Wincenty Witos - Po przewrocie.rtf

(87 KB) Pobierz

(Wincenty Witos)

 

Po przewrocie

 

Skutki przewrotu

 

Jeżeli przewrót majowy został przez Zgromadzenie Narodowe ukoronowany rehabilitacją Piłsudskiego i wyborem Prezydenta Państwa, który miał być jego narzędziem, to i dalsze wypadki miały się potoczyć według jego woli i planu, mimo że urzędujący za­stępca prezydenta, M. Rataj1 dawał do zrozumienia swojemu otoczeniu, że działa on zupełnie samodzielnie.

Otoczenie owo, złożone przeważnie już to z ludzi słabych i ulegających, już to z piłsudczyków wyraź­nych i ukrytych, nie tylko dało temu wiarę, ale gło­siło gdzie mogło, że inaczej być nie może. Natomiast ludzie patrzący krytycznie twierdzili, że mimo moc­niejszych słów od czasu do czasu rzucanych i gestów robionych Rataj stał się posłusznym narzędziem poli­tyki Piłsudskiego. Przychodzący do mnie posłowie byli przekonani, że gdyby to stanowisko wówczas zajmo­wał człowiek silnej woli i chcący przeciwstawić się Piłsudskiemu, to mógłby wiele zrobić, gdyż Piłsudski nie chciał porywać się na dalsze gwałty, a ogromna większość społeczeństwa była do niego przez długi czas nieprzychylnie usposobiona.

Że Rataj tego nie chciał, dowiódł swoim postępowa­niem przy wyborze Mościckiego2 aż nadto wyraźnie.

Stanowisko zaś swoje wobec krytycznie nastawionych uzasadniał nie tylko koniecznością pacyfikacji stosun­ków, uniknięcia niepoczytalnych wybryków Piłsud­skiego, ale także brakiem czynnego oporu ze strony społeczeństwa, zwłaszcza czynników narodowych. Nie­raz też powtarzał podrażniony: “Ja mógłbym się wa­żyć na różne przedsięwzięcia, ale proszę mi pokazać tych, co w razie potrzeby pójdą za mną. Niech zamiast gadania i narzekania stanie ich dziesięć tysięcy, niech ich będzie pięć, niech będzie jeden, ale niech ja go widzę. Ja natomiast widziałem, jak te siły narodowe się przedstawiały podczas przewrotu! majowego, i to mi na długo wystarczy”. Ten jego argument nie był pozbawiony pewnej słuszności.

Za wielki sukces swej polityki uważa p. Marszałek (Sejmu — E.K.) powierzenie misji utworzenia gabi­netu prof. Bartlowi3, miał go bowiem nie tylko za swojego dobrego przyjaciela, kierującego się przy tym jego radami, ale przede wszystkim za zwolennika uspokojenia kraju i wprowadzenia stosunków normal­nych. Wbrew temu kategorycznie twierdzono, że Bartel był kandydatem Piłsudskiego, a Marszałek (Sej­mu — E.K.) do jego woli posłusznie się dostosował, robiąc dobrą minę do złej gry. Bartel misję przyjął, rząd utworzył, z wielkim tupetem go prowadził, a za swój pierwszy obowiązek uważał kopanie dołków pod nogami serdecznego przyjaciela, Marszałka Sejmu Ma­cieja Rataja. Ostrożny w słowach Rataj rzadko, choć bardzo gorzko, skarżył się na postępowanie swego protegowanego. Natomiast pani marszałkowa (Ratajowa — E.K.), bardzo dzielna, niezwykle prostolinijna i przyzwoita kobieta, powtarzała nieraz do mnie z go­ryczą, że obłudy, perfidii i braku przekonania, jakim się odznacza p. Bartel, nie jest zdolna określić ani zro­zumieć. A mówiąc o różnych “świniach”, których się tyle namnożyło w tych czasach, nie wahała się na pierwszym miejscu postawić p. profesora-premiera.

Piłsudski, który w rządzie prof. Bartla objął tylko stanowisko ministra spraw wojskowych, trząsł tym rządem bez żadnych osłonek i przeszkód. Widać było, że Bartel doskonale godził zupełną uległość wobec Piłsudskiego z szeroką gębą, jaką się popisywał przed ludźmi, na których mu nie zależało. Piłsudski urządził się wygodnie, a przy tym praktycznie. Dyktatury nie ogłosił formalnie, ale ją faktycznie sprawował. Wbrew ogólnemu przekonaniu i natarczywym żądaniom lewicy Sejmu nie rozwiązał, ale go lżył i poniewierał, używa­jąc go za parawan, jeżeli zachodziła tego potrzeba. Po­niewierany i przerażony Sejm stał się uległy do tego stopnia, że na żadne coraz to cięższe i częstsze obelgi wcale nie reagował, znosząc to wszystko z podziwu godną cierpliwością. Nie zdobył się na nic i jego prze­wodniczący, marszałek Rataj.

Stan rzeczy zaraz na początku wytworzył się taki, że rząd i Piłsudski mogli w Sejmie przeprowadzić wszystko, co chcieli, bez względu na to, czy to było potrzebne, czy nawet niepotrzebne. Znalazło się też pomiędzy stronnictwami opozycyjnymi sporo posłów, zawodowych reformatorów, którzy, nie wiadomo, ze strachu, nałogu czy przekonania, wystąpili z daleko idącymi wnioskami o zmianę ustawy konstytucyjnej. Wbrew oczekiwaniu rząd jednak z tego nie skorzystał, zadowalając się zmianą ustawy konstytucyjnej jedy­nie w tych punktach, które stanowiły o zwoływaniu, odraczaniu, zamykaniu, rozwiązywaniu Sejmu, jak również tworzeniu rządu. W ten sposób część swoich uprawnień przeniósł Sejm dobrowolnie na Prezydenta Państwa. Praktyka najbliższych miesięcy miała wy­kazać, jak niewiele zyskał na tej zmianie, nie tyle może ze względu na rzecz, co na osobę prezydenta Mościckiego, zależnego zupełnie od woli Piłsudskiego.

To zgadywanie przez Sejm myśli Piłsudskiego wcale mu (Sejmowi — E.K.) nie pomogło. Nie przestał on (Piłsudski - E.K.) szkalowania Sejmu jako instytucji ani na chwilę. Znęcał się coraz bardziej nad posłami, stronnictwami i wybitniejszymi osobistościami, nie omijając żadnej sposobności i zwalając na nich winę za wszystko zło, co się w Polsce stało, obiecując to zło wytępić jak najprędzej. Ponieważ zaś w Polsce odro­dzonej demagogia zawsze popłacała, a im była płytsza i ordynarniejsza, tym miała większe powodzenie, nic dziwnego, że i Piłsudski miał coraz więcej zwolenni­ków, mogąc swoje argumenty poprzeć gwałtami i siłą fizyczną, których wielu doświadczyło boleśnie na sobie. Zaraza owa nie zatrzymała się wcale na stolicy ani na tych, przeciw którym była specjalnie wymierzona, szła ona przez cały kraj, docierając do każdego najbardziej odludnego zakątka. Nie było to zresztą nic nadzwyczajnego. Przewrót majowy był przecież wy­darzeniem tak wielkiej wagi, wstrząs nim spowodowa­ny tak głęboki, że społeczeństwo musiało reagować na niego. Pominąwszy już tłumy lubujące się w każdej awanturze i stronnictwa (...), które z nim współdzia­łały, wielka część społeczeństwa potępiła go stanow­czo, nie wyciągając przy tym żadnych wniosków. Bar­dzo wielu księży po głębokiej prowincji piętnowało publicznie Kainową zbrodnię i złamanie przysięgi, za­powiadając karę Bożą, która musi spaść nie tylko na sprawców, ale także na kraj, jeśli będzie milczał. Oczy­wiście, nie brakło takich, co milczeli.

Ogromna większość chłopów niewiele się tym inte­resowała. Co nas to obchodzi, “że się Witos z Piłsudskim pobili” — powtarzano sobie przy każdej sposob­ności — “dla nas żaden z nich na pewno nic nie zro­bi”. Znaczna część urzędników, zwłaszcza starszych, była zgorszona łamaniem prawa i nieraz nawet dawała głośny wyraz swemu oburzeniu. Większość zachowała milczenie, nie wiedząc jeszcze, co będzie. Nieliczne jed­nostki, ogromnie krzykliwe, opowiedziały się za reży­mem, powtarzając każde słowo wypowiedziane przez Piłsudskiego jak ewangelię. Śmiech nieraz musiał zbie­rać, gdy się patrzyło na ludzi zmieniających się pra­wie codziennie, w miarę nadchodzących wiadomości, i nadstawiających uszy na to, co wiatr przyniesie. Do tej kategorii należeli też różni przedsiębiorcy, kandy­daci na stanowiska, lekki chleb, i liczni przestępcy.

Tym sposobem niemal w każdej okolicy uzbierała się gromadka tych, co łapczywie chwytali wszystkie obelżywe wyrażenia Piłsudskiego o Sejmie, posłach, upajali się każdym jego wywiadem i powiedzeniem, a mimo że one przez, usta przyzwoitego człowieka nie mogły się przecisnąć, u nich stanowiły nie naruszany kanon i niemal święte przykazanie. Nieraz nie chciało się wierzyć własnym oczom i uszom, gdy ludzie inte­ligentni, z wyrobionym smakiem, zachwycali się wyrażeniami Piłsudskiego, gdzie słowa: “złodzieje”, “szuje”, “pierdołki”, “bździny”, “ślabowane portki” nale­żały jeszcze do najprzyzwoitszych. Nie obrażano się wcale, gdy Piłsudski, brnąc coraz dalej, nazywał Po­laków publicznie “narodem idiotów”. Odpowiedniego protestu nigdzie nie słyszałem.

 

Przeciw Sejmowi

 

Z Sejmem prowadzono coraz większe harce, które się skończyły z chwilą jego rozwiązania. Nie zdołało go uchronić jego państwowe, a nieraz arcyrządowe stano­wisko. Niechęć do zwoływania, odraczania lub zamy­kania wtenczas, gdy Sejm prowadził albo kończył dłu­gą, uciążliwą i choćby najpoważniejszą pracę, stało się systemem. Wszystko robiono i na wszystko się ważo­no, wszystko usuwano z drogi, co się mogło nie spo­dobać Piłsudskiemu lub mogło choćby w najmniejszej mierze zasłonić blask jego chwały. Przysięgający nie­dawno na Konstytucję prezydent okazał się rychło je­dynie bezwolnym narzędziem polityki Piłsudskiego, dla której nie istniało żadne prawo ani ustawa.

Rzucane przez niego hasła wytępienia zła nadmier­nie nagromadzonego w Polsce i związanego z nim partyjnictwa, tak dla państwa szkodliwego, wielka część społeczeństwa powitała wybuchem radości i entuzja­zmu, jakby to był jakiś nadzwyczajny, niespotykany wynalazek. Najgłośniej krzyczeli ci, co mieli najwię­cej na sumieniu. Ukryta obłuda okazała się od razu, gdy zaczęto tępić partie istniejące, a na ich miejsce tworzyć nowe, i to kosztem funduszów publicznych. Ażeby mieć partię, trzeba było mieć ludzi, a ponieważ się ich nie miało, zaczęło się ich ściągać, łamiąc wolę i przekonania, kupując za pieniądze i posady. Tych, co chcieli zachować przekonania, zaczęto usuwać ze wszy­stkich stanowisk, odbierać koncesje, dostawy, zarobki, pracę, oddając ją swoim zwolennikom. Stosowano przy tym specjalne metody. Gdy urzędników lub inne osoby zamierzano usunąć z zajmowanego stanowiska, skazu­jąc ich na nędzę wraz z rodziną, znalazł się zawsze usłużny faktor, podsuwając do podpisania cyrograf, wyrzekający się przekonań, ale zabezpieczający kawa­łek chleba. Praktyki te zastosowano zarówno w ad­ministracji, skarbie, sądownictwie, szkolnictwie, jak w wojsku, nie licząc się z następstwami. Nikt przecież nie zrozumie, dlaczego tak szybko pozbyto się z armii ludzi tej miary i zasług, co gen. Haller4, Szeptycki5, Kukiel6 i całego szeregu innych, zastępując ich prze­ważnie miernotami, których całą kwalifikację stanowiły usługi oddane w czasie przewrotu majowego. W oczy bijący jest także fakt, że tak uzdolniony i za­służony oficer, jakim jest gen. Sikorski7, pozostaje całymi latami bez przydziału służbowego, śledzony przy tym, i to tak natarczywie, że zmuszony jest wy­jeżdżać za granicę, by się na jakiś czas pozbyć szpic­lów i prowokatorów, chodzących mu bezustannie po piętach. [...]

 

Sanacja

 

Całą tę wielką, przemyślaną i przygotowaną robotę, rozbijającą wszelkie organizacje, łamiącą ludzi i cha­raktery, wprowadzającą wszędzie nieufność i szpiego­wanie, fabrykującą prowokatorów, a nawet morder­ców, propagującą fałsz i lokajstwo, nazwano szumnie sanacją moralną. Miała ona rzekomo na celu usunięcie zła i niemoralności, które się w Polsce jakoby zbyt zakorzeniły. Wszystko to miało się dziać jedynie i wy­łącznie w interesie państwa i narodu. Z tego niedoścignieni obłudnicy zrobili sobie nienaruszalny dogmat, pod którym mogli schować wszystko, co chcieli, a prze­de wszystkim interes kliki, zapewnienie sobie zupełnej bezkarności, chodzenie w chwale wielkich, niczym nie pokalanych ojców narodu. To im się niemal w całości udało. Zahukane i zasugestionowane społeczeństwo wiele nie wiedziało. Toteż brano, co się dało, podwyż­szając sobie płace i pobory do parokrotnej nieraz wy­sokości, ażeby zaś nikt nie śmiał ust otworzyć, urządzano napady i bójki, stosowano gwałty i prześlado­wania, których litania ciągnie się do tego czasu.

W pomoc zwycięzcom majowym przyszły także sto­sunki, między innymi strajk angielskich górników, któ­ry trwał przez kilka miesięcy, umożliwiając sprzedaż węgla polskiego, tak w wielkich ilościach, jak i po wysokiej cenie. Zresztą rządy te przyszły do gotowego. Budżet miały zrównoważony przez rząd Skrzyńskiego8, w szczególności przez ministra Zdziechowskiego9, pieniądz ustabilizowany. Ustawy podatkowe, poprzed­nio uchwalone, dawały zupełne pokrycie wydatków państwowych. Mimo że wszystko biło w oczy wprost, nowi władcy okazywali się na tyle nieprzyzwoici, że dla swoich poprzedników nie znaleźli nic ponad słowa potępienia. Szczególnie podjął się tej roli premier Bartel i wywiązywał się z niej wszędzie, nie omijając i trybuny sejmowej. Specjalnie uczynił to w swoim programowym przemówieniu, potępiając bez słowa zająknienia w czambuł wszystko, co stanowiło przeszłość. Sejm milcząco przyjął do wiadomości to tak wysoce łyczakowskie10 zachowanie się profesora Politechniki Lwowskiej. I ja też wysłuchałem jego przemówienia, będąc przekonany, że każdy chłop, choć trochę ze światem obeznany, byłby od niego większym dżentel­menem. [...]

 

Sejm

 

Dnia 27 marca 1928 r. nastąpiło uroczyste otwarcie nowo wybranego Sejmu. Widocznie sfery rządzące przywiązywały do tego duże znaczenie, gdyż otwarcia imieniem rządu miał dokonać sam Piłsudski. Zjawił się na sali sejmowej z wielką pompą, w otoczeniu mi­nistrów, urzędników, oficerów. Kiedy wszedł na try­bunę dla odczytania orędzia prezydenta, rozpoczęła się wrzawa i odezwały się okrzyki: “Precz z faszystow­skim rządem Piłsudskiego!” Pochodziły one z ław komunistycznych i ukraińskich. Piłsudski, zaskoczony i zmieszany, czytanie przerwał. W czasie tej przerwy zbliżył się do niego minister Składkowski11, po czym opuścił salę. Za małą chwilę zjawił się z powrotem na sali z oddziałem policji, której nakazał aresztować krzy­czących posłów. Wśród krzyków i szarpania wyciągnię­to z ław siedmiu posłów i wywieziono ich do ratusza. Pomiędzy aresztowanymi znaleźli się Ukrainiec Baczyński12 i “Wyzwoleniec”13 Smoła14. Obydwóch wnet uwolniono, przepraszając za nieporozumienie. To nie przeszkodziło, że ich silnie poturbowano, a posłowi Baczyńskiemu podarto ubranie.

Piłsudski odruchu tego widocznie się nie spodziewał, gdyż był ogromnie blady i zdenerwowany, krzycząc kilkakrotnie, z nieukrywaną złością: “Bądź cicho!”, to oczywiście nie pomogło. Spokój zaprowadziła policja. Po odczytaniu orędzia, w którym główny nacisk po­łożono na zmianę ustroju, przystąpił Sejm do wyboru marszałka. Kandydatem rządu był prof. Bartel. Ze strony opozycji postawiono kandydatury: socjalisty Daszyńskiego15, narodowego demokraty Zwierzyńskiego16 i Ukraińca Leszczyńskiego17. W pierwszym gło­sowaniu większości nie uzyskał żaden z kandydatów. W drugim głosowaniu — Daszyński dostał 206 głosów i został wybrany marszałkiem. Kandydat rządu Bartel dostał tylko 141 głosów. Nasze głosy się podzieliły. Część poszła za Bartlem na skutek agitacji Rataja, część głosowała za Daszyńskim, część się wstrzymała od głosowania. Po ogłoszeniu wyniku głosowania rząd wyszedł z sali na znak protestu, to samo uczynił klub Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem18. Demonstrację tę uważano za zapowiedź walki z nowym Sej­mem.

