Ashton Leah - Różne twarze Graya.pdf

(640 KB) Pobierz
Leah Ashton
Różne twarze
Graya
Tytuł oryginału: Beware of the Boss,
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lanie Smith gwałtownie usiadła, tłumiąc okrzyk. Słomkowy kapelusz z
szerokim rondem spadł jej na kolana, a ręcznik zaplątał się między nogami.
Co, do diabła?
Przyciskający się do kolana zimny nos stanowił odpowiedź na jej
pytanie. Spory pies o długiej rudej sierści, ociekający słoną wodą i oblepiony
piaskiem, szturchnął nosem jej nogę, a potem przeniósł na nią pełne nadziei
spojrzenie czekoladowych oczu.
– Zgubiłeś coś, kolego?
Pochyliła się, zaglądając w fałdy ręcznika. Pies pierwszy znalazł
nasiąkniętą wodą piłkę, podrzucił ją i cofnął się, po czym znów znieruchomiał
i wpatrywał się w Lanie.
– Mam ci ją rzucić?
Wiedząc,
że
na to pytanie jest tylko jedna odpowiedź, Lanie podniosła
się na nogi. Lekko potrząsnęła głową, bo po krótkiej drzemce wciąż była
trochę nieprzytomna.
Podniosła wzrok na niebo i westchnęła z ulgą. Słońce wciąż było nisko
za jej plecami. Przynajmniej długo nie spała. Co prawda nie byłoby
nieszczęścia, gdyby przespała cały dzień. W końcu nie miała tysiąca spraw do
załatwienia.
Pies zbliżył się i u jej stóp wypuścił z pyska piłkę.
Lanie nie mogła powściągnąć uśmiechu.
– Okej, kolego, bardzo proszę.
Biorąc do ręki obślinioną piłkę, tylko lekko się skrzywiła – na plaży
North Cottesloe nie brakowało wody do umycia rąk – po czym zastanowiła
1
L
T
R
się, gdzie ją rzucić. Z powrotem do wody, skąd najwyraźniej wyszedł pies?
Czy wzdłuż brzegu?
– Luther!
Niski głos zatrzymał rękę Lanie. Pies na moment zerknął w stronę, skąd
dobiegał znany mu głos, po czym znów skupił uwagę na piłce.
Po oślepiająco białym piasku sprężystym krokiem szedł ku nim
mężczyzna. Był bez koszuli, miał na sobie tylko szerokie szorty i czarne
okulary przeciwsłoneczne na nosie. W porannym słońcu jego oliwkowa skóra
lśniła. Przeczesał palcami nieco zbyt długie brązowe włosy, zostawiając je w
nieładzie.
Lanie przyłapała się na tym,
że
bezsensownie poprawia swoje
brązowawe włosy, które –
zawadiackiego nastroszenia. Rano przed wyjściem z domu
ściągnęła
je
gumką.
– Luther! – powtórzył mężczyzna.
Pies ani drgnął, skupiony na ręce Lanie.
Po raz pierwszy także mężczyzna na nią zerknął.
– Chce pani zatrzymać piłkę? – spytał mężczyzna, przenosząc ciężar
ciała z nogi na nogę.
– Słucham?
L
T
2
była tego pewna –
R
nie miały tego uroku
Westchnął i spojrzał na zegarek.
– Mogłaby pani oddać Lutherowi piłkę? Im szybciej, tym lepiej.
Piłka wypadła z ręki Lanie, a pies skoczył z taką radością, jakby rzuciła
ją kilka kilometrów dalej. Potem podbiegł do mężczyzny, a moment później
piłka ze
świstem
przecięła powietrze i wylądowała w płytkich falach. Pies
pognał naprzód, rozpryskując wodę.
Także mężczyzna się oddalił, nie oglądając się za siebie, biegł brzegiem
w tej samej odległości od rozbijających się na piasku fal co każdego ranka.
– Bardzo proszę, nie ma za co – powiedziała Lanie do jego szybko
oddalających się pleców.
Co za dupek. Przyklękła po ręcznik i książkę, schowała je do płóciennej
torby. Kapeluszem przykryła rozwiane włosy. Cóż, teraz przynajmniej już
wie.
W ciągu minionych tygodni zaczęła rozpoznawać większość osób, które
wczesnym rankiem zjawiały się na plaży. Zapalonych pływaków, którzy
pływali o siódmej rano, niezależnie od pogody. Spacerowiczów – i tych,
którzy traktowali to jak
ćwiczenie,
i tych, którzy kochali spacery po plaży, bo
jest piękna. Biegaczy, surferów, miłośników opalania. I oczywiście psy.
Ten mężczyzna także pojawiał się co dzień. W przeciwieństwie do
innych, którzy witali Lanie kiwnięciem głowy czy uśmiechem, wydawał się
zaabsorbowany sobą i swoim
światem.
Biegał po plaży, jego pies gnał
brzegiem w
ślad
za nim, a potem znikali.
Ciemnowłosy i interesujący. Zamknięty w sobie. Skupiony i poważny.
Czym się zajmuje? Jak się nazywa?
Czy jest
żonaty?
Nie, nie robiła sobie
żadnych
nadziei. Nie
śniła
na
jawie. Lanie z natury była pragmatyczna.
Mimo to o nim myślała. Teraz otrzymała odpowiedź. Jaki jest ów
nieznajomy? Zdecydowanie opryskliwy. Po prostu gbur. Cóż, mała strata – i
tak miło będzie na niego popatrzeć. Wady charakteru nie mają na to wpływu.
Szła
ścieżką
przez porośnięte kępkami roślinności wydmy w stronę
Marine Parade. W ręce niosła buty. W piasku pod stopami czuła małe białe
muszelki. Kiedy wyszła na ulicę, rzuciła buty na ziemię i wsunęła w nie
stopy. Beton był zdumiewająco ciepły, pomimo niezbyt gorącego dnia.
Był wtorek, więc na porośniętej z obu stron sosnami ulicy samochody
3
L
T
R
nie walczyły o wolne miejsce, jak działo się przez wszystkie letnie weekendy.
Po drugiej stronie drogi warte miliony dolarów domy wychodziły na błękitny
ocean. Wśród tych architektonicznych wspaniałości znalazła miejsce mała
kafejka. Na zewnątrz, lecz osłonięte od słońca stały pomalowane na biało
stoliki i krzesła, na stolikach zaś niebieskie szklane wazoniki z
żółtymi
margerytkami. Dom Lanie znajdował się dwie minuty drogi spacerem pod
górę, ale jej uwagę przyciągnął machający do niej siwowłosy mężczyzna.
– Lanie! – Przestał energicznie zamiatać między stolikami i wsparł się
na szczotce. – Dzień dobry! Pływałaś dzisiaj?
– Dzisiaj nie. – Z uśmiechem pokręciła głową.
– A jutro?
– Może. – Co dzień toczyli tę samą rozmowę.
Mężczyzna burknął coś niewyraźnie, choć jego opinia była jasna jak
słońce.
– Powiedz mi, o co ci naprawdę chodzi, Bob – rzekła chłodno.
– Taka strata – odparł tak samo jak minionego dnia, a potem poklepał
jeden z blatów. – Kawy?
Skinęła głową. Obok porannych wizyt na plaży kawa w kawiarni Boba
stała się jej codzienną rutyną.
Usiadła na drewnianym krześle, starając się nie obudzić lekko
niechlujnego pudla, który spał, niczego nieświadomy, u jej stóp. Bob nie
czekał na zamówienie, tylko powlókł się do
środka,
by zaparzyć jej to co zwy-
kle: kawę z mlekiem o nazwie flat white, bez cukru, za to z większą ilością
kawy.
Na stoliku leżała poranna gazeta. Czekając na kawę, Lanie
automatycznie ją przeglądała.
Ostatnią stronę niemal w całości wypełniało kolorowe zdjęcie:
4
L
T
R
Zgłoś jeśli naruszono regulamin