Rosa Montero - Instrukcja, jak ocalić świat.pdf

(1051 KB) Pobierz
ROSA MONTERO
Instrukcja jak ocalić świat
Jeśli zabraknie ci już łez, Nie płacz, śmiej się.
SHLOMIT LEVIN (babcia Amosa Oza)
Ludzie dzielą się na tych, co z przyjemnością kładą się wieczorem do swoich łóżek, i
tych, co, gdy mają iść spać, robią się jacyś nieswoi. Ci pierwsi sądzą, że ich posłanie jest
bezpiecznym schronieniem, ci drudzy zaś czują się zagrożeni, nadzy w swoim niespokojnym
śnie. Niektórzy, gdy tylko się położą, pozwalają odpłynąć swoim troskom w stan zawieszenia,
a inni wręcz przeciwnie - mrok wywołuje u nich natłok przykrych myśli i gdyby mogli
wybrać, to spaliby w dzień jak wampiry. Czy chociaż raz zdarzyło ci się bać w nocy? Dusiłeś
się od koszmarów? Czułeś, jak ciemność szepcze w twój kark swoim zimnym tchnieniem i że
chociaż nie wiesz, ile czasu ci pozostało, jesteś jedynie skazanym na śmierć? A mimo to
następnego dnia znów wybuchało życie z tą całą swoją radosną iluzją wieczności. Oto historia
pewnej długiej nocy. Tak długiej, że trwała aż kilka miesięcy. A wszystko zaczęło się
pewnego październikowego wieczoru.
Rano siąpił deszcz ze śniegiem, ale niebo było jak suche, stalowoszare ostrze. Od płyt
nagrobnych i twardej ziemi bił chłód, który lizał kostki żałobników swoim lodowatym
jęzorem. Najstarszy z grabarzy dyskretnie wytarł sobie rękawem czubek nosa. To był ostatni
pogrzeb tego dnia, a jego bolały nerki, mimo że założył pas ochronny, i chciał już skończyć.
Na dodatek był to jeden z tych zasranych pogrzebów, na które nikt nie przychodzi. Jakieś trzy
czy cztery osoby, co za rozpacz! I jeszcze, co gorsza, taki ohydny dzień, tak ciemno, tak
zimno. Samotne pogrzeby i pogrzeby dzieci - to było najgorsze. Stary grabarz nabrał
powietrza w płuca i mocno pchnął trumnę na linach, by ześlizgnęła się prosto w niszę. Ale
diabelnie zimno, powiedział do siebie, posiniały od chłodu. Pewnie, że jeszcze zimniej mają
zmarli, tam, na dole, dodał, jak miał w zwyczaju mawiać. Rzucił okiem na swojego młodego
towarzysza, bysiora o prostackiej gębie, który teraz pocił się i sapał. Ten to nie ma
problemów, zjadliwie powiedział do siebie. Za to on wręcz przeciwnie, codziennie miał krok
bliżej do grobu. Być starym, przerąbane. Położył dłonie na swoich obolałych nerkach i
zwrócił się do jednego z członków rodziny.
- Można?
Nie padła żadna odpowiedź, gość stał jak kołek. Grabarz spojrzał pytająco na
mężczyznę obok, a ten poczuł się zobowiązany, żeby coś zrobić, i potrząsnął lekko ramieniem
wdowca.
- Matías... Matías...
- No?
- Panowie mówią, że już mogą dalej...
- Ze mogą... co?
- Zamknąć - wyjaśnił kuzyn Rity, wyraźnie zakłopotany.
- Ach tak, tak.
Matías dokonywał wielkiego wysiłku, żeby skupić się na tym, co się działo przed jego
oczami. Kuzyn tupał, żeby się rozgrzać, wielgachny grabarz pilnował narzędzi, inny
rozsmarowywał cement na krawędzi niszy. Kielnia szurała o kamień. Cichy, denerwujący
dźwięk. Facet z domu pogrzebowego podszedł i niezrozumiale coś wyszeptał; trzymał w
rękach jakieś papiery i długopis, który umiejętnie wsadził Matiasowi między palce. Ten
domyślił się, że ma go użyć, i złożył dwa bazgroły w miejscu, które wskazywał paznokieć
mężczyzny. Ciężko mu poszło, bo wszystko zdawało się dalekie, bardzo dalekie od niego, po
drugiej stronie ciemnego tunelu, na odwrotnym końcu teleskopu. Z tej odległości grobowe
nisze wydawały się okienkami dworcowych kas. Rita by się uśmiała, gdyby jej to powiedział.
- Bardzo mi przykro, Matiasie.
- Tak, tak.
- To była wspaniała kobieta.
- Tak.
Grabarze już zniknęli, a teraz odchodziła reszta przybyłych. Pielęgniarka. Kuzyn.
Szefowa Rity z biura. Zakłopotani, zabiegani. Uciekający pospiesznie od tej lodowatej nocy,
która właśnie zapadała nad wdowcem. Zawstydzeni, że jest ich tak mało. „Jakbym wiedział,
to wziąłbym powiadamianie innych na siebie, ale ten człowiek po prostu nie pozwala sobie
pomóc”, idąc, tłumaczył się kuzyn pielęgniarce, czuł się zobowiązany ratować honor rodziny.
Wtedy żadne z nich nie zdawało sobie jeszcze sprawy z tego, że nigdy więcej już nie ujrzą
Matiasa. A nawet gdyby to wiedzieli, pewnie by się zbytnio nie przejęli. Żałoba jest
negatywnym biegunem, jak magnes, który odrzuca, zamiast przyciągać. Mknęli więc tak we
trójkę, najszybciej, jak umieli, byle jak najdalej od cmentarza.
Matías jednak nie czuł żalu. Nie. Tak naprawdę to nie czuł nic. Nawet zimna, którym
zionęła wilgotna ziemia. Zamrugał i spojrzał w niebo, które było czarne jak... Czarne jak...
Nie zdołał znaleźć żadnego porównania dla tego nieba, bo było ono ciemniejsze od
najczarniejszego, jakie kiedykolwiek widział, czarniejsze niż samo słowo czerń. Noc zapadła
bardzo szybko. Gdzie ja jestem? Prędko zapytał sam siebie, zagubiony, zaskoczony,
poczuwszy nagłe ukłucie paniki i zawroty głowy. Na cmentarzu, odpowiedział sobie. Właśnie
pochowałem Ritę. I znów to spokojne nic w jego wnętrzu. Żadnego uderzenia w klatce
piersiowej ani najmniejszego wspomnienia w pamięci. Spokój śmierci kojący wszystko.
Bez zastanowienia wyszedł z Sacramental, jego stopy poruszały się same i same
szukały drogi. Wsiadł do taksówki, ruszył i z tym samym odrętwiałym automatyzmem
prowadził aż do szosy M-30. Miasto lśniło wokół niego, płonące i żywe, do reszty zalane
Zgłoś jeśli naruszono regulamin