Orliński W., Lepszego jutra nie będzie_, ''Znak'' 700, 2013.pdf

(1729 KB) Pobierz
84
sieDeM PYTAŃ
Lepszego jutra
nie będzie?
ZNAK
09•2013
PYTANIE 4: cenzura dziś?
Wyobraźmy sobie, że w październiku 1989 r.,
kiedy ukazał się tamten pamiętny numer
„Znaku” poświęcony peerelowskiej cenzurze,
ktoś w kryształowej kuli zobaczyłby rok 2013,
w którym wszelka korespondencja przechodzi
przez automaty cenzorskie. Komu spodobałaby
się taka przyszłość? Chyba odrzuciliby ją nawet
dzisiejsi entuzjaści „demokracji na Facebooku”,
„obywatelskiej blogosfery”, „twitterowych
rewolucji” i tym podobnych banialuków,
które cyberkorporacje wymyślają dla
poprawiania swojego
image’u
 latach 1841–1842 Karol Marks, wówczas 
młody liberalny publicysta, napisał serię
tekstów na temat wolności słowa, bardzo 
kłopotliwych dla wielu osób. W pierwszej kolejności 
oczywiście dla samego Marksa, teksty te bowiem ciągle 
były kwestionowane przez cenzurę. Pierwszy i najbar-
dziej znany z nich,
Uwagi do instrukcji pruskiego rządu
o cenzurze, miał się pierwotnie ukazać w Dreznie, ale 
zatrzymała go cenzura saska. Ukazał się więc w Nad-
renii, która w pruskiej monarchii początkowo pełniła
funkcję „najweselszego baraku w obozie”. Jak się oka-
zało, aż taki wesoły ten barak jednak nie był, pruski rząd
w końcu zamknął publikujące te herezje pismo „Rhei-
nische Zeitung”, a samego Marksa zmusił do emigracji.
w
Dla niego te teksty też były bardzo kłopotliwe, cieszyły 
się żywym odzewem wśród liberalnie nastawionego 
mieszczaństwa w całych Niemczech.
Wygnanie uderzyło w rząd rykoszetem. W Paryżu
Marks zyskał międzynarodową sławę młodego rewo-
lucjonisty. Podczas rewolucji 1848 r. wrócił do Nie-
miec, by wydawać „Neue Rheinische Zeitung”, pismo
jeszcze bardziej wywrotowe i jeszcze bardziej kłopo-
tliwe; do tego stopnia wywrotowe i kłopotliwe, że
pisanie o nim oddalało by nas od tematyki cenzury
i wolności słowa.
Teksty młodego Marksa były też nieustającym
problemem dla reżimu, który twierdził, że próbuje
wcielać w życie marksistowską filozofię. A przecież
85
09•2013
ZNAK
Warszawa, marzec 1981 r. Podczas obrad delegacji Solidarności z Komisją Rządową, w przerwach uczestnicy czytają
„Wieczór Wrocławia”, który ukazał się bez zatrzymanego przez cenzurę tekstu o wydarzeniach w Bydgoszczy.
Białe, niezadrukowane plamy stanowią protest zespołu redakcyjnego
|
fot. zbignieW MAtUszeWski/cAf/pApV
Artykuły
skonfiskowane
„Znak”,
październik-grudzień 1989,
nr 413–415,
s. 1–272
z
amykamy ten numer „Znaku” w chwili, gdy Sejm
RP rozpatruje projekty zniesienia cenzury, przed-
stawione przez Rząd i Obywatelski Klub Parla-
mentarny; kiedy otrzymają go czytelnicy, cenzura będzie
już najprawdopodobniej sprawą przeszłości. Żegnamy 
ją bez żalu, ze świadomością ogromnych i trudnych 
do ogarnięcia szkód, jakie jej działalność wyrządziła pol-
skiej kulturze i polskiemu życiu publicznemu. Numer
niniejszy, dokumentujący tę działalność na niewielkim 
obszarze i w pewnym wycinku czasowym, staje się w ten
sposób rodzajem ufundowanego przez nas bezintere-
sownie nagrobka.
86
sieDeM PYTAŃ
sam Marks krytykował jeden z filarów tego reżimu
– instytucję cenzury. Dopiero stawiał pierwsze kroki 
w tej sztuce, dlatego aforyzm: „Cenzurowana prasa
jest zła, nawet gdy przynosi dobre produkty”, nie
dorównuje, powiedzmy, jedenastej tezie o Feuerbachu. 
Mimo to można sobie wyobrazić, jak potężnie brzmiało
to zdanie w PRL-u, zwłaszcza gdy zaraz potem ktoś 
przytaczał źródło cytatu.
Z drugiej strony, teksty młodego Marksa są też pro-
blemem dla myślicieli krytykujących marksizm z pozycji 
liberalnych, jak choćby Isaiah Berlin. Marks bronił wol-
ności prasy nie jako wartości samej dla siebie i nie jako 
środka służącego innym celom, lecz jako elementu wol-
ności jako takiej (Freiheit
ohne Familiennamen).
Gdyby
zapomnieć o nazwisku autora, stanowiłyby piękny
dokument filozofii liberalnej.
Oczywiście o tym akurat nazwisku zapomnieć nie 
sposób. W związku z tym pojawia się pytanie: w którym
dokładnie momencie Marks przestał być liberałem,
opowiadało się po stronie wąskiej grupki posiadaczy
wielkich majątków, w skład których wchodziły także
lasy, przeciwko wszystkim innym, którzy w tym lesie
zbierali chrust, grzyby czy po prostu spacerowali.
Myślę, że w podobnej sytuacji jesteśmy dzisiaj, gdy 
rozmawiamy o wolności słowa i o cenzurze. Ćwierć 
wieku  temu  żyliśmy  w państwie,  które  nawet  nie 
udawało neutralności światopoglądowej. Przeciwnie, 
obrona podstaw ustroju i gwarantujących ten ustrój
sojuszy międzynarodowych była wpisana w Ustawę 
o kontroli publikacji i widowisk. Dziś państwo w teorii 
obiecuje nam wolność słowa – tak jak w teorii obiecy-
wała ją oświecona monarchia Fryderyków Wilhelmów, 
w praktyce jednak powiela ten sam schemat, który nie-
pokoił młodego Marksa: wszystkie środki komunikacji 
należą dziś do korporacji.
Owszem, mamy takie czy inne konstytucyjne
prawa. Ho, ho, czego to ta konstytucja nam nie gwa-
rantuje: a to tajemnicę korespondencji, a to wolność 
ZNAK
09•2013
Miesięcznik „Znak” stanowi na tym tle sympatyczny
wyjątek. Jego wydawcą jest Społeczny Instytut
Wydawniczy Znak. Nie jest to spółka notowana na giełdzie
ani filia międzynarodowego molocha. Stoją za tym historyczne
uwarunkowania, które sprawiły, że „Znak” tak
w komunizmie, jak w kapitalizmie jest ustrojową anomalią
a stał się marksistą? Kronikarza zadowoliłaby odpo-
wiedź, że stało się to gdzieś między 1843 a 1844 r. Libe-
ralnego filozofa, jak wspomniany właśnie Berlin, nie-
pokoi jednak to, że w pismach Marksa nie widać nagłej
przemiany. Widać raczej ciągłość myśli. Marks nigdy 
nie porzucił liberalnych ideałów wolności. Po prostu 
w pewnym momencie doszedł do wniosku, że nie da
się ich wcielić w życie w kapitalizmie.
Jednym z tych przełomowych tekstów, w których
widać w nim jednocześnie liberała i socjalistę, są uwagi 
dotyczące pruskiego prawa leśnego. Zgodnie z nim 
właściciel lasu miał jednocześnie dbać o swoje dobra 
i egzekwować prawa na swoim terenie. W efekcie prawo
przestawało być, jak w heglowskiej wyidealizowanej
wizji państwa, tylko neutralnym arbitrem między róż-
nymi interesami społecznymi – prawo jednoznacznie
słowa, a to swobodę zrzeszeń. Ale we współczesnym,
cyfrowym świecie w praktyce nie da się już korzystać 
z tych praw poza Internetem. Bez niego nie umiemy
już się zrzeszać ani korespondować. Miesięcznik „Znak”
stanowi na tym tle sympatyczny wyjątek. Jego wydawcą
jest Społeczny Instytut Wydawniczy Znak. Nie jest
to spółka notowana na giełdzie ani filia międzynaro-
dowego molocha. Stoją za tym historyczne uwarun-
kowania, które sprawiły, że „Znak” tak w komunizmie,
jak w kapitalizmie jest ustrojową anomalią.
Czy to się komuś podoba czy nie, większość naszej 
komunikacji przechodzi przez inne media. Te zaś w zna-
komitej większości należą do korporacji, rodzimych 
albo zagranicznych.
Ten tekst wyślę do „Znaku” z jednej ze swoich 
skrzynek e-mailowych. Wszystkie należą do korpo-
LEPSzEgo juTRA NIE
Wojciech orliński
będzIE
87
Tekst otwierający zeszyt przypomina prawne
podstawy działania polskiej cenzury w okresie powo-
jennym, zwłaszcza zaś od lipca 1981 – daty uchwalenia 
przez Sejm PRL Ustawy o kontroli publikacji i widowisk 
– do jesieni 1989. Dalej zamieszczamy część skonfisko-
wanych w tym okresie artykułów; są wśród nich teksty 
historyczne i filozoficzne, eseje historycznoliterackie,
recenzje i teologiczna medytacja. Miejsce wyjątkowe
zajmuje blok materiałów, związanych z „ukraińskim”
numerem naszego miesięcznika, którego wydanie
w planowanym kształcie uniemożliwiono nam w roku
1984. Prócz konfiskat drukujemy w tym wypadku 
także korespondencję, wymienioną między redakcją
a Głównym Urzędem; jej uczestnikiem stał się również 
Sekretariat Episkopatu Polski, broniący „Znaku” przed
całkiem wówczas realną groźbą likwidacji.
Numer ten kończy – oby bezpowrotnie – epokę,
w której osobą współdecydującą o ostatecznym kształcie
każdej naszej publikacji był urzędnik GUKPiW. Decyzje 
i odpowiedzialność spoczywać mają odtąd wyłącznie 
na redakcji. Perspektywę swobody działania, która się
w ten sposób otwiera, zasnuwają wprawdzie chmury;
kryzys gospodarczy trapiący Polskę nie ominął bowiem
i „Znaku”. Mamy jednak nadzieję, że nowe możliwości 
będzie nam mimo wszystko dane wykorzystać.
Tekst odredakcyjny, otwierający potrójny (październik–
grudzień) numer miesięcznika „Znak” z roku 1989.
W numerze opublikowane zostały artykuły skonfiskowane
z lat 1981–1989. Numer można w całości i bezpłatnie
przeczytać w internetowym archiwum miesięcznika
„Znak”, które znajduje się na naszej stronie, pod adresem:
http://www.miesiecznik.znak.com.pl/Archiwum
09•2013
ZNAK
racji; jedna z nich do korporacji, w której sam pracuję,
inne do cybernetycznych gigantów z USA, jak Google 
czy Apple.
Wiem z doświadczenia gromadzonego m.in. przy 
okazji pisania artykułu o spamie, że poczta w każdej
z tych skrzynek jest cenzurowana przez automaty, sta-
rające się zwalczać niepożądane treści. Automaty czytają 
nasze listy i różnie reagują na to, co im się nie podoba:
czasem zatrzymują podejrzaną przesyłkę, czasem tylko
opatrują ją karnymi dopiskami.
Z eksperymentów prowadzonych przy okazji pracy
nad tamtym artykułem wyszło mi, że najbardziej
restrykcyjnie do wolności korespondencji podchodzi 
Apple. List zawierający najwięcej zakazanych słów –
nie przytoczę ich teraz, bo już i tak wysyłam ten tekst
do redakcji po terminie, po co mi dalsze opóźnienia
– w serwerach pocztowych tej firmy po prostu znika.
Jest tak, jakby go nigdy nie było. Żadnego komunikatu
błędowego, żadnego ostrzeżenia, żadnego wyjaśnienia, 
co się konkretnie automatom nie spodobało.
Mniej restrykcyjnie podchodzi do tego Google,
jeszcze mniej restrykcyjnie Agora. To ostatnie jest
logiczne, w końcu skoro w ogóle pozwolono mi na zało-
żenie służbowej skrzynki, to już oznacza, że jestem
osobą jakoś tam zweryfikowaną, i można mi zaufać, 
że nie jestem rosyjskim hakerem rozsyłającym wirusy.
Wyobraźmy sobie jednak, że w październiku 1989 r., 
kiedy ukazał się tamten pamiętny numer „Znaku”
poświęcony peerelowskiej cenzurze, ktoś w kryształowej 
kuli zobaczyłby rok 2013, w którym wszelka korespon-
dencja przechodzi przez automaty cenzorskie. Komu
spodobałaby się taka przyszłość? Chyba odrzuciliby ją 
nawet dzisiejsi entuzjaści „demokracji na Facebooku”, 
„obywatelskiej blogosfery”, „twitterowych rewolucji”
i tym podobnych banialuków, które cyberkorporacje
wymyślają dla poprawiania swojego image’u.
Kogo nie ma w wynikach wyszukiwania Google
oraz kogo nie ma na Facebooku, ten nie uczestniczy 
w dyskursie. Powiedzenie „nie istnieje” jest oczywi-
ście przesadą, na pewno również i dzisiaj znajdziemy 
osoby, których nie ma ani tu, ani tam, nie uczestniczą
w debacie, a mimo to z pewnością istnieją. Gdybym 
wystukał ten tekst na staromodnej maszynie do pisania
i wysłał w kopercie, nie ukazałby się zapewne, bo etaty
maszynistek w redakcjach zlikwidowano wiele lat temu.
Skoro jednak te korporacje mają taką władzę nad
dyskursem publicznym, to znaczy, że jesteśmy jak spa-
cerowicz w pruskim lesie w roku 1843. Właściciel tego 
lasu jednocześnie troszczył się o swoje dobra i był w nim 
sędzią i egzekutorem prawa, a to znaczy, że my mamy
tylko takie prawa, jakie on nam w swej łaskawości 
przyzna. I pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że ich
nam nie odbierze.
Cybernetyczne korporacje lubią siebie prezen-
tować jako neutralnych nosicieli informacji. To dla
nich bardzo istotne, bo na tej podstawie kilkanaście 
88
sieDeM PYTAŃ
lat temu uzyskały prawne przywileje, przyznające im
warunkowe wyłączenie odpowiedzialności prawnej 
za prezentowane treści. Gdy wyszukiwarka czy serwis 
społecznościowy prezentuje linki do materiałów pirac-
kich, łamiących czyjeś prawa osobiste, krzewiących 
zakazane poglądy albo nawołujące, by taką czy inną
grupę obywateli wysłać do komór gazowych lub roz-
strzelać czy powywieszać, cyberkorporacje mówią:
„To nie nasza wina, jesteśmy tylko neutralnym prze-
kaźnikiem, ukarać nas to jakby karać listonosza za treść 
przyniesionego listu”. Cóż to jednak za listonosz, który
otwiera kopertę, wyjmuje z niej list, czyta go i na pod-
stawie tego, co w nim znajduje, wyrzuca do kosza albo
wkłada z powrotem do koperty i dostarcza adresatowi?
A tak przecież działają Google, Twitter czy Facebook.
Oczywiście,  przedstawiciele  tych  serwisów 
powiedzą, że nie korzystają z tych możliwości w celu 
ograniczania  wolności  słowa.  Przeciwnie,  walczą 
jedynie  ze spamem  i nielegalnymi  treściami.  Ale 
podobnymi argumentami posługiwali się cenzorzy
Fryderyka Wilhelma. Cenzor nigdy nie mówi o sobie, 
że celem jego działania jest ograniczanie wolności 
słowa. Nawet peerelowska Ustawa o kontroli publikacji 
i widowisk zaczynała się, a jakże, od art., który mówił:
„1. Polska Rzeczpospolita Ludowa zapewnia wolność 
słowa i druku w publikacjach i widowiskach”, dopiero
potem przechodząc do konkretów, też jakże niewinnie:
„Korzystanie z wolności słowa i druku w publikacjach 
i widowiskach regulowane jest niniejsza ustawą” (art. 1).
Podobnie działała pruska monarchia. Oficjalnym
celem rządowej instrukcji nie było przecież ograni-
czanie wolności słowa, o nie! Chodziło jedynie o zacho-
wanie „prawdy i powagi”. „A więc szlachetny blask
prawdy w naszej prasie ma być darem od cenzora?” –
kpił Marks.
Oczywiście,  nie  twierdzę,  że  ograniczenia  wol-
ności słowa są dziś równie drastyczne jak w PRL-u czy 
za czasów Fryderyka Wilhelma. W każdym ustroju 
wyglądają one inaczej. Niemniej jednak jesteśmy dziś 
w sytuacji, w której każdy powinien się zastanowić,
czy na dłuższą metę wolność słowa i inne konstytu-
cyjne prawa mogą mieć jeszcze jakiekolwiek znaczenie,
skoro w praktyce możemy ich używać tylko za przy-
zwoleniem kilku korporacji, a w dodatku przyzwolenie
to w każdej chwili może nam być arbitralnie odebrane.
Kiedy znika konto na Facebooku, dzieje się tak jak 
u Orwella: po prostu nigdy nie było takiej osoby, zni-
kają wszystkie jej wypowiedzi, zdjęcia, komentarze.
Jeśli czytacie państwo te słowa, to znaczy, że ta cen-
zura nie jest jeszcze aż tak szczelna, aby nie można
było krytykować systemu. Ale nawet za PRL-u nie była
aż tak szczelna. Instytut Wydawniczy Znak nie był
przecież jedyną furtką w tym murze. Było ich więcej.
W PRL-u cenzura celowo ograniczała zasięg treści 
poprzez odgórne przydziały papieru oraz kontrolę
kolportażu. Ale znów – podobnie jest dziś. Jeżeli ktoś 
chce prowadzić komercyjne medium o dużym zasięgu,
nie powinien drażnić Google’a i Facebooka.
Przeciwnie, cały swój serwis powinien od początku
do końca optymalizować pod kątem maksymalizo-
wania dwóch parametrów, które dziś zastępują cen-
zurę. Page Rank to parametr, który określa, jak wysoko 
jakiś serwis znajdzie się w wyszukiwaniach Google’a. 
Edge Rank to jego odpowiednik w Facebookowym stru-
mieniu informacji. Dokładny sposób wyliczania jednego 
i drugiego jest, jakżeby inaczej, ściśle tajny. Jeśli ten 
parametr zostanie nam nagle obniżony, nigdy się nie
dowiemy dlaczego. Możemy jedynie zgadywać – mamy
specjalistów od „optymalizacji”, którzy zawodowo żyją
z łowienia ryb w tej mętnej wodzie.
Z tego punktu widzenia sytuacja jest nawet gorsza
niż w PRL-u w latach 80. Po nowelizacji ustawy o cen-
zurze na fali posierpniowej odwilży cenzura musiała
przynajmniej uzasadniać swoje ingerencje. Przedtem
to była zgaduj-zgadula taka sama, z jaką mamy
do czynienia dziś w przypadku Googla i Facebooka 
(oraz ówczesny odpowiednik zawodowego specjalisty
od optymalizacji, czyli doświadczony redaktor, wyzna-
czany przez kolegium jako negocjator z ulicą Mysią).
Ilekroć piszę lub mówię takie rzeczy, spotykam się
z pełnym niedowierzania spojrzeniem kolegów dzien-
nikarzy i koleżanek dziennikarzy: „Jak to, przecież nie
może być tak źle, przecież zagubione listy zdarzają
się bardzo rzadko” – mówią. A o Edge Ranku i Page
Ranku większość z nich nigdy nie słyszała. Faktycznie, 
w dzisiejszych czasach o te parametry zwykle dbają
ludzie zajmujący się administracją serwisu, a nie dzien-
nikarze. Ci ostatni czasem jednak dostają polecenie
dostosowania się do stylebooka narzucającego pewien
schemat pisania. Ten stylebook w mediach cyfrowych
najczęściej opracowywany jest właśnie w trosce o opty-
malizację (o czym dziennikarze nie muszą wiedzieć,
bo po co im ta wiedza).
A jeśli  ktoś  o to nie  dba,  prędzej  czy  później 
wypadnie z Google’a. A zatem i z obiegu. Dla komer-
cyjnego serwisu to wyrok śmierci. Pozwolić na to mogą 
ZNAK
09•2013
Zgłoś jeśli naruszono regulamin