Rodowy Sztylet 12 z 16.pdf

(347 KB) Pobierz
Strona
1
z
19
Rodowy Sztylet
ROZDZIAŁ 12
Mężczyzna, któremu kobieta mówi "nie", albo źle się przygotował, żeby ją
zdobyć, albo nie jest godzien nazywać się mężczyzną. Nieudacznik – to nie
mężczyzna, lecz średnia płeć. Chcesz być mężczyzną – bądź nim. Tobie za to
tylko podziękują.
Tomigost Sowa objaśnia Persivalowi von Kloc teorię uwodzenia kobiet
Już zmierzchało, kiedy podjechaliśmy pod zamek Sowy. Ogromna, ponura
konstrukcja, nieprzystępna dla poddanych stała na wzgórzu otoczona fosą. Podczas
negocjowania Jarosława ze strażnikiem przy moście, miałam możliwość rozejrzenia się.
Widać było, że gospodarz zamku dokładnie pilnuje obrony swojego terytorium.
Naokoło wzgórza była ogromna, pusta przestrzeń bez ani jednego drzewka, fosa z wodą była
umocniona i wystarczająco czysta, ściany także były w pięknym stanie.
– Wjeżdżaj – machnął na mnie kapitan.
Krata przegradzająca wjazd do zamku podniosła się zupełnie bezgłośnie i
zaczęłam bardziej szanować starego Sowę. Co by tam o nim nie mówili – o jego wieku, albo o
tym, że postradał rozum – zamków w podobnie idealnym stanie obserwować mi jeszcze nie
było. Chociaż może to nie zasługa Sowy, lecz jego syna, Tomigosta?
Ostrożnie wjechałam na dziedziniec, który rozmiarem przewyższał małą wioskę. Z
pewnością mieszkańcy zamku mogli wytrzymać długie oblężenie, żywiąc się świeżymi
Strona
2
z
19
produktami, dostarczonymi z dworu, a być może chłopi po prostu obawiali się osiedlać poza
chronionymi murami twierdzy, ponieważ obszar graniczny roił się od niebezpieczeństw.
Wokół panował zwyczajny o tej porze zgiełk – liczni słudzy biegali na posyłki, z
kuźni dobiegały odgłosy kucia, gdzieś ryczały krowy i krzyczące na nie mleczarki, z piekarni
unosił się dym pachnący chlebem. Mój żołądek zaburczał – rano nie mieliśmy nic do jedzenia,
a Jarosław cały dzień instruował nas w kwestii etykiety, żeby nie skompromitować się przed
przyjacielem z dzieciństwa. Kapitan zmusił nas nawet do robienia ukłonów! Persivalowi nie
udało się zgiąć pod kątem prostym, upewniwszy się, że zachował prawidłową pozycję stóp i
dłoni, za to Tisa wykonywała nawet najbardziej wyszukane dygnięcia z niezwykłą gracją. Z
pewnością po kryjomu trenowała, takiej rzeczy bez praktyki zrobić się nie da.
Wilk nakazał postawić furgon przy murze, za którym znajdował się plac wojskowy
– szeroki wóz zwyczajnie nie przejechałby przez bramę.
– Gospodarze już nas oczekują – rzucił oschle Jarosław, wyciągając z torby nową
koszulę i płaszcz. – Ubierzcie się przyzwoicie. Persival, rozczesz brodę.
– Kapitanie, – powiedziałam nieśmiało. – Czy mogę nie iść?
– Dlaczego? – zdziwił się troll, który sceptycznie spoglądał na pogniecioną
koszulę, dla odmiany ozdobioną haftem – nie plamami. Musiała być z lepszych, ale sądząc po
wyrazie jego twarzy, troll w to zwątpił. – Jesteś przyjaciółką Czystomira, więc szlacheckość
nie jest ci obca.
– Ja... ja naprawdę źle się czuję. – Błagalnie spojrzałam na elfa. Delikatnie wkładał
na
głowę
rozczesaną
i
zaplecioną
w
masę
warkoczyków
perukę.
Jeśli tylko Daezael by mnie poparł! Gdybym tylko nie była zmuszona udać się do zamku!
– Niech zostanie, Jarosławie – powiedział elf. – Tak będzie lepiej. Uwierz mi,
jestem uzdrowicielem, sprawa jest poważna.
– Może zostanę z tobą? – zaczął niepokoić się troll.
Strona
3
z
19
– Nie, nie, dziękuje – zaprotestowałam gorąco. – Ja po prostu muszę się położyć.
Mam nadzieję, że gospodarz zamku nie uzna tego za zniewagę.
– Rzeczy popilnujesz – poradził Daezael. – A tu taki naród... Oczka aż uciekają im
na boki, a ręce rwą się, żeby coś ukraść.
– U Sów na zamku nie kradną – Jarosław ledwie powstrzymywał
zniecierpliwienie. – Dobrze, już ubrani? Idziemy.
Kiedy wszyscy poszli, aktywowałam ochronne artefakty na furgonie i przeszłam
się do piekarni, gdzie kupiłam za parę drobnych monetek sycące, smaczne bułeczki prosto z
pieca i jednocześnie wysłuchałam najświeższych plotek. Okazało się, że dziś na zamku
odbędzie się bal, na który zjechało się mnóstwo gości. Już tydzień trwał szereg przyjęć z
okazji kwitnienia pierwszych zagranicznych kwiatów w cieplarni i szlachta z całej okolicy
bawiła się do upadłego.
Dobroduszny piekarz ciesząc się z uważnej słuchaczki nawijał bezustannie.
Gadanie nie przeszkadzało mu sprawnie wyrabiać ciasta i pilnować ogromnego pieca, a
nawet regularnie sztorcować nieuważnego pomocnika, który to drwa zapomni podrzucić, to
ze spiżarni niezbędnych do nadzienia składników nie przyniesie.
– Ta, nie jesteśmy na samej granicy! – machnął ręką piekarz. – Dzięki bogom nie
jesteśmy na niczyjej łasce. Świetny tu u nas panuje porządek to i wychylać boją się. Przy samej
granicy jeszcze coś się dzieje, a gdzie indziej to rzadko. Wiesz jaka u nas armia! U nas taka
armia, że każda hołota się rozbiega! Każdy chłopak chce służyć pod sztandarem
Najwyższego, tak... Mój syn tam służy, od tak hołotę rozgania. Staremu człowiekowi zimowe
pantofle, wyjściowe, ze skóry wilkołaka – cieplutkie – podarował! I stawy mnie teraz nie bolą!
– Dobry u was syn – powiedziałam szczerze.
– A no!
– A młody gospodarz to pomaga ojcu? – gładko zmieniłam temat.
Strona
4
z
19
– Nie, nie poszczęściło mu się z synem. Chłopak biega po popijawach, panny
sprowadza, dwór pełny, całe korowody, a potem noce na sianie – uczciwym ludziom spać nie
daje. A wszystko dla tego, że gospodyni nasza, nieboszczka, niech jej ziemia lekką będzie,
kochała go bardzo. A mówiłem żonie lej syna częściej, to wyjdzie na ludzi. Gospodyni bardzo
za Tomikiem biegała, aż tchu złapać nie mogła. A jak jej się zmarło, zaczął się chłopak szlajać,
balować i ani pomocy dla ojca, ani pociechy na starość. I teraz stary człowiek sam musi
wszystko ciągnąć. Wyobraź sobie żenić się nie zamierza! Wnuków ojcu nie da, żadnej pociech
na starość nie będzie.
– Tak, być może za mąż za niego żadna nie chce iść? – zasugerowałam, popijając
słodkie bułeczki świeżym mlekiem. Już dawno nie jadłam tak smacznej kolacji.
– Jak to nie chcą? Przecie on szlachta! Najwyższy! Dziedzic majątku. Wszystkie
chcą takich za mąż, a nasz panicz po prostu leniwy. O to i cała przyczyna. Nie to co mój syn...
Tylko on nie szlachetny, po prostu syn piekarza, a komu taki potrzebny...
– A dlaczegóż to? – powiedziałam. – Zawód twój przecie słuszny.
– Mój syn zasługuje na więcej niż dziewka sąsiada. – Troskliwy ojciec westchnął
gorzko. – Niepotrzebnie żem go tak często w dzieciństwie lał. A tak tym arystokratką tylko
szlachcice, a same żebraczki – suknie połatane i jedna para obuwia na dwie, eh...
Załamany piekarz podparł głowę ręką białą od mąki.
– Jestem pewna, że wasz syn jeszcze znajdzie swoje szczęście – pocieszyłam go. –
Tym bardziej, jeśli dobrzeście go wychowali.
Nagle drzwi piekarni otworzyły się i do środka wpadło kawał chłopa o okrągłej
twarzy, na którym hełm wyglądał śmiesznie, a miecz wydawał się zwykłym sztyletem.
– Tatko? – zagrzmiał. – Zmieniłem się. Żreć chce!
– W tej chwili – zakrzątnął się piekarz. – Posiedź chwilę. Z dziewczyną się
przywitaj.
Strona
5
z
19
– Dzień dobry. – Chłopak zasiadł obok, zapędzając mnie w ten sposób na brzeg
ławy, w najdalszy kąt izby. Uciec nie miałam gdzie, co najwyżej pod stół nurkować. – Ty z
kapitanem Wilkiem przybyła, tak?
– Tak. Mila Kotowienko.
– Och, Kotowienko. – Syn piekarza uśmiechnął się. Zęby u niego były wielkie jak u
krowy, pewnie równie mocne, i lekko wyszczerbione z przodu. Przerażenie jakie wywoływał
jego uśmiech, sprawiało, że mógł spokojnie konkurować z trollem, siłą i rozmiarem także. –
Gusla Sowienkowski.
I mrugnął do mnie.
– Tyś niczego sobie dziewucha – szczerze powiedział, zaczynając posiłek, podany
przez piekarza. Polewka zniknęła z jego miski z niewiarygodną prędkością. – Zrazu mi się
spodobałaś. Z bogatych jesteś, od razu widać, rączki delikatne.
Moje dłonie po raz drugi zostały skomplementowane i po raz drugi mnie to jakoś
nie uszczęśliwiło.
– Muszę już iść – powiedziałam nieśmiało, próbując wstać.
– A ty gdzie? Siadaj. Tato, Daj Mili warkoczy.
Piekarz z chytrym uśmiechem umieścił przede mną miskę preclów z makiem.
– Popatrz, popatrz, jaki u mnie syn. Mężczyzna jest potrzebny. Dla niezamężnej
dziewczyny to zaszczyt i zabezpieczenie, jakim jest majątek. Miałabyś oparcie.
– Dziękuję, – powiedziałam – ale mam już pewne oparcie na oku.
– Mój syn lepszy. – Wstrząsające zaufanie piekarza, co do wyższości syna w
oczach ludzi było niemożliwe. I nawet zrobiło mi się z tego powodu przykro – oto silna
rodzicielska miłość! Każde dziecko byłoby szczęśliwe!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin