Legendy kociewskie spod Starogardu Gdańskiego.doc

(91 KB) Pobierz
Legenda o lalkowskim kowalu i jego kuźni

Legenda o lalkowskim kowalu i jego kuźni

 

Dawno, dawno temu…Tak zwykle zaczynają się legendy i podania sięgające do czasów, których datą określić nie można.
I tak można by rzec i teraz, bo przecież właściwie nie wiadomo kiedy w Lalkowach powstała pierwsza kuźnia obsługiwana przez prawdziwego kowala. Widomo jednak, że kowalstwo było tym rzemiosłem, które rozwinęło się najwcześniej. Snując zatem przypuszczenia domniemać należy, iż kuźnia musiała się tutaj znajdować właściwie „od zawsze”.
Po wojnie 13-letniej wieś została odebrana Zakonowi Krzyżackiemu, który wcześniej dowolnie uposażał nią swoich sprzymierzeńców i stała się posiadłością królewską. Jako taka była łakomym kąskiem ziem wchodzących w skład starostw. Lalkowy, aż do rozbiorów, należały do starostwa grudziądzkiego. Szlachta zabiegała o te dobra, bo ich posiadanie nie tylko powiększało ich majętność, ale i podnosiło pozycję społeczną. 
W związku z rozwojem gospodarki folwarcznej, która w dobrach kościelnych i królewskich istniała już od XIV w. i polegała na wykorzystaniu w pracach na roli siły zależnej, bądź najemnej, zwykle miejscowej ludności, dobra lalkowskie liczące w areale 50 łanów były nie do pogardzenia. Ale w wiejskich folwarkach potrzebni byli, oprócz uprawiających ziemię chłopów, też rzemieślnicy. Zatem, by nie przepłacać zrzeszonym w cechach rzemieślnikom miejskim, właściciele wiejskich majątków utrzymywali pewną liczbę uzależnionych od siebie rzemieślników. Jednym z takich rzemieślników utrzymywanych we wsi przez jej właściciela był kowal. Otrzymywał on od szlachcica kuźnię i jej wyposażenie oraz opał i surowiec. Jego obowiązkiem było wykonywanie wszelkich robót dla folwarku. Mógł też czasem wykonywać drobne prace dla chłopów.
Kowal wiejski był w znacznie gorszej sytuacji niż kowal w mieście. Na wsi „kowal uczył się od kowala”, co oznacza, że rzadko mógł zdobywać wiedzę w fachu, kształcąc się w mieście i rzadko miał kontakt z kowalstwem obcym. Świadczył on przede wszystkim usługi dla rolnictwa i wykonywał proste narzędzia niezbędne w gospodarstwie, choć nie można mu odmówić umiejętności kucia białej broni. 
Jednakże bieda na wsi i bardzo wysoka cena surowca, jakim było żelazo, nie sprzyjały zamówieniom na kowalskie wyroby. Jak dalece unikano używania żelaza w gospodarce wiejskiej świadczą sprzęty rolnicze i budownictwo. Do dziś spotykamy stare wiejskie chałupy, wozy, sanie budowle wykonane bez użycia gwoździ lub innego kawałka żelaza. 
Zmierzchało już, a blask zachodzącego słońca czerwienią pokrył horyzont. Na jego krańcu majaczył, czerniejący z dala, skraj tucholskiego boru. W czerwonej poświacie tego urokliwego zjawiska niczym najpiękniejszy obraz malowało się pszeniczne pole, na którym dorodne kłosy zdobiły czerwone maki, modraki i purpurowo liliowe kąkole. W powietrzu unosił się zapach macierzanki. 
Przy starej kuźni w zamyśleniu patrzył przed siebie na pożegnalne promienie odchodzącego na spoczynek słońca, sędziwy wiejski kowal, Szymon. Szmat czasu tu spędził, kując brony i lemiesze. Nikt chyba nie umie już zliczyć koni, które każdego dnia podkuwał. Bez wyjątku i bez różnicy: pańskie, proboszczowskie i te gburskie. Czasem jakiej chłopce życzliwie darował nową motykę, czy grabie. Kiedyś, co wieczór przywoływał go do chałupy dźwięczny głos Anusi, jego żony. Potem ten głos gasł tak jak i ona. Pewnego ranka odeszła na zawsze, pozostawiając go biedaka samego. Odtąd wolał przebywać w kuźni, bo dom budził tyle bolesnych wspomnień. Ile to już lat błąka się sam po tym świecie, a Pan jakoś ciągle nie chce go przyjąć do siebie. Solidny był w swojej pracy i dzięki niej zyskał sobie szacunek, ale żył na uboczu. Cisza i spokój odpowiadały mu bardziej. Często siadywał sobie na progu swej kuźni, wpatrując się w dal i podziwiając piękno, zmieniającego się wraz z następującymi po sobie porami roku, kociewskiego krajobrazu. 
Nie doczekali się ze swoją Andzią potomstwa i teraz był tu sam jak palec, choć obok tętnił życiem codzienny wiejski rozgardiasz. Dochodziły doń głosy porannych i wieczornych obrządków w obejściu. Kwik świń i dziękczynne pomruki mlecznych krów. Co chwila unosiło się nad wsią ujadanie jakiegoś Burka. Poczciwe psiska pilnowały swoich domostw… Dobrze mu byłą z tą samotnością. Odliczał każdy dzień, który zbliżał go do ukochanej żony. Ile to już lat jest tu bez niej…Zza węgła w tym samym kierunku, ale z inną troską na umorusanej i zapłakanej twarzy, spoglądał wioskowy przybłęda, sierota bez mamy i taty, którego kroki, nie wiadomo jaka boża myśl, skierowała do Lalków. Może szedł przed siebie za wieżą tego kościoła, co od niepamiętnych już czasów tu stoi. Może wszystkie leśne ścieżki kazały mu tu iść, a może podążał w tę stronę za pielgrzymami niosącymi swoje prośby i podziękowania do Lalkowskiej Najświętszej Panienki w cudownym obrazie na Ołtarzu wyniesionej. Teraz jednak wzrok swoich błękitnych oczu kierował w tym kierunku, w którym spoglądał też stary Szymon. A w tym spojrzeniu było tyle cierpienia, żalu i prośby, ile piękna w tej kociewskiej krainie. 
Westchnął ciężko, brudną ręką ocierając łzy. Wtedy spostrzegł go Szymon. Skinął na niego przyjaźnie, ale mały ani drgnął, tylko bardziej skulił się w sobie, spodziewając się zapewne, że za chwilę wyląduje na jego ciele kamień lub inny znaleziony pod ręką przedmiot. Ale nic takiego się nie stało. Siedzący na progu kowal patrzył tak jakoś dziwnie życzliwie i chyba nawet się uśmiechnął.
- No, pójdź no jeno tu mały. Czego to beczysz w tych krzakorach . No pójdź tu. 
Chłopiec. Lekko podkulony i wystraszony zrobił nieśmiało krok. Potem drugi i trzeci… Nic nie wylądowało w jego kierunku. Nie usłyszał złorzecznych przekleństw: „A poszed wek , skaranie boskie, łajza jedna, diabli to przynieśli. Już wynocha!” 
Kowalowi żal się zrobiło malca. Ile to mógł mieć lat? Sześć, może siedem. Bacznie obserwował zachowanie obcego. Brud grubą warstwą przylgnął do jego ciała. Trudno było nawet orzec jakiego koloru są jego włosy. Ale w dużych oczach był taki błękit, jak czystej tafli jeziora odbicie bezchmurnego nieba. I stary kowal widział jakieś dziwne dobro tkwiące w tym dziecku.
- No, pójdź no tu. Ma, niech je – podał mu kromkę suchego, wiejskiego chleba.
Stary wszedł do chałupy. Po chwili wrócił ze szkopkiem świeżego mleka. W brudnych rękach malca właśnie znikał ostatni kęs chleba. Kowal podał mu mleko. Wypił łapczywie, choć ni kropli nie uronił w tej łapczywości. 
- Czyj ty? – Zagadnął Szymon.
- Niczyj. Mamka pomarli. 
- Skąd tu przyszed i po co? Ma tu może krewnych? Jak cię zwą? – pytanie po pytaniu zadawał Szymon, zanim jeszcze knap mały zdążył odpowiedzieć. – Jak chce może tu dziś zostać. 
I tak został. 
Następnego ranka, kiedy kowal wszedł do kuźni zobaczył małego przy palenisku. Widać było, że wielką ciekawość wzbudziło w nim miejsce, w którym się znalazł. Ręczny, skórzany miech, kowadło. Świeżo kute żelazo chroniło przed pękaniem hartowanie przez zanurzenie w zimnej wodzie stojącej obok w cebrzyku lub wannie. Mały zamoczył w niej dłoń. Nie zauważył jeszcze Szymona, który przyglądał się mu stojąc u wrót kuźni. 
Pod oknem stał stół warsztatowy - falbanek. Przy nim narzędzia kowalskie do kształtowania, przecinania i ozdabiania wyrobów. Wśród nich glajzy - kształtowniki, młotki, ręczna bormaszyna - wiertarka, odwiertaki, śrubstak - imadło, zestaw narzędzi do podkuwania koni. I jeszcze… noże, raszple, ocyle, hufnale, kleszcze. Ach, i koziołek – taki stołek do końskiej nogi, używany przy podkuwaniu.
I tak został. 
W niedzielę stary Szymon wziął małego do kościoła. Szli tak przez wieś, trzymając się za ręce. W kościele mały nawet oka nie spuścił z oblicza Najświętszej Panienki, choć nic nie mówił… W ogóle mało mówił…
Potem ksiądz Juda Uzdowski, ochrzcił go na wszelki wypadek.
- Bo nawet, jak ta bieda utabaczona, był już okrzczony, to i tak nijakiego imienia nie pamnianta, a jakoś przecia trza człeka zwać. – tłumaczył księdzu Szymon. I tak mu dali Michał na imię.
I tak został. Dziś i jutro, i pojutrze. Rok, dwa, dziesięć lat. 
Czas szybko leci. Kowal Szymon nigdy nie żałował, że go przygarnął. Fachu się dobrze nauczył. O starego dbał. Dobre było chłopaczysko. I choć jako przybłędę los przyniósł go na lalkowską ziemię, to Pan Bóg miał w nim swój plan. Bo kto by kuźnią zarządzał po śmierci Szymona? Choć dziś już Szymon o niej nie myśli. Czasem tylko do swojej Anulki w niebie spogląda i mówi: „Patrzaj no, mileńka, jakiego Pan Bóg nam syna dał.”
Siedzi Szymon na zydlu przed kuźnią. Znów w dal patrzy. Zamyśla się. Pod kuźnią nieco w nieładzie leżą niedokończone, bądź zużyte narzędzia rolnicze - koła, obręcze, lemiesze, brony, a w podcienie, ocyle, hufnale, kleszcze… Tyle tego kiedyś nakłuł, a teraz ma następcę. Może odpocząć. Jego palenisko w kuźni nie wygaśnie wraz z jego śmiercią.
Doczeka się jeszcze i wnuków…Zabrał mu Pan Bóg Anulkę, a przyprowadził Michała i tyle szczęścia w tej umorusanej, wystraszonej błękitnookiej twarzy… I następcę na kuźni, która tu była „od zawsze”.
Ciekawe, czy Fran Czarnojan, w latach 1920 – 1939, kowal w Lalkowach, to potomek tamtego, czy już zupełnie inna gałąź kowali?
Nie o kowala tu jednak idzie, lecz o dobroć, która ofiarowana zawsze wraca. Jeśli tylko umiesz przyjąć swoje umorusane szczęście…
 

Rynkówka

 

Wieś leży w południowo-wschodniej części powiatu starogardzkiego, w Gminie Smętowo. Znajduje się tutaj wspaniały zespół pałacowy, wybudowany miejscu dawnego zamku krzyżackiego.
Swoją historię zaczyna około XIV wieku. Wtedy to, na polecenie komtura gniewskiego wybudowano tu zamek obronny. Była to trzyskrzydłowa twierdza z kurtynowym murem i zwodzonym mostem od strony południa. Całość otoczona była umocnioną fosą.
Do dzisiaj z tego okresu zachował się też układ fos, gotyckie piwnice, oraz cześć parteru. Dawny zamkowy dziedziniec leży 80 cm poniżej poziomu terenu. Zamek zniszczony został najprawdopodobniej podczas wojen szwedzkich. XIX-wieczny pałac postawiono na fundamentach jednego ze skrzydeł krzyżackiej warowni. Pałac w ostatnich latach został gruntownie odnowiony. Znajduje się tam obecnie pensjonat.
Neogotycki pałac otoczony jest pięknym dużym parkiem z licznymi pomnikami przyrody (kasztanowce, lipy drobnolistne, sosna wejmutka, graby, buki, platany).
Neogotycki pałac w Rynkówce, dziś mieści się w nim pensjonat.

Z dawnym zamkiem związanych jest wiele legend. Podobno połączony on był podziemnym tunelem z zamkiem w Gniewie (20 km). W czasie wojen szwedzkich w przedsionku przedzamcza w Gniewie wisiało ponoć ogromne żebro, które wydobyto przed wiekami w czasie budowy zamku. Rzekomo należało do wielkoluda - stolema niepokojącego całą okolicę ze swego grodu w Rynkówce.

 

Rycerz i córka młynarza (Kociewie)

 

Piękna Wita o bursztynowych oczach i włosach niczym kasztany była jedyną córką młynarza z Brdy. Kochała przyrodę i jak nikt inny znała wszystkie sekrety otaczających lasów. Uśmiechała się do każdego drzewa i każdej rośliny, szanowała leśne duchy strzegące mrocznych ostępów i dziękowała za wszystkie dary, jakich nie skąpiła jej przyroda Za dnia zbierała grzyby, jagody i poziomki, odpoczywała na słonecznych polanach spoglądając na niebo i podziwiając słońce rozbłyskujące w koronach drzew, lecz wieczorami nigdy nie wychodziła z domu, by nie narazić się władającemu lasami Borucie. W okolicy nie było najmniejszej ścieżki, której by nie przemierzyła.

            O jej urodzie mówiono w całej okolicy. Chłopcy z Brdy często próbowali zwrócić na siebie jej uwagę. Ona jednak uśmiechała się tylko i zbywała ich wesołym żartem, lub zdawkową grzecznością. Szybko ostygły więc gorące serca, zaś urażeni młodzieńcy uznali, że dziewczyna jest zbyt dumna, albo zbyt zarozumiała, by się z nimi zadawać. Martwiło to nieco młynarza, który rad byłby widzieć porządnego zięcia. Wita jednak uśmiechała się do ojca i umykała do lasu. Wolała biegać po lasach i radować się pięknem przyrody.

Pewnego razu, gdy wracała z koszykiem pełnym jagód, spotkała tajemniczego młodzieńca. Jego jasne, bystre spojrzenie i serdeczny uśmiech od razu zwróciły uwagę dziewczyny. Był to Sulimir, syn rycerza z niedalekiego grodu. Młodzi, zaskoczeni niespodziewanym spotkaniem, przyjrzeli się sobie bez słowa, jednak w oczach obojga zapłonął ten sam płomień. Minęli się w milczeniu, choć odchodząc oglądali się jeszcze za siebie, jakby szukając przelotnych spojrzeń.

            Od tego czasu, jak za sprawą tajemniczej siły, zaczęli widywać się coraz częściej. Z początku były to przypadkowe spotkania. Później jednak ich myśli wciąż biegły ku sobie i tylko szukali pretekstu do kolejnego wspólnego spaceru, rozmowy, czy choćby wymiany uśmiechów. Nim się spostrzegli, ich sercami zawładnęła tak gorąca miłość, że nie wyobrażali sobie życia bez siebie. Ostatecznie, Sulimir postanowił rzucić na szalę całe swoje uczucie. Gdy jednego dnia siedzieli na zalanej słońcem polanie, spojrzał na nią z wielką czułością.

- Wito… Kocham cię tak, jak nikogo na świecie.

- I ja cię kocham, Sulimirze.- odpowiedziała szczerze. Słoneczne promienie igrały w jej oczach o barwie bursztynu, a uśmiech zdawał się rozjaśniać całą twarz- Wiesz o tym doskonale.

- A czy zostałabyś moją żoną?- zapytał niespodziewanie.

- Tak!- odpowiedziała bez zastanowienia i zarzuciła mu ręce na szyję.

- Niech więc tak będzie. O naszej miłości wiedzą na razie tylko te lasy i duchy je zamieszkujące. Wkrótce dowie się także cały świat. Porozmawiam z mym ojcem, by pozwolił mi ciebie zaślubić. Musi zrozumieć naszą miłość.- dodał żarliwie.

            Odtąd tylko czekał sposobności do rozmowy z ojcem. Okazja nadarzyła się w kilka dni później. Starszy już wiekiem rycerz od długiego już czasu spoglądał na syna z nadzieją, iż stanie się godnym dziedzicem rodu. Rozglądał się też za odpowiednią panną, która by mogła zostać jego małżonką.

- Czas najwyższy, byś się ożenił, synu.- zaczął niespodziewanie rozmowę- Trzeba ci znaleźć pannę z dobrego domu, równą urodzeniem i godną ciebie.

- Też tak uważam, ojcze.- odparł Sulimir z nadzieją, że może zdoła przekonać ojca do swojej wybranki. Zasiadł naprzeciw niego przy stole i spojrzał na pooraną zmarszczkami twarz. Uśmiechnął się, choć zdawał sobie sprawę, iż uśmiech ten nie wypadł zbyt pewnie- Ja już taką znalazłem.

- Co?!- ojciec uniósł groźnie brew ku górze i spojrzał surowo na syna. Nie wyobrażał sobie, że młodzieniec będzie próbował samodzielnie decydować o własnym losie- A kogóż ty sobie znalazłeś? Jakąś wiejską dziewkę, która ci zawróciła w głowie?

- Nie, ojcze. To piękna i mądra dziewczyna. Kocham ją.

- Kim więc jest? Znam ją?

            Potrząsnął przecząco głową. Odetchnął głęboko, by zebrać się na odwagę i wyznać ojcu imię swej wybranki. Baczne spojrzenie starego rycerza, jednak nie zapowiadało łatwej przeprawy. Sulimir nie miał jednak nic do stracenia.

- To Wita, córka młynarza z Brdy.

- Co?!- to jedno słowo, bardziej wykrzyczane, niż wypowiedziane przez ojca, wystarczyło młodzieńcowi za odpowiedź.- Ty chyba oszalałeś! Córka młynarza?! Byle dziewka ma zostać żoną rycerza?! Ja wszystko rozumiem! I gorącą, młodzieńcza krew i miłosne porywy, ale na takie małżeństwo zgody nie wyrażę!

- Ojcze, ale ja ją naprawdę kocham. Jestem pewien, że skoro ją poznasz, z chęcią nas pobłogosławisz.- zapewniał Sulimir.

- Nigdy!- krzyknął rycerz i zerwał się z miejsca, groźnie wymachując ręką- Nigdy na to nie pozwolę! Zapamiętaj sobie! Nigdy nie pozwolę, żeby córka młynarza została twoją żoną!

            Sulimir z trudem stłumił cisnące mu się do oczu łzy żalu i gniew, który ogarnął jego serce. Co tchu popędził do lasu, na poszukiwanie Wity. Siedziała na polanie, rękoma oplatając kolana, w oczekiwaniu na ukochanego. Słońce igrało na jej kasztanowych włosach sprawiając, że wyglądały jak płomienna aureola. Odetchnął głęboko i wyszedł  cienia.

- Wito…

- Sulimirze! Bałam się, że już nie przyjdziesz!- zawołała i zerwawszy się z miejsca podbiegła do niego.

            Otoczył ją ramionami i przygarnął do siebie. Nie wiedział, jak powiedzieć jej o rozmowie z ojcem. Wita jednak domyśliła się wszystkiego sama.

- Nie zgodził się?- zapytała cicho. Gdy nie odpowiedział od razu, westchnęła- Wiedziałam. Jestem przecież tylko córką młynarza. Gdzie mi tam do rycerskiego stanu. Moja nadzieja okazała się tak ulotna, jak ulotne są nici babiego lata. Ale… spodziewałam się tego…

- Nie mów tak! Dla mnie jesteś najważniejsza! Kocham cię i znajdę sposób, byś została moją żoną. Jeśli ojciec nie ustąpi, ożenię się z tobą wbrew jego woli.- odpowiedział stanowczo.

- Nie, Sulimirze. Zbyt wiele masz do stracenia.- wyszeptała ze łzami w oczach i uciekła do wsi. Od tego czasu dni obojga były pełne smutku. Ich każde spotkanie zroszone było łzami, a cierpienie młodych serc rosło w miarę upływu czasu. Stary rycerz niezłomnie trwał w swoim postanowieniu i nie zamierzał ustąpić. Wita, coraz bardziej zrozpaczona, przestawała już wierzyć, że ich miłość przezwycięży wszystkie przeszkody tak, jak zapewniał ją ukochany. Sulimir zaś nie znajdował już słów pocieszenia, by przywrócić uśmiech na jej twarzy.

            Pewnego wieczoru Wita nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wbrew odwiecznemu zwyczajowi wyszła więc z chaty i usiadła nad brzegiem Brdy. Księżyc świecił jasno i migotał w nurcie rzeki. Dziewczyna rozpłakała się rozpaczliwie. Ciemna noc przypominała jej przyszłość- taką, jaką widziała w swych wyobrażeniach, zaś jasny blask księżyca zdawał się być odbiciem jedynego promienia w życiu- miłości do Sulimira. Świat, niedawno tak jeszcze radosny i życzliwy, stał się dla niej mroczną otchłanią bez wyjścia.

- Nie płacz już dziewczyno.- usłyszała nagle czyjś śpiewny głos.

            Zaskoczona podniosła głowę. Nieopodal, zanurzona po kolana w wodzie stała przed nią  nieziemsko piękna panna z  wieńcem kwiatów na długich włosach, odziana w zieloną suknię, połyskującej miejscami niczym rybia łuska.

- Kim jesteś?- wyszeptała zaskoczona.

- Jestem opiekunką tej rzeki. Śmiertelnicy nazywają mnie brzeginią- tak samo, jak i moje siostry.- odpowiedziała z uśmiechem- Nie lękaj się jednak. Jestem też opiekunką tych, którzy mają czyste serca. Ty zaś i twój ukochany jesteście sobie przeznaczeni.

- Wiesz o nas?- zdumiała się dziewczyna.

            Brzeginia skinęła głową.

- Oczywiście. Widziałyśmy was nie jeden raz i znamy historię waszej miłości. Wraz z siostrami jesteśmy gotowe wam pomóc. Prawdziwa miłość warta jest tego, by wspomogły ją wszelkie siły; także te nieśmiertelne. Zamierzamy jutro udać się do ojca twego lubego i ostrzec go przed tym, co grozi nieszczęśnikom łamiącym boskie prawa. A miłość jest największym prawem. Zachowaj więc miłość do swego Sulimira. On kocha cię równie gorąco, jak uprzednio.

            Nowa nadzieja pojawiła się w sercu Wity. Podziękowała gorąco bogince. Ta jednak uśmiechnęła się tylko i z pluskiem zniknęła w wodach Brdy. Dziewczyna wróciła do domu, lecz jeszcze długo w noc nie mogła uwierzyć w to niezwykłe spotkanie.

            Nazajutrz dwie siostry brzeginie rzeczywiście pojawiły się w grodzie rycerza. Wywołały nie lada zamieszanie, gdy jako rzeczne boginki szły przez ulice w pełnej krasie. Bił od nich blask, który aż zmuszał mieszkańców do mrużenia oczu. One jednak przemknęły przez gród i weszły do dworu starego rycerza. Zdziwiony przyjął je uprzejmie i zgodził się wysłuchać. Ledwo tylko padły pierwsze słowa i usłyszał imiona Sulimira i Wity, uderzył dłońmi w poręcze krzesła, na którym siedział.

- Nigdy!

- Rozważ to w swym sercu, rycerzu.- odpowiedziała jedna z nich- Jesteś człowiekiem wielu zasług, szanowanym przez swych ludzi i mieszkańców okolicy, lecz to wszystko jest ulotne. My możemy sprawić, że do końca swoich dni cieszyć się będziesz szczęściem i błogosławieństwem, a wszelkie siły natury będą sprzyjały tak tobie, jak i twym poddanym. Wystarczy, że pobłogosławisz związek dwojga młodych, kochających się ludzi i uszanujesz prawo miłości.

- Powiedziałem już wyraźnie! Nigdy się na to nie zgodzę!- krzyknął.

- Dla nas nie ma słowa nigdy. Jeżeli odrzucisz nasze zapewnienia i nie pozwolisz młodym na ślub, stracisz wszystko. Siły natury sprowadzą nieszczęścia na twoją głowę, bo sprzeciwienie się miłości, to największa zbrodnia.

            Stary rycerz aż drżał cały z oburzenia. Nikt nigdy nie ważył się stawiać mu warunków, a jedyną osobą, od której przyjmował rozkazy był tylko jego książę. Tymczasem te dwie dziwne panny śmiały stawiać mu żądania, jakby miały władzę większą nawet od samego księcia.

- Nie pozwolę!- krzyknął po raz wtóry i wskazał im drzwi- Wynoście się stąd natychmiast, zanim nie zawołam straży!

            Brzeginie wyszeptały tylko kilka słów, których nawet nie zdołał usłyszeć i odeszły. Dla Wity i Sulimira nastały jednak ciężkie dni. Dziewczyna każdego wieczoru chodziła zapłakana nad Brdę i siadała na brzegu z nadzieją, że może ponownie ukaże się jej rzeczna boginka i podsunie jakąś radę. Także Sulimir wymykał się z grodu i przybiegał, by choć odrobinę czasu móc dzielić z ukochaną. Przytulali się wówczas do siebie i trzymając się za ręce, zapewniali o niezmiennej miłości.

- Przetrwamy to, najdroższa.- powtarzał młodzieniec- Mój ojciec ugnie się w końcu. Zobaczysz. Musimy tylko wierzyć.

- Ale moja wiara oparta jest tylko na miłości do ciebie.- łkała Wita.

            Pewnego wieczoru zdarzyła się rzec niezwykła. Z rzeki wyłoniło się kilka boginek. Podpłynęły szybko do brzegu. Zaskoczony Sulimir zerwał się z miejsca, ale dziewczyna chwyciła go za rękę.

- To boginki Brdy. Nie zrobią nam krzywdy.- odpowiedziała cicho.

- Próbowałyśmy wpłynąć na ojca twego ukochanego.- odezwała się jedna z nich- Niestety, droższa mu duma niż dobro własnego syna. Mamy więc dla was inny sposób.

- Jaki?- zapytała Wita. W jej bursztynowych oczach odżyła nadzieja.

- Zrobię wszystko, by móc być na zawsze z ukochaną.- zapewnił Sulimir.

            Usiadły tuż obok nich i śpiewnymi głosami zaczęły opowiadać o kryształowym pałacu na dnie rzeki, gdzie panuje spokój i wieczna radość zaś ci, którzy tam trafią na wieki już będą szczęśliwi.

- Możemy was tam zabrać. Odtąd jednak będziecie musieli żyć w głębinach Brdy i tylko w noce nowiu księżyca wolno wam będzie wyjść na brzeg i cieszyć się pięknem okolicy. Wybór należy tylko do was.

- Pójdę wszędzie tam, gdzie będę mógł żyć u boku Wity. Nawet, gdyby przyszło mi zamieszkać w wodnych odmętach.- odparł żarliwie i spojrzał na ukochaną.

- Gdzie ty, Sulimirze, tam i ja… na wieki.- wyszeptała, spoglądając mu w oczy.

            Brzeginie otoczyły zakochanych barwnym korowodem i zaczęły śpiewać pieś...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin