczę dwa takie
przykłady.
Najpierw przeżycie z wakacji. Po kąpieli morskiej leżę na piasku, zażywam wiatru i słońca.
Żadne czarne myśli o bezsensie życia mi do głowy nie przychodzą, żyję oczywiście całkiem
dobrze, sensownie, intensywnie, a przecież do niczego nie dążę. Mamy tutaj wypadek, w
którym sens życia jest, ale żadnego dążenia nie ma. Co prawda, kiedy ten przykład moim
egzystencjalistycznym przyjaciołom przytoczyłem, krzyknęli chórem i z oburzeniem, że takie
życie jest życiem zwierzęcym, że i pies słońca i wiatru używa. Na co powiedziałem im, że ja
tak ogromnej różnicy między człowiekiem a zwierzęciem nie widzę (o tym będzie mowa, gdy
przyjdziemy do humanizmu) i że nie sądzę byśmy mieli prawo naszej miłej sobace owej
egzystencji odmawiać. Ale mniejsza z tym. Mam lepszy przykład.
Opowiadają o Riemannie, że kiedy wykończył swój genialny system nieeuklidesowej
geometrii, zwierzył się przyjacielowi z wielkiego przeżycia. Miał, mówił, jakby intuicję
całości systemu w jego pięknie, i chwilę takiej radości, że niewielu ludziom, jak sądził,
danym było przeżyć coś równie wielkiego. Ja się teraz pytam: gdzie było, w chwili tego
estetycznego uniesienia, dążenie? Jaki cel chciał wtedy Riemann osiągnąć? Oczywiście
żadnego. Był po prostu w chwili obecnej, używał duchowego widoku systemu. A kto odważy
się powiedzieć, że on w tej chwili nie istniał, albo że nie istniał w sposób ludzki? Psy przecież
nieeuklidesowych geometrii nie tworzą! I kto ośmieli się twierdzić, że jego życie nie miało
sensu w tej chwili? Powiem więcej: jeśli życie ludzkie ma w ogóle sens, to przede wszystkim
w chwilach takiego kontemplacyjnego używania.
Tak więc pozostaję przy moim twierdzeniu 1.4: Są chwile, w których dążenia nie ma, a sens
życia przecież jest. Widzimy teraz, że ten sens istnieje w dwóch wypadkach: kiedy człowiek
do czegoś dąży i kiedy oddaje się używaniu chwili obecnej. Stawiam więc następne
4
5
twierdzenie:
1.5. Życie danego człowieka ma sens wtedy i tylko wtedy kiedy albo istnieje cel, do którego
on w tej chwili dąży, albo on tej chwili używa.
Skoro używanie chwili jest jednym z dwóch sposobów nadania życiu sensu, wolno na
marginesie naszego zdania sformułować jeszcze inną regułę moralną: Umiej żyć w chwili
obecnej i używać jej!
To przykazanie łatwiej napisać niż wprowadzić w życie. Żyjemy w okresie aktywizmu, pod
obstrzałem propagandy, która stara się w nas wmówić, że dobre, wielkie, piękne jest tylko
działanie, że człowiek powinien bez przestanku ku czemuś dążyć, pędzić naprzód bez chwili
odpoczynku, żyć w ruchu i dążeniu, że nie-działanie jest czymś złym, marnym,
“antyspołecznym", pogardy godnym. W takim położeniu nie łatwo jest zrozumieć wartość,
znaczenie używania chwili, życia w teraźniejszości a tym bardziej nauczyć się z tej chwili
korzystać. Inaczej mówiąc, człowiek dzisiejszy musi się wychować przez świadomy wysiłek
do postawy kontemplacyjnej. Ona sama nie przyjdzie. Jeśli się dam ponosić fali publicznej
opinii, zostanę do śmierci niewolnikiem aktywizmu, pędzonym od jednego celu do innego,
bez przerwy, bez wytchnienia.
Skąd się ten aktywizm bierze? Ma zapewnię wiele korzeni. Jednym z nich jest niewątpliwie
kolektywizm, mniemanie, zgodnie z którym mamy żyć tylko i wyłącznie dla Społeczeństwa
(przez bardzo wielkie “S"), tego bałwana współczesnego. Mamy więc pracować, działać,
rzucać się aby osiągnąć dla tegoż Społeczeństwa jak największe wyniki. Tym
kolektywistycznym zabobonem zajmę się jeszcze w jednym z następnych rozważań na razie
wystarczy powiedzieć, że moim skromnym zdaniem sprawa sensu mojego życia jest moją
osobistą sprawą i wydaje mi się moralnie w porządku gdy staram się ten sens na mój sposób
zapewnić, czy to się Społeczeństwu podoba, czy nie.
Wypada jednak podkreślić, że powyższa polemika dotyczy dążenia ku jakiemuś celowi, a nie
samego działania. Bo działanie może być używaniem. Co więcej, każde używanie chwili jak
np. owo Riemanowskie, jest pewnego rodzaju działaniem, tylko nie jest działaniem celowym.
Jeśli o mnie chodzi, zaliczam do najprzyjemniejszych przeżyć moje samotne loty wieczorne
na niskiej wysokości. Biorę mały samolot i lecę na jakichś 500 do 700 stóp nad ziemią, bez
celu, po prostu aby lecieć i rozkoszować się krajobrazem, który w promieniach zachodzącego
słońca jest zawsze wyjątkowo piękny. Pilotuję, więc działam, ale nie dążę do żadnego celu.
Otóż moje życie ma rzadko tyle sensu co w czasie takich lotów. Kto nie ma niesamowitego
przywileju jakim jest prawo lotu, może zażyć czegoś podobnego po prostu podczas
wieczornej przechadzki. Działanie nie jest więc koniecznie dążeniem ku jakiemuś celowi,
może być używaniem.
Ale mówiąc, że takie używanie daje życiu sens, nie twierdzę bynajmniej, że tylko ono je daje.
W rzeczy samej, nasze życie i jego sens są w większości chwil związane z jakimś dążeniem, z
jakimś celem. Jedyny pogląd, z którym się pogodzić nie umiem to ten, który zacieśnia sens
życia do dążenia ku jakiemuś celowi. Ten pogląd jest moim zdaniem nie tylko sprzeczny z
doświadczeniem, ale prowadzi poza tym do katastrofalnych konsekwencji.
W związku z dążeniem do celów nasuwa się mianowicie pytanie dotyczące szeregu dążeń.
Ma ono kapitalne znaczenie dla spraw sensu życia i tak właśnie bywało pojmowane w
dziejach filozofii, zwłaszcza ostatnio. Jak wiadomo, cele do których dążymy są często
wzajemnie podporządkowane: dążę do pierwszego celu A, aby następnie dążyć do drugiego B
i tak dalej. Na przykład chcę pójść na dworzec (A) po to, aby tam kupić bilet kolejowy (B), to
znowu aby pojechać do Genewy (C) i tak dalej. Pytanie brzmi: czy życie ludzkie należy sobie
wyobrażać jako jeden jedyny szereg celów, wzajemnie sobie podporządkowanych, czy
przeciwnie wypada przyjąć, że składa się ono z wielu małych, wzajemnie niezależnych
szeregów dążeń do celów? Pierwsze stanowisko było tradycyjnie zajmowane przez myślicieli
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin