Yukio.Mishima_Złota.Pagoda.pdf

(3901 KB) Pobierz
BIBLIOTEKA JAPOŃSKA
MISHIMA
YUKIO
ZŁOTA
PAGODA
Przełożyła
z
japońskiego
A
ZIELIŃSKA-ELLIOTT
WARSZAWA_ 1997
�½
Rozdział I
Kiedy byłem dzieckiem, ojciec często opowiadał mi o
Złotej Pagodzie.
Urodziłem się na odludnym cyplu wysuniętym w Mo­
rze Japotl.skie, na północny wschód od Maizuru. Mój ojciec
wschodniej cz
ę
ści Maizuru. Namówiono go, by został du­
chownym. Potem został kapłanem w świątyni położonej na
oddalonym cyplu, ożenił się z miejscową dziewczyną i uro­
dziłem się ja.
W okolicach przylądka Nariu nie było odpowiedniej
szkoły, tak więc wkrótce musiałem opuścić dom rodziców
i zamieszkać u wuja w rodzinnym miasteczku ojca. Za­
cząłem uczęszczać do miejskiego gimnazjum w Maizuru
Wschodnim.
Miasteczko ojca było pełne światła. Jedynie w listopadzie
i grudniu zdarzało się, że nawet gdy na niebie nie było ani
jednej chmurki, mieliśmy po kilka przelotnych deszczów
dziennie. Myślę, że może właśnie ternu zawdzięczam moje
zmie1me usposobienie.
W majowe popołudnia wracałem ze szkoły, siadałem w
moim pokoju na piętrze i patrzyłem przez okno na wzgórza
po drugiej stronie. Porośnięte wiosenną zielenią zbocza odbi­
jały promienie zachodzącego słotl.ca i wyglądało to tak, jakby
ktoś ustawił tam złoty parawan. Patrząc na te wzgórza,
wyobrażałem sobie Złotą Pagodę.
Prawdziwą Złotą Pagodę widywałem oczywiście na róż­
nych zdjęciach i w podręcznikach, ale w moim sercu niepo­
dzielnie panował obraz Pagody z opowiadań ojca. Ojciec
7
nie pochodził stamtąd, lecz z Shiraku, przedmieścia we
nigdy nie wspomniał, że Złota Pagoda rzeczywiście była
pokryta złotem, mówił tylko, że na świecie nie istnieje nic
piękniejszego. Znaki, jakimi pisane były słowa „Złota Pago­
da", a nawet samo ich brzmienie, wyryły się
w
moim sercu.
Nic nie mogło się równać ze Złotą Pagodą.
Gdy tak przyglądałem się polom lśniącym złotem na zbo­
czach dalekich wzgórz, byłem przekonany, że to niewidzial­
na Złota Pagoda opromienia je swym blaskiem. Przełęcz
Kichizaka, która oddziela prefekturę Fukui od Kioto, leży
dokładnie na wschód - to właśnie nad nią wschodziło słoi'\ce.
I
choć Kioto znajduje się po przeciwnej stronie, ja wierzyłem,
że to Złota Pagoda unosi się w promieniach sł011ca znad
wzgórz w poranne niebo.
W ten sposób Złota Pagoda wszędzie mi się ukazywała,
mimo że naprawdę nigdy nie było jej widać. W tym przypo­
minała mi tutejsze morze. Zatoka Maizuru była oddalona od
Shiraku zaledwie o jakieś pięć kilometrów, lecz przesłaniały
ją góry. Jednak w tej okolicy jakoś zawsze czuło się obecność
morza. Czasem wiatr przynosił jego zapach, a kiedy było
wzburzone, uciekające mewy obsiadały okoliczne poła.
Ponieważ fizycznie byłem słaby, zawsze przegrywałem w
biegach czy w ćwiczeniach na poręczy. Poza tym od uro­
dzenia jąkałem się i dlatego byłem raczej skryty i ostrożny.
Wszyscy także wiedzieli, że wychowałem się w świątyni
buddyjskiej. Źli chłopcy wyśmiewali się ze nmie - udawali
nmichów, którzy jąkając się, recytują sutry. W jednej książce
była historia o jąkającym się detektywie. Specjalnie bardzo
głośno czytali mi fragmenty, w których się jąkał.
To jąkanie oczywiście stanowiło pewną barierę między
mną a światem. Nigdy nie mogłem wykrztusić pierwszej
litery. Była jak zamek w drzwiach, oddzielających mój świat
wewnętrzny od świata zewnętrznego. I ten zamek nigdy n.ie
chciał się łatwo otworzyć. Ludzie zazwyczaj swobodnie
posługują się słowami i w ten sposób bez trudu otwierają
8
je na oścież, ale mnie si ę to nigdy nie udawało. Mój zamek
był kompletnie zardzewiały.
Gdy jąkała usiłuje wykrztusić ten pierwszy dźwięk, mę cząc się
drzwi między tymi dwoma światami, mogą nawe t otw orzyć
i denerwując, przypomina trzepoczącego się ptaka, k tóry stara
wyrwać
się z pułapki w
owym
wewnętrznym świe cie. Kiedy w
końcu mu się uda, jest już
za
późno. To prawda,
że
czasem rzeczy­
wistość z.ewnętrznego świata przystaje na chwilę i czeka,
uda mi
się uwohuć z pułapki. Ale ta cz.ekająca rzeczywistość traci swoją
świeżość. Kiedy wreszcie z trudem do cieram do świata ze­
wnętrznego, już coś w nim zmieniło kolor, j est nieostre, nie­
wyraźne„. i rozpościera się tam tylko jedyna rzeczywistość
odpowiednia dla kogoś takiego jak ja; już nie
tak
świeża, tylko
lekko nadgniła.
Łatwo sobie wyobrazić, że z tego p owodu rozwinąłem w
sobie dwa przeciwstawne rodzaje żądzy władzy. Bardz o lu­
biłem czy tać życi o ry s y wielkich tyranów. Gdy bym j a -
jąkający się i małomówny - był tyranem, m oi poddani żyli­
by w ciągłym s trachu, starając si ę z mego wyrazu twarzy
odgadnąć, w jakim j es tem humorze. Nie b yłoby potrzeby
uzasadniać mego okrucieństwa po toczys tą, jasną m ową. Mo­
Cieszyłem się n a m yśl o tym, jak karałbym, jedneg o p o
drugim, wszys tkich p ogardzających mną nau czyci eli i
kolegów, ale jednocześnie sprawiało mi radość wy obrażanie
sobie, że jestem artystą obdarzonym spokojną, czystą wizją,
królem wewnę trznego świata.
I
choć cielesną p owł o k ę
miałem mizerną, moje życie wewnętrzne było znacznie b o­
gatsze niż innych ludzi. Czyż nie jest naturalne, że chłopiec
z trudną do ukrycia wadą uważa siebie za człowieka wy­
branego? Wydawało mi się, że świat szykuje dl a mnie w
przyszłości j akąś nusj ę.
je milczenie usprawiedliwiłoby wszystkie okru cieńs twa .
Przypominam sobie pewne wydarzenie. Gimnazj um
miejskie w Maizuru Wschodnim miało wielkie boisko, oto-
9
Zgłoś jeśli naruszono regulamin