Odom Mel - Diablo Dziedzictwo Krwi.doc

(1296 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

RICHARD A. KNAAK

 

 

 

DIABLO

DZIEDZICTWO KRWI

 

Przełożył: Jacek Manicki


JEDEN

 

Czaszka uśmmechnęła się do nich krzywo, jakby zachęcając całą trójkę do pozostania tu na wieczność.

- Wygląda na to, że nie byliśmy tu pierwsi - zamruczał Sadun Tryst. Żylasty, poznaczony szramami wojownik po-stukał w czaszkę ostrzem noża, wprawiając kościstego ob­serwatora w drżenie. Poza nim mogli dostrzec tylko kolec, który przebił głowę i utrzymał ją w powietrzu, podczas gdy reszta ciała spadła na ziemię w postaci bezkształtnej masy kości.

- A myślałeś, że będziemy? - szepnęła wysoka, zakaptu-rzona postać. Jeśli Sadun wyglądał na szczupłego, niemal akrobatę, to Fauztin sprawiał wrażenie chodzącego trupa. Czarodziej z Vizjerei poruszył się niczym zjawa, gdy dotknął czaszki okrytym rękawiczką palcem.

- Nie wyczuwam w tym jednak żadnej magii. Tylko topor­ny, ale skuteczny mechanizm. Nie ma się czego obawiać.

- Dopóki twoja głowa nie zawiśnie na następnym kolcu. Vizjerei pociągnął swoją siwą, kozią bródkę. Jego lekko skośne oczy zamknęły się, jakby potwierdzając zdanie towa­rzysza. Choć Sadun z wyglądu (a czasem i z charakteru) przy­pominał niegodną zaufania łasicę, to Fauztin kojarzył się z wy­suszonym kotem. Koniec jego nosa wciąż się poruszał, zaś zwisające pod nim wąsiki tylko potęgowały to wrażenie.

Co prawda żaden z nich nie był uznawany za świętego, ale Norrec Yizharan już kilka razy powierzył im swoje życie. Dołączywszy do nich, stary wojownik popatrzył przed siebie, gdzie ciemności skrywały kilka większych komnat. Jak do tej pory przeszli już siedem różnych poziomów i nie znaleźli ni­czego poza prymitywnymi pułapkami.

Ku swemu wielkiemu rozczarowaniu, nie znaleźli też żad­nych skarbów.

- Jesteś pewny, że nie ma w tym żadnej magii, Fauztin? Wcale a wcale?

Na wpół przesłonięte kapturem kocie rysy przybrały wy­raz łagodnej urazy. Szerokie ramiona sutego płaszcza spra­wiały, że Fauztin wyglądał niesamowicie, niemal jak istota nadprzyrodzona. Zwłaszcza, gdy górował nad bardziej mu­skularnym, dość wysokim przecież Norrecem.

- Musiałeś to powiedzieć, przyjacielu?

- To przecież nie ma sensu! Poza kilkoma żałośnie prosty­mi pułapkami nie napotkaliśmy niczego, co by nas mogło powstrzymać przed dotarciem do głównej komnaty! Czemu męczyć się z wykopywaniem, aby później zostawić to prak­tycznie bez zabezpieczenia?!

- Nie nazywałbym niczym pająka wielkości mojej głowy -stwierdził kwaśno Sadun, drapiąc się po długich, choć prze­rzedzających się czarnych włosach. - Zwłaszcza, że tym ra­zem siedział na mojej głowie...

Norrec zignorował go.

-  Czy to jest to, co myślę? Znów spóźniliśmy się? Czy powtarza się sytuacja z Tristram?

Kiedyś, w przerwie pomiędzy jednym zaciągiem a drugim, poszukiwali skarbów w małej wsi zwanej Tristram. Legenda głosiła, że w strzeżonych przez potwory podziemiach znaj­duje się skarb tak wyjątkowy, że ci, którzy go znajdą, staną się bogaci niczym królowie. Norrec i przyjaciele weszli do labiryntu w środku nocy. Nie widział tego żaden z miejsco­wych...

Po wielu trudach, walce z dziwnymi potworami i uniknię­ciu wielu pułapek... odkryli, że ktoś przed nimi ograbił pod­ziemia ze wszystkiego, co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Gdy wrócili do wsi, dowiedzieli się smutnej prawdy. Kilka tygodni wcześniej do podziemi zszedł potężny bohater, który pokonał złego demona Diablo. Co prawda nie zabrał złota ani klejnotów, ale awanturnicy, którzy zjawili się wkrótce potem, skorzystali z okazji i wynieśli wszystko, co tylko zna­leźli. W ciągu kilku dni nie zostało nic, czym trójka poszuki­waczy mogłaby wynagrodzić swe trudy...

Norrec nie znalazł też pocieszenia w słowach jednego z wieśniaków, człowieka o wątpliwej poczytalności. Gdy szy­kowali się do wyjazdu powiedział, że ów bohater, zwany Pod­różnikiem, nie pokonał Diablo, lecz przypadkowo uwolnił zło. Zdziwione spojrzenie, które Norrec skierował na Fautzina zostało skwitowane obojętnym wzruszeniem ramion maga.

- Zawsze mówi się o uciekających demonach i strasznych przekleństwach - dodał wtedy, nie zwracając uwagi na prze­rażenie w głosie chłopa. - Diablo pojawia się w większości ludowych opowieści.

- Nie sądzisz, że w tej historii może tkwić ziarno prawdy? - Gdy Norrec był dzieckiem, często starsi straszyli go Dia­blo, Baalem i innymi stworami nocy. Wszystkie miały spra­wić, że będzie grzeczny.

Sadun Tryst prychnął.

- A widziałeś jakiegoś demona? Znasz kogoś, kto go wi­dział?

Norrec nie widział.

- A ty, Fauztin? Mówią, że Yizjerei mogą wezwać demo­ny, aby im służyły.

- Gdybym mógł to uczynić, czy węszyłbym teraz po pu­stych lochach i grobowcach?

To właśnie, bardziej niż cokolwiek innego, przekonało Norreca, aby włożyć opowieść wieśniaka między bajki. Tak naprawdę nie było to zbyt trudne. Ostatecznie wtedy dla całej trójki liczyło się to samo, co teraz - bogactwo.

Niestety, wyglądało na to, że i tym razem skarby przejdą im koło nosa.

Gdy Fautzin spoglądał w głąb korytarza, jego dłonie zaci­snęły się mocniej na trzymanej przez niego czarodziejskiej lasce. Stanowiący źródło światła kryształ na jej wierzchołku rozbłysnął mocniej.

- Miałem nadzieję, że się myliłem, ale teraz obawiam się, że masz rację. Nie jesteśmy jedynymi, którzy odwiedzili to miejsce.

Siwiejący wojownik zaklął pod nosem. W swoim życiu słu­żył pod wieloma dowódcami, większość czasu podczas kru­cjat z Marchii Zachodniej. Gdy przeżył już wiele kampanii (czasem o włos mijając się ze śmiercią), doszedł do jednego wniosku. Bez pieniędzy w życiu nie sposób dojść do nicze­go. Doszedł do stopnia kapitana, trzykrotnie był degradowa­ny i przeszedł na emeryturę po ostatniej klęsce.

Wojna była rzemiosłem Norreca od chwili, gdy był w sta­nie unieść miecz. Kiedyś miał nawet coś na kształt rodziny, ale teraz byli oni równie martwi jak jego ideały. Wciąż uważał się za przyzwoitego człowieka, lecz przyzwoitością nie da się. napełnić żołądka. Norrec uznał, że musi być jakaś inna droga...

I tak wyruszył na poszukiwanie skarbu wraz z dwoma to­warzyszami.

Choć, podobnie jak Sadun, również zebrał swoją porcję szram, jednak bardziej przypominał rolnika. Duże brązowe oczy, szeroka szczera twarz z mocno zarysowaną szczęką -pasowałby do motyki. Gdy jednak taka wizja pojawiała się w jego umyśle, natychmiast uświadamiał sobie, że aby opła­cić tę ziemię, potrzebowałby złota. Ta wyprawa miała uczy­nić ich bogatymi znacznie ponad ich potrzeby, ponad wszel­kie wyobrażenie...

Teraz wydawało się, że będzie to strata czasu i wysiłku... znowu.

Obok niego Sadun Tryst wyrzucił nóż w powietrze i zwin­nie złapał za rękojeść, gdy ten spadał. Podrzucił go jeszcze dwa razy, najwyraźniej się nad czymś zastanawiając. Norrec mógł tylko zgadywać, o czym myśli. Ta wyprawa ciągnęła się już od kilku miesięcy. Podróżowali przez morze do pół­nocnego Kehjistanu, spali na deszczu i w zimnie, zwiedzali puste jaskinie i błądzili na niewłaściwych drogach. Gdy po­lowanie się nie udało, posilali się wszelkim robactwem, jakie udało im się złapać. A wszystko z powodu Norreca, który namówił ich na tę wyprawę.

Co gorsza, ta akurat wyprawa zaczęła się od pewnego snu o zwykłym górski szczycie, który przypominał nieco smoczy łeb. Gdyby śnił mu się tylko raz czy dwa razy, Norrec mógłby go zapomnieć, ale w ciągu ostatnich lat powtarzał się zbyt często. Gdziekolwiek by nie walczył, szukał szczytu, lecz bez rezultatu. Później nieżyjący już towarzysz powiedział mu, że takie miejsce istnieje w rzeczywistości. Mówiono, że jest ono nawiedzane przez duchy, zaś ci, którzy zbliżali siq do góry, znikali. Później odnajdywano ich odarte z mięsa kości...

Wówczas i teraz Norrec Yizharan był przekonany, że przeznaczenie go tutaj wzywało.

Skoro tak, to dlaczego do już obrabowanego grobowca?

Wejście w skale było dobrze ukryte, ale otwarte. Powinno go to zastanowić, ale Norrec nie chciał zauważyć tego drob­nego faktu. Wszystkie nadzieje, obietnice składane kompa­nom...

- Cholera! - kopnął w najbliższą ścianą. Tylko wzmocnio­ny but uratował palce jego stóp przed złamaniem. Norrec ci­snął miecz na ziemię, przeklinając swoją naiwność.

- Jakiś generał z Marchii Zachodniej zaciąga najemników - zasugerował Sadun. - Mówią, że ma wielkie ambicje...

- Dość już wojen - mruknął Norrec, próbując nie krzywić się z bólu, który pulsował w stopie. - Dość umierania dla cu­dzej chwały.

-Myślałem, że...

Wychudzony czarodziej stuknął o ziemię swoim kijem, aby zwrócić na siebie uwagę towarzyszy.

- Skoro już tutaj dotarliśmy, głupotą byłoby nie zajrzeć do centralnej komnaty. Być może ci, którzy byli tu przed nami zostawili kilka błyskotek lub monet. W Tristram znaleźliśmy kilka sztuk złota. Kilka chwil dłużej czy krócej to żadna róż­nica, prawda, Norrec?

Wiedział, że Yizjerei próbował złagodzić złość przyjacie­la, ale w umyśle weterana zaczął już kiełkować pomysł. Po­trzebował tylko kilku złotych monet! Był jeszcze na tyle młody, żeby znaleźć jakąś kobietę, zacząć nowe życie, może na­wet założyć rodzinę...

Norrec podniósł swój miecz, ważąc w dłoni broń, która tak dobrze mu służyła przez wiele lat. Czyścił ją i ostrzył, był dumny z niej, jako jednej z niewielu rzeczy, które tak naprawdę należały do niego. Na jego twarzy malowało się zdecydowanie.

- Chodźmy.

- Dużo mówisz jak na kogoś, kto rzadko się odzywa - za­żartował z maga Sadun.

- A ty za często się odzywasz jak na kogoś, kto ma niewie­le do powiedzenia.

Przyjacielska sprzeczka uspokoiła skołatany umysł Norre-ca. Przypomniał sobie stare dzieje, gdy we trójkę przeżywali gorsze chwile.

Rozmowa urwała się w chwili, gdy zbliżyli się do miejsca, gdzie z całą pewnością znajdowała się ostatnia, najważniej­sza sala. Fauztin kazał im zatrzymać się, spoglądając na krysz­tał umieszczony na czubku laski.

- Zanim tam wejdziemy, wasza dwójka powinna zapalić pochodnie.

Zachowali je na wszelki wypadek - jak do tej pory laska czarodzieja spisywała się dobrze. Fauztin nic nie powiedział, ale gdy Norrec zabrał się za krzesanie ognia, zastanowił się, czy Yizjerei nie wykrył wreszcie jakiejś magii. Jeśli tak, to może pozostały tam jeszcze jakieś skarby...

Norrec zapalił swoją pochodnią żagiew Saduna. Lepiej oświetleni, ruszyli dalej.

- Przysięgam - mruknął żylasty Sadun kilka chwil później - Przysięgam, że włosy z tyłu głowy stanęły mi dęba!

Norrec czuł to samo. Żaden z nich nie zaprotestował, gdy na czoło wysunął się Yizjerei. Klany z Dalekiego Wschodu od dawna zgłębiały tajniki magii, zaś lud, z którego pocho­dził Fauztm, czynił to jeszcze dłużej. Jeśli sytuacja wymagała użycia magii, należało pozostawić ją chudemu czarodziejo­wi. Norrec i Sadun mieli go strzec przed innymi niebezpie­czeństwami.

Do tej pory taki układ okazywał się skuteczny.

W przeciwieństwie do ciężkich butów wojowników, san­dały Fauztina nie wywoływały żadnego dźwięku. Mag wy­ciągnął swoją laskę do przodu i Norrec zauważył, że kryształ, mimo swojej mocy, nie dawał zbyt wiele światła. Tylko po­chodnie świeciły jak należy.

- To jest stare i potężne. Nasi poprzednicy mogli nie mieć tyle szczęścia, jak początkowo sądziliśmy. Może jeszcze coś tam zostało.

A może nawet wiele. Norrec zacisnął palce na rękojeści miecza, aż pobielały kostki. Chciał złota, a jeszcze bardziej pragnął żyć na tyle długo, aby je wydać.

Gdy światło laski przestało wystarczać, wojownicy wysu­nęli się do przodu. Nie znaczyło to, że Fauztm stał się bezu­żyteczny. Nawet teraz - wojownik był tego pewny - obmy­ślał najskuteczniejsze i najłatwiejsze w rzucaniu zaklęcia prze­ciwko każdemu przeciwnikowi, jakiego mogli napotkać.

- Ciemno jak w grobie - wymamrotał Sadun.

Norrec nie odpowiedział. Idąc kilka kroków przed towa­rzyszami, jako pierwszy dotarł do komnaty. Mimo niebezpie­czeństw, które kryły się w ciemnościach, niemal skrył się w niej, jakby coś wewnątrz przyzywało go...

Całą trójkę zalało oślepiające światło.

- Bogowie! - warknął Sadun - Nic nie widzę!

- Chwileczkę - uprzedził mag - To przejdzie.

Tak się stało. Gdy ich oczy przyzwyczaiły się do światła, Norrec Yizharan ujrzał widok tak niezwykły, że zamrugał, aby upewnić się, że to nie jest wytwór jego pragnień.

Ściany pokryte były skomplikowanymi, zdobionymi klej­notami wzorami, w których nawet on wyczuwał magię. Szla­chetne kamienie wszystkich rodzajów występowały w obfi­tości w każdym z nich, kąpiąc komnatę w feerii rozszczepio­nych i odbitych barw. Pod nimi leżały skarby, po które przy­szli. Sterty złota, srebra i drogich kamieni. Ich blask łączył się z refleksami słanymi przez magiczne wzory, dzięki czemu w komnacie było jaśniej niż w dzień. Gdy któryś z wojowni­ków unosił pochodnię, światło jeszcze bardziej zmieniało i tak niesamowity wygląd komnaty.

Jedna rzecz skutecznie ostudziła zapał Norreca.

Na podłodze, jak okiem sięgnąć, walały się gnijące szcząt­ki tych, którzy zjawili się tu przed nimi.

Sadun oświetlił swoją pochodnią najbliższe, pozbawione już ciała zwłoki, wciąż odziane w skórzaną zbroję.

- Musieli tu stoczyć jakąś bitwę.

- Ci ludzie nie umarli w tym samym czasie.

Norrec i mniejszy wojownik popatrzyli na Fauztina. Na jego zwykle pozbawionej wyrazu twarzy malowało się zamyślenie.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- To, Sadun, że niektórzy z nich nie żyją od bardzo dawna, może nawet od stuleci. Ten koło twojej nogi należy do naj­świeższych. Z leżących dalej pozostały tylko kości.

Szczupły weteran wzruszył ramionami.

- Cóż, wygląda na to, że nie zmarli lekką śmiercią.

- Zgadza się.

- Zatem... co ich zabiło?