Poseł Daszyński wybór przyjął, oświadczając w krót­kim przemówieniu, że jako marszałek “strzegł będzie praw i godności tej Wysokiej Izby” i przewidując, że jego urzędowanie nie będzie funkcją beztroskiego ży­wota. Przy końcu przemówienia zapowiedział: “rządo­wi lojalną współpracę bez zadrażnień wzajemnych”. Marszałkiem Senatu został wybrany prof. Julian Szymański19, zagorzały zwolennik Piłsudskiego i jego bez­krytyczny wielbiciel. Wybór ten wywołał niemiłe zdziwienie nawet u senatorów, gdyż prof. Szymańskiego uważano za naiwne dziecko polityczne. Takim też oka­zał się przy każdym wystąpieniu. Marszałek Sejmu, stary gracz, dążył widocznie do dobrych stosunków tak z rządem, jak i z Piłsudskim. Wynikało to tak z jego oświadczenia w dniu wyboru, jak i z dalszych niejed­nokrotnych posunięć. Inaczej jednak myślał Piłsudski, traktując dalej po swojemu tak Sejm, jak i marszałka Daszyńskiego.

Na rolę wyznaczoną Sejmowi przez Piłsudskiego nie chciały się zgodzić nawet te stronnictwa, które z taką radością witały przewrót majowy i urządzały dzięk­czynne procesje, ślubując, “że budowniczego i twórcy Polski nigdy nie opuszczą”. Polityka rządu, lekcewa­żenie Sejmu, kopanie pod nim dołków, zwracanie się do niego jedynie przed uchwaleniem budżetu, niedo­puszczanie do uchwał w innych sprawach, odraczanie i zamykanie Sejmu, wyraźnie złośliwe i tendencyjne, oszczerstwa i obelgi rzucane w dalszym ciągu na stron­nictwa i ludzi niemiłych Piłsudskiemu zaczęły się przykrzyć nawet jego wielbicielom.20

Niebywała rozrzutność w gospodarce państwowej, szafowanie groszem publicznym, i to zupełnie jaskrawo, na cele partyjne, demoralizacja aż nadto wyraźna, gwałty na każdym kroku popełniane zaczęły coraz więcej otwierać oczy lewicowym współtwórcom ma­jowego przewrotu. Spostrzegli się też, jak z nimi po­trafi się rozmawiać nawet bardzo grzecznie, gdy cho­dzi o budżet, a szczególnie o fundusze dyspozycyjne. Że w tym czasie zaczyna się stosować kurs łagodny. Z nim przysyła się Bartla, posyłając pułkowników na tyły, ale tylko po to, by po osiągnięciu celu pozbyć się tak posłusznego cywila, a im komendę oddać.

Stąd zaczęło się psuć między dawnymi przyjaciółmi i ten stan naprężenia musiał wywołać różne nieporo­zumienia i zajścia na gruncie tego Sejmu, któremu przewodniczył dawny, znany i wierny przyjaciel mar­szałka Piłsudskiego, marszałek Daszyński. On ich nie szukał na pewno.

Poważniejszym incydentem była próba wprowadze­nia grupy oficerów do Sejmu na jego pierwsze, budże­towe posiedzenie w dniu 31 października 1929 r. Mieli oni rzekomo stanowić ochronę dla Piłsudskiego czy też urządzać mu owację, gdy przybędzie do Sejmu, za­stępując chorego z rozkazu prezesa rządu, Switalskiego21. Mimo że od samego rana tego dnia chodziły pogłoski, że dziś stanie się coś niesłychanego, nikt nie wiedział, co to może być. Kluby poselskie odbywały narady, publiczności ciekawej przybywało bardzo wiele.

Nareszcie zaczęło się wyjaśniać. O godzinie pół do czwartej po południu oddział oficerów, przeważnie wyższych stopni, wszedł do hollu sejmowego czwór­kami i zajął miejsce. O godzinie czwartej przyjechał do Sejmu Piłsudski. Przeszedł przez szpaler utworzony przez oficerów, którzy mu urządzili krzykliwą owację.

Marszałek Daszyński, poinformowany o tym, posie­dzenia Sejmu nie otworzył, lecz wezwał na naradę prezesów klubów sejmowych. Stawili się też wszyscy, nie wyłączając księcia Radziwiłła22, zastępującego klub BB...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin