Antoni Slonimski - Kroniki tygodniowe 1936 - 1939.pdf

(1438 KB) Pobierz
Antoni Słonimski
Kroniki tygodniowe 1936-1939
słowo wstępne i przypisy - Rafał Habielski
LT
Warszawa
SŁOWO WSTĘPNE
Antoni Slonimski
Kroniki tygodniowe 1936-1939
SŁOWO WSTĘPNE
Słowo wstępne:
Rafał Habielski
Przypisy:
Rafał Habielski i Ewelina Godlewska
Opracowanie redakcyjne: Tomasz Boczyński
Opracowanie graficzne: Jacek Brzozowski
Skład komputerowy:
Marek Jastrzębski
Wydawca dziękuje Alinie Kowalczykowej za pomoc przy wydaniu książki
Wydawca dziękuje SW „Czytelnik" za udostępnienie komentarzy Antoniego Słonimskiego
ISBN 83-88736-47-7
© Copyright by Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi w Laskach © Copyright for this edition
LTW
Wydawnictwo LTW
ul. Sawickiej 9, Dziekanów Leśny 05-092 Łomianki tel./faks: (0-22) 751-25-18 e-mail:
wyd@ltw.com.pl http://www.ltw.com.pl
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, podczas przygotowywania do druku trzeciego i ostatniego
już tomu Kronik tygodniowych, odnaleziona została nota autorstwa Antoniego Słonimskiego,
mająca pełnić rolę posłowia w edycji felietonów planowanej w połowie lat siedemdziesiątych.
Daje ona powody do satysfakcji, dowodzi bowiem, że pomysł wydania Kronik, który przyświecał
Słonimskiemu, bliski był pomysłowi autorów opracowania tego i dwóch poprzednich tomów.
„Zbiór niniejszy - pisał Słonimski - obejmuje część moich Kronik tygodniowych, które ukazywały
się w «Wiadomościach Literackich)) między rokiem 1927 a 1939. Felietony te, pisane w latach
odległych i w sytuacji politycznej i obyczajowej tak różnej od naszych czasów, wymagają nieraz
komentarza lub nawet szerszego omówienia.
Bardzo nie lubię odsyłaczy, tych małych cyferek, które jak mrówki, rozbiegłe po stronicy druku,
wywołują uczucie niepokoju. Mam zwykle ochotę najpierw przeczytać wszystkie przypisy, aby
móc spokojnie obcować z tekstem, zamiast odrywać się co chwila i szperać nerwowo wśród
objaśnień zebranych na końcu książki. Jeśli więc uważam, że coś wymaga dodatkowej informacji
albo mam ochotę wtrącić mój sąd obecny na sprawy niegdyś poruszane, choćby to były nawet
uwagi polemizujące z samym sobą, nie wyrzekam się tej satysfakcji i umieszczam je
bezpośrednio pod felietonem. Drukowane kursywą łatwo dają się odróżnić, są więc do wypicia
na miejscu, a nie na wynos.
Około dwudziestu procent felietonów wypadło z całości, inne uległy pewnym skrótom, o czym
uprzedzamy czytelnika, wedle zwyczaju przyjętego w krajach cywilizowanych. Pisownia została
ujednolicona, dokonano również drobnych retuszów terminologicznych i wyjaśniających. Zbiór
ten nie może więc być traktowany jako pełny dokument epoki, a jedynie jako lektura
nieobowiązująca dla tych, którzy zachowali zainteresowania dla życia kulturalnego w
międzywojennym okresie istnienia Państwa Polskiego".
Słowa te wymagają kilku słów komentarza. Felietony, które miały „wypaść" z edycji
przygotowywanej przez Słonimskiego, okazały się niecenzuralne, stąd konieczność opuszczeń.
Podobnie, przypomnijmy, było w przypadku Kronik, które zmasakrowane przez cenzurę ukazały
się w mocno okrojonym wyborze w roku 1956.
Kolejna sprawa to przypisy i objaśnienia tekstu. Słonimski wielokrotnie dawał wyraz swojej
niechęci do „przypisologii" i przekonaniu temu pozostał wier-
II
SŁOWO WSTĘPNE
ny także w przypadku Kronik, o czym świadczy jego nota. Wydaje się wszelako, że nie
wyrządzamy mu krzywdy, opatrując ten i poprzednie tomy przypisami, których co prawda
wydawać się może sporo, niemniej jednak ich liczba oraz charakter w żadnym wypadku nie
mogą skłaniać do traktowania niniejszego wydania jako edycji naukowej. Byłoby to najdalsze od
zamierzeń autora i zapewne spotkałoby się z jego ironicznym komentarzem.
Tak jak w wypadku tomów poprzednich uznaliśmy, że opatrzenia odsyłaczami wymagają te
przywoływane przez Słonimskiego wydarzenia i osoby, a także używane przezeń zwroty, które
dzisiejszemu czytelnikowi mogą wydać się nieznane i nieczytelne. Przemawia za tym zabiegiem i
to, że sam Autor, czytając Kromki po latach, domyślał się tu i ówdzie aluzji, nie mogąc jednak
przypomnieć sobie, czego lub kogo dotyczyły. Jeśli choć część tych zagadek udało się nam
rozwiązać, możemy poczytywać to sobie za sukces.
*
Tematyka Kronik z lat 1936-1939 w zasadzie nie odbiega od tych, które powstały wcześniej.
Można jednak dostrzec zmiany, przy czym rok 1936 nie stanowi tutaj cezury. Mamy raczej do
czynienia z dalszym etapem ewolucji, której początki tkwią we wczesnych latach trzydziestych,
przejawem wpływu na postawę Słonimskiego sytuacji politycznej w Polsce i w Europie*.
Wydarzenia, do których doszło później, a więc śmierć Marszałka Piłsudskie-go oraz uchwalenie
Konstytucji kwietniowej, przesądziły o rozejściu się dróg felietonisty i obozu pomajowego.
Piłsudczycy bez Piłsudskiego szybko wzięli kurs na prawo, uzupełniając swój program o hasła
obce duchowi Kronik i ich Autorowi. Nacjonalizm, kult siły i zwieranie szeregów, nawet jeśli
uzasadniane zmieniającą się na niekorzyść Polski sytuacją międzynarodową, nie były tym, co
choćby w najmniejszym stopniu mogło pociągać Słonimskiego.
Czy można zatem powiedzieć, że na kilka lat przed wojną Autor Kronik przeistoczył się z
recenzenta władzy w jej zdeklarowanego przeciwnika? Jeśli stał się oponentem sanacji,
pozostając przeciwnikiem nacjonalistycznej prawicy, to z pewnością dbającym o to, by być
postrzeganym jako ten, który zawsze mówi wyłącznie we własnym imieniu. Nadal starał się
dawać wyraz swemu indywidualizmowi i niezależności, coraz trudniej było mu jednak pisać o
tym wszystkim, co uważał za ważne.
Czytając felietony Słonimskiego powstałe w końcu lat trzydziestych, wypada pamiętać o tym,
czego w nich, nie przez przeoczenie przecież, nie ma. A nie ma choćby zdecydowanej reakcji na
dekret prasowy Prezydenta RP z roku 1938, oddający administracji państwowej niemal pełną
kontrolę nad dziennikami i czasopismami. Nie ma również stanowczego oporu wobec innych
prób totalizowa-nia i brutalizowania życia w Polsce, na przykład sprawy Stanisława Cywińskie-
go, profesora Uniwersytetu Stefana Batorego, oskarżonego o zniesławienie Mar-
SŁOWO WSTĘPNE
III
* Por. Słowo wstępne do Kronik tygodniowych 1932-1935, Warszawa 2001, s. II i nast.
szalka Piłsudskiego, pobitego przez oficerów garnizonu wileńskiego, a następnie wyrokiem sądu
skazanego na karę więzienia.
Dlaczego te i im podobne sprawy nie zostały przez Słonimskiego przywołane, nie dowiemy się
zapewne już nigdy, i w związku z tym zdani jesteśmy jedynie na domniemania. Czy dlatego, że
obawiał się losu Adolfa Nowaczyńskiego i Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, których napadnięto i
pobito? Czy też dlatego, że przypadek Stanisława Mackiewicza (Cata), prowadzącego ostry spór
z sanato-rami zakończony zesłaniem, tego zaprzysiężonego przecież piłsudczyka, do obozu
odosobnienia w Berezie Kartuskiej, dowodził, że frontalny atak nie ma szans powodzenia?
Wszystkie z tych możliwości wydają się prawdopodobne. Również graniczące z prawdą
przypuszczenie, że pisać o tym, o czym chciał, po prostu nie mógł. W drugiej połowie lat
trzydziestych władze sięgnęły po cenzurę prewencyjną, nie chcąc zostawiać śladów swojej
zapobiegliwości w tropieniu wszystkiego, co wydawało się sprzeczne z racjami uchodzącymi za
nadrzędne. Za te praktyki płacił Słonimski wymierną, wysoką cenę. Odbierały jego pisarstwu
impet polemiczny, zmuszały do posługiwania się delikatniejszymi aluzjami, niekiedy do
rozmywania felietonów sprawami drugorzędnymi i nieporuszania tematów szczególnie
drażliwych.
Nie od rzeczy będzie także przypomnieć, że po wojnie, na emigracji, podawano felietonistę za
przykład opozycjonisty w cudzysłowie, rodzaj przeciwnika systemu cenionego przez władze.
Uszczypliwego bardziej niż fundamentalnie krytycznego, a tym samym dowodzącego liberalizmu
obozu rządzącego, w istocie więc nieszkodliwego, a może nawet pożądanego i dlatego
tolerowanego. Dla Stefanii Zahorskiej, nawiasem mówiąc autorki, która przed Wrześniem nie
dała się poznać jako bezwzględny krytyk rzeczywistości sanacyjnej, felietony Słonimskiego były
„dowcipnym, ale żałosnym pętaniem się po peryferiach zagadnień". Opinia ta, która odnosiła się
do końca lat trzydziestych, wydaje się być podbarwiona niechęcią nie tyle za postawę
Słonimskiego sprzed roku 1939, ile za wybór dokonany przez niego w roku 1945, czyli aprobatę
Polski Ludowej i powrót do kraju. Fałsz diagnozy Zahorskiej potwierdza nie tylko lektura
felietonów, ale także rozważane przez wojsko plany umieszczenia ich autora w Berezie. Warto
jąjednak przywołać, gdyż składa się na dzieje recepcji Kronik.
Felietony Słonimskiego z lat 1936-1939 uznać można, w przeciwieństwie do powojennych
zarzutów i mimo ich wymuszonej niekiedy gładkości, za zwieńczenie tego, co składało się na
istotny sens Kronik nie tylko dlatego, że ich kresem, tak jak kresem II Rzeczypospolitej był
Wrzesień 1939. W tym czasie przyszło Słonim-skiemu, mimo szeregu ograniczeń, dawać wyraz
swoim niezmiennym przekonaniom w warunkach nieporównywalnie trudniejszych od tych w
jakich rozpoczynał przygodę z felietonem. Nie zgadzał się - czego nie ukrywał - z polityką
wewnętrzną spod znaku Obozu Zjednoczenia Narodowego, hołdującą rozwiązaniom
autorytarnym. Nie potrafił ani zrozumieć, ani zaakceptować powodów utrzymywania
poprawnych do początku roku 1939 stosunków z III Rzeszą. Miał
r
IV
SŁOWO WSTĘPNE
zatem przeciw sobie władzę i nacjonalistyczną prawicę, a także nastroje części społeczeństwa.
Ich wyrazem, co sam wielokrotnie odczuwał, był wzrost ksenofobii i postaw antysemickich, nie
objawionych przecież w Polsce właśnie wówczas, jednak powszechniejszych i wyrażanych w
formach znacznie ostrzejszych niż w końcu pierwszej dekady niepodległości.
Na dodatek miał przeciwko sobie sytuację polityczną w Europie, rozwijającą się na przekór
bliskim mu wartościom i nadziejom. Uzbrojonego już Hitlera, anektującego Austrię i Czechy,
tworzącego zamorskie imperium Mussoliniego, budującego archipelag GUŁAG Stalina oraz
triumfującego w Madrycie gen. Franco. Warto może przy okazji przypomnieć, że bezwzględna
dezaprobata dla faszyzmu i jego odmian nie służyła Słonimskiemu do usprawiedliwiania metod
reżimu stalinowskiego w ZSRR, praktyki stosowanej wówczas przez wielu polskich i zachodnich
intelektualistów. To właśnie stanęło na przeszkodzie przypomnieniu wszystkich Kronik w roku
1956 i dwadzieścia lat później.
Innymi słowy to, co składało się na materię polityki międzynarodowej i wpływało na sprawy
wewnątrzpolskie, można uznać za wyrok wydany na pojęcia, które składały się na wyznanie
wiary felietonisty. Humanizm i pacyfizm, racjonalizm i liberalizm, wolność i równość wydawały
się być w końcu lat trzydziestych koncepcjami mocno nadwyrężonymi, jeśli nie zdruzgotanymi,
w każdym razie uznawanymi za atrybuty gasnącego świata. Liczyła się nie jednostka i jej prawa,
ale naród i jego potrzeby, będące w istocie rzeczy projektami wodzów i ideologii. Cóż więc
pozostawało? Wedle Słonimskiego obrona tego, w co wierzył, poparta pełnym determinacji
przekonaniem, że ideały, którym deklarował wierność, narażone są jedynie na tymczasową
dekoniunkturę. Postawa, zważmy, wymagająca niemałej odwagi i samozaparcia. Można było
bowiem odnieść wrażenie, że kolejne wydarzenia nie tylko dopełniają katastrofy światopoglądu
ufającego w siłę rozumu orędownika pokoju, przekonanego, że szczęście bez wolności mimo
wszystko nie istnieje, ale - co gorsza - stawiają go przeciw racjom państwa i społeczeństwa,
innymi słowy - czynią obcym i wrogim.
Klimat nietolerancji i jego objawy, czyli próby odmowy publicznej obecności tym wszystkim,
którzy chcieli zachować prawo do własnego zdania, licząc, że będąje mogli wypowiedzieć,
udzielał się nie tylko światu polityki, ale i kolegom po piórze. Dla kilkunastu, a może
kilkudziesięciu z nich Polska nie mogła być domem dla myślących inaczej. Nieznany szerzej
dziennikarz policzkujący Słonimskiego za wiersz Dwie ojczyzny, złożony drobną czcionką na
pierwszej stronie „Wiadomości Literackich", napaści prasowe na jego Autora, a także ataki na
Józefa Wittlina, Juliana Tuwima i Tadeusza Boya-Żeleńskiego były składnikami gęstniejącej
atmosfery życia publicznego, podporządkowywanego nakazom komendy.
Modna kawiarnia „Swann", z figurującą przed wejściem informacją o aryj-skości lokalu, zdawała
się dystansować bezpowrotnie przemijającą beztroskę „Ziemiańskiej". Tadeusz Boy-Żeleński
trzymał w domu broń, biorąc pod uwagę możliwość najścia „czytelników" oburzonych jego
szargającą jakoby pamięć o za-
SŁOWO WSTĘPNE
V
sługach króla Jana III i heroicznej przeszłości Marysieńką Sobieską, a pacyfista Józef Wittlin, w
efekcie prasowej nagonki, wyjechał z Polski. Rozwiązanie takie brał pod uwagę także autor
Kronik, czego dowodem napisany w roku 1938 wiersz Do przyjaciół w Anglii.
Jest wielce prawdopodobne, że powodem, dla którego Słonimski nie zdecydował się na wyjazd,
była ufność, jaką pokładał w znaczenie tego, co pisał. Rezonans Kronik i głosy solidarności po
znieważeniu felietonisty przez Zygmunta Ipohorskiego świadczyły o tym, że był czytany, a jego
słowo nie ginęło w zgiełku szowinistycznej publicystyki.
*
U kresu życia, przygotowując do druku felietony publikowane w „Wiadomościach Literackich",
Słonimski mógł spojrzeć na nie z dumą. Były dowodem, że w sprawach najważniejszych miał
wówczas rację, z czym pogodzić się musieli jego przedwojenni adwersarze. W szlachetny sposób
dał temu wyraz Jerzy Pietr-kiewicz, przed Wrześniem „wściekły" hurra-nacjonalistycznej
publicystyki, sprawca opuszczenia Polski przez Józefa Wittlina. Gest Pietrkiewicza, po wojnie
londyńskiego emigranta, który korzystając z pobytu w kraju, przeprosił Słonimskiego za siebie
sprzed lat, warto przywołać także dlatego, że był dowodem zmiany stosunku emigracji do autora
Alarmu. Jesienią 1976 r. w paryskiej „Kulturze" ukazało się wspomnienie Konstantego A.
Jeleńskiego {Antoni Słonimski i jego ojczyzna), będące w istocie hołdem dla postawy
prezentowanej w Kronikach.
I ostatnia już sprawa. W przywołanym wyżej posłowiu Słonimski proponował traktować swoje
felietony, pamiętajmy, tylko te nadające się wówczas do druku, jako dokument życia
kulturalnego Dwudziestolecia. Z taką oceną nie sposób się nie zgodzić. Ale jeśli spróbujemy
nazwać, a przez to ocenić cały cykl z perspektywy dłuższej o czas, który minął od momentu
napisania tych słów, nie ulega wątpliwości, że Kroniki pojmować można szerzej i że zasługują na
coś więcej. Tak, z całą pewnością są świadectwem stanu kultury międzywojnia, są także
dokumentem epoki, ale są również zapisem zasad o niewzruszonym wciąż znaczeniu.
Rafał Habielski
NOTA WYDAWNICZA
Wydawnictwo LTW postanowiło opublikować wszystkie felietony Antoniego Sło-nimskiego
drukowane w „Wiadomościach Literackich" w latach 1927-1939. Tom pierwszy obejmuje okres
1927-1931, drugi 1932-1935 a trzeci 1936-1939. Decyzja ta podyktowana została przekonaniem
o wartości felietonistyki Słonimskiego oraz pamięcią o zabiegach, jakim ta forma jego
wypowiedzi poddawana była w przeszłości. Kroniki tygodniowe 1927-1939 wydane w 1956 r.
były nie tylko wyborem mocno fragmentarycznym, ale zostały także ocenzurowane, o czym
-zgodnie z ówczesną praktyką- nie poinformowano czytelnika.
Niniejsza edycja oparta została na pierwodrukach Kronik. W tekstach nie dokonano żadnych
opuszczeń, uwspółcześniono pisownię, poprawiono interpunkcję, rozwinięto niektóre skróty.
Edycja, którą prezentujemy, nie rości sobie ambicji naukowych. W przypisach umieszczonych
pod poszczególnymi felietonami znalazły się informacje ułatwiające ich zrozumienie, a więc w
jakimś sensie niezbędne, co nie znaczy, że udało się wyjaśnić wszystko, co wyjaśnienia wymaga.
Przypisy oznaczone literami pochodzą od Autora i przygotowane zostały dla edycji Kronik,
projektowanej w połowie lat 70. przez S.W. „Czytelnik", która nie doszła do skutku z powodów
politycznych. Przypisy .oznaczone cyframi pochodzą od autorów opracowania. Nawiasami
kwadratowymi zaznaczono zwroty zakwestionowane przez cenzurę i usunięte w wersji
przygotowywanej do druku w latach 70. Informacje biograficzne, poza wyjątkami, przeniesione
zostały do indeksu nazwisk.
Z życzliwością do pytań i wątpliwości niżej podpisanego odnosił się zawsze profesor Roman
Loth, którego informacje pozwoliły rozwiązać wiele zagadek Kronik. Bardzo Mu za to dziękuję.
Rafał Habielski
SPROSTOWANIE
Wskutek rozszerzenia o dwie pozycje uległa zmianie numeracja kronik. Odsyłacze do ich
numerów, dokumentujące cytaty we wstępie do tomu pierwszego, należy przesunąć o jeden
(136, 139) lub o dwa numery (pozostałe).
1936
259
Nr 1, 5 stycznia
Rozmawiałem w Ameryce' z pewnym starym panem o kwestii żydowskiej. Starszy pan był
Żydem z Polski i bardzo zajął się mną na pewnym przyjęciu, gdzie miałem przyjemność się z nim
poznać. Wyciągnął mnie do osobnego saloniku, nalał mi whisky i otaczał mnie bardzo
specyficzną życzliwością, jaką się okazuje pogorzelcom lub jaką się stosuje wobec powodzian.
„Ciężko?" — spytał przenikliwie, świdrując mnie poczciwymi, niebieskimi oczami. „Ciężko
warn?"; „Co? Męczą, bardzo męczą?". Pytania te odnosiły się do sytuacji Żydów w Polsce. Tyle
było troskliwości i współczucia w jego zabiegach, tak poprawiał mi poduszkę na fotelu, jakbym
był istotnie ofiarą inkwizycji, wyrwaną przez statek „Piłsudski" z koła udręki. Taka życzliwość
zobowiązuje. Głupio mi było odpowiedzieć mu zwyczajnie: „Nie, wcale nie męczą" albo „Coś pan,
z byka spadł?", słowem, coś prostego i stosownego. Wdałem się z nim w szerszą i poważną
dyskusję i przyznać muszę, że to, co mówiłem, napełniło go nieopisanym zdumieniem.
Wyjaśniłem mu, jak wiele jest kłamstw i przesady w informacjach, które czerpał z prasy
amerykańskiej, i postarałem się przedstawić drugą stronę tego medalu żydowskiego bitego
przez Polaków.
Zwykle, gdy się mówi o ujemnych cechach zbiorowych narodu żydowskiego, rozmówca albo
przyznaje rację, to znaczy nie jest Żydem, albo mówi, że to wszystko prawda, ale teraz nie czas
mówić o tych sprawach, to znaczy jest tak zwanym Żydem kulturalnym. Żyd-szowinista w ogóle
nie dopuszcza do tego rodzaju dyskusji. Argument, że nie czas jest teraz wytykać błędy, że
Żydzi nie powinni być przedmiotem satyry, powtarza się już od wieków. Żydzi zawsze byli
1 Antoni Słonimski przebywał w Stanach Zjednoczonych jesienią 1935, literackim elektem
wyprawy był cykl Listy z Ameryki, publikowany w „Wiadomościach Literackich".
-ii..
2_________________________________1936___________________________________
w warunkach wyjątkowych, wykluczających krytykę, jak Niemcy, które się zawsze musiały
zbroić, bo były w wyjątkowo trudnym położeniu geograficznym.
Konflikt żydowsko-polski jest, oczywiście, prymitywny i głupi. Nie znam ani programu, ani
żadnych rozsądnych żądań stawianych Żydom przez antysemitów. Burdy młodzieży i znęcanie
się nad bezbronnymi to prawie wszystko. Nie zamierzam się przyłączać do chóru pofępień takiej
metody walki, bo taka walka jest obrzydliwością zbyt bezsporną. Pragnę pomówić o innej
sprawie.
Żydzi mają opinię narodu mądrego. To powszechne mniemanie od dawna już wzbudziło moją
nieufność. Żydzi są narodem, który w cywilizacji świata ma niejedną wspaniałą kartę, są to
ludzie o tych samych możliwościach, co inne nacje, ale jako zbiorowisko wydają mi się
pozbawieni instynktu samozachowawczego. Mądrość Żydów wyczerpuje się widać w zawiłych i
dość jałowych roztrząsaniach talmudycznych. Są wysokiego mniemania o swej umysłowości i nie
potrafią rzeczy najprostszych. Nie potrafią mówić, chodzić, nie potrafią współżyć po ludzku.
Pewnej niedzieli wszedłem do kawiarni na placu Marszałka, w której normalnie schodzą się sfery
artystyczne . Trudno się było przedostać, nie można było znaleźć wolnego stolika. Kawiarnia
zapełniona była po brzegi krzykliwą publicznością żydowską. Przecież niedziela nie jest świętem
żydowskim. Czemu właśnie tego dnia ci ludzie tak tłumnie zwalili się do kawiarni o charakterze
literacko-artystycznym? Czyżby to byli snobi, którzy chcą zobaczyć, jak Smosarska pije kawę
albo jak Parandowski rozmawia z Tuwimem? Nie. Byli to przeważnie właściciele sklepów z
Nalewek. Polacy tej sfery nie chodzą do Ipsu. Jest to najbliższa od dzielnicy żydowskiej kawiarnia
nieżydowska, i stąd to powodzenie. W tym pozornie błahym obrazku warszawskim jest sporo
istotnej prawdy o Żydach. Jest w tym pęd do hochsztaplerstwa, życia nad stan, przyjmowania
najwy-godniejszych obyczajów środowiska przy negowaniu form mniej wygodnych. Wszystko to
stosuje się głównie do burżuazji żydowskiej. Do krzykliwej, pretensjonalnej, nie produkującej
klasy pośredników i handlarzy.
Ale jakie jest wyjście z tej sytuacji? Jaką można dać radę rozsądną? W niedobranym
małżeństwie, gdy ludzie nie mogą się rozejść, muszą się starać zorganizować swoje życie
możliwie najznośniej. Porównanie moje jest trochę groteskowe, ale mniejszość żydowska w
Polsce to trochę taka żona Żydówka, którą mąż, jak się urżnie, wali po łbie. Esterka jest nieco
Zgłoś jeśli naruszono regulamin