Sygietyński Antoni - ŚWIĘTY OGIEŃ.pdf

(468 KB) Pobierz
Sygietyński Antoni
ŚWIĘTY OGIEŃ
PRZEDMOWA,
Antoni Sygietyński ma niezaprzeczoną i dużą zasługę dla polskiej kultury
literackiej i artystycznej, naprzód, jako tłumacz dwóch podstawowych dzieł
Hipolita Taine'a: „Filozofji sztuki" i.„Podróży po Włoszech", które wywarły w swoim
czasię wpływ decydujący ua kształtowanie się naszych poglądów na sztukę,
potem, jako autor cennego studjum o „Maksymiljanie Gierymskim", wreszcie,
jako długoletni na łamach czasopism warszawskich sprawozdawca i krytyk
muzyczny, którego cięte, pełne werwy, a zarazem niepowszednim błyszczące
polorem słowo miało szeroki posłuch wśród czytającej publiczności.
Najmniejszą wagę w opinji samego autora posiadały jego prace beletrystyczne,
rzucane od niechcenia, z długiemi przerwami w czasie, jakgdyby z wyraźną chęcią
nieutrwalania się w pamięci ogółu tym rodzajem twórczości.
Młodzieńcza jego powieść Na skalach Calvados", przywieziona z Paryża i pod
wpływem nurtujących ówcześnie w literaturze francuskiej prądów napisana, była
raczej śmiałem rozwinięciem chorągwi bojowej, niż dziełem sztuki, powstałem z
głębokiej potrzeby wewnętrznej.
Błysnęły tam jednak zdobywcze kły realizmu, którego powieść polska prawie
jeszcze nie znała. Realizm ten już w_następnem dziele przechylił się ku
naturalizmowi, tworząc rzecz tęgą, dobrze i mocno związaną, podpatrzoną
świetnie, a stanowiącą dzisiaj, po latach czterdziestu, dokument życia
warszawskiego. To był „Wysadzony z siodła".
Powodzenie ta powieść miała duże, co mogło łatwo skłonić autora do szukania na
tem polu rozgłosu. Ale stało się inaczej. Wrota były wyłamane, cel został
osiągnięty—i to zadowoliło snać pisarza całkowicie.
Nie kwapił się do pióra. Pochłonęła go muzyka. Pochłonęła także kontemplacja
życia. Rzucał już tylko od czasu do czasu nowele lub szkice, z których powstał
wyborny tom "Drobiazgów", z głęboko przemyślanym, symbolicznym
„Skałotoczem" na czele.
Potem znów zamilkł, aby po latach kilkunastu, ózisiaj, w momencie, kiedy
literatura piękna
zostaią niemal zupełnie wygnarla z życia, przypomnieć się społeczeństwu
„Świętym ogniem".
Jest w tem trochę przekorności, że właśnie dzisiaj. Ale któż z tem większą
ciekawością nie weźmie książki, stęskniony do tego, aby mu nie o wojnie i
śmierci, lecz o życiu mówiono? A książka Sygietyńskiego mówi o życiu. Nie o jego
radościach, lecz i nie o jego smutkach. Mówi
niem, jako o zjawisku wielkiem, którego tajemnica panuje nad nami.
„Któż zbadał puszcz litewskich przepastne krainy?" Któż powiedzieć może, iż
poznał na .'skroś człowieka i jego duszę w stosunku do tych niezliczonych
sytuacji, powikłań komicznych
tragicznych, prostych i złożonych węzłów, w których obliczu stawia każdego,
najpowszedniejszego człowieka, jego dzień powszedni?
Trzeba dużo przeżyć wewnątrz i nazcwnątrz siebie, aby zdobyć busolę, niezbędną
do wędrowania po tych labiryntach; trzeba nieraz, jak owa dziewczyna z bajki
„zbierać piołun na nowiu", i pić jego gorzki wywar, aby doznać prawdy. Trzeba
szukać i doświadczać aby się nie pomylić
i oto niesie nam właśnie Sygietyński po latach naręcz sporą swoich poszukiwań i
doświadczeń.
Odbieramy fe z ciekawością i przypatrujemy się przedewszystkiem jego obliczu
pisarskiemu
doszukując się zmian, jakie tam czas wyrzeźbi?.
Zasadniczo zewnętrznie nie zmieniło się nic. Ten sam majster stoi przed nami,
rozkochany w słowie, jako w narzędziu sztuki, pilnie dbający o ciężar gatunkowy
każdego wyrazu, zapamiętały zwolennik określeń ścisłych, nie pozostawiających
żadnej wątpliwości, śmiały wskrzesiciel wyrazów, należących do starej
polszczyzny, lub jeszcze śmielszy twórca nowych; ten sam umiejętny szlifierz
stylu, który nie wypuści z warsztatu jednego niewykończonego zdania, nie da się
unieść żadnemu frazesowi, lecz okiełzna wszystko i do ładu i porządku
przyprowadzi, świadom logiki, od której zależy harmonja formy.
Znamy ten język i ten styl nadewszystko z przekładów Taine'a, w których tkwi
tyle pracy, nieocenionej i niedocenionej jeszcze, że za to jedno należałaby
siejużSygietyńskiemu karta w dziejach piśmiennictwa polskiego. Przecież samych
wyrazów, wprowadzonych przez niego na nowo lub od nowa do obiegu, jest tam
zgórą . Nie na wszystkie z nich można się godzić, nie wszystkie się przyjmą, lecz
po każdym z nich zostanie ślad, po każdym zostać powinna pamięć u
leksykogratów polskich.
Ten sam język bogaty i oryginalny i ten sam styl, gładki i potoczysty, nie lękający
się dłuż
szych okresów, z łatwością usuwający i drogi wszelkie przeszkody, zwarty w
sobie, polśniewający od czasu do czasu misternie wpiętą agrafą niespodziewanego
zwrotu, bierze nas w posiadanie i teraz, na pierwszych zaraz kartach pierwszego
w zbiorze opowiadania p. t. „Przez skórę a do krwi"!...
Ale jednocześnie z tego samego opowiadania wyłania się ku nam już nie dawny
Sygietyński, pełen bojowego temperamentu i wiary w zwycięstwo, lecz człowiek,
któremu głęboka brózda doświadczeń przecięła czoło, który przez zaciśnięte zęby
musi sobie i innym powiedzieć brutalna prawdę życia: „Psiakrew! Że też to do
rozumu stworzenia boskiego nie można trafić inaczej, jeno przez skórę a do krwi!"
W tej filozofji woźnicy z nad Wisły jest cała gorycz duszy ludzkiej, cały plon jej
pracy „na trzeźwo". To nic zdawkowy pesymizm niedawnych czasów, nie
Weltschmerz dekadentów, lecz śmiałe i męskie przyznanie się do tysiąca zawodów
w życiu, do tysiąca pomyłek, do tysiąca rozczarowań.
A któż ich nie zaznał?
"W ciągłej walce z sobą samym—spowiada się „Mistrz" w „Gościu kamiennym"—w
ciągłej rozterce z otoczeniem faryzeuszowskiem, ze społeczeństwem małodusznem
a pretensjonalnem, stałem
się, jak odyniec, samotnie po lesie chodzący, który kłem ostrzonym coraz to: o
inny pień dębu twardego zawada". „Obleciało ze mnie wszystko, czem się przez
życie swoje cieszyłem: i miłość chimeryczna, i przyjaźń, nie dotrzymująca wiary, i
rodzina wymagająca poświęcenia a nie dająca siebie wzajem"... „Ze wszystkich
bodźców życia pozostała mi jeno tęsknota, ta wielka, chłończa, przetapiająca
wszystko:—miłość, przyjaźń, uczucia rodzicielskie, patrjotyzm, religję—na
niepożyte tworzywo słowa, dźwięku, farby, marmuru czy bronzu, na czyn
artystyczny".
Więc sztuka? Tak. Jedyna koicielka, jedyna ucieczka, do którey powróci zawsze
ten, kto pił kiedykolwiek i jej czystych, niezatrutych źródeł,
Ale i ona zawodzi. I ona nie wystarcza, gdy człowiek zastąpi drogę poecie.
.Samotność jest rozkoszą dusz twórczych lub zmęczonych—mówi Mistrz" do
swojej uczennicy (str.,). Mnie tymczasem osamotnienie zaciążyło' W ciszy
pracowni, miast tężeć, płonąć, zacząłem sentymentalizować.... Nie śmiej się!... I
tobie, pewnie, iak wielu innym, wydaje się, że jestem szorstki, twardy, nieugięty...
Jestem taki, gdy walczę z otoczeniem a nawet z sobą samym; gdy mierzę się na
siły z podrabiaczami ideałów; gdy chcę miejsca pod niebem dla tęsknoty swej
duszy!.... Ale w pustych chwilach życia, gdy cie
kawość serca bierze górę nad wolą artysty, tęsknię za łzą oka życzliwego, za
dźwiękiem głosu serdecznego, za drgnieniem uśmiechu przyjaznego, za ciepłem
uścisku..."
I człowiek ma swoje prawa i w imię tych praw serce ludzkie nawet w poszumie
liści jesiennych potrafi radować się i śpiewać wiośniezłudzeniu.
Niema też i nie może być pełnego człowieka ani pełnego artysty bez skojarzenia w
nim dwóch potęg: potęgi życia i potęgi sztuki.
Z nich dopiero, a zrozumienie tego przychodzi często nie pierwej aż szron ubieli
włosy, rodzi się ideał, nadający rozpęd i życiu i sztuce, ów święty ogień, który
pokolenie podaje pokoleniu, jak lampę płonącą,
Et quasi cursores vitai lampada tradunt —powtarża Sygietyński za Lukrecjuszem
i wysnuwa z tego jednego obrazu głęboki i piękny symbol istotnego zadania i celu
życia, tej krótkiej wędrówki po ziemi.
Raz jeszcze, jeden jedyny raz zastępuje mu drogę pytanie: „Zaliż nie mędrsza jest
spokojnie żyć w mroku dla siebie, niż szaleńczo miotać się w świetle dla
innych?"— lecz zastępuje już tylko po to, aby i człowiek i artysta mogł w nim
opowiedzieć się za „świętym ogniem", który płonie „...hen, wysoko, na szczycie
góry wiecznej niebo
Zgłoś jeśli naruszono regulamin