Wówczas odpowiedział Norrec.

- Spójrzcie tu. Wygląda na to, że pozabijali się nawzajem. Dwa trupy, na które wskazywał, trzymały broń zatopioną

w swoich brzuchach. Jeden, którego usta wciąż rozwarte były w ostatnim, przeraźliwym krzyku, nosił zbroję podobną do leżącej u stóp Saduna. Z ubrania drugiego pozostały tylko szmaty i kilka pasemek włosów na lśniącej bielą czaszce.

- Mylisz się - Yizjerei pokręcił głową- Jeden z nich leży tu dłużej niż drugi.

Norrec również by tak sądził, gdyby nie ostrze tkwiące w drugim trupie. Jednak śmierć tej dwójki dawno temu w ni­czym nie zmieniała ich obecnej sytuacji.

- Fauztin, wyczuwasz coś? Czy są tu jakieś pułapki? Chuda postać wyciągnęła swoją laskę w głąb komnaty, po

czym opuściła jaz niesmakiem na twarzy.

- Zbyt wiele mocy się tu nakłada, Norrec. Nie wiem, cze­go dokładnie szukać. Nie wyczuwam bezpośredniego zagro­żenia... na razie.

Sadun przestępował niecierpliwie z nogi na nogę.

- Zatem zostawiamy to wszystko i porzucamy nasze ma­rzenia, czy też ryzykujemy niewiele i zabieramy te warte kil­ku imperiów skarby?

Norrec i czarodziej wymienili spojrzenia. Żaden z nich nie uważał, że należy się wycofać, zwłaszcza, że przed nimi pię­trzyło się tyle bogactw. Weteran ostatecznie rozstrzygnął pro­blem, robiąc kilka kroków w głąb komnaty. Gdy nie poraził go żaden magiczny piorun ani nie zjawił się demon, Sadun i Yizjerei szybko do niego dołączyli.

- Musi ich tu leżeć przynajmniej kilka tuzinów - Sadun przeskoczył przez dwa szkielety, wciąż splątane w walce. -I to nie licząc tych, co już się rozlecieli...

- Sadun, zamknij się, albo ci pomogę... - Teraz, gdy stąpał wśród nich, Norrec nie chciał słyszeć ani słowa o martwych poszukiwaczach skarbów. Zastanawiało go, że tylu z nich umarło gwałtowną śmiercią. Na pewno ktoś przeżył. Jeśli tak, to dlaczego monety i inne skarby leżą nietknięte?

Nagle jego uwagę przyciągnęło coś innego. Zorientował się, że poza skarbami w najdalszej części komnaty, na końcu naturalnie uformowanych schodów znajduje się postument. Co więcej, na tym postumencie spoczywały czyjeś szczątki, wciąż odziane w zbroję.

- Fauztin... - Gdy mag zbliżył się do niego, wskazał pal­cem na konstrukcję i mruknął - Co o tym sądzisz?

Jedyną odpowiedzią było zaciśnięcie ust i ostrożne podej­ście do postumentu. Norrec posuwał się tuż za nim.

- To wiele tłumaczy... - Usłyszał szept Yizjerei - Tłuma­czy, dlaczego jest tu tak wiele magicznych mocy i tyle zna­ków...

- O czym ty mówisz?

- Chodź i zobacz sam. - Czarodziej raczył wreszcie spoj­rzeć na niego.

Norrec podszedł. Dziwne uczucie, które już wcześniej go przepełniało, wzmogło się jeszcze, gdy weteran spojrzał na leżącą na postumencie potworność.

Był to z pewnością wojskowy - tyle Norrec mógł powie­dzieć, choć ubranie rozpadło się już i zostały z niego tylko szmaty. Porządne skórzane buty leżały przechylone na boki -wystawały z nich resztki spodni. To, co zostało z jedwabnej koszuli, ledwo było widoczne pod potężnym napierśnikiem leżącym bezpośrednio na żebrach. Czarne szczątki królew­skiej szaty zaścielały górną część katafalku. Dobrze zrobione rękawice i osłony rąk sprawiały wrażenie, że ramiona wciąż są okryte mięśniami i skórą. Podobnie sprawa miała się z na­ramiennikami. Gorzej wyglądały osłony nóg, które leżały obok piszczeli, jakby ktoś je poruszył.

- Widzisz? - spytał Fauztin.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin