Z ziemi dobrzyńskiej.doc

(123 KB) Pobierz

 

Legenda o ożywieniu podpalacza

Jeszcze przed przybyciem zakonników w Skępem istniała parafia. Pewnej nocy drewniana kaplica, którą zbudowali nowi gospodarze, spłonęła. Właściciele przybyli na pogorzelisko i ujrzeli leżącego obok popiołów martwego człowieka. Gwardian Władysław z Gielniowa (Ładysław z Gielniowa) przywrócił mu życie. Cudownie ocalonym człowiekiem był ksiądz z pobliskiego kościoła w Skępem. Gdy wstał, prosił Boga o przebaczenie. Stąd wzięła się opowieść o cudownym ożywieniu podpalacza.

 

Legenda o figurce

Mieszkańcy opowiadają legendę o figurce Matki Bożej Skępskiej przywiezionej przez Zofię Katarzynę Kościelecką z Poznania. Statuę Matki Boskiej Skępskiej umieszczono w kaplicy. Pewnej nocy zniknęła. Odnaleziono ją w Borku. Przeniesiono z powrotem na miejsce, ale następnej nocy znów zniknęła. Stało się tak trzy razy. Mieszkańcy wzięli udział w uroczystej procesji i przenieśli figurkę do kaplicy. Pozostała tam już na zawsze. Na pamiątkę tego wydarzenia wybudowano w Borku kaplicę. Pątnicy przybywający na odpust na Siewną upamiętniają modlitwą i procesją cudowne miejsce. Podczas II wojny światowej kapliczkę zniszczono. Po zakończeniu wojny z inicjatywy jednego skępianina wybudowano kapliczkę zwaną "Na Borku".

Legenda o głazie

Oprócz legendy o pogańskiej świątyni przez stulecia przekazywano opowieść o głazie porzuconym nad brzegiem skępskiego jeziora. Ów głaz miał zawierać nieznany bliżej napis i odcisk czarnej łapy. Ten ostatni widoczny był nawet nocą z powodu silnej fluorescencji. W innej opowieści mówiło się o cudownym kamieniu leżącym na gościńcu, czyli drodze

prowadzącej z Sierpca do Lipna. Nie wiadomo, skąd ten duży kamień wziął się w odległości półtora kilometra na zachód od miasteczka Skępe. Kamień otoczono krzyżami, modlono się przy nim, a nawet doznawano pomocy albo nieszczęścia, gdy ktoś zaniechał oddania czci. Mówiono też o tajemniczych blaskach i światełkach ukazujących się ludziom.

Mikołaj Kościelecki - dziedzic Skępego - ustawił w tym dziwnym miejscu krzyż z wizerunkiem Jezusa. Właściciel miał córkę Zofię Katarzynę, która była nieuleczalnie chora. Nie mogła chodzić. Pewnej nocy we śnie ukazała się jej Matka Boska oświadczając chorej, że odzyska zdrowie, jeśli przyczyni się do powstania świątyni ku jej czci w miejscu ukazania się. Było to w borze nad jeziorem. Dziewczynka opowiedziała swój sen rodzicom, którzy zawieźli ją na owo miejsce i chora sama stanęła na nogi. Rodzice widząc pomoc Matki Boskiej postanowili wznieść świątynię i klasztor. W 1498 roku sprowadzili z Koła zakonników, którzy zbudowali drewnianą kaplicę.

Zofia Katarzyna Kościelecka udała się do Poznania. Odwiedziła pracownie znanych mistrzów, ale nigdzie nie znalazła odpowiedniej rzeźby. Wreszcie w ostatnim zakładzie zapytała mistrza o statuę. Ten odpowiedział, że takiej nie ma. Zofia Katarzyna niezrażona odpowiedzią rzeźbiarza, rozglądała się po pracowni i w ostatniej szafie ujrzała rzeźbę, która jej się spodobała. Rzekła: "Oto jest, czego szukam!". Chciała ją odkupić od właściciela, ale ten powiedział, że nigdy takiej rzeźby nie wykonywał i nie wziął od niej pieniędzy. Szczęśliwa Zofia Katarzyna przywiozła statuę do Skępego. 
       W 1495 roku podczas epidemii dżumy kuśnierz Jan z Pobiedzisk przybył trapiony chorobą, gdyż miał widzenie, aby udać się do Skępego do przydrożnego krzyża z prośbą o uzdrowienie. W tym szczególnym miejscu zbudowano drewnianą kaplicę, w której się modlono i doznawano cudów. Później w tym miejscu stanął klasztor.

Mieszkańcy opowiadają, że po przybyciu do Skępego bernardynów zapragnęli oni wyznaczyć granice swego gospodarstwa. Zeszli się dziedzicem Mikołajem Kościeleckim obok wielkiego głazu. Kościelecki nie chciał oddać zbyt dużo ziemi, więc powiedział, że da zakonnikom taki obszar, jaki obejdzie jeden z nich niosąc na pasku franciszkańskim zarzucony na plecy głaz. Dziedzic wskazał olbrzymi kamień. Podszedł do niego jeden z braci zakonnych, opasał go sznurem, zarzucił na plecy i ruszył w drogę. Właściciel widząc, że z każdym krokiem wydłuża się granica przyrzeczonych gruntów, podbiegł do zakonnika i nożem rozciął sznur. Kamień upadł. Jak głosi legenda leży do dziś stanowiąc narożny fundament klasztornego muru.

Legenda o zatopionej świątyni

W świadomości mieszkańców Skępego funkcjonuje piękna legenda o pogańskiej świątyni zatopionej w toni jednego z otaczających późniejsze Skępe jezior. Legenda była tak silna, iż jedno z trzech jezior otaczających miasteczko nazwano Świętym. Dla ubarwienia jej treści mówiono, iż w pogodne letnie popołudnia z dna Jeziora Świętego wydobywają się dźwięki dzwonów, które w nieznanych okolicznościach zatonęły ze świątynią. Z pokolenia na pokolenie przekazywano wiadomość o tych, którzy mieli słyszeć głosy jeziornych dzwonów. Inni widzieli nawet rusałki wypływające w księżycowe wieczory z Jeziora Świętego. Ksiądz Jan Krystosik, autor "Krótkiej wiadomości o Skępem..." wydanej w 1934 roku uważał, że prasłowiańska świątynia stała nad brzegiem jeziora. Oprócz domów mieszkalnych na palach miała być zbudowana osada plemienna, a całość otoczona palisadą połączoną z brzegiem drewnianym mostem.

 

 

Hermany k.Szczutowa

 

Jak była wojna ze Szwedami to wszyscy wiedzieli, że i tutaj mają być. Więc sie ludzie kryli. To oni zabrali krowy, konie, świnie, tam co było, i trochę kur. Ale psów nie wzięli. I przez takie bagno nakładli gałęzi jałowcowych, świerkowych, trochę słomy i przeprowadzali tamten inwentarz i kobiety z dziećmi. Tam porobili sobie takie szałasy na wozach i na ziemi. Tam spali na tej górze dookoła otoczonej krzakami, wodami, mokradłem. A w Hermanach była taka lipa, to pod tą lipą wykopali taki duży dół i nawozili gałęzi, i tam siedział jeden chłopZawsze, jak psy zaszczekały, to on wyjrzał i znowu sie chował. No i psy zaszczekały, to tego, ba, Szwedzi! To oni wzięli te psy pozabijali, tam jeden był luz. Te psy pozabijali i łapili kury. I złapili trzy kury, te kury zabili, i garki były, ale nie było kuchni tylko taki komin duży, to tam te garki postawili i tam te kury ugotowali razem z piórami, ze wszystkim: tak jak złapili, tak w garnek wstawili. Ugotowali, potem pióra obtrząchneli, zjedli. A on to wszystko podglądał. Mieli takie skórzane torby, z takiemi cyckami, to odkręcił tamto czy wyciągnął korek, i popili każdy ze swojej torby. Pokładli sie spać. Te karabiny mieli tak koło siebie, jedna noga wyciągnięta, druga tak postawiona (narrator demonstruje nogę ugiętą w kolanie -T . B.). Wszyscy trzech jednako na wznak leżeli w tej komorze. A tu księżyc świcił, on podejrzał tą komorą, ten jakiś tam dziadek czy pradziadek. I miał chęć wziąść siekiery i ich pozabijać. Ale bojał sie, że to ich trzech a on jeden. A nuż sie przebudzą i go zabiją. I dał jem spokój. Rano znowuż wstali, znowuż kury połapili, zabili, te kury ugotowali, wsiedli na konie i pojechali. Pojechali na takie Jeglije'6 , nazywało sie tak, bo to rzadko wtenczas było zabudowane, i tam też nie zastali nikogo, bo ludzie uciekli w bagna. I dojechali pod Podlesie, a tam w Podlesiu był dwór. I złapili smolarza, żeby ich zaprowadził. Pokazują, jakby to strzelać do niego chcieli, żeby prowadził ich tam do tego dworu. No i on prowadził, ale tam było mokro. I on tak: od kępki do kępki, przeskakiwał, a oni na tych koniach. A konie coraz dalej sie opuszczają, tak jakby chciały sie zatopić. Nareszcie jeden koń wpadł. Oni zaczęli krzyczeć, strzelać, a on z kępki na kępkę, uciekł. A te potopili sie. Potem ich szukali, nie znaleźli.

 

Z powstania styczniowego 1863

 

Ojciec nasz był cieślą i pracował u takiego Niemca, nazywał sie Szłachter ten Niemiec. Jak skończyli robotę, a Szlachtra ojciec to był taki stary dziadek wtedy, jak sobie dali opić wódki zaczuł opowiadać, jakiego toon dokonał dzieła. Że to był Wielki Czwartek. I wziął swoją żone i powiedział, że idzie na Wielki Czwartek do Sierpca do kościoła, jak ta straż go zatrzymała, ci powstańcy. I go puścili, a on zameldował w Sierpcu kozakom, ten Niemiec. I mówił do naszego ojca: - Panie, ale jak te kozuny jechali! A wycieli tam, te kuchnie porozwalali - bo tu babka z Huty, to już my ją pamiętamy, co tam miała trzynaście lat, służyła we dworze u administratora, wzięli ją do pomocy do kuchni - to tamtych wszystkich po prostu wybili, tych powstańców, a ją to puścili. Tu siedemdziesiąt jest pochowanych na Wymyślinie w borku. A ksiądz, który miał Msze świętą odprawiać uciekał od Koziołka w stronę Ligowa, a kozak za nim. Jak wpadł między opłotki w Ligowie - bo ojciec nasz też tam pracował u tych ludzi - miał torbę od sera i całą kase powstańczą, w tej torbie od sera. I dwoje dzieciaczków na drodze stało, chłopczyk taki mógł mieć z pięć lat, ze sześć, a dziewczynka ze cztery. I mówi: - Masz, zanieś to matce! Bo już wiedział, że ten kozun go dogoni. A on mówi: - Ja n ie chce. A ta dziewczynka mała mówi: - To ja wezme. I ledwo zatachała ten worek do domu, z temi pieniędzmi. I ta rodzina to na dziś dzień sie dobrze ma!

 

Z wojny bolszewickiej

 

W osiemnastym roku, jak był najazd bolszewicki i ksiądz Skorupka z krzyżem w ręku walczył pod Warszawą, to we wsi u sąsiadów mieli główny sztab i telefon. A ojciec nasz rozumiał dokładnie język rosyjski, ale Ruski o tym nie wiedzieli. I wysłuchał, że tam ksiądz Skorupka walczy, że atak na Włocławku, że tam są hallerczycy za Wisłą. I tak za opłotkami, po kryjomu sobie rozmawiali z chłopami. I taki tu Lewandowski Zygmunt, miał dwadzieścia dwa lata człowiek, nawet nie umiał czytać i pisać, wymknął sie gdzieś. Za jakieś półtorej godziny wrócił cały mokry, w błocie upaprany, i do naszego ojca przyleciał. - Panie - mówi - jużem przeciął! Ojciec sie pyta: -Co? - A telefon, bo przez bagno był przeciągany w prostej linii. W bagnie nie stróżowali. Mówi, że wziął dwa kamienie, podczołgał i przeciął ten telefon. Tak ojciec znowu do tych sąsiadów sie przeszed, wziuł siekierke i stołeczekzaczął reperować, i wysłuchiwać co będzie. - Ba, Francuzów - mówi - jak gapów za Wisłą. I Ruski zrobili odwrót. I to była jedenasta godzina przed południem, jak on ten telefon przeciął. I zwyciężyli pod Warszawą. I to nigdzie nie jest, że to taki człowiek prosty sie do tego przyczynił. To nigdzie nie jest zanotowane. Nam tylko ojciec opowiedział...

 

Bajorko przy szosie ze Szczutowa

 

W Woli Starej dziedzice Waśniewscy mieli córkę i jakiegoś z dalszej rodziny chłopaka. I on jeździł z nią jako ten luzak - tak jak każdy oficer miał żołnierza, tak zwanego luzaka, który podkładał ręce i podnosił, gdy tamten wsiadał. I ona sie zakochała w tern chłopaku, chciała sie żenić. Jak powiedziała matce, matka ojcu powiedziała, to im zabronili. A chłopaka, żeby sie nie pokazywał, wysłali gdzieś w ciechanowskie do rodziny jakiejś. Za to, że chciał sie z nią żenić, to go tam powiesili. I chcieli ją wyswatać, miała sie żenić z jakimś innym. Ona nie chciała, ale jak matka i ojciec każe, to trzeba. No i przyszykowali wszystko do wesela. Jak miała za drugi czy za trzeci dzień brać ślub, a na górze spała - ja pamiętam ten dworek, był taki drewniany, z grubych bali postawiony, co go tam Niemcy rozebrali - no i ona powiesiła sie tam. Jak sie powiesiła, to pochowali ją tutaj w Szczutowie, na cmentarzu. Ale jak to? Bez tego, bez niczego? Więc wzieni, odkopali trumnę, ogłosili, i wtenczas nazjeżdżało sie szlachty. I chcieli ją zawieźć do Skępego, tam w Skępem są takie katakumby, takie jakby piekarniki do chleba, tam trumnę wsadzali, zamurowywali i tablica była kto tam leży. I tam ją chcieli pochować. I dojechali tutaj zaraz przed torem, tam była kiedyś szkółka i było takie bagienko. Jak dojechali z tem ciałem do tego miejsca, to konie nie chciały dalej iść. Zaczęły sie kręcić, kręcić, tak sie kręciły, że wklarowały tą brykę z tum trumną w ten kanał i cofnęły tak, że ta trumna wpadła. I potem tej trumny nie mogli znaleźć i odtąd tam woda nigdy nie zamarza. Tam to w nocy czasem, na rocznice tego, to podobno chodziła jakaś pani w białem i ogieńki takie koło nij jak robaczki świętojańskie. I ludzie sie bojeli tamtędy wieczorami chodzić.

 

Kierz Kasi

 

W sąsiednim Suradowie u jednego z gospodarzy służyła dziewczyna  o imieniu Kasia, u innego zaś chłopak, imię którego zostało już zapomniane. Razem wypasali bydło w lesie. Te, które wcześniej wypędzało, dawało drugiemu znać piosenką. Chłopiec śpiewał: Ody, dody, dody, dody Daj!, daj!, daj!, daj! Dziewczyna zaś nuciła: Ony nany, nany, nany Na!, na!, na! W wyniku owego wypasania młodym urodziło się dziecko. Wypletli więc kosz, by służył niemowlęciu za kołyskę. Kiedy na noc musieli zagonić bydło i opuścić dziecko, kosz zawieszali w krzu na krzaku leszczyny rosnącym nad parową. Od czasu narodzin wyganiali krowy jak najwcześniej, zmieniły się też słowa piosenki: Wygoniaj, wygoniaj...wygoniaj, wygoniaj  ...Bo ja już wygóniam...  Bo nam sie zaksycy baranek w olsycy... Zaciekawiło to ludzi ze wsi, którzy pewnego razu poszli ich śladem i odkryli tajemnicę. Dopomogli młodym, którzy wkrótce pobrali się, a na pamiątkę całego zdarzenia miejsce owo nazywane bywa Kasi Kierz

 

Gorzeszyn

 

Przed wojną w Gorzeszynie mieszkał niemiecki gospodarz Ejdka. Znany był z tego, że ciągle spóźniał się z obrządkiem. Bywało już po zmierzchu, a krowy i owce Ejdki jeszcze nie wracały z pastwiska. Gdy więc chadzał w nocy obrządzać inwentarz towarzyszyły mu latające wokół świetliki, co niezmiernie go irytowało. Pewnego razu odezwał się do świetlika: ja cie tutaj wyświęcę! Wziął cepy, w tej okolicy zwane drążki albo półtora kija i udał się na spotkanie. Zauważył świetlika i zaatakował go bijąc cepami, ten natomiast oddawał razy „chlapiąc" czymś nieokreślonym, jakby flakiem. Na drugi dzień zobaczono, że na ciele Ejdki odcisnęły się ogniwka od łańcucha. Po tym zdarzeniu gospodarz rozchorował się i wkrótce umarł

 

Gospodarz S. jechał wozem przez las i na tak zwanej skępskiej drodze zobaczył palące się ognisko, a przy nim dwóch eleganckich panów, z laskami i w kapeluszach. Zaciekawiony zatrzymał konia i począł ich obserwować. Po chwili mężczyźni zaczęli skakać przez ogień, jednocześnie, lecz każdy w przeciwną stronę. Nagle stracił ich z oczu i spostrzegł, że droga jest całkowicie pusta. Podjechał więc w miejsce, gdzie widział ognisko i nie znalazł choćby węgielka. Nie dowierzał własnym oczom, zaznaczył więc owo miejsce zdarzenia i następnego dnia udał się tam powtórnie. Także nic nadzwyczajnego nie znalazł

 

Pewien człowiek, to był pijak, jechał z Lipna ze synem. I jechali tam bez Żuchowo, tam były takie stawy i trzcina. I on zaczon gadać do kogoś, ten syn tak opowiada: co tu robisz, Maryjosku ? Widział człowieka w kapeluszu jak szedł między trzcinami. Bał się, bo to już było przed wieczorem. I wjechali w lasy, w lesie ciemno, nie wiedzieli gdzie są, te konie szły. Nareszcie kunie stanęły, tu ciemno i nic, a ten pijany. I do rana rozwidniło sie, to te konie stojały nad taką przepaścią, nad taką parową. I dopiero rano cofnęli tymi końmi i do domu przyjechali

             

Skępe i okolica

 

Legenda o ożywieniu podpalacza

 

Jeszcze przed przybyciem zakonników w Skępem istniała parafia. Pewnej nocy drewniana kaplica, którą zbudowali nowi gospodarze, spłonęła. Właściciele przybyli na pogorzelisko i ujrzeli leżącego obok popiołów martwego człowieka. Gwardian Władysław z Gielniowa (Ładysław z Gielniowa) przywrócił mu życie. Cudownie ocalonym człowiekiem był ksiądz z pobliskiego kościoła w Skępem. Gdy wstał, prosił Boga o przebaczenie. Stąd wzięła się opowieść o cudownym ożywieniu podpalacza.

 

Legenda o figurce

 

Mieszkańcy opowiadają legendę o figurce Matki Bożej Skępskiej przywiezionej przez Zofię Katarzynę Kościelecką z Poznania. Statuę Matki Boskiej Skępskiej umieszczono w kaplicy. Pewnej nocy zniknęła. Odnaleziono ją w Borku. Przeniesiono z powrotem na miejsce, ale następnej nocy znów zniknęła. Stało się tak trzy razy. Mieszkańcy wzięli udział w uroczystej procesji i przenieśli figurkę do kaplicy. Pozostała tam już na zawsze. Na pamiątkę tego wydarzenia wybudowano w Borku kaplicę. Pątnicy przybywający na odpust na Siewną upamiętniają modlitwą i procesją cudowne miejsce. Podczas II wojny światowej kapliczkę zniszczono. Po zakończeniu wojny z inicjatywy jednego skępianina wybudowano kapliczkę zwaną "Na Borku".

 

Legenda o głazie

 

Oprócz legendy o pogańskiej świątyni przez stulecia przekazywano opowieść o głazie porzuconym nad brzegiem skępskiego jeziora. Ów głaz miał zawierać nieznany bliżej napis i odcisk czarnej łapy. Ten ostatni widoczny był nawet nocą z powodu silnej fluorescencji. W innej opowieści mówiło się o cudownym kamieniu leżącym na gościńcu, czyli drodze

prowadzącej z Sierpca do Lipna. Nie wiadomo, skąd ten duży kamień wziął się w odległości półtora kilometra na zachód od miasteczka Skępe. Kamień otoczono krzyżami, modlono się przy nim, a nawet doznawano pomocy albo nieszczęścia, gdy ktoś zaniechał oddania czci. Mówiono też o tajemniczych blaskach i światełkach ukazujących się ludziom.

Mikołaj Kościelecki - dziedzic Skępego - ustawił w tym dziwnym miejscu krzyż z wizerunkiem Jezusa. Właściciel miał córkę Zofię Katarzynę, która była nieuleczalnie chora. Nie mogła chodzić. Pewnej nocy we śnie ukazała się jej Matka Boska oświadczając chorej, że odzyska zdrowie, jeśli przyczyni się do powstania świątyni ku jej czci w miejscu ukazania się. Było to w borze nad jeziorem. Dziewczynka opowiedziała swój sen rodzicom, którzy zawieźli ją na owo miejsce i chora sama stanęła na nogi. Rodzice widząc pomoc Matki Boskiej postanowili wznieść świątynię i klasztor. W 1498 roku sprowadzili z Koła zakonników, którzy zbudowali drewnianą kaplicę.

Zofia Katarzyna Kościelecka udała się do Poznania. Odwiedziła pracownie znanych mistrzów, ale nigdzie nie znalazła odpowiedniej rzeźby. Wreszcie w ostatnim zakładzie zapytała mistrza o statuę. Ten odpowiedział, że takiej nie ma. Zofia Katarzyna niezrażona odpowiedzią rzeźbiarza, rozglądała się po pracowni i w ostatniej szafie ujrzała rzeźbę, która jej się spodobała. Rzekła: "Oto jest, czego szukam!". Chciała ją odkupić od właściciela, ale ten powiedział, że nigdy takiej rzeźby nie wykonywał i nie wziął od niej pieniędzy. Szczęśliwa Zofia Katarzyna przywiozła statuę do Skępego. 
       W 1495 roku podczas epidemii dżumy kuśnierz Jan z Pobiedzisk przybył trapiony chorobą, gdyż miał widzenie, aby udać się do Skępego do przydrożnego krzyża z prośbą o uzdrowienie. W tym szczególnym miejscu zbudowano drewnianą kaplicę, w której się modlono i doznawano cudów. Później w tym miejscu stanął klasztor.

Mieszkańcy opowiadają, że po przybyciu do Skępego bernardynów zapragnęli oni wyznaczyć granice swego gospodarstwa. Zeszli się dziedzicem Mikołajem Kościeleckim obok wielkiego głazu. Kościelecki nie chciał oddać zbyt dużo ziemi, więc powiedział, że da zakonnikom taki obszar, jaki obejdzie jeden z nich niosąc na pasku franciszkańskim zarzucony na plecy głaz. Dziedzic wskazał olbrzymi kamień. Podszedł do niego jeden z braci zakonnych, opasał go sznurem, zarzucił na plecy i ruszył w drogę. Właściciel widząc, że z każdym krokiem wydłuża się granica przyrzeczonych gruntów, podbiegł do zakonnika i nożem rozciął sznur. Kamień upadł. Jak głosi legenda leży do dziś stanowiąc narożny fundament klasztornego muru.

 

Legenda o zatopionej świątyni

 

W świadomości mieszkańców Skępego funkcjonuje piękna legenda o pogańskiej świątyni zatopionej w toni jednego z otaczających późniejsze Skępe jezior. Legenda była tak silna, iż jedno z trzech jezior otaczających miasteczko nazwano Świętym. Dla ubarwienia jej treści mówiono, iż w pogodne letnie popołudnia z dna Jeziora Świętego wydobywają się dźwięki dzwonów, które w nieznanych okolicznościach zatonęły ze świątynią. Z pokolenia na pokolenie przekazywano wiadomość o tych, którzy mieli słyszeć głosy jeziornych dzwonów. Inni widzieli nawet rusałki wypływające w księżycowe wieczory z Jeziora Świętego. Ksiądz Jan Krystosik, autor "Krótkiej wiadomości o Skępem..." wydanej w 1934 roku uważał, że prasłowiańska świątynia stała nad brzegiem jeziora. Oprócz domów mieszkalnych na palach miała być zbudowana osada plemienna, a całość otoczona palisadą połączoną z brzegiem drewnianym mostem.

 

Legendy Waldemara Panerta z Lipna

 

Lipnowska Zjawa

 

Sen ukojenie duszy przynosi lub krwawą bliznę w sercu zostawia, kiedy wróżebne fatum zechce nam obwieścić. Groźna przeszłość, gdy w nocnych omamach powraca, żalem napełnia nasze jestestwo. W tym rozkołysaniu pragnień i dążeń naszych, myśl przewodnia zawsze powinna nam towarzyszyć, aby żyjąc w zgodzie z prawami świata tego i samym sobą, w harmonii wewnętrznej – w krainę snu wiecznego kiedyś odejść. Duch nasz silniejszy wówczas będzie mocą ziemskiego spokoju i nawet do kontaktów z ludźmi żyjącymi zdolny. My jednak zadumę i żal w sercu nosić będziemy, gdy nasi najbliżsi odejdą. Tylko czasem ukojeniem dusz naszych stanie się obraz bliskiej osoby w nocnym śnie objawiony, dziwny odgłos lub realny omam znanej nam postaci. A może po tamtej drugiej stronie, królestwa zmarłych, te same odczucia istnieją. Może moc tych emocji jest tak silna, że duchy pokonują barierę wymiarów i nawiązują z nami kontakt. Kto zresztą to zna? Sen wiekuisty spowija groby przodków naszych, a my ludzkim umysłem nie poznamy praw świata cieni. Jednak duchowość ziemskiego bytu powinniśmy rozwijać w sobie. Niech inspiracją dusz naszych będzie nawet ten ocean gwiazd na nieboskłonie. Może ta potęga, która wisi nad nami, każe powrócić nam na ten ziemski padół, gdy już duchem tam jesteśmy, i nauki żyjącym przekazywać. Trudno jednak połączyć nocny urok i czar rozgwieżdżonego nieba z prozaiczną obawą okrutnej nocy, że w czeluściach bram czai się niebezpieczeństwo, a zwykły krzak lęk wywołuje – czy ktoś za nim nie stoi? Groźny mrok za przyjaciela swego ludzki strach wybrał sobie. Głębię praw przyrody poznajemy jednak lepiej, kiedy żyjemy w małych prowincjonalnych miasteczkach. Tam nawet niebo jest inne. Ludzie częściej patrzą w górę, mają czas na zadumę i refleksję. Jeżeli więc mieszkasz w takim miasteczku, to powinieneś wiedzieć, że los wielką fortuną Cię obdarzył, możesz chłonąć spokojną, rodzinną atmosferę. Chwytaj czas całą swą psychiką, bo nawet czas na prowincji płynie wolniej. Jeżeli chcesz ukoić własną duszę i poznać polską prowincję, zapraszam na spacer po lipnowskich ulicach. Czas w tym miasteczku się zatrzymał i mieszkańcy życie swe wiodą zgodnie ze starymi dobrymi obyczajami. Są tu zabytki i atrakcyjne miejsca, które powinieneś zobaczyć. Ja zachęcam, abyś uwagę swą zwrócił na gmach miejskiego ratusza. Ten szlachetny w swej powadze budynek góruje nad okolicznymi kamienicami. Prostokątną wieżę tego magistratu wieńczy iglica z figurą anioła. To arcydzieło kowalskiej roboty jest efektem pracy mistrza Chałupca – ojca Poli Negri. Ten stateczny, poważny pan w pocie czoła wykuwał misterny znak, aby głód w jego domu nie gościł. Rodzicielska miłość Pana Jerzego w tym ratuszowym aniołku przybrała swą najwspanialszą formę. Trud i poświęcenie ojca rozumiała mała córeczka – Pola. Wiedziała, że jej tata tak ciężko pracuje, aby ona mogła kiedyś zostać wielką damą i przynieść zaszczyt rodzinie i znajomym. Co wymarzyła sobie, los spełnił. Gwiazda Wielkiej Poli Negri rozbłysła i świeci dalej, choć niestety jej już nie ma.

Z krainy wieczności niespokojny duch Poli zaczął powracać do świata żywych. Wieczorną porą na ratuszowej wieży, przy figurze anioła, dziwną poświatę zobaczyć można. Ten mglisty obłok kształtem piękną kobietę przypomina. To córka ojcu hołd składa. Miłość, która świat uszlachetnia , sama dowód nam daje, że nawet śmierć nie niszczy jej potęgi. Mrok minionych lat okrywa tajemnicą życie małej Poli i jej ojca. Duch Poli zaświadcza jednak, że w tej rodzinie miłość i szlachetność była przewodnikiem.

Jeżeli nie wierzysz moim słowom, stań i obserwuj ratuszową wieżę. Wieczorną porą zobaczysz tam ducha Poli Negri. Sam później będziesz o tym zjawisku mówił swoim znajomym. Zapewniam, że żaden mechanik tej zjawy nie zbudował, aby sobie chwałę przynieść i turystów do Lipna przyciągnąć. Tego spektaklu nie można racjonalnie wyjaśnić.
 

Lipnowski kopiec

 

Wiele słyszałeś już bajek o cudownych źródełkach, pokutujących duszach i tajemniczych komnatach, lecz wiesz, że to tylko fantazje. Przyjemnie jest tego posłuchać w długie spokojne wieczory. Urok krainy baśni pryska jednak w blasku słońca. Żyjąc w szarych czeluściach bloków, poddani iluzji życia, w świecie telewizji i miernych przyjemności, mamy swoje kłopoty i zmartwienia. W szaleńczym pędzie naszej cywilizacji, ducha zatracić jednak nie możemy. Spokój duszy i harmonię wewnętrzną osiągniemy, gdy ku przyrodzie kroki swe skierujemy. Ambicją naszą powinno być zmierzanie ku wyżynom, wzbogacanie się i nabieranie hartu ducha. Życie różne barwy przybrać może, lecz to oparte na ogniu i przyrodzie, zgodne z naturą, przewagę ma nad światem sztucznych wartości. Zauważ, że nawet choroby ducha w świecie przyrody nie występują, a pożywkę swą mają w krainie iluzji. Bogom równi nie będziemy, lecz doskonałość kształtować w sobie, aby od zwierzęcej natury odchodzić, to nasza ludzka misja.

Myśl nasza na wyżyny ma wzlatywać, nowe przestrzenie odkrywać. Wzbogacajmy się duchowo, niech dusza nasza świątynią będzie, a serca i rozumy stale się uszlachetniają. Jak siła fizyczna przed rozumem ustępuje, tak rozum zawsze za duchem stać będzie. Złudnym wartościom, pustce -  przyjacielu -  nie ulegaj, nawet gdy świat mami Cię blaskiem swym, emanując tysiącem urojonych wartości, duszę twą trucizną napełniając. Ty jednak, gdy jedność ciała i ducha osiągnąć chcesz, powinieneś szukać miejsc, w których duch Twój się wzmocni, a ciało okrzepnie. Przyroda i zabytki niech bliskie Ci będą, niech Cię otulają oddając swe uroki, nie nowoczesność miasta, w którym żyjesz. Zauważ, że nawet piękno i harmonia oparte są na naturze. Jeżeli świadkiem historii chcesz być i mroki wieków minionych przeniknąć, szczęście przynosząc sobie, możesz to uczynić, gdy rady mej posłuchasz. Jeżeli mieszkasz lub będziesz w grodzie nad Mieniem, co Lipnem zwą i po ulicach tego miasta kroczyć będziesz, wiedz, że i Lipno ma swoje szczęśliwe miejsce. Tu możesz odmienić swój los, gwiazdy będą Ci jaśniej świeciły, a dni piękniejsze będą. Pamiętaj, idź w miejsce, co burzom dziejowym się oparło, świadectwo swej potęgi dając. Miejscem tym jest „Wzgórze Świętego Antoniego”. Ten piękny, malowniczy pagórek, położony w centralnej części miasta, jest integralnie wtopiony w zespół parkowy. Każdy mieszkaniec grodu tego wskaże Ci ten monumentalny obiekt. Gdy już dojdziesz i staniesz przed tym słynnym wzgórzem, zastanów się nad tym, że historia tego terenu sama dowód daje swej wielkości. Punkt ten zawsze zło i dobro ku sobie przyciągał, lecz wojny i kataklizmy nie zniszczyły tego miejsca. Zimne i mroczne zwały ziemi nie każdemu odkryją tajemnice sprzed wieków, wiedz jednak, że stoisz przed kopcem o tysiącletniej historii. Gdy wyobraźnia i fantazja przewodnikiem Ci wówczas będą, ziemia energią nasączona prawdę dni przeszłych Tobie wyjawi. Wydarzenia dawne, minione wieki – same mówić będą. Musisz wiedzieć, że na tym wzgórzu był kiedyś gród piastowski. Rozpłynął się jednak w mroku dziejów i ślad po nim nie został. Co wcześniej w tym miejscu było – przed grodem? Jeżeli nie wiesz, powiem Ci. Była tu pogańska świątynia. Pogański Święty Gaj.

Na wzgórzu tym rozpalano ofiarne ogniska. Kapłani ubrani w długie szaty wznosili  modły do bóstw, których wizerunki w drewnianych belkach przodkowie nasi wyciosali.

Gdybyś nawet nie uwierzył moim słowom, opowiem Ci ciekawą historię. Gdy pewnego razu stałem przed tym wzgórzem, miejsce to esencję swą oddało, pierwotną naturę ukazało. Wpatrzonemu w ten kopiec -  nagle sen rzeczywisty, realny mą duszę owładnął. Śniąc na jawie zauważyłem, że nie ma figury św. Antoniego, a teren ręką człowieka zagospodarowany był ośrodkiem pogańskiego kultu. Dostrzegłem na szczycie wzgórza ledwo zauważalne postacie, które stały przed słupami wbitymi w ziemię. W odzieniu grubo tkanym mary te ręce do góry wzniesione miały, oddawały hołd gwiazdom. Postacie ich groźne i łaskawe jednocześnie były. Do tej pory nie wiem, czy świat, który dawno przeminął i ludzie, którzy odeszli – powrócili, czy to ja wkroczyłem w świat, który kiedyś istniał? Czy to tylko moje marzenia, wyobrażenia?  Obraz ten w serce i duszę mi się wrył i do tej pory go pamiętam. Uwierz mi , przyjacielu, że człowiek ubrany w koronę snów i fantazji swoich w nierealnej, krainie znaleźć swe miejsce może. Bogatszym o nowe doświadczenia, łatwiej nam przez to życie kroczyć.
Szlachetny człowieku, gdy głębie duchowych doznań i wrażeń chcesz osiągnąć, przejdź się parkową aleją, która przylega do słynnego wzgórza. Spacer ten niech będzie dla Ciebie relaksem i wyciszeniem. Idąc wywołaj ze swej duszy myśl głęboką, o dniach minionych, bogach zamierzchłych i swych pradziadach, którzy owym bogom wiernie służyli. Całym swym ciałem chłoń moc i energię, która bije od tego miejsca. W trakcie tego spaceru duch Twój będzie mężniał, rozum się uszlachetniał, a serce ku wzniosłości wzlatywać będzie. Doskonalić się będziesz Przyjacielu, harmonię wewnętrzną osiągając. Niebo wysokie, które świadkiem tego spaceru-pielgrzymki będzie pozytywny los może Ci zesłać. Zawierz Opatrzności, która harmonię świata tego kształtuje.

Jest znany zwyczaj, który kultywują turyści odwiedzający ciekawe miejsca. Do fontann czy zabytkowych studni wrzucają drobną monetę, która jest symbolem ich więzi z owym miejscem. Ty też, droga Przyjaciółko, Przyjacielu – z portfela swego wyjmij ten symboliczny jeden grosz i rzuć go w trawę porastającą to wzgórze. Nie zabobon tak uskuteczniać będziesz, a piękną turystyczną atrakcję zrealizujesz. Kto zresztą wie, jak już jest z tym pieniążkiem. Kiedy bowiem głębiej się nad tym zastanowisz, myśl sama przypłynie i prawdę Ci wyjawi.
Pamiętaj, Przyjacielu, gdy te czynności wykonasz, duch Twój zaspokojony będzie, a widzenie świata rozszerzy się. Silny doznaniami tymi, z większa energią przez życie kroczyć będziesz. Kłopoty i nieszczęścia lżej będziesz odczuwać; dni Twoje lepsze będą.

Fantazja rozszerza umysł, budując wspanialsze życie. Nawet kamienie wówczas dla nas ożywają, intencje twórców oddając. Przyjacielu, niech droga Twa, przez światy fantazji i prawdy znaczona będzie prawością charakteru, mądrością i moralnością. Doznań duchowych nie obawiaj się, a szczerze je przeżywaj.

 

Lipnowski ogień

 

Prąd, atom, sputniki – nastaje nowa era. Lecz epoka ognia, która była i jest naszym udziałem, długo jeszcze nie przeminie.

Błogosławiony niech będzie ogień, który zimne wnętrza ciepłem napełnia, a ciemną drogę w świetlisty szlak przemienić może. Niech swą potęgą i blaskiem strzeże nas w dni szare, życie  zmieniając w bajkową krainę, w której dobro i miłość nad upodleniem triumfuje. Wrośnięci sercem i ciałem w żar domowego paleniska, jesteśmy kruchym elementem potężnego wszechświata. Więź ta myśl wzniosłą z głębi dusz naszych wyzwala, gdy harcerskie dłonie „Betlejemski Ogień” w naszej krainie roznoszą. Żyjąc w jedności z prawami przyrody, w zamierzchłą przeszłość, ku obcej stronie oczy swe kierujemy, kiedy biegacz z olimpijską pochodnią w kierunku stadionu podąża. Starożytna Grecja wówczas wrota przed nami otwiera, piękno marmurowych budowli i kulturę dnia codziennego odsłaniając.

My, Polacy, wrośnięci jesteśmy jednak w tę ziemię, która nas wydała, po której stąpamy. Te łąki, pola, lasy – to część naszej duszy, tchnienie naszego istnienia. Ona energię w nas wyzwala i ku prawości czynów kieruje.

Będąc wierny zasadom tej Ziemi, świadectwo prawdy chcę Ci, przyjacielu, wyjawić i wszelkie waśnie zażegnać. Któremu z miast w naszej Ojczyźnie prymat pierwszeństwa, wskrzeszenia słowiańskich misteriów się należy? Mój przekaz to świadectwo człowieka, który bezimiennym uczestnikiem wydarzeń owych był i prawdę Ci wyjawiając, hołd mieszkańcom Lipna oddaje. Oni to bowiem na wiekowe uznanie zasłużyli, szlachetnością swych postaw i wiedzą, gdy prastary słowiański obrzęd w życie współczesne włączyli.

W pobliżu Lipna rozciąga się kompleks leśny, „Głodowskim Lasem” nazywany. Ten stary, gęsty bór, w swej naturze pierwotną puszczę przypomina. W głębi tej kniei są ostępy tak dzikie i srogie, że anioł zniszczenia mógłby mieć swe królestwo. Atmosferę surowości i grozy potęgują tam cierniste chaszcze i krzewy, które widok głębi lasu zasłaniają i wszelkie spacery uniemożliwiają.

W tym gąszczu dzikie trawy rywalizują z młodymi drzewami o prymat wielkości. Na takim właśnie terenie narodziła się nowa szlachetna wartość, która w swym majestacie przemawiać zaczęła do setek i tysięcy ludzi. W głębi tej kniei, nad brzegiem nieprzyjemnych moczarów, dziwnego bajora, które przez okolicznych mieszkańców „Świńskim bagnem” nazywane było, zebrała się grupa młodych ludzi. Śmiałkom tym kultura narodowa i szlachetna mitologia bliskie były. Noc mrokiem otulała jeszcze diabelskie uroczysko. Słońce na nieboskłonie dopiero zaczynało objawiać swą potęgę. W tej ciemnej głuszy wyraźne były tylko iskry powstające z uderzeń krzemienia o krzemień. Po chwili wskrzeszony ogień objął drewno, misternie ułożone w ogniskowy stos. Gdy światło rozświetliło szare postacie, można było dostrzec długie suknie i wieńce z kwiecia na skroniach dziewcząt, kubraki i luźne słowiańskie spodnie u chłopców. Zapaloną od żaru ogniska pochodnię poczet młodych Słowian poniósł do Lipna. Tam ustawiony na stadionie znicz zapłonął od żaru z tej pochodni. Szkolnym zawodom sportowym patronował ogień, w pierwotny sposób wskrzeszony. Pierwszy raz w naszej Ojczyźnie odbyła się taka prastara ceremonia, która w solidny sposób wpisała się w dorobek kulturalny całego narodu.

W głodowskich chaszczach cyklicznie zaczął odbywać się prastary obrzęd rozniecenia ognia, kiedy w lipnowskim grodzie mieszczanie swoje święto obchodzili. Uroczystości Dnia Miasta czy Patrona rozświetlać zaczął płonący znicz – kultowym ogniem.

Widzisz, kraj ten i ludzie, którzy tu mieszkają, mają swoją tradycję, którą umiejętnie w życie wcielać potrafią. Ślepe naśladownictwo nie jest ich udziałem. Tu nawet grecki znicz ma swój własny, słowiański wymiar. Niech duch tej krainy większa energię w ludziach wyzwala i ku prawości czynów kieruje.

Takie są moje marzenia – spoić teraźniejszość z odległą, zamierzchłą przeszłością.

 

Lipnowski kamień

Możesz hołdować nowym modom, lekceważyć tradycję, czy ustalone reguły, lecz zawsze przed miłością głowę pochylisz i myśl głęboka w Tobie powstanie – jak to jest możliwe, że to uczucie jest bliskie wszystkim i każdego może dosięgnąć.

Niestety czasem wielka miłość dwojga ludzi po latach ulatuje a niesmak i rozgoryczenie pozostaje byłym kochankom. Gdy sam się nad tym zastanowisz to zauważysz, że zabrakło w tych małżeństwach pozytywnego ducha, tej przewodniej gwiazdy miłości. Recept na szczęśliwe małżeństwa nie ma. Nie pomogą narzeczeńskie przysięgi w szczęśliwych zakątkach czy śluby w tych słynnych miastach miłości, w których nie powinno być rozwodów i zdrad, a są. Człowiek jest tylko igraszką w rękach opatrzności.

Gdybym miał dawać radę dwojgu ludziom co życie razem chcą wieść opowiedziałbym im historię kamienia, który od wieków w lipnowskim parku leży. Ten ciężki głaz 650 lat temu polscy chłopi wtoczyli na „Księżą Górę” najwyższy szczyt tego terenu. Takie bowiem było polecenie panów tej ziemi, niemieckich zakonników zwanych krzyżakami. Bogobojni mnisi uznali, że górujący nad lipnowskim grodem wierzchołek idealnie nadaje się do budowy murowanej twierdzy. Zastraszona i sterroryzowana polska ludność srogie cierpiała katusze albowiem nawet kaprysy zakonnych braci były dla niej prawem; poleceń słuchać musiała. Spędzeni więc polscy chłopi w znoju i pocie czoła budowali przeklętą fortecę. Kopali głębokie rowy pod fundamenty, wtaczali głazy, wnosili kamienie ku chwale i potędze najjaśniejszego Zakonu. Teren ten w psychice niemieckich panów trwale miał być im przynależny a twierdza gwarantowałaby potęgę tym wyrodnym ludziom. Sam jednak los wykazał, że brutalna przemoc, śmierć i ludzkie nieszczęście nie są podstawą do tworzenia wielkości.

Pewnej upalnej nocy po wieczornej mszy zakonni rycerze spać nie poszli tylko udali się na inspekcję budowy zamku. Idąc wśród kamieni i hałd piachu natknęli się na parę młodych ludzi złączoną miłosnym uściskiem. On podobno był wieśniakiem budującym zamek, ona piękną dziewczyną z pobliskiego grodu. Ich imiona niestety zatarł czas. Strach i wściekłość wybuchła  w krzyżackich sercach. Takie zachowanie na poświęconej ziemi to bluźnierstwo. Ruch ręki błysnął niemiecki sztylet trafiając młodzieńca w serce. Dziewczyna pchnięta z okrutną siłą przez bezdusznego zakonnika głową uderzyła w potężny ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin