Tajemnice 20-24.doc

(440 KB) Pobierz

Rozdział dwudziesty

 

     Wpadł zdyszany do skrzydła szpitalnego. W środku panował chaos i biorąc pod uwagę okoliczności, nic dziwnego, że mało kto zauważył jego przybycie. Rozglądając się dookoła, w końcu dostrzegł Hermionę, która jako pierwsza go zobaczyła i już szła w jego stronę.

     Spodziewał się, że przyjaciółka rzuci mu się na szyję i go przytuli, lecz zamiast tego chwyciła go za rękę i pociągnęła na drugą stronę pomieszczenia.

     — Harry, musisz nam pomóc — rzuciła z rozpaczą w głosie.

     Zaniepokojony przyspieszył kroku. Po chwili zrozumiał, że Hermiona prowadzi go do łóżka, na którym leżał Lupin.

     — O nie, Remus też? — jęknął żałośnie.

     — Wyjdzie z tego, Potter — zapewniła go pani Pomfrey. — Ale podobno znasz zaklęcie, które może znacznie przyspieszyć gojenie się takich właśnie ran. — Harry przytaknął, zastanawiając się, czy Snape go zabije, gdy się dowie, że ujawnił innym tę inkantację. — W takim razie do roboty. Szybko — poleciła mu. — Śmierciożercy chyba wzięli sobie za punkt honoru ćwiartowanie ludzi i używają w tym celu coraz więcej coraz bardziej wymyślnych klątw — dodała. — Kolejni ranni też czekają na twoją pomoc.

     Mimo że z całą pewnością pielęgniarka miała także innych pacjentów, do których powinna zajrzeć, nie ruszyła się z miejsca, obserwując, co robi. Harry stanął u boku Remusa. W poprzek klatki piersiowej wilkołaka biegły dwa głębokie cięcia, wybitnie przypominające Harry’emu rany, które sam zadał Draco w zeszłym roku. Poprowadził wzdłuż nich różdżkę, zamykając skutecznie ich brzegi.

     — Musi wypić dyptam — oświadczył cicho, gdy skończył.

     Pani Pomfrey skinęła głową, a Harry zauważył, że w ręku trzymała już przygotowany eliksir.

     — Porozmawiamy później, Potter, teraz niech Granger zaprowadzi cię do innych potrzebujących.

[p[Harry krążył po skrzydle szpitalnym, lecząc cięcie za cięciem. Hermiona szła w ślad za nim, podając uzdrowionym fiolki dyptamu. Gryfon zorientował się, że pani Pomfrey każdego z jego pacjentów obejrzała nieco wcześniej pod kątem innych obrażeń i poza ranami ciętymi wszystkie je uleczyła.[/p]

     Rannych było bardzo wielu, niektórych wcale nie rozpoznawał, innych znał doskonale. Jak Charliego, który po raz kolejny wylądował w szpitalnym łóżku, czy pana Weasleya, który, jak się Harry dowiedział, otrzymał silny cios w głowę po tym, jak został oszołomiony.

     Gdy po dłuższym czasie skończył, oparł się o ścianę przy łóżku George’a. Weasleyowie rozmawiali cicho i Harry był nieco zdziwiony, że żaden z nich nie śpi. Za każdym razem, gdy on sam trafiał do skrzydła szpitalnego, pani Pomfrey wmuszała w niego eliksir nasenny. Jednak tym razem, musiał przyznać, okoliczności były nieco inne.

     Drgnął zaskoczony, kiedy niewidzialna dłoń uścisnęła jego ramię. Otworzył szerzej oczy, uświadamiając sobie, że całkowicie zapomniał o Draco. Ślizgon najwyraźniej wciąż był tutaj, w środku skrzydła szpitalnego, gdzie niemal wszyscy chcieli jego śmierci lub zamknięcia w Azkabanie. I to on notorycznie nazywał Harry’ego głupcem. Tak czy siak przesunął się bliżej niewidzialnego ciała.

     Po pewnym czasie wszystko wokół radykalnie się uspokoiło. Harry zauważył McGonagall zmierzającą w jego kierunku razem z Remusem, Tonks i panią Pomfrey, którzy dołączyli do niej po drodze.

     Gdy Remus się zbliżył, wyszedł mu krok naprzeciw, opuszczając ciepły bok Draco i natychmiast wpadając w mocne objęcia mężczyzny.

     — Harry, martwię się o ciebie — mruknął Lupin ciepło.

     — Przecież to nie ja oberwałem — odparł Harry stłumionym przez uścisk głosem. Czuł, jak ciało wilkołaka drży od cichego śmiechu.

     — Z taką ilością krwi, jaka cię pokrywa, każdy mógłby pomyśleć, że jest inaczej — stwierdził mężczyzna, odsuwając się nieco i uśmiechając czule.

     Harry zerknął na siebie z przygnębieniem.

     — No tak, prysznic i zmiana ubrań brzmią nieźle.

     — Jeszcze nie teraz, Potter — oświadczyła McGonagall.

     Harry mruknął coś pod nosem i kiedy tylko pielęgniarka zmusiła Remusa i Tonks, by usiedli, oparł się ponownie o ścianę. Znowu poczuł Draco u swego boku i zrobiło mu się strasznie niezręcznie, mimo że wszyscy skupili wyczekujące spojrzenia na McGonagall.

     Pani Pomfrey zaciągnęła zasłony wokół całej grupy, a McGonagall dodatkowo rzuciła zaklęcie wyciszające. Harry zaczął się denerwować, że Draco znalazł się wśród zebranych. Jak mantrę powtarzał w głowie dwie najważniejsze rzeczy, o których Ślizgon nie miał bladego pojęcia — Snape i horkruksy. W końcu olśniło go, że McGonagall też przecież o nich nie wie, więc najprawdopodobniej nie poruszy tych tematów.

     Odsunął swoje zmartwienia na bok, kiedy profesorka z powagą zaczęła wymieniać czarodziei zmarłych w wyniku bitwy. Zginęło kilkanaście osób, niektóre z nazwisk Harry kojarzył. Zamknął oczy i oparł głowę o ścianę, słuchając wieści o śmierci, do których zdążył już niestety przywyknąć.

     Miał coraz większe poczucie winy. To on wezwał tam tych ludzi i choć tym razem był z nimi, i tak nie zdołał zapobiec najgorszemu. A goszczące w jego sercu niechciane poczucie radości, że nie umarł nikt z jego bliskich, przygnębiało go jeszcze bardziej.

     — Harry!

     Otworzył ze znużeniem oczy i zauważył, że wszyscy się w niego wpatrują.

Harry, to nie twoja wina — oświadczyła Hermiona stanowczo, mimo że sama miała łzy w oczach i tuliła się do Rona.

     — Nic takiego nie powiedziałem — odparł cicho.

     — Ale tak myślisz, stary — stwierdził najmłodszy syn Weasleyów. — Nawet ja to widzę.

     Harry uśmiechnął się półgębkiem.

     — Hermiona udzieliła ci kilku lekcji spostrzegawczości?

     Wszyscy wokół zaśmiali się krótko.

     — Nie, po prostu cię znam — odparł rudzielec z satysfakcją.

     — Potter, twoi przyjaciele mają rację — odezwała się McGonagall. — Zebrałam was tutaj, aby osobiście przekazać te wiadomości, ale chciałam również powiedzieć, że wasz wysiłek uratował od zagłady to miasto i jego mieszkańców.

     — Ale to nie moja zasługa — zaprotestował Harry. — Nawet nie walczyłem. Jeszcze nie mogę pozwolić sobie na walkę — dodał gorzko.

     McGonagall uniosła dłoń, by uciszyć głosy sprzeciwu, które podniosły się wokoło.

     — Potter, wiem, że to zasługa zbiorowa — zaczęła. — Jestem też w pełni świadoma, że robiłeś dziś o wiele więcej niż tylko nie walczyłeś. I właśnie w związku z tym mam wiele pytań.

     Harry spojrzał na nią z rezerwą.

     — Najprawdopodobniej i tak na żadne z nich nie odpowiem.

     — Tak sądziłam — stwierdziła sucho profesorka. — Jednak być może mógłbyś wyjaśnić znajomość zaklęcia, dzięki któremu uratowałeś życie dwojgu ludziom, a wielu innych uleczyłeś — zasugerowała.

     Harry zerknął na Tonks, Remusa i George’a, na końcu zauważając uśmiechającego się od ucha do ucha Billa.

     — Tak, Harry — odezwał się najstarszy potomek Weasleyów. — Opowiedz nam.

     Na twarzy Gryfona pojawił się uśmieszek.

     — Och, po prostu jesteś zmęczony wymyślaniem kolejnych wymówek — stwierdził.

     Pani Weasley spojrzała najpierw na Harry’ego, potem na Billa i z powrotem na młodszego chłopaka.

     — To ty go uleczyłeś? — zapytała zaskoczona. Harry przytaknął niechętnie. Kobieta wyglądała, jakby miała zaraz się na niego rzucić i uściskać, lecz pan Weasley powstrzymał żonę, kładąc dłoń na jej ramieniu.

     — Dlaczego nam nie powiedziałeś? — spytała Hermiona, marszcząc czoło, na co Harry westchnął.

     — Bo na początku nie byłem pewien, czy w ogóle mi się uda. A potem chciałem uniknąć całej tej uwagi — wyjaśnił. — I trochę też dlatego, że nauczyłem się zaklęcia z tamtego podręcznika i nie miałem najmniejszej ochoty na twoje kazania.

     Hermiona spojrzała na niego lodowato.

     — Wypróbowałeś kolejne zaklęcie z tej książki?

     — Tak i jak widać zadziałało — warknął Harry, zataczając ręką półokrąg.

     — Ale ono może być czarnomagiczne — ciągnęła niezrażona dziewczyna.

     — Sądzę, że jest na granicy — przyznał, wzruszając ramionami.

     — Jak mogłeś nauczyć się tak potężnego zaklęcia tylko o nim czytając? — zapytał Remus, mrużąc oczy podejrzliwie.

     Harry spojrzał na niego ze spokojem.

     — Nauczyłem się o wiele gorszego jedynie poprzez czytanie samej nazwy — stwierdził beznamiętnie.

     — Zgadza się — wtrącił Ron. — Tego, którym niemal zabiłeś Malfoya parę miesięcy temu.

     Harry skrzywił się, słysząc te słowa, podczas gdy wokół wybuchła wrzawa.

     Poczuł dłoń Draco, który, chcąc dodać mu otuchy, ścisnął jego ramię. Poskutkowało i Harry był niezmiernie wdzięczny, że blondyn nie wbił mu palca pomiędzy żebra czy coś w tym stylu. Miał nadzieję, że Draco nie czuje urazy.

     — Wystarczy! — odezwała się stanowczo McGonagall i niemal natychmiast wszyscy się uciszyli. — Potter, chyba musisz nam coś wyjaśnić.

     Harry spojrzał na nią z zaciętym wyrazem twarzy.

     — Zaklęcia nauczyłem się z podręcznika, który należał kiedyś do Snape’a. Było zanotowane na marginesie. Wszystko, co na jego temat wiedziałem, to nazwa oraz że jest przeznaczone na wroga. Kiedy przez przypadek zaskoczyłem Malfoya, skończyło się na pojedynku, a ja rzuciłem to zaklęcie, raniąc go paskudnie — przyznał szczerze. — Potem pojawił się Snape i użył zaklęcia leczniczego. Odnalazłem je ostatnio w tym samym podręczniku i nauczyłem się go. Okazało się całkiem pożyteczne.

     McGonagall zacisnęła usta. Harry był pewien, że chciała go wypytać dokładniej, a potem solidnie ukarać. Zdziwił się, gdy w końcu tego nie zrobiła.

     — Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli zachowamy naturę tego zaklęcia dla siebie, ale musisz go nas nauczyć, szczególnie Poppy — oznajmiła w zamian surowym tonem, na co Harry tylko skinął głową. — Rzeczywiście dowiodło swej przydatności, a my żyjemy w trudnych czasach. Mam wiele pytań, jednak ponad nie przebija się poczucie dumy z tego, czego udało ci się dzisiaj dokonać. — Harry poruszył się zmieszany, na co kobieta uśmiechnęła się lekko. — Wiem, że nie chcesz pochwał, ale naprawdę zadziwiło mnie, że dałeś radę to wszystko tak szybko zorganizować. Ze Scrimgeourem poradziłeś sobie w sposób imponujący i sprowadziłeś pomoc, której tak bardzo potrzebowaliśmy. — Przerwała, nagle mrużąc oczy i spoglądając na niego podejrzliwie. — Potter, rozmawiałam dziś z wieloma ludźmi i co najmniej kilku z nich twierdzi, że śmierciożercy mieli problemy z rękami, w których trzymali różdżkę. Wiesz coś o tym?

     Harry przechylił głowę i uśmiechnął się niewinnie, jednak nikogo tym nie nabrał.

     — Ja im nic nie zrobiłem — odparł zgodnie z prawdą.

     — Czyli nam nie powiesz — poprawiła go McGonagall.

     — Nie dziś — potwierdził. W innych okolicznościach prawdopodobnie by to zrobił, ale węża miał przy sobie Draco i nie było możliwości pokazania go bez ujawniania przy tym obecności Ślizgona.

     — Czy masz zamiar powiedzieć nam cokolwiek? — spytała kobieta, na co Harry z zamyślonym wyrazem twarzy zmarszczył brwi.

     — Nie, chyba nie — odparł powoli.

     — Jesteś tam samo tajemniczy jak Albus — cmoknęła zniecierpliwiona McGonagall.

     — Dziękuję. — Zadowolony Harry uśmiechnął się od ucha do ucha. — Czuję się zaszczycony.

     Zebrani roześmieli się, jednak większość z nich wciąż wpatrywała się w niego wyczekująco, a parę osób wręcz z otwartą podejrzliwością. W szczególności Hermiona i Remus.

     — Więc, jeśli skończyła pani mnie już maglować, może moglibyśmy dowiedzieć się czegoś na temat śmierciożerców? — spytał.

     — Kilku złapano — poinformowała ich profesorka. — Ale nikogo ważniejszego.

     — A co ze Snape’em i Malfoyem? — zdenerwował się Ron.

     McGonagall pokręciła głową ze smutkiem.

     — W paru raportach ludzie zeznali, że widzieli dziś Snape’a, ale nie został pojmany. — Harry nie był pewien, czy kobieta jest smutna, bo Snape walczył po złej stronie, czy dlatego, że wciąż był na wolności.

     — A Malfoy? — warknął Charlie. — Małemu gnojkowi znowu się poszczęściło?

     — Być może Malfoy od ostatniej bitwy nauczył się lepiej ukrywać — zasugerował Fred, uśmiechając się do starszego brata.

     — Oczywiście ty, tak czy siak, skończyłeś w skrzydle szpitalnym — dodał George, uśmiechając się równie szeroko.

     Harry pochylił głowę, starając się zachować powagę i nie chcąc wierzyć w to, że bliźniacy naprawdę żartowali z całej sytuacji. Ręka, która gładziła go po ramieniu, zamarła, a Harry przysunął się bliżej niewidzialnego ciała.

     — Zamknijcie się obaj — mruknął Charlie, jednak na jego twarzy pojawił się uśmiech. — W końcu nie tylko ja tutaj wylądowałem.

     — Z całego serca pragnę, byście przestali mnie torturować i na przyszłość trzymali się z dala od szpitali — stwierdziła surowo pani Weasley.

     Harry uśmiechnął się tym razem ze wszystkimi. W pewnym momencie zauważył, że Remus przygląda mu się z namysłem. Uniósł brwi w niemym zapytaniu, lecz mężczyzna tylko potrząsnął głową.

     — Myślę, że nadszedł czas, by moi pacjenci odpoczęli — oświadczyła pani Pomfrey. — Pozostali powinni pójść do domów i także należycie wypocząć. — Odwróciła się do Harry’ego. — A ciebie spodziewam się zobaczyć tutaj jutro.

     Harry zawahał się na moment, lecz nie widział żadnego innego wyjścia.

     — Przyjdę — powiedział zrezygnowany. — Ale najpierw muszę się wyspać — dodał.

     Pielęgniarka uśmiechnęła się i skinęła głową ze zrozumieniem.

     — A potem odwiedzisz mnie i porozmawiamy sobie troszkę — dorzuciła McGonagall. — O szesnastej? — zasugerowała.

     Harry jęknął. Szczerze nienawidził tych „pogadanek”. Przyprawiały go o dreszcze. I był pewien, że Draco właśnie zanosi się śmiechem.

     — Dobrze — mruknął w odpowiedzi.

     — A my porozmawiamy teraz — oświadczył łagodnie Remus, nie pozostawiając jednak miejsca na sprzeciw.

     — Remusie, już późno. — Harry próbował się wywinąć.

     — Nawet bardzo — zgodził się z nim wilkołak. — Jednak poświęcisz mi kilka minut bez względu na wszystko.

     Hermiona wyglądała na zawiedzioną, że Remus ukradł jej Harry’ego.

     — Jutro — rzuciła tylko.

     — Jutro już będę przemaglowany wystarczająco — stwierdził Harry z ironią. — Do zobaczenia we wtorek.

     — Ale Harry — zaprotestowała dziewczyna.

     — Nie — odparł stanowczo. — Zamierzam się w końcu wyspać, a potem mam parę rzeczy do zrobienia.

     — W takim razie pojawię się tu jutro, żeby nauczyć się tego zaklęcia — oświadczyła z determinacją.

     — Ja także — dodała Ginny.

     — I wygląda na to, że ja też — mruknął Ron.

     — My również się pojawimy — odezwał się Fred.

     — Zawsze dużo wynosiliśmy z lekcji Harry’ego — dodał George.

     Harry tylko wywrócił oczami.

     — Świetnie, do zobaczenia wszystkim jutro koło trzeciej — poddał się.

     — Wyśmienicie — stwierdziła McGonagall. — Odpocznij porządnie, chłopcze — dodała, uśmiechając się uprzejmie.

     Harry zmierzył ją gniewnym spojrzeniem, a chwilę potem obdarzył podobnym Hermionę. Świetnie zdawał sobie sprawę, że jutro wyprują z niego przysłowiowe flaki, aby poznać odpowiedzi.

     — Chodź, Harry — powiedział Lupin.

     Westchnąwszy ciężko, ruszył za Remusem do wyjścia. Przystanął w otwartych drzwiach i zerknął za siebie. Początkowo miał tylko zamiar przepuścić Draco, jednak zapatrzył się w ludzi zebranych w środku. Część z nich leżała ranna w łóżkach, część tylko odwiedzała, lecz jak na tak późną godzinę było tu całkiem sporo osób. I niemal wszyscy z obecnych brali udział w walce.

     — Niektórych zabrano do Świętego Munga — odezwał się cicho Remus. — Do walki stanęło wiele osób. — Spojrzał Harry’emu prosto w oczy. — I wszyscy zrobili to, ponieważ ich wezwałeś. — Harry westchnął smutno, zamykając w końcu za sobą drzwi i ruszając za Remusem. — Czujesz się za nich odpowiedzialny — stwierdził Lupin.

     — Trochę — odparł. — Trudno się nie czuć.

     Remus mruknął coś pod nosem, lecz nic więcej nie powiedział. Wędrowali w ciszy przez kilka minut.

     Harry coraz bardziej odczuwał głębokie zmęczenie i nie zwracał zbytniej uwagi gdzie zmierzają, pozwalając, aby stopy same go niosły. Jednak mocny uścisk na ramieniu ocucił go nieco, przez co zdał sobie sprawę, że kierują się w stronę Wieży Astronomicznej.

     Zatrzymał się jak wryty.

     — Remusie, gdzie właściwie idziemy? — zapytał zdenerwowany.

     Lupin uśmiechnął się w odpowiedzi.

     — Zastawiałem się, czy będzie problem, jeśli tam pójdziemy.

     — Oczywiście, że będzie — rzucił Harry. — Dobrze wiesz, co w tym miejscu się wydarzyło.

     — Być może wiem — przytaknął Lupin. Harry zmarszczył czoło, słysząc jego ton i nie będąc pewnym, o co mu chodzi. — Chodź, jesteśmy niedaleko Pokoju Życzeń — powiedział w końcu wilkołak. — To była długa noc i chętnie bym już odpoczął.

     Harry spojrzał na niego z niepokojem.

     — Jestem zaskoczony, że pani Pomfrey wypuściła cię dziś ze szpitala.

     Remus uśmiechnął się pod nosem.

     — Szczęśliwie dla mnie, Poppy ma dziś wiele na głowie.

     Harry nie mógł się powstrzymać od odwzajemnienia uśmiechu. Zmienili nieco kierunek i ruszyli do Pokoju Życzeń.

     Potrzebne mi wygodne miejsce na rozmowę z Remusem… Potrzebne mi wygodne miejsce na rozmowę z Remusem… Potrzebne mi wygodne miejsce na rozmowę z Remusem…

     Pojawiły się drzwi i Lupin uchyliwszy je, przestąpił próg.

     — Bardzo ładnie, Harry — stwierdził z uznaniem.

     Wchodząc do pomieszczenia, Harry poczuł, jak Draco wsunął się obok niego do środka. Rozejrzał się wokół i stwierdził, że pomieszczenie wyglądało jak wygodnie urządzony pokój wspólny, tylko bez wszechobecnych kolorów domu. Stonowany i przytulny, z krzesłami i miękkimi kanapami przy kominku.

     Remus ostrożnie usiadł w jednym z foteli i gestem wskazał mu, by zrobił to samo. Chłopak opadł na kanapę i natychmiast zadecydował, że nie ma zamiaru się z niej już więcej ruszać. Położył głowę na oparciu, przymknął powieki i jęknął cichutko z ulgą.

     — Wygodnie? — zapytał rozbawiony Remus.

     — Jestem zmęczony — stwierdził Harry, wydymając wargi. — To był straszliwie długi dzień, a mamy już środek nocy. Tutaj jest mi tak dobrze, że mógłbym zasnąć od razu — dodał.

     — Być może twój towarzysz także doceniłby możliwość odpoczynku — stwierdził Remus łagodnie.

     Słysząc to, Harry natychmiast otworzył oczy i poderwał głowę, by spojrzeć na wilkołaka.

     — Ty jesteś moim towarzyszem — powiedział powoli. Lupin skinął głową ze zrozumieniem.

     — Ale nie jedynym — odparł.

     — Remusie, o czym chciałeś ze mną porozmawiać? — spytał Harry twardym głosem. Remus przecież nie mógł ot tak sobie wiedzieć, że Draco tam był. Mógł?

     — Jak już wcześniej mówiłem, martwię się o ciebie — wyjaśnił mężczyzna, nie odrywając od niego wzroku. — I chciałem się upewnić, że masz świadomość, iż zawsze możesz na mnie liczyć.

     Harry spojrzał na niego nieufnie. Nie spędzali ze sobą zbyt dużo czasu, ale Lupin był najbliższą osobą, którą mógł zaliczyć do rodziny. W sumie należeli do niej też Dursleyowie, zwłaszcza po tym jak Petunia zmieniła nieco nastawienie, ale same wspomnienia o nich wywoływały całkowicie odmienne uczucie.

     Remus uśmiechnął się ponownie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin