Oko centaura - Jerzy Broszkiewicz.pdf

(1939 KB) Pobierz
ION STAŁ NA PROGU I PATRZYŁ w stronę wielkiego parku.
Domy sąsiednie były już puste, nie słyszał głosów ani śmiechu,
tylko kilka ptaków przekrzykiwało się wśród drzew.
Nad Wielkim Parkiem przeszła właśnie fala deszczu. Liście
migotały w słońcu.
Ion odetchnął głęboko i spojrzał na stojącego obok Robika.
— Spóźniają się — powiedział.
Robik potrząsnął głową.
— Mylisz się.
— Ion! Ion! — odezwały się głosy od strony parku.
Ion roześmiał się z ulgą i zaczął biec w stronę ruchomego
chodnika, którym nadjeżdżała grupka chłopców i dziewcząt.
Wskoczył na jego taśmę tuż obok Alki i Alka Rojów.
— Spóźniliście się — powiedział.
— Nic podobnego — oburzył się Alek.
Alka natomiast nie oburzyła się ani trochę. Położyła rękę na
ramieniu Robika.
— Spóźniliśmy się? — spytała.
Robik spokojnie zaprzeczył:
— Nic podobnego. Przybyliście na piętnaście sekund przed
umówionym terminem.
Alka zmrużyła oczy.
— Co ty na to, Ion?
Ale Robik miał jeszcze kilka słów do powiedzenia. I powie-
dział je.
— Ion jest usprawiedliwiony. On po prostu nie mógł się was
doczekać.
— Nas? — spytał któryś z chłopców.
— Ściśle mówiąc — uśmiechnął się Robik — Ion nie mógł do-
czekać się Alki.
Wszyscy inni również się uśmiechnęli. Tylko Alka spojrzała
poważnie na Iona, a Ion na Alkę.
— Czy to prawda? — spytała dziewczyna.
— Oczywiście — odpowiedział Ion. — Jest to taka sama bez-
względna prawda, jak ta, że Robik jest najohydniej przemą-
drzałym robotem w całym Kosmosie.
— Przesada — powiedział Robik z tak skromnym wyrazem
twarzy, że tym razem wywołał głośny i ogólny wybuch śmiechu.
Było ich tu ośmioro: Ion, Rojowie oraz trzej chłopcy i dwie
dziewczyny z Osiedla Matematyków. Dziewczyny, obie jasne
blondynki, uchodziły za bardzo ładne. Jedna z nich należała
przy tym do najzdolniejszych młodych specjalistów robotyki w
całej załodze „Ziemi”. Ale żadna z nich, tak jak żadna z innych,
brzydszych czy piękniejszych, mniej czy bardziej zdolnych
mieszkanek „Ziemi”, nie mogła się w oczach Iona równać z
Alką — czarnowłosą, niebieskooką, upartą, czasami dziecinną
jeszcze, czasami zaś bardzo już dojrzałą i mądrą dziewczyną,
urodzoną na prawdziwej Ziemi, Ion znał ją od lat czterech, od
trzech widywał codziennie, a od roku mniej więcej na każde z
nią spotkanie (obojętne, czy umówione, czy z okazji wspólnych
zajęć lub obowiązków) przychodził o wiele za wcześnie i z nie-
spokojnym sercem. Czy przywita chętnie? Czy uśmiechnie się?
Witała bardziej niż chętnie. Uśmiechała się zawsze. Mimo to
Ion nadal był niepewny siebie, niespokojny i co więcej: wcale
nie bronił się przed tym niepokojem, który był przecież także
radością.
A więc znalazło się ich tu ośmioro. Ośmioro ludzi. W tym
czworo Ziemian, troje z Jowisza oraz Ion Soggo, Saturnijczyk.
Dziewiątym z obecnych był człekopodobny i najbardziej — jak
twierdził Ion — przemądrzały w całym Kosmosie robot, zwany
Robikiem, przyjaciel Iona i Alki, pierwszy z robotów odznaczo-
ny Medalem Zasługi z okazji słynnej wyprawy „Zwiadowcy”
sprzed trzech lat
1
.
1 O wyprawie tej pisze J. Broszkiewicz w swojej książce pt. „Ci z dziesiąte-
go tysiąca”
Ruchomy chodnik płynął bezszelestnie przez pole kwiatów.
Wiatr wiał prosto w twarze, a sztuczne słońce świeciło łagod-
nym, blaskiem. Dziesięć tysięcy kwiatów tańczyło swój taniec z
wiatrem — każdy na swój sposób, każdy chwaląc swą barwę i
kształt.
Za polem kwiatów chodnik przeniknął w Aleję Główną.
Tu już było ludniej. Główną Aleją nadjeżdżały inne grupki.
Pozdrawiano się okrzykami i śmiechem. Od Osiedla Chemików
przybyło małżeństwo Kyamoto ze swoim dwuletnim, urodzo-
nym już na „Ziemi”, cudownym synkiem.
— Dzień dobry, śliczny! — krzyknęła Alka.
— Dobry, dobry — zaśmiał się do niej mały Kyamoto i aż się
kiwnął z radości.
— Widzisz? — szepnął Ion. — Jemu się też ogromnie podo-
basz.
— Ale w całkiem inny sposób niż tobie — odezwał się Robik.
Ion spojrzał w górę i rozłożył ręce.
— Na niego nie ma sposobu — powiedział z jękiem w głosie.
— Uważaj, bo się przewrócisz — upomniał go Robik, gdyż Ion,
patrząc w górę, omal nie przegapił progu łączącego ruchomy
pas Głównej Alei z nieruchomym podejściem do Wielkiego
Amfiteatru. Na szczęście Alka podtrzymała Iona za jeden ło-
kieć, Robik za drugi, i wszystko już było w porządku.
Cała grupka weszła na stopnie amfiteatru.
Była to piękna biała konstrukcja, obejmująca szerokim, na ty-
siąc miejsc obliczonym, półkolem scenę. Odbywały się tu kon-
certy, przedstawienia teatralne, wieczory konkursów nauko-
wych i artystycznych.
Dziś jednak okazja była inna — o wiele bardziej niż tamte
uroczysta i wyjątkowa. Poznać to można było choćby po tym, że
w kilka minut po przybyciu Rojów i Iona z Robikiem amfiteatr
był już pełny.
— Jeszcze minuta — powiedział Robik.
Na scenę amfiteatru weszło troje ludzi — kierownik wyprawy
i dwoje jego zastępców.
— Jeszcze pół minuty — powiedział Robik, zniżając głos.
Cały amfiteatr powstał. Ucichły rozmowy, śmiechy, nawet
Zgłoś jeśli naruszono regulamin