Trylogia Drzenie 03 - Ukojenie - Stiefvater Maggie.pdf

(1195 KB) Pobierz
PROLOG
SHELBY
Potrafię poruszać się tak cicho. Bezszelestnie.
Pośpiech jest wrogiem ciszy. Niecierpliwość przeszkadza w polowaniu. Ja się nie śpieszę.
Bezgłośnie skradam się w ciemnościach. Pyłki kurzu niczym miriady gwiazd wirują w świetle
księżyca,
które smugami przebija się przez baldachim gałęzi.
Słyszę tylko swój oddech, gdy powoli wciągam powietrze poprzez obnażone kły. Poduszki
moich łap
miękko opadają na wilgotne leśne runo. Nozdrza mi drgają. Wsłuchuję się w bicie własnego
serca, tłumiące
szmer pobliskiego strumyka. Suchy patyk zaczyna pękać pod moja łapą.
Zamieram.
Czekam.
Mija dużo czasu, zanim znów ostrożnie unoszę łapę. „Cicho” – powtarzam sobie. Czuję kolejny
zimny
powiew powietrza. Żołądek mam ściśnięty i pusty. Nagle moją uwagę przykuwa jakiś szelest w
pobliżu.
Ruszam dalej w mrok. Nadstawiam uszu. Ogarnięte paniką zwierzę jest blisko. Czy to jeleń?
Przystaję
znowu na dłuższą chwilę, której ciszę zakłóca jedynie brzęczenie nocnego owada i gwałtowne
bicie mojego
serca. Jak duże jest to zwierzę? Jeśli jest ranne, to nie będzie miało znaczenia, że poluję
sama.
Coś ociera się o mój bark. Miękko. Czule.
Powstrzymuję przemożną potrzebę, żeby się wzdrygnąć, spojrzeć do tyłu i kłapnąć to coś
zębami.
Zamieram na długi, naprawdę długi moment, a potem odwracam głowę, żeby zobaczyć, co tak
delikatnie
niczym piórko ociera się o moje ucho.
Nie potrafię tego nazwać. To unosi się w powietrzu, dryfuje na wietrze, raz za razem dotykając
mojego ucha. Umysł mi płonie i skręca się w bolesnej próbie odnalezienia właściwego
określenia.
Papier…?
Nie rozumiem, dlaczego tam jest. Dlaczego zwisa z gałęzi, skoro nie jest liściem. Czuję się
przez to
nieswojo. Dokoła na ziemi walają się rzeczy przesycone nieznajomym, wrogim zapachem.
Jest też skóra
jakiegoś niebezpiecznego zwierzęcia, zdarta i pozostawiona samej sobie. Odsuwam się,
obnażając zęby, i
nagle dostrzegam swoja ofiarę.
Tylko że to nie jest jeleń.
To dziewczyna. Leży w błocie, orząc palcami ziemię, wijąc się i skomląc. W miejscach, gdzie
pada
światło księżyca, skóra nieznajomej wydaje się biała jak śnieg na tle czarnej gleby. Strach bije
od niej falami
i wypełnia moje nozdrza. Czuję niepokój. Futro na moim karku jeży się i unosi. Ona nie jest
wilkiem, ale
pachnie jak wilk.
Zbliżam się bezszelestnie.
Dziewczyna nie zauważa mojego nadejścia.
Kiedy otwiera oczy, stoję tuż przed nią. Nasze nosy niemal się stykają. Na mój widok jej
gorący,
dyszący oddech się urywa.
Mierzymy się wzrokiem.
Pod wpływem tego spojrzenia futro na moim karku i wzdłuż kręgosłupa jeży się coraz bardziej.
Jej palce gorączkowo grzebią w ziemi. Kiedy się porusza, pachnie mniej wilkiem, a bardziej
człowiekiem. W mojej czaszce rozbrzmiewają sygnały ostrzegawcze.
Obnażam kły, wycofuję się. Potrafię myśleć tylko o ucieczce. Pragnę znaleźć się znów pośród
drzew, z
dala od niej. Ale nagle przypominam sobie papier zwisający z drzewa i skórę na ziemi. Czuję
się osaczona –
ta dziwna dziewczyna przede mną, ten dziwny i obcy liść za mną. Przykucam i zaczynam
szorować
brzuchem po poszyciu, z ogonem pomiędzy tylnymi łapami.
Warkot w moim gardle narasta tak powoli, że czuję jego wibracje na języku, zanim stanie się
słyszalny.
Jestem uwięziona pomiędzy dziewczyną a tamtymi przedmiotami, które leżą na ziemi, tańczą
wśród
gałęzi i pachną jak ona. Nieznajoma patrzy mi prosto w oczy, rzuca mi wyzwanie, próbuje
unieruchomić
spojrzeniem. Jestem jej więźniem i nie mogę uciec.
Ale kiedy zaczyna krzyczeć, zabijam ją.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
GRACE
Stałam się nie tylko wilkiem, lecz także złodziejką.
Ocknęłam się w ludzkiej postaci na granicy lasu Boundary. Gdzie dokładnie, nie wiedziałam –
tutejsze
lasy były ogromne, ciągnęły się kilometrami. Jako wilk przemierzałam je bez trudu, ale
pokonywanie
odległości w ciele dziewczyny sprawiało już więcej problemów. Był przyjemny, ciepły dzień –
wspaniały jak
na wiosnę w Minnesocie. O ile człowiek nie był zagubiony i nagi…
Wszystko mnie bolało. Czułam, jakby ktoś pomylił moje kości z wałeczkami ciastoliny i uparcie
próbował uformować z nich wybrane kształty. Skóra mnie swędziała, zwłaszcza w okolicach
kostek, kolan i
łokci. W uchu mi dzwoniło. Miałam problemy z koncentracja i dziwne uczucie
déja vu.
Skrępowanie własną nagością pogłębiała świadomość, że znajdowałam się bardzo blisko
cywilizacji.
Muchy bzyczały leniwie, gdy podnosiłam się z ziemi, żeby się rozejrzeć. Przez rzadką ścianę
drzew
prześwitywały tylne podwórka kilku niewielkich domów. U moich stóp leżał rozdarty worek na
śmieci,
którego zawartość wysypała się na ziemię. Prawdopodobnie to było moje śniadanie. Uznałam,
że lepiej
będzie się nad tym nie zastanawiać.
Wolałam nie skupiać myśli na niczym konkretnym. Wspomnienia wracały do mnie falami,
wypływając
na powierzchnie świadomości niczym na wpół zapomniane sny. I w miarę jak się pojawiały,
coraz wyraźniej
uświadamiałam sobie, że nie przeżywam tego stanu po raz pierwszy. Niejednokrotnie
przechodziłam już
przez ten dezorientujący moment bycia nowo narodzonym człowiekiem. Doświadczałam tego
wiele razy.
W różnych miejscach. Powoli dotarło do mnie, że to po prostu kolejna przemiana w tym roku. I
że znów
zapomniałam o wszystkim, co się działo pomiędzy.
Cóż… prawie o wszystkim.
Zacisnęłam powieki. Zobaczyłam jego twarz, jego złotożółte oczy, jego ciemne włosy.
Przypomniałam
sobie, jak moja dłoń pasowała do jego dłoni. Widziałam we wspomnieniach, jak siedzę obok
niego w
samochodzie, który już nie istniał.
Ale nie byłam w stanie przypomnieć sobie jego imienia. Jak mogłam je zapomnieć?
Nagle usłyszałam warkot silnika samochodu, który rozległ się echem po okolicy. Hałas powoli
ucichł,
gdy auto się oddaliło, ale jeszcze wyraźniej uświadomił mi, jak blisko mnie znajduje się
prawdziwy świat.
Znowu otworzyłam oczy. Nie mogłam teraz rozmyślać o tym chłopaku. Wiedziałam, że prędzej
czy
później wspomnienia do mnie wrócą, a tymczasem musiałam się skupić na bieżącej sytuacji.
Miałam do wyboru kilka opcji. Po pierwsze: mogłam wrócić do ciepłych wiosennych lasów w
nadziei,
że wkrótce znowu przemienię się w wilka. Problem polegał jednak na tym, że w tej chwili
czułam się
człowiekiem i nic nie zwiastowało rychłej metamorfozy. Mogłam też zdać się na łaskę ludzi
mieszkających w
niebieskim domku, który znajdował się przede mną. Ostatecznie skorzystałam już z ich
pomocy,
najwyraźniej częstując się śmieciami – i to nie tylko ich, lecz także sąsiadów. Niestety, to
rozwiązanie niosło
ze sobą wiele komplikacji. Mimo że w tej chwili czułam się pewnie w ludzkiej skórze, nie
miałam pojęcia,
jak długo potrwa ten stan. Byłam też naga i zagubiona. Jak mogłabym to komuś wyjaśnić, nie
trafiając przy
okazji do szpitala psychiatrycznego albo na posterunek policji?
Sam.
Jego imię powróciło nagle, a wraz z nim tysiące innych wspomnień: wiersze szeptane
niepewnie do
mojego ucha, gitara w jego dłoniach, kształt cienia pod jego obojczykiem, sposób, w jaki jego
palce gładziły
strony książki, kiedy czytał. Kolor ścian księgarni. Brzmienie jego głosu, gdy leżał obok i
szeptał coś z głową
wtuloną w moją poduszkę. Lista postanowień noworocznych spisanych dla każdego z nas. I
cała reszta też:
Rachel, Isabel, Olivia. Tom Culpeper rzucający mi pod nogi martwego wilka.
Moi rodzice. Boże, moi rodzice! Przypomniałam sobie, jak stałam w kuchni, czując
wypełzającego ze
mnie wilka, i kłóciłam się z nimi o Sama. Przypomniałam sobie, jak wepchnęłam ubrania do
plecaka i
uciekłam do domu Becka. Jak dławiłam się własną krwią…
Grace Brisbane.
Zapomniałam o tym wszystkim jako wilk. I znowu o tym zapomnę.
Zachwiałam się i przykucnęłam, obejmując nogi ramionami. Brązowy pająk przebiegł mi po
stopie,
zanim zdążyłam zareagować. W górze śpiewały ptaki. Drgające cętki słonecznego światła
obdarzały
poszycie lasu gorącymi pocałunkami. Wiosenny wietrzyk szumiał pośród świeżych
jasnozielonych liści
zdobiących gałęzie. Las wokół mnie oddychał głęboko raz za razem, ponownie budząc się do
życia.
Wszystko wokół niewzruszenie toczyło się stałym rytmem, wyznaczonym przez matkę naturę.
A ja byłam
Zgłoś jeśli naruszono regulamin