Lennox Marion - Wysoka fala.pdf

(542 KB) Pobierz
MARION LENNOX
WYSOKA FALA
Tytuł oryginału: A Doctor's Redemption
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dlaczego człowiekowi się wydaje,
że
wypadki dzieją się w zwolnionym
tempie?
Był czas krzyknąć, zbiec na plażę, odciągnąć psa, zmusić tego idiotę w wózku
plażowym do zmiany kierunku, ale w rzeczywistości Zoe nie miała czasu na nic.
Siedziała na plaży pięć minut od szpitala miejskiego w Gold Coast,
podziwiając spienione grzywy fal, upajając się ciepłą bryzą od oceanu i
zapierającym dech widokiem.
Obserwowała też samotnego surfera.
Był dobry, bardzo dobry. Cierpliwie czekał na odpowiedni moment, po czym
płynnym
ślizgiem
sunął pod załamującą się falą.
Poezja w ruchu, pomyślała. Gdy podpłynął bliżej, rzuciła się jej w oczy jego
atletyczna sylwetka.
Ale obserwowała też psa. Leżał częściowo zasłonięty piaskowym pagórkiem
trochę bliżej brzegu niż ona.
Byłaby go nie zauważyła, gdyby nie to,
że
ilekroć surfer zbliżał się do brzegu,
czekoladowy labrador wbiegał na płyciznę, a mężczyzna przytulał go
serdecznie, po czym wracał na wodę, a pies do swojej kryjówki.
Miała ochotę pogadać z labradorem. Był to jej pierwszy tydzień w Gold Coast
City, więc dokuczała jej samotność, ale ci dwaj sprawiali wrażenie samotników
chodzących własnymi drogami.
Teraz jednak nie byli sami, bo od drogi w zawrotnym tempie zbliżał się
wózek plażowy.
Nie powinien był się tu znaleźć, bo była to plaża chroniona, gdzie rowery,
konie oraz pojazdy mechaniczne obowiązywał zakaz wstępu.
Nie był to miejscowy rybak spokojnie jadący na wieczorny połów, tylko pirat
drogowy w wynajętym wózku gnający na łeb na szyję. Z daleka dostrzegła logo
wypożyczalni.
Pies! Z przeraźliwym krzykiem rzuciła się w jego stronę, ale jej nogi okazały
się zbyt wolne, a głos zbyt cichy. Boże, tylko nie to!
Wózek z impetem uderzył w pryzmę piachu, za którą leżał pies, wyleciał w
powietrze, odbił się od kolejnej pryzmy, po czym z rykiem silnika pognał dalej.
Sam Webster leniwie płynął na desce, czekając na kolejną falę. Powinien już
myśleć o powrocie do domu, zwłaszcza
że
zapadał zmierzch i dobre fale
zdarzały się coraz rzadziej. Poza tym surfowanie po ciemku łączy się z ryzykiem
spotkania z
żerującymi
w nocy mieszkańcami głębin, a ryzykują tylko durnie.
Pora zejść z plaży, zabrać Bonnie do domu i pójść spać.
Spać? Wątpliwe. Od dawna
źle
sypiał, ale poranne i popołudniowe
surfowanie dobrze mu robiło. Wykonywał odpowiedzialną i wyczerpującą
pracę, przez cały dzień miał dziesiątki pacjentów, a mimo to dalej nękały go
problemy z zasypianiem. Nie lubił nocy.
Ale trzeba zabrać Bonnie do domu.
Nagle... Gdzie ta fala?!
Najpierw dotarł do niego ryk silnika, a dopiero po chwili zauważył pojazd
pędzący przez wydmy na plażę.
– Bonnie! – Krzyczał, płynął i krzyczał, ale spychał go silny prąd.
Wózek już gnał po plaży.
Bonnie! Na jego oczach pojazd uderzył w pryzmę, w której suka wykopała
sobie sporą chłodną jamę. Wbił w nią wzrok, jakby samym spojrzeniem chciał
psa stamtąd wywabić. Na próżno.
Brzegiem plaży ktoś biegł w tamtą stronę. Kobieta. Kobiety go nie interesują,
liczy się tylko Bonnie.
Gdzie ta fala?!
Przez moment myślała,
że
pies nie
żyje.
Czekoladowy labrador leżał na
piasku w kałuży krwi.
Zoe przyklękła przy nim.
– Cześć – powiedziała, zniżywszy głos, by go jeszcze bardziej nie
przestraszyć, a on spoglądał na nią wielkimi oczami pełnymi przerażenia i bólu.
Nie było w nich agresji, chociaż strach i cierpienie fizyczne często ją
wywołują nawet u najłagodniejszego zwierzaka, ale Zoe czuła instynktownie,
że
ten pies jej nie ugryzie. Bo nie ma siły?
Możliwe.
Łeb i przednie łapy chyba nie ucierpiały, ale lewa tylna noga... Cała
zakrwawiona. Zoe pospiesznie zdjęła z siebie bluzkę. Część zwinęła w tampon,
który umocowała na psiej nodze wąskim paskiem tkaniny.
– Przepraszam – przemawiała do psa. – Nie chcę sprawiać ci bólu, ale muszę
zatrzymać krwawienie.
Nawet jeśli jej się uda... Tyle krwi na piasku...
Musi zawieźć psa do weterynarza. Już miała do czynienia z pacjentami, u
których na skutek poważnej utraty krwi doszło do zatrzymania akcji serca.
Zerknęła w kierunku morza. Surfer ciągle płynął, ale za nim nie było
żadnej
fali, która by go popchnęła do brzegu. Zajmie mu to co najmniej pięć minut, po-
myślała, ale dla tego psa to zdecydowanie za długo.
Udało się jej spowolnić krwotok, ale nie zatrzymać.
Pierwszego dnia po przyjeździe do Gold Coast City, gdy wybrała się na
poszukiwanie supermarketu, zauważyła po drodze klinikę weterynaryjną
nieopodal szpitala. W oczy rzuciła się jej wtedy tablica z napisem: „Czynne
24h”.
Tak, to jest to.
Jej auto stoi tuż przy plaży, ale czy uda się jej dźwignąć tak dużego psa? Po
raz kolejny spojrzała w stronę surfera. To bez wątpienia jego pies, więc powinna
zaczekać.
I oddać mu nieżywe zwierzę?
Wykluczone. Na piasku napisała jeden krótki wyraz „WET”, po czym
podniosła psa. W pierwszej chwili zachwiała się pod jego ciężarem, ale znalazła
dość sił, by pobiec z nim na parking.
Chyba jeszcze nigdy nie przyszło mu tak długo płynąć do brzegu. Zazwyczaj
pozwoliłby prądowi nieść się wzdłuż plaży, a potem wrócić, ale to nie była
zwyczajna sytuacja. Bonnie. Pies Emily.
Przypomniał mu się dzień, kiedy Emily przyniosła do domu szczeniaka.
– Sammy, popatrz, jaka ona rozkoszna. Zobaczyłam ją w oknie sklepu
zoologicznego i poczułam,
że
jest moja.
Oboje jeszcze studiowali, byli biedni jak mysz kościelna i mieszkali w
jednym pokoju w akademiku. Posiadanie psa oznaczało,
że
będą zmuszeni
wynająć mieszkanie za pieniądze, których nie mieli, oraz dzielić czas między
naukę i opiekę nad psem, ale Em o tym nie pomyślała.
Zobaczyła szczeniaka i go kupiła, nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
To dlatego Emily nie
żyje,
a jemu został po niej tylko pies. I ten pies nagle
zniknąć zabrany z plaży przez obcą osobę. Odchodził od zmysłów.
Dotarłszy w końcu do brzegu, porzucił deskę i puścił się pędem w stronę
jamy wykopanej przez Bonnie. Na widok tego, co tam zobaczył, zrobiło mu się
zimno. Tyle krwi...
Można przeżyć takie krwawienie?
Gdzie jest Bonnie? Nieopodal ujrzał trzy litery. Krzywe, jakby nakreślone
stopą. WET.
To rozsądne. Ale który? Ten najbliżej szpitala?
Tępo wpatrywał się w plamę krwi.
Myśl, chłopie! W sąsiedztwie szpitala znajdowała się klinika weterynaryjna,
do której zazwyczaj chodził z Bonnie. Najbliższa. Ta osoba najwyraźniej zna
tego weterynarza. Biegnąc przez plażę,
ściągał
z siebie piankę.
Tyle krwi... Nie ma szansy, by z tego wyszła. Ale musi przeżyć, bo bez niej
już nic mu nie zostanie.
Klinika okazała się czynna. I o dziwo weterynarz wyszedł jej na spotkanie.
Być może usłyszał, jak z piskiem opon skręcała na podjazd. Lekarze są
wyczuleni na takie sygnały, pomyślała, wysiadając z auta.
– Wypadek drogowy – rzuciła, nie tracąc czasu na wyjaśnienia. Wygląda
jak... W koronkowym staniku, dżinsach, sandałkach, a wszystko to umazane
Zgłoś jeśli naruszono regulamin