A.Ruda - Sztytlet Zaręczynowy.txt

(672 KB) Pobierz
 

Aleksandra Ruda 

i_FogV4_Zareczynowy_Sztylet_303030_C7145B_ABABAB.png

 

i_001

Tytuł oryginału 

........... ...... 

 

Tłumaczenie 

Jasnah 

dijes 

YavannaKementari 

 

Redakcja 

Jasnah 

 

Korekta 

Kirika_Yumura 

 

Projekt typograficzny 

Jasnah 

 

Konsultacja językowa 

Szelena, Eliann 

 

Łamanie 

Jasnah 

 

 

Copyright © 2011 by Aleksandra Ruda 

 


 

Dedykuję założycielom 
Twierdzy Zoryana
, którzy 
zawsze gotowi są dać mi inspirację i 
motywację



ROZDZIAŁ 1 

 

Cierpieć trzeba z uczuciem. Cierpieć trzeba tak, by wszyscy czuli, że cierpisz. 
Ale to odnosi się tylko do mnie, a cierpiący pacjenci długo nie pożyją. 

 

Uzdrowiciel Daezael Tachlaelibrar o tym, kto 
może cierpieć 

 

Furgon, skrzypiąc połamaną osią, powoli jechał drogą. Koleiny zarosły 
jaskrawozieloną trawką bez ani jednego śladu wozów czy kopyt. Wokół nietknięta 
przyroda, cieszyła się wiosną. Ptaki głośno szczebiotały, z szumem podrywając się 
z gałęzi stadkami. 

Nie miałam zielonego pojęcia, dokąd jedziemy. W sumie podobnie jak i cała 
reszta. Zdaje się, że zbłądziliśmy jeszcze wtedy, kiedy nas – królewskich posłów 
i poborców podatkowych – otruł burmistrz, który nie chciał ujawniać tajemnic swych 
ksiąg rachunkowych. A nocny, szaleńczy wyścig ze śmiercią, pod postacią ogromnego 
stada wilkołaków – zwierząt drapieżnych, żyjących na terytoriach uldonów, 
odszczepieńczych magów – tylko wszystko pogorszył. 

Wrócić nie mogliśmy: nad szczątkami wilkołaków już krążyły kruki – ogromne 
ptaki, podobne do orłów, tylko rozmiarem przypominające dorodną krowę. Dlatego 
też musieliśmy się wynosić gdzie pieprz rośnie, żeby nas przypadkiem nie przekąsiły. 

– Jedziemy naprzód – postanowił troll Dranisz Rych po starannym 
przestudiowaniu mapy. – A tam będziemy już wiedzieć. Droga jest, więc nie może nas 
wywieźć niewiadomo gdzie. 

– Ludzka umiejętność rysowania map mnie przygnębia – powiedział nasz 
uzdrowiciel Daezael Tachlaelibrar, pogardliwie wytykając palcem nieskończony 


zielony obszar, skromnie ozdobiony przez dwie, krzywe choineczki. – Znajdujemy się 
gdzieś tu, tak? Wszystko jasne! A co najważniejsze, jak szczegółowo narysowane! 

– Nie wiem, gdzie Jarek skręcił z głównej drogi, kiedy pogorszyło mu się po 
zatruciu! – odgryzł się troll. Dwie doby temu, burmistrz stołecznego miasta domeny, 
nie wymyślił nic lepszego, niż dosypać nam do jedzenia silnie działającą truciznę. 
Wygrzebaliśmy się wyłącznie dzięki elfickim ziółkom i sile Domu – specjalnej magii 
czystej krwi szlachetnych, która działa tylko wtedy, gdy arystokracie grozi śmiertelne 
niebezpieczeństwo. – I nie wiem, gdzie prowadziłeś furgon nocą. Jak mogę 
powiedzieć, gdzie jesteśmy, tym bardziej, że tu jest oznaczona tylko droga główna 
i rzeka Czajan, granica królestwa! 

– A dlaczego nie wzięliśmy szczegółowej mapy domeny od jej Posiadacza, 
Sowy? – Niedawno gościliśmy u tego bardzo starego, ale apodyktycznego 
arystokraty. Jarosław przyjaźnił się z jego synem, Tomigostem, dlatego mogliśmy 
wziąć z zamku wszystko, co chcieliśmy. 

– Skąd mam wiedzieć? – warknął Dranisz, rzucając mapą w głąb furgonu. 

Dowódca naszej grupy, kapitan Jarosław Wilk, po nocnej bitwie z wilkołakami, 
pozostawał pogrążony w głębokim śnie, po użyciu zbyt dużej ilości magii. I właśnie 
dlatego za dowodzenie zabrał się troll, jako że przewyższał nas rangą wojskową 
i doświadczeniem. Mimo że jego wiedzy i doświadczenia starczało nawet z nawiązką 
na wydawanie rozkazów tak żałosnej armii, Draniszowi wcale się to nie podobało. 
Martwił się o kapitana, swego dobrego przyjaciela, więc kąśliwe uwagi elfa drażniły 
trolla bardziej niż zwykle. 

– Nie kłóćcie się, proszę – powiedziałam. – Razem znaleźliśmy się w takiej 
sytuacji i razem z niej wyjdziemy. Kłótnie tylko wszystko pogorszą. 

– Nie cierpię, kiedy jesteś taka – powiedział Daezael. – Oddajcie mi tę Milę, 
która była tu przez ostatnią dobę! Kiedy jesteś taka spokojna i wydajesz rozkazy, mam 
ochotę cię udusić. Cięciwą od mojego sponiewieranego łuku. 


Łuk elfa ucierpiał podczas nocnego starcia z wilkołakami, ale wydaje mi się, że 
więcej szkody niósł ze sobą mój upadek w kłujące krzaki – biedny łuk uratował mnie 
od obrażeń, jednak sam tego nie przeżył. Oczywiście, swoje przemyślenia na ten 
temat rozważnie przemilczałam. 

– Byłoby ci lżej, gdybym miotała się histerycznie i krzyczała „Aaaaa, 
zgubiliśmy się, zgubiliśmy się!”? – spytałam, pocierając zadrapania. 

Przez całe życie jedynie Czystomir Dąb – mój przyjaciel z dzieciństwa, 
arystokrata i zawadiaka – mógł mnie tak szybko doprowadzić do białej gorączki. Lecz 
teraz na froncie pojawił się godny rywal w osobie elfa, będącego w wiecznej depresji. 
Chociaż prawdą jest, że szanowałam ich obu jednakowo mocno. 

Zamiast odpowiedzieć, Daezael objął głowę rękami i ukrył twarz w kolanach. 
Pod naciągnięta tkaniną koszuli, ukazały się kręgi i żebra. Uzdrowiciel wyglądał 
bezbronnie i krucho jak nigdy. 

Teraz wszyscy moi towarzysze broni drzemali w furgonie, po niełatwej służbie 
królewskich podatników, a ja siedziałam na ławie i czujnie wpatrywałam się w drogę, 
starannie objeżdżając kępy i dołki. Furgon posuwał się za pomocą magii kierującego 
wozem, a teraz byłam jedyną, która mogła ruszyć go z miejsca. Rzemieślnik naszego 
oddziału, krasnolud Persival, uprzedził mnie, że kolejnej katastrofy furgon nie 
wytrzyma i zostaniemy bez środka lokomocji na obcym terytorium. 

– Posuń się – wychrypiał uzdrowiciel zza moich pleców. Drgnęłam 
zaskoczona. Pogrążona w myślach, nie usłyszałam jak podchodzi. – Zszargane nerwy? 
– zauważył elf, który ciężko osunął się na ławę i ułożył mi głowę na kolanach. 

Daezael wyglądał jeszcze gorzej niż godzinę temu. Jego kości policzkowe się 
wyostrzyły, ogromne oczy wyróżniały się na tle pozieleniałej twarzy, a skóra mocno 
opinała się na szkielecie. 

– Co z tobą? – spytałam. – Bardzo źle z tobą? 


– Głupie pytanie – wymruczał poszarzałymi ustami. – Nie. Jest mi tak dobrze, 
że niedługo w miejscu mojego ciała wyrosną kwiaty. 

Umierając, elfy zamieniają się w kwietniki, ale z jakiegoś powodu zawsze 
miałam wrażenie, że na grobie naszego elfa rosnąć będą tylko kolce. 

– Dlaczego w ogóle nic nie robisz? Dlaczego się nie uzdrowisz? – Bardzo 
bałam się o elfa. Niech on będzie sobie pełnym żółci, kąśliwym i sarkastycznym 
melancholikiem, ale… Daezael był z pewnością pierwszą osobą, która stała mi się 
naprawdę bliska w ciągu ostatnich dwóch lat. 

– A co mogę zrobić? – mruknął, zamykając oczy i układając chude ramiona 
wzdłuż ciała. – Przekroczyłem normę użycia magii. Najpierw leczyłem was z zatrucia, 
potem pędziłem furgon, uciekając od wilkołaków… Ostatecznie organizm nie jest z 
żelaza, nie mogę go więcej szprycować stymulatorami. Pozostaje tylko umrzeć na 
kolanach pięknej panny… A że pięknej nie uświadczysz, wypadnie umrzeć na 
najbardziej odpowiednich do tego celu kolanach. 

Nie można byłoby powiedzieć, żeby stwierdzenie, że moje kolana są 
najodpowiedniejsze do umierania, mnie bardzo ucieszyło. 

– Może mogłabym coś dla ciebie zrobić? – spytałam żałośnie. 

Elf otworzył jedno oko i zapytał: 

– A co byłabyś gotowa zrobić, by mnie uratować? 

Nie myślałam długo, ale podjęłam decyzję. 

– Wszystko! 

– Wszystko? – powtórzył podejrzliwe Syn Lasu. – Więcej nawet niż dla 
kapitana? 

– Tak – powiedziałam stanowczo. Do Jarosława nie żywiłam żadnych, 
szczególnie ciepłych uczuć, choć rozumiałam, że bez jego przywództwa długo nie 
pożyjemy. 

– Wiec daj mi swojej krwi – jęknął umierający i szeroko otworzył usta. 


Zatrzymałam furgon i wyjęłam z pochwy swój sztylet. Koniec końców, 
zgodziłam się na rytuał najwyższej magii z wykorzystaniem mojej krwi, by uratować 
kapitana, po tym jak jego ciało nie wytrzymało potężnego użycia magii przeciw 
hołocie. Elf miałby mieć gorzej? 

– Nie – zaprotestował Daezael. – Chcę cię ukąsić! Zębami! 

– Tyś elf, czy wampir? – spytałam. – Jak to, krew z nacięcia cię nie urządza? 
Musisz koniecznie gryźć? 

– Oczywiście! Zawsze marzyłem, żeby spróbować, tylko nigdy nie znalazłem 
takiej prosto z nadgarstka… 

– Daezael! – oburzyłam się, ledwie powstrzymując się, by nie zepchnąć go 
z kolan. – Kpisz? Potrzebna ci krew, czy nie? 

– Naturalnie, że nie – powiedział elf, jak gdyby nigdy nic, objął mnie w tali 
i wtulił nos w mój brzuch. – Mmrghmhgrmm… 

– Co? 

Uzdrowiciel raczył odwrócić się od mojego brzucha i powtórzyć wyraźnie: 

– Mówię: z jakiej racji mam się leczyć krwią podobnych tobie? W ogóle się nie 
orientujesz w fizjologii elfów! Zwyczajnie muszę odpocząć. 

– Tylko dlaczego na moich kolanach? Idź sobie do furgonu, kładź się pod 
kołdrę i śpij ile wlezie! 

– Wiesz, że starzy, bogaci ludzie zawsze otaczają się młodymi dziewczynami? 
A wiesz dlaczego? Ano dlatego, żeby spijać ich energię życiową! Więc ja też będę 
pić… nie wierć się! Oddychaj równiej! Stwórz mi normalne, relaksujące warunki dla 
pełnej regeneracji! 

– W tym celu koniecznym jest oddychanie mi w brzuch? To łaskocze. 

Elf obrócił się na plecy i w zamyśleniu spojrzał na moją brodę, wywołując 
u mnie dreszcze. 


– Powiedz mi, Mila, kiedy ostatnio, tak po prostu, relaksacyjnie, dla twojej 
przyjemności, jakiś mężczyzna oddychał ci w brzuch,? Naprawdę się bez tego nie 
nudzisz? 

Długo milczałam, wpatrując się w drogę, powoli znikającą pod kołami, zanim 
odpowiedziałam: 

– Dlaczego tak dużo o mnie wiesz? Przecież nigdy nie opowiadałam o tym jak 
żyłam, zanim dostałam się na służbę. Dlaczego mam wrażenie, że rozumiesz mnie 
lepiej niż ktokolwiek inny? 

– Kochanie – powiedział protekcjonalnie Daezael – jestem uzdrowicielem....
Zgłoś jeśli naruszono regulamin