Jackson Lisa - Dreszcze.pdf
(
1257 KB
)
Pobierz
Lisa Jackson DRESZCZE
Jackowi i Betty Pedersonom, wspaniałym rodzicom,
cudownym przyjaciołom i ludziom, którzy wierzyli,
Ŝe
mogę dokonać wszystkiego.
Mamo, Tato, dziękuję!
Prolog
Szpital Naszej Pani od Cnót
Nowy Orlean, Luizjana
Czuła
jego oddech.
Ciepły.
Zniewalający.
Zmysłowy i wywołujący lęk.
Czuła obecność, od której zjeŜyły się jej włosy na karku,
ścierpła
skóra, a na plecach pojawiły się kropelki potu.
Serce jej waliło. Nie mogła się poruszyć. Stała w ciemności i gorączkowo przeszukiwała wzrokiem mroczne kąty
swojego pokoju. Przez otwarte okno słyszała kumkanie
Ŝab
na pobliskich moczarach i stukot przejeŜdŜających daleko
pociągów.
Ale on tu był razem z nią.
Odejdź, chciała powiedzieć, ale powstrzymała się w nadziei,
Ŝe
nie dostrzeŜe jej, stojącej przy oknie. Po drugiej stronie
ulicy latarnie rzucały na ziemię mdłe, błękitnawe
światło;
zdała sobie nagle sprawę,
Ŝe
jej okryta tylko cienką nocną
koszulą sylwetka jest widoczna na tle upiornej poświaty.
Oczywiście, widzi ją i zaraz znajdzie.
Jak zawsze.
Zaschło jej w gardle. Zrobiła krok do tyłu i oparła się ręką o okienną framugę. MoŜe tylko wyobraziła sobie jego
obecność. MoŜe wcale nie słyszała odgłosu otwieranych drzwi. MoŜe po prostu zbyt szybko wybudziła się z wywołanego
lekiem snu. W końcu nie było jeszcze tak późno, dochodziła dopiero ósma wieczorem.
MoŜe jednak jest bezpieczna w tym pokoju, swoim pokoju, na drugim piętrze.
MoŜe.
Sięgnęła do lampki na nocnym stoliku, kiedy usłyszała ciche szuranie na deskach podłogi.
Krzyk uwiązł jej w gardle.
Wzrok powoli przyzwyczajał się do półmroku. Spojrzała na skłębioną pościel na łóŜku. Spała niespokojnie. Na toaletce
stały lampa i dwa zdjęcia w ramkach - portrety jej córek. Po drugiej stronie pokoju był kominek. Widziała ozdobne
kafelki, kratę i puste miejsce nad gzymsem, gdzie kiedyś wisiało lustro.
Gdzie on jest? Spojrzała na wysokie okna. Za nimi panował gorący październikowy wieczór. Widziała w szybie swoje
odbicie: drobna, niewysoka, smutne złote oczy, wysokie kości policzkowe, lśniące kasztanowe włosy. A za nią... Czy to
tylko jej wyobraźnia?
Czy ktoś się tam skrada?
Na tym właśnie polegał problem. Czasami się chował.
Ale zawsze był gdzieś w pobliŜu. Zawsze. Czuła jego męski zapach, słyszała miękkie, stanowcze kroki w korytarzu,
dostrzegała przemykający cień.
Nie było przed nim ucieczki. Nigdy. Nawet w
środku
nocy. Lubił ją zaskakiwać, zachodzić znienacka od tyłu, kiedy
siedziała przy biurku, pochylać się nad nią, kiedy klęczała przy łóŜku. Zawsze był gotów przycisnąć usta do jej karku i
dotknąć jej piersi. Podniecało ją to, choć go nienawidziła. Przyciskał ją do siebie tak mocno,
Ŝe
czuła na plecach jego
erekcję. Nigdy nie była bezpieczna, ani pod prysznicem, ani we własnym łóŜku.
Co za ironia,
Ŝe
umieścili ją właśnie tutaj... dla jej bezpieczeństwa.
- Odejdź - szepnęła. Serce waliło jej jak młotem, w głowie czuła mętlik. - Zostaw mnie w spokoju.
Zamrugała i wytęŜyła wzrok.
Gdzie on jest?
Spojrzała nerwowo w stronę szafy. Tylko tam mógł się schować. Oblizała wargi. Drewniane drzwi były uchylone,
lekko, ale wystarczająco, by ten, kto krył się w
środku,
mógł patrzeć przez szparę. Coś mignęło. Oczy?
BoŜe.
MoŜe to on. Czeka.
Czuła gęsią skórkę na całym ciele. Powinna kogoś zawołać, ale jeśli to zrobi, znowu ograniczą jej wolność, nafaszerują
lekami... albo jeszcze gorzej. Przestań, Faith. Dość tej paranoi! Ale lśniące w szparze oczy patrzyły na nie czuła jego
wzrok. Objęła się rękami, drapiąc się nerwowo po ramionach.
MoŜe to tylko zły sen. Koszmar. Czy nie tak mówiły siostry, cicho, uspokajające? Poklepywały ją po ramieniu i
patrzyły na nią ze współczuciem i niedowierzaniem. Zły sen. Tak! Makabryczny koszmar. Nawet pielęgniarka zgodziła
się z zakonnicami. I lekarz, chłodny profesjonalista, który rozmawiał z nią tak, jakby była małym dzieckiem.
- AleŜ Faith, nikt cię nie
śledzi
- powiedział z protekcjonalnym uśmiechem. - Wiesz przecieŜ. Jesteś tylko... trochę
zagubiona, to wszystko. Jesteś tu zupełnie bezpieczna. Pamiętaj, to teraz twój dom.
Poczuła gorące łzy pod powiekami i zaczęła się drapać coraz mocniej. Dom? To okropne miejsce? Zamknęła oczy i
zacisnęła palce na wezgłowiu łóŜka.
1
Czy naprawdę jest tak chora, jak mówią? Czy naprawdę widzi ludzi, których wcale przy niej nie ma? Ciągle to
powtarzają i teraz sama nie jest juŜ pewna, co jest prawdą, a co nie. MoŜe to spisek? MoŜe chcą, by uwierzyła,
Ŝe
jest tak
szalona, jak twierdzą?
Usłyszała kroki.
ZadrŜała; drzwi szafy się uchyliły.
- Słodki Jezu. - Cofnęła się, drŜąc i nie spuszczając wzroku z szafy.
Rozejrzała się, szukając czegoś, co mogłoby posłuŜyć za broń, ale zabrali jej nawet nóŜ do otwierania listów.
Podniosła oczy. Był tu, widziała go teraz wyraźnie, wysoki męŜczyzna, zagradzający jej drogę do drzwi. Było za
ciemno,
Ŝeby
dostrzec jego twarz, ale wiedziała,
Ŝe
uśmiecha się złośliwie.
Był Szatanem Wcielonym. Nie mogła przed nim uciec. Jak zawsze.
- Proszę, nie. - Jej głos brzmiał
Ŝałośnie
słabo, nogi drŜały.
- Co, nie?
Nie dotykaj mnie... nie kładź rąk na moim ciele... nie mów,
Ŝe
jestem piękna... nie całuj mnie...
- Wyjdź stąd. - Dobry BoŜe, nie miała broni, nic, co mogłoby go powstrzymać.
- Bo co?
- Bo zacznę krzyczeć i zawołam straŜników.
- StraŜników - powtórzył niskim głosem, w którym słyszała rozbawienie. - Tutaj? - Cmoknął, jakby mówił do
nieposłusznego dziecka. - JuŜ tego próbowałaś.
Wiedziała,
Ŝe
mu ulegnie. Jak zawsze.
- StraŜnicy? Uwierzyli ci ostatnim razem?
Oczywiście,
Ŝe
nie. Dlaczego mieliby jej wierzyć? Dwóch chudych, pryszczach chłopców. Nawet nie ukrywali,
Ŝe
uwaŜają ją za wariatkę. ChociaŜ uŜyli tych, bardziej wyszukanych słów. Omamy... Paranoja... Schizofrenia...
A moŜe w ogóle nic nie mówili? MoŜe. MoŜe tylko patrzyli na nią współczującym, ale i wygłodniałym wzrokiem. Czy
jeden z nich nie powiedział,
Ŝe
jest seksowna? Drugi złapał ją za pośladek... a moŜe to wszystko teŜ było tylko złym
snem?
- Odejdź - szepnęła znowu, wbijając paznokcie w ramię.
- Przestań, Faith - ostrzegł ją. - To nic nie da. Jestem tu,
Ŝeby
ci pomóc. Wiesz o tym.
Pomóc jej. Nie... nie, nie, nie!
Miała ochotę skulić się na podłodze. Walcz! - nakazał jej jednak jakiś wewnętrzny głos. Nie pozwól, by cię zmusił, do
robienia tego, czego nie chcesz robić! Masz wolną wolę.
Ale było juŜ za późno.
Teraz był blisko niej, znów cmoknął. Widziała róŜowy, wilgotny koniuszek języka.
- Faith - powiedział chrapliwym szeptem. - Chyba znowu byłaś bardzo niegrzeczną dziewczynką.
- Nie - jęknęła. Znowu... Znowu poczuła, jak narasta w niej to okropne podniecenie.
- Nie wiesz,
Ŝe
to grzech tak kłamać?
Spojrzała na
ścianę,
na której wisiał krzyŜ. Poruszył się? Zamrugała i przez chwilę wydało się jej,
Ŝe
Jezus spogląda na
nią łagodnie, ale karcąco.
Nie, to niemoŜliwe. Weź się w garść, na litość boską.
To tylko wizerunek, nic więcej...
Chwytając z trudem powietrze, oderwała wzrok od umęczonej twarzy Jezusa i spojrzała na kominek... zimny teraz i
pusty. Powiedzieli,
Ŝe
to ona sama zbiła wiszące nad nim kiedyś lustro, w napadzie szału. I
Ŝe
pocięła się odłamkami
szkła, bo jej własne odbicie sprawiało jej ból.
Ale to on to zrobił. Ten diabeł, którego jedynym celem było zadawanie jej bólu. Odmówiła mu, a on uderzył w lustro
pięścią.
Tak było.
A moŜe nie? Patrząc teraz na krew za swoimi paznokciami, nie była tego pewna. Co się ze mną dzieje?
Chciałaś go zabić... chciałaś się obronić!
Zamknęła oczy i jęknęła przeciągle. Nie wiedziała juŜ, w co wierzyć. Cofnęła się do okna. Chciała odsunąć się od
niego, od pokusy, od grzechu.
Gdzie jest jej mąŜ? I jej dzieci? Co się stało z dziewczynkami?
Ogarnęła ją panika. Zamrugała szybko, usiłując się skupić. Dziewczynki są bezpieczne. Muszą.
Skup się, Faith. Weź się w garść. Gina i Abby są z Jacques’em. Przyjadą dzisiaj, pamiętasz? Dziś są twoje urodziny.
A moŜe nie?
Cofnęła się jeszcze trochę.
- Jesteś zagubiona, Faith, ale ja mogę ci pomóc - rzekł spokojnie, jakby nic się między nimi nie wydarzyło, jakby
wszystko było tylko wytworem jej wyobraźni, jakby nigdy jej nawet nie dotknął.
Dobry BoŜe, jak bardzo musi być szalona?
Odwróciła się szybko, zahaczając stopą o brzeg dywanu. Dostrzegła w szybie odbicie swojej upadającej sylwetki.
Widziała, jak rzucił się w jej stronę, poczuła na sobie jego dłonie.
- Nie! - krzyknęła, upadając.
2
Rozległ się brzęk tłuczonego szkła.
Szyba pękła.
Krata z kutego
Ŝelaza
z chrzęstem wypadła z framugi.
Krzycząc, Faith zamachała w powietrzu ramionami, usiłując uchwycić się parapetu, występu w murze, cegły,
czegokolwiek! Ale było za późno. Zachwiała się i runęła w dół. Kawałki szkła poszarpały jej nocną koszulę i skórę na
obnaŜonych nogach.
W ułamku sekundy zrozumiała,
Ŝe
juŜ po wszystkim. JuŜ nigdy nie będzie cierpiała.
Faith Chastain zamknęła oczy, spadając w ciemność gorącej, dusznej nocy.
Rozdział 1
Dwadzieścia lat później
Cambrai, Luizjana
Chciałam
ci tylko złoŜyć
Ŝyczenia
urodzinowe - powiedziała siostra do automatycznej sekretarki.
Abby stała pośrodku swojej małej kuchni. Słuchała i zastanawiała się, czy jednak nie podnieść słuchawki. W końcu
postanowiła,
Ŝe
nie. Nie była w nastroju. Spędziła cały dzień w swoim studiu w Nowym Orleanie, uŜerając się z dziećmi,
które miały własne pomysły na to, jak powinien wyglądać portret boŜonarodzeniowy. Teraz miała tylko ochotę na
kieliszek wina. MoŜe dwa. A nie na wysłuchiwanie
Ŝyczeń
urodzinowych.
- No to... zadzwoń do mnie, jak juŜ wrócisz. Na Zachodnim WybrzeŜu jest jeszcze dość wcześnie, wiesz. Chciałabym...
chciałabym z tobą porozmawiać, Abby. Trzydzieści pięć lat to w pewnym sensie przełom.
Tak, pomyślała Abby, pod wieloma względami. Otworzyła lodówkę i wyciągnęła butelkę chardonnay. Kupiła ją miesiąc
wcześniej, kiedy sądziła,
Ŝe
jej przyjaciółka, Alicia, odwiedzi ją w Luizjanie.
- Kiedy... kiedy odsłuchasz tę wiadomość... to znaczy, zakładając,
Ŝe
nie słuchasz jej teraz... tylko nie chcesz ze mną
rozmawiać... W kaŜdym razie zadzwoń do mnie, dobrze? - Gina urwała na moment. - Minęło duŜo czasu, Abby - dodała.
- Pora zakopać topór wojenny.
Abby nie była tego całkiem pewna. Odkręciła wodę i opłukała kieliszek, na którym od dwóch lat zbierał się kurz.
- Wiesz, Abby,
Ŝe
nie chodzi tylko o ciebie - przypomniała Gina.
- Oczywiście,
Ŝe
nie. Chodzi o ciebie.
- Dla mnie to równieŜ cięŜki dzień. Ona była takŜe moją matką.
Abby zacisnęła zęby. Znowu zaczęła się zastanawiać czy nie podnieść słuchawki, i znowu zdecydowała,
Ŝe
nie.
Sięgnęła do szuflady, wyciągnęła korkociąg i zaczęła otwierać butelkę wina.
- Słuchaj, Abs, naprawdę mam nadzieję,
Ŝe
nie siedzisz teraz sama w domu i nie słuchasz tego, co mówię... Powinnaś
się jakoś zabawić.
Mam zamiar.
Klik! Gina odłoŜyła w końcu słuchawkę.
Abby odetchnęła głęboko i oparła się o kuchenny blat. MoŜe powinna jednak podnieść słuchawkę, przyjąć
Ŝyczenia
i
udawać,
Ŝe
jest częścią jednej, wielkiej, kochającej się rodziny. Ale nie potrafiła tego zrobić. Nie dziś. Bo Gina na pewno
na tym by nie poprzestała. W końcu zaczęłyby rozmawiać o matce, o tym, co się zdarzyło dwadzieścia lat temu, a potem
pojawiłyby się te krępujące pytania o Nicka.
Odkorkowała butelkę.
Trudno wybaczyć siostrze,
Ŝe
spała z jej męŜem. Oczywiście, to było dawno temu i zanim Abby wyszła za Nicka. Ale
odkąd się o tym dowiedziała, to znaczy od pięciu lat, ta sprawa stanęła między nimi.
CóŜ, Gina spotykała się z nim pierwsza, prawda?
No i co z tego? Abby nalała wina do kieliszka. Prawdę mówiąc, Nick nie sprawdził się ani jako chłopak, ani jako mąŜ.
Abby rozwiodła się z nim, a Gina przecieŜ pozostała jej siostrą. Tego nie da się zmienić. MoŜe trzeba w końcu zostawić
to wszystko za sobą, pomyślała, patrząc przez uchylone okno na zapadający zmierzch. Wieczorne powietrze, pachnące
ziemią i wodą, wpłynęło do
środka.
Grały cykady, a na zamglonym, lawendowym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy.
To ładne miejsce, choć odosobnione. Abby i Nick kupili ten dom z nadzieją,
Ŝe
się staną typową amerykańską rodziną z
dwójką dzieci i samochodem kombi.
Marzenia.
Otworzyła okno szerzej, bo wieczór był bardzo ciepły. Z daleka dobiegał stukot pociągu, bliŜej, u sąsiada, rozszczekał
się pies. Przez gałęzie drzew przeświecał wschodzący księŜyc.
Aparat leŜał na blacie koło tylnych drzwi. Wieczór był tak cichy i spokojny, niknące powoli
światło
tak intrygujące,
Ŝe
Abby postanowiła pstryknąć kilka zdjęć i skończyć dawno rozpoczętą rolkę filmu. Teraz uŜywała w pracy głównie
aparatu cyfrowego. Wyszła na zewnątrz, a kot, Ansel, wymknął się za nią i wskoczył na ławkę pod drzewem magnolii.
Zrobiła mu kilka zdjęć. Czemu nie miałaby uwiecznić dnia swoich trzydziestych piątych urodzin?
Nagle rozległ się głośny trzask łamanej gałęzi.
Serce podeszło jej do gardła.
Odwróciła się szybko, pewna,
Ŝe
ktoś czai się w krzakach. Na rękach pojawiła się jej gęsia skórka, serce waliło jak
młotem. Ale choć wytęŜyła wzrok, nikogo nie zauwaŜyła. Zdenerwowana wróciła do domu i zawołała kota przez otwarte
drzwi. Ansel nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Stał nieruchomo, wpatrując się czujnie w mroczne krzewy.
3
- Daj spokój, Ansel. Dosyć wraŜeń na dziś.
Kot zasyczał przeciągle, sierść na jego grzbiecie podniosła się powoli. PołoŜył uszy po sobie, poruszył lekko ogonem i
nagle rzucił się przez werandę w kierunku studia. Wiedziała,
Ŝe
nie da rady go złapać.
- No, no, ale bohater - mruknęła ironicznie, ale zamykając za sobą drzwi, ciągle była zaniepokojona. Nigdy dotąd nikt
nie kręcił się koło jej domu, ale przecieŜ zawsze jest pierwszy raz. PołoŜyła aparat na stole w jadalni i poszła do kuchni.
Czerwone
światełko
automatycznej sekretarki znowu przypomniało jej o Ginie.
Nigdy nie były sobie bliskie. MoŜe dlatego,
Ŝe
była między nimi niewielka róŜnica wieku, zaledwie czternaście
miesięcy? A moŜe dlatego,
Ŝe
Gina była zawsze taka ambitna i
Ŝądna
sukcesu? A moŜe... moŜe wina leŜała, choćby
częściowo, takŜe po stronie Abby?
- Cholera - mruknęła, pociągając łyk z kieliszka. Zimne wino nie przyniosło ulgi.
Było gorąco. Wilgotno. Abby otarła pot z czoła
ściereczką
do naczyń. MoŜe jednak powinna odebrać ten głupi telefon?
Nie. Nie była na to gotowa. Nie dziś. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie.
Dwadzieścia lat temu...
Przypomniała jej się ulubiona piosenka matki.
- Ani się waŜ - upomniała samą siebie. Nie będzie roztrząsać przeszłości, tak jak to robi od dwudziestu lat. Czas pójść
do przodu, spojrzeć w przyszłość. Tak, obiecała sobie w duchu, zacznę dziś wieczorem. Spróbuję zapomnieć o tym, co
wydarzyło się dokładnie dwadzieścia lat temu, kiedy jej matka kończyła trzydzieści pięć lat - tak jak Abby dzisiaj. Tyle
Ŝe
Faith Chastain w dniu urodzin zakończyła
Ŝycie.
W taki straszny, tragiczny sposób.
- Och mamo - szepnęła Abby. Wspomnienia, które tak bardzo chciała zostawić za sobą, napłynęły nieubłaganie.
Samochód ojca wjechał przez
Ŝelazną
bramę i zatrzymał się przed starym budynkiem z czerwonej cegły, koło fontanny
na podjeździe. Abby juŜ zaczęła się interesować chłopcami, i rozmyślała właśnie o zaproszeniu Treya Hilliarda na
potańcówkę u Sadie Hawkins. Wysiadła z samochodu, trzymając prezent z wielką kokardą w kolorze fuksji, i spojrzała w
okno pokoju na drugim piętrze, który zajmowała jej matka.
Ale w pokoju nie paliło się
światło.
Okno było ciemne.
Poczuła nagle,
Ŝe
stało się coś złego. „Mama?” - szepnęła, choć od dziesięciu lat nie zwracała się do matki w ten
sposób. Ruszyła szybko schodami, kiedy usłyszała głośny trzask.
Uniosła głowę.
Tysiące odłamków szkła migotało w błękitnawym
świetle.
A potem ciszę rozdarł ten straszny krzyk. Z okna wypadła ciemna sylwetka i z chrzęstem łamanych kości uderzyła w
beton podjazdu.
Ogarnął ją przeraźliwy strach. Upuściła prezent i rzuciła się w stronę leŜącego na podjeździe nieruchomego kształtu.
Pod głową matki rosła kałuŜa krwi. Wielkie złote oczy patrzyły w niebo.
- Abby! - Usłyszała głos ojca, dochodzący jakby z bardzo daleka. - Abby, nie! O BoŜe! Pomocy! Niech ktoś nam
pomoŜe! Faith!
Osunęła się na kolana, zaczęła płakać i wołać matkę. W końcu czyjeś silne ręce odciągnęły ją od ciała.
Teraz zamrugała, usiłując otrząsnąć się z koszmaru.
- Jezu - szepnęła.
Nagle uświadomiła sobie,
Ŝe
z kranu ciągle leje się woda. Ochlapała szybko twarz i szyję, a potem otarła je
ściereczką
do naczyń. Co się z nią dzieje? Czy nie obiecała sobie właśnie przed chwilą,
Ŝe
nie będzie o tym więcej myśleć?
- Weź się w garść - mruknęła i wzięła kieliszek do ręki. Przez chwilę patrzyła na niego, a potem go uniosła.
- Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, mamo - szepnęła, jakby Faith była z nią w pokoju, i upiła łyk wina. - Za nas.
Matka zawsze jej powtarzała,
Ŝe
łączy je szczególna więź, bo mają urodziny tego samego dnia. Mawiała,
Ŝe
są jak dwie
krople wody.
CóŜ... niezupełnie.
Nie.
Wcale nie.
- A teraz... odejdź, proszę - wyszeptała. - Zostaw mnie w spokoju.
Dopiła wino, zakorkowała butelkę i wstawiła ją do lodówki, a potem stanowczym ruchem postawiła kieliszek na blacie.
Zrobiła to chyba zbyt gwałtownie, bo nóŜka pękła i Abby skaleczyła się w kciuk
-
Świetnie
- mruknęła. Tylko tego jej brakowało. Wyjęła z szuflady plaster i owinęła ociekający krwią palec. Potem
wytarła krople krwi z blatu, wyrzuciła szkło do kosza i poszła do garaŜu. Oparta o stos drewna stała tam tablica z
napisem: na sprzedaŜ bez pośredników. Wzięła ją, zaniosła na koniec podjazdu i powiesiła na paliku, który po południu
wbiła w ziemię.
- Doskonale - mruknęła, choć w sercu poczuła ukłucie
Ŝalu.
Kiedy kupowali dom, wiązała z nim tyle nadziei. Tak
bardzo chciała znaleźć tu szczęście.
I była taka głupia. Spojrzała na dom w zapadającym zmierzchu. Został przebudowany i odnowiony. Teraz znajdowały
się w nim dwie małe sypialnie, łazienka i stryszek, gdzie mieściło się biuro. W drugim, mniejszym budynku, który
pierwotnie miał być domkiem dla gości, Abby urządziła studio fotograficzne, ciemnię i zainstalowała drugą łazienkę.
Pięć lat temu uznali,
Ŝe
dom jest idealny, i mieszkali w nim do czasu, kiedy wszystko się rozpadło. W końcu Nick
4
wyprowadził się do innej kobiety... Nie, nie, było inaczej. Kobiety pojawiły się najpierw. Poczynając od Giny.
Teraz nie miało to
Ŝadnego
znaczenia.
Nick Gierman, niegdyś szanowany spiker radiowy i dyskdŜokej, był juŜ zamkniętym rozdziałem jej
Ŝycia.
Od dnia, w
którym sędzia oficjalnie uznał ich małŜeństwo za rozwiązane, minął rok.
Abby podniosła młotek, który zostawiła tu wcześniej, i cofnęła się,
Ŝeby
sprawdzić, czy tabliczka wisi równo. Jeszcze
raz przeczytała napis i numer telefonu.
Tak bardzo chciała wyjść na prostą. Zrobiła wszystko, co sugerowali jej róŜni specjaliści, choć prawdę mówiąc, ich rady
nie na wiele się zdały. Próbowała dać Nickowi jeszcze jedną szansę, ale nic z tego nie wyszło. Rozeszli się; jej został
dom. Przyjaciele ostrzegali,
Ŝe
będzie jej przykro samotnie spędzać tu
święta
i rocznice, ale czas mijał, a jej wcale nie
było aŜ tak cięŜko. MoŜe naprawdę straciła juŜ serce do Nicka? Prawdopodobnie nigdy nie umiałby dochować wierności.
Trzask!
Pękła jakaś gałązka. Znowu! Abby spojrzała w stronę, z której dobiegł dźwięk, spodziewając się zobaczyć oposa czy
nawet skunksa, ale wokół było pusto i cicho. Umilkły nawet
Ŝaby
i cykady. Serce zaczęło jej bić szybciej, wytęŜyła słuch
i nagle poczuła się całkiem bezbronna i samotna. Miała wraŜenie,
Ŝe
ktoś jej się przygląda z krzaków. ZadrŜała i
natychmiast skarciła się w duchu. To urodziny i rozmyślania o matce tak ją rozstroiły.
Uspokój się, powiedziała sobie. Idź do domu. Tabliczka wisi i zrobiło się juŜ ciemno.
Kątem oka dostrzegła jakiś ruch w krzewach, usłyszała szelest liści. Zamarła.
Spod jednego z krzaków wypełzł jakiś ciemny kształt. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, ale po chwili rozpoznała
Ansela. Kot podszedł do niej, odwrócił głowę w stronę zarośli i głośno syknął.
Abby drgnęła.
- Na litość boską - szepnęła, kładąc dłoń na sercu. - Przestań! Chcesz,
Ŝebym
dostała zawału? No to ci się prawie udało!
- Schyliła się,
Ŝeby
wziąć kota na ręce. - Ty teŜ jesteś jakiś spięty. MoŜe pójdziemy się napić? Dla mnie wino, dla ciebie
świeŜutka
H²O.
Ale zanim zdąŜyła go złapać, Ansel rzucił się podjazdem w stronę domu i po chwili wbiegł do
środka
przez otwarte
drzwi garaŜu. Czterysta metrów dalej pies sąsiadów rozszczekał się tak,
Ŝe
mógłby zbudzić umarłego.
Abby zacisnęła palce na młotku. Znowu miała wraŜenie,
Ŝe
ktoś ją obserwuje. Dość tego. Nie jesteś matką... Nie
jesteś... szalona. Pies Pomerych szczeka. I co z tego?
Ruszyła do domu. Pod stopami szeleściły pierwsze jesienne liście. Weszła przez garaŜ do kuchni. Ansel siedział na
parapecie nad zlewozmywakiem. Patrzył w okno, nerwowo poruszając ogonem.
- No, o co chodzi? - spytała.
Kot nie oderwał wzroku od szyby.
- Wiesz,
Ŝe
nie wolno ci wskakiwać na blat.
Nie poruszył się.
Stanęła przy zlewie i wbiła wzrok w ciemne drzewa, otaczające niewielki ogródek. Okno było lekko uchylone.
Znowu zaczął szczekać pies. W tej samej chwili drewniany dom jęknął, zaskrzypiały stare deski. Abby przepędziła kota
z parapetu, zamknęła okno i zasunęła zasuwkę. Nie była szczególnie lękliwa, ale od jakiegoś czasu miała dość mieszkania
na uboczu.
Ale to się wkrótce zmieni.
Przyjmie zaproszenie Alicii i przeprowadzi się do San Francisco. Będą dzieliły mieszkanie, jak w czasie studiów - z tą
róŜnicą,
Ŝe
teraz obie są rozwiedzione, a Alicia ma pięcioletnie dziecko.
- Cudownie, prawda? - spytała kota, który, zrzucony z parapetu, schronił się pod stołem. - Tak, tak, Ansel, dąsaj się,
proszę bardzo. To i tak nie był najmilszy dzień.
Zadzwonił telefon. Abby czuła się trochę winna,
Ŝe
nie odebrała telefonu siostry, teraz podniosła słuchawkę, nie patrząc
na identyfikator numeru.
- Halo? - powiedziała, idąc do salonu.
- Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.
Stanęła jak wryta i omal nie wypuściła słuchawki z ręki. To był Nick.
- Dzięki.
- Pewnie jesteś zaskoczona.
Eufemizm roku.
- Nawet bardzo. Do głowy mi nie przyszło,
Ŝe
moŜesz zadzwonić.
- Abs - powiedział, pieszczotliwe przeciągając zdrobnienie. - Wiem przecieŜ,
Ŝe
to dla ciebie trudny dzień, ze względu
na matkę.
Nie wierzyła w to. Za dobrze go znała.
- I co, dzwonisz,
Ŝeby
mi poprawić nastrój?
- Tak.
- Czuję się
świetnie
- powiedziała z pełnym przekonaniem.
- To dobrze. Bardzo dobrze - odparł, wyraźnie zaskoczony, jakby spodziewał się,
Ŝe
zastanie ją we łzach. - Naprawdę
dobrze.
- Dziękuję. Do widzenia.
5
Plik z chomika:
Bella662
Inne pliki z tego folderu:
Jackson Lisa - Dreszcze.pdf
(1257 KB)
Inne foldery tego chomika:
Agata Christie
Basso Adrienne - Poślubić wicehrabiego
Bracken Alexandra - Mroczne umysły
Bray Libba - Magiczny krąg
Brown Dan - Anioly i demony
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin