Bottero Pierre - Ewilan z dwóch światów 01 - Wyprawa.pdf

(663 KB) Pobierz
Bottero Pierre
Wyprawa
Ewilan z dwóch światów
Tytuł oryginału: La Quête d'Ewilan. 1: D'un monde à l'autre Copyright © Editions Rageot, 2003;
International Rights Management: Susanna Lea Associates Copyright © for the Polish edition by
Wydawnictwo W.A.B., 2009 Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2009
Wydanie I Warszawa 2009
I narodził się czarownik, władca słów i kwiatów, dziecko światłości pośród niepokojów.
C.B.
Camille miała dokładnie cztery tysiące dziewięćset dni, czyli trochę więcej niż trzynaście lat, gdy po
raz pierwszy dokonała „przejścia w bok". Była tego pewna, ponieważ właśnie w trakcie obliczeń
mających na celu ścisłe określenie jej wieku zeszła z chodnika, nie zdając sobie z tego sprawy, i
znalazła się na środku jezdni, naprzeciw ogromnej ciężarówki. Z matematycznych rozważań wyrwał
Camille ryk klaksonu. Olbrzymi pojazd z wciśniętymi hamulcami gnał prosto na nią. Piszczały
maltretowane opony, a ich dymiąca guma na próżno próbowała zatrzymać trzydziestotonowego
potwora.
Camille zesztywniała, niezdolna do najmniejszego ruchu, podczas gdy jej młody, obdarowany
wyjątkowymi zdolnościami umysł analizował sytuację.
Mimowolnie doszła do wniosku, że spędzenie ostatnich sekund życia na wpatrywaniu się w
nadjeżdżającą ciężarówkę było wyjątkowo głupie. Niezwyciężona ciekawość nie pozwoliła jej
zamknąć oczu, nie miała też czasu wrzeszczeć, a to natomiast zrobiłaby z największą przyjemnością...
Nie, Camille nie krzyknęła, po prostu potknęła się o korzeń drzewa i przewróciła jak długa na trawę,
lądując nosem o kilka centymetrów od dorodnego borowika.
-
Boletus edulis — stwierdziła na głos, ponieważ była łasa na grzyby i chętnie mówiła po
łacinie.
Mały chrząszcz przebiegł nieopodal jej twarzy, kierując się do pnia górującej nad nimi, potężnej
sosny, a Camille podążyła za nim roztargnionym spojrzeniem. Nie znajdowała się już na środku
jezdni, lecz w lesie porośniętym ogromnymi drzewami!
Właśnie wtedy, po wspaniałym locie ślizgowym, tuż obok niej rozpłaszczył się rycerz w zbroi,
powodując przejmujący, blaszany hałas. Camille doszła do wniosku, że coś potoczyło się nie tak.
Usiadła, gdy tymczasem rycerz obok niej podnosił się z trudem, co nie powinno dziwić, biorąc pod
uwagę ciężar jego zbroi i uderzenie, którego doznał.
-
Na tysiąc miliardów dymiących wszy! - zaklął stento-rowym głosem*.
Odwrócił się do Camille, niezbyt zaskoczony jej obecnością.
-
Zechce mi panienka wybaczyć. Radość walki spowodowała, że zapomniałem o dobrych
manierach. Trzeba przyznać, że Ts'żercy, choć podstępni i odrażający, są dzielnymi
* Stentor - bohater Iliady, słynący z potężnego głosu, stąd - głos sten-torowy (wszystkie przypisy
pochodzą od tłumaczki).
przeciwnikami, ale niech się panienka nie obawia, doskonale panuję nad sytuacją.
Oszołomiona Camille formułowała w myślach pytanie, gdy zmroziło ją przenikliwe wycie, na dźwięk
którego rycerz zerwał się na równe nogi.
Przed nimi zmaterializowało się gigantyczne stworzenie, przypominające skrzyżowanie olbrzymiej
modliszki z nie mniej wyrośniętym jaszczurem, stojące na tylnych łapach. Jedno z przedramion tej
hybrydy, którego przedłużeniem zdawało się kościane ostrze o zatrważającym wyglądzie, opadło
morderczym łukiem.
Rycerz odparł cios niesamowitym toporem bitewnym i pod wpływem zderzenia cofnął się o dobre trzy
metry.
Ts'żerca podążył za nim płynnym ruchem i znowu uderzył.
Rycerz ponownie odparł atak, tym razem jednak zdołał nie cofnąć się więcej niż o krok, a następnie to
on wymierzył mocny cios. Potwór wrzasnął przeraźliwie i błyskawicznie odskoczył. Przycisnął łapę z
ohydnymi szponami do podstawy szyi. Stalowe ostrze topora utworzyło tam głębokie rozcięcie, z
którego ciekł gęsty, zielony płyn. Rycerz chciał skorzystać z uzyskanej przewagi. Wydając bitewny
okrzyk, ruszył do ataku.
Pierwszy cios jaszczura pozbawił go broni, a drugi oderwał od ziemi i rzucił w krzaki jeżyn o kilka
metrów dalej.
Camille skrzywiła się, słysząc rumor towarzyszący upadkowi. Kiedy nieopodal swych stóp
spostrzegła kałużę zielonej krwi, skrzywiła się jeszcze bardziej. Lepki płyn fascynował ją przez kilka
sekund, dopóki nie zobaczyła tuż obok niebieskiego kamienia, który przykuł całą jej uwagę.
Doskonale kulisty, tęczowy, z migotliwymi odblaskami, fascynująco piękny, w przeciwieństwie do
zapinki, która łączyła go z łańcuchem i odtwarzała w najdrobniejszych szczegółach łapę o ohydnych
szponach. Topór rycerza zerwał ten klejnot z szyi potwora.
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, Camille wyciągnęła rękę i podniosła kamień. Następnie
uniosła głowę. Ts'żerca, który przestał interesować się walką, zmuszony do tego zresztą z braku
przeciwnika, patrzył na nią.
Camille poczuła, jak krew tężeje w jej żyłach. Jaszczur, wysoki na ponad dwa metry, nosił tunikę ze
splecionych metalowych ogniw. Jego ogromne oczy o pionowych źrenicach lśniły dzikim, złowrogim
blaskiem, a z paszczy o ostrych kłach wydobywał się nieludzki świst, który Camille jednak doskonale
zrozumiała.
- Otóż i Ewilan. Moi bracia i ja długo cię szukaliśmy, żeby dokończyć to, co zostało rozpoczęte, byłaś
jednak nie do odnalezienia. A dziś przypadek ofiarowuje nam twoją śmierć...
Ts'żerca skoczył w przód z przerażającą szybkością i...
...Camille nie zdążyła uniknąć zderzenia ze starszą panią, która szła z przeciwka chodnikiem.
Kobieta nawet na nią nie spojrzała, zbyt pochłonięta widokiem ciężarówki unieruchomionej na środku
jezdni i tłumem osób wrzeszczących wokół kierowcy, który siedział na ziemi ze zdumioną miną.
Camille odetchnęła głęboko.
Jej mózg funkcjonował na pełnych obrotach, próbując choć trochę zrozumieć to, co właśnie przeżyła.
Racjonalna część jej umysłu nakazywała o wszystkim zapomnieć lub przynajmniej uważać to za
przejściowe zasłabnięcie, któremu towarzyszyły halucynacje...
Jednakże, przeszkadzał w tym niebieski kamień, nadal znajdujący się w jej zaciśniętej lewej dłoni.
Camille, Camille, hej! Ogłuchłaś?
Czyjś głos przedarł się do labiryntu myśli, w którym błądziła Camille. Dziewczyna podniosła wzrok.
Mówiącym był chłopak w jej wieku i jej wzrostu, o wspaniałej fryzurze z warkoczyków
przystrojonych perełkami. Jego okrągłą, ciemnoskórą twarz zdobił szeroki uśmiech.
-
-
-
-
Zapomniałaś nastawić budzik? Nie było cię w szkole.
Salim...
Co jest, staruszko? Znowu masz problemy z rodzicami?
Chyba przedostałam się do równoległego świata.
Chłopak popatrzył na nią zdumiony, zmarszczył nos, podrapał się po policzku. Jego usta lekko
drgnęły, po czym wybuchnął nagle śmiechem. Śmiechem gromkim i niepohamowanym. Trzeba było
kilku minut, żeby się uspokoił, a udało mu się to z trudem.
-
Salim, ja nie żartuję, naprawdę przedostałam się do równoległego świata.
-
Nie przejmuj się - rzucił chłopak, ledwie powstrzymując się od kolejnego wybuchu śmiechu.
— To się zdarza. Mój brat często stosuje tę strategię, żeby uciec przed prześladującymi go
Marsjanami.
-Ja mówię poważnie! Ty nie masz brata, a... do diaska! To się naprawdę zdarzyło!
-
Nie ma problemu, staruszko, wierzę ci. Od dawna jestem przekonany, że nie żyjesz na tym
samym świecie co my!
-
Przestań, Salim!
-
Dobrze, ale powiedz mi najpierw, ile jest trzysta pięćdziesiąt siedem razy sześćset dwadzieścia
dziewięć.
-
-
-
-
-
-
Dwieście osiemdziesiąt tysięcy sto pięćdziesiąt trzy, a dlaczego?
Tak sobie. Co jest stolicą Burkina Faso?
Wagadugu, ale co to ma...
Nic. Kto wynalazł telefon?
Graham Bell w 1876 roku.
A jak w tamtych czasach działał telefon?
-
Bell użył „diafragmy", czyli membrany, która drgała pod wpływem ludzkiego głosu. Umieścił
ją obok elektromagnesu. Wibracje diafragmy prowadziły do zmian w polu magnetycznym, a w
konsekwencji do zmian natężenia prądu elektrycznego. Na drugim końcu drutu podobne urządzenie
zamieniało na powrót prąd w drgania.
-Wystarczy, dziękuję! Chciałem się tylko upewnić, czy nie zwariowałaś.
Camille skrzyżowała ramiona, patrząc przyjacielowi w oczy. W zagłębieniu jej dłoni nadal spoczywał
kamień, ale nie miała już ochoty go pokazać, nawet Salimowi. Po raz ostatni obróciła klejnot w
palcach, po czym włożyła go do kieszeni dżinsów.
-
-
Dobrze, Salim... Skoro już się upewniłeś, idziemy na lody?
Tak, staruszko, to piekielnie dobry pomysł!
-
Nie jestem staruszką. Mam cztery tysiące dziewięćset dni, czyli dokładnie cztery miesiące i
osiemnaście dni mniej niż ty, pomijając godziny. Choć, mówiąc zupełnie szczerze, nie dam
stuprocentowej gwarancji, że to poprawny wynik. Dobrze wiesz, że nie jestem pewna swojej daty
urodzenia.
-Ale...
-
Ale mimo wszystko, nawet jeśli podaję w wątpliwość fakty, a robię to bezustannie, jak
twierdzą moi rodzice, jestem absolutnie pewna, że nie mam więcej niż czternaście lat. Zrozumiałeś?
-
Tak właśnie sobie myślałem, że jak na staruszkę, to jesteś niezła...
Droczyli się, podążając wzdłuż rzeki migocącej w majowym słońcu, aż dotarli do parku, gdzie
sprzedawano ich ulubione lody.
Na ulicy za nimi zamarł ruch pojazdów. Ludzie zaczynali wysiadać z samochodów. Zbiegowisko
wokół kierowcy ciężarówki powiększało się, a on za nic nie chciał wrócić do szoferki.
-
Mówię wam, że na jezdni była dziewczyna, tu, tuż przede mną! - wrzeszczał. - I nagle
zniknęła!
Ale Camille i Salim byli już daleko.
Nieco później przyjaciele usiedli na oparciu drewnianej ławki. Salim w jednej ręce trzymał
ogromnego loda truskawkowego, a drugą podrzucał kolorową piłkę.
-
Mimo wszystko sądzę, że masz tupet! — wykrzyknął. — Wybrać się do biblioteki, zamiast
przyjść do szkoły...
-
-
Nie przejmuj się, Salim, panuję nad sytuacją!
Nie boisz się, że twoi rodzice dowiedzą się, że byłaś na wagarach?
-
Po pierwsze to nie są moi rodzice, a poza tym dopóki przynoszę dobre oceny i zachowuję się
poprawnie przy stole, zupełnie nie obchodzi ich, co robię. W dodatku, zapewniam cię, że nie wejdzie
mi to w nawyk.
Camille ugryzła spory kęs rożka waniliowego. Skrzywiła się, czując zimno na szkliwie zębów, ale
lubiła jeść lody, a nie lizać je koniuszkiem języka.
Salim właśnie skończył jeść swojego loda. Zszedł z ławki i stanął naprzeciw Camille. Z kieszeni bluzy
wyjął dwie dodatkowe piłki i zaczął żonglować najpierw dwiema rękami, następnie jedną.
-
Widzisz, Ewilan, jaki kunszt? - pochwalił się. - Wieczorami ćwiczę z czterema piłkami,
niedługo ci pokażę!
-
Jak mnie nazwałeś?
Salim, zaskoczony jej tonem, upuścił piłki.
-
Spokojnie, staruszko, tak jakoś mi się wyrwało - usprawiedliwił się z uśmiechem. - Nie ma się
o co awanturować.
-
Chcę po prostu, żebyś powtórzył to, co powiedziałeś, Salim - nakazała ostro Camille. - Chyba
jesteś w stanie przypomnieć sobie słowo, które przed sekundą wypowiedziałeś?
Chłopak popatrzył na przyjaciółkę dużymi, okrągłymi oczami. Camille nie żartowała, a takie
zachowanie mocno kontrastowało z jej zazwyczaj zrównoważonym, pogodnym usposobieniem.
-
Ewilan, nazwałem cię Ewilan. Pewnie wziąłem to z jakiegoś filmu albo komiksu, ale skoro tak
na to reagujesz, drugi raz już tego nie powtórzę!
Camille obserwowała Salima przez kilka sekund. Słowa groźby potwora wciąż dzwoniły jej w uszach.
Tak właśnie ją nazwał... Ewilan! Dlaczego Salim użył tego imienia, zaraz po tym, jak zostało
wypowiedziane przez to stworzenie? Camille przeczesała ręką włosy.
-
Wybacz mi, jestem trochę zdenerwowana, nie wiem, co mnie napadło...
Salim już miał sobie z niej zażartować, ale powstrzymał się, widząc przygnębioną minę dziewczyny.
-
Chyba lepiej, żebym już wracała do domu - dodała. -Nie mam ochoty wysłuchać kazania za
spóźnienie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